Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężko było zaprzeczyć, że biblioteka uniwersytecka zapierała dech w piersiach. Jej mury opatrzone zostały szlachetnym kamieniem, przywodzącym na myśl cuda minionych wieków. Główne drzwi z żelaznymi okuciami zazwyczaj stały otwarte, zapraszając studentów do eleganckiego wnętrza.

Wkraczając do środka, pierwszym co uderzało większość odwiedzających, był dar ciszy — tak przenikliwej, że bicie własnego serca brzmiało niczym regularne wystrzały z broni.

Powietrze wypełniał zapach świeżego papieru, a z pojedynczych otwartych okien można było poczuć delikatne powiewy wiatru. Promienie słoneczne przebijały się przez wysokie, witrażowe okna, rzucając na podłogę barwne światło niczym rozsypane klejnoty.

Takie właśnie światło ozdabiało zdeterminowaną twarz młodej studentki, która próbowała przekonać tęgiego bibliotekarza, by ten wypożyczył jej jedną z książek.

— Niemożliwe, że nie ma już innych egzemplarzy! — Pokręciła głową. — Nasz wykładowca dopiero dzisiaj polecił nam, byśmy ją przeczytali. A to przecież klasyk! Musicie mieć więcej kopii.

— Obawiam się, że twoi koledzy cię wyprzedzili. — Wzruszył ramionami. — Tamten chłopak właśnie wypożyczył ostatni dostępny egzemplarz.

Bibliotekarz wskazał na wysokiego studenta w ciemnych ubraniach. Tyle jej wystarczyło.

Bez wahania do niego podbiegła i zagrodziła mu drogę, wyrywając go z zamyślenia.

Wyjął słuchawki z uszu i posłał dziewczynie pytające spojrzenie.

— Hej, ja... bardzo potrzebuję tej książki. — Jej wzrok był całkowicie skupiony na kopii „Raju Utraconego".

— Przecież to klasyk. Na pewno mają ich mnóstwo — stwierdził.

— Też tak myślałam! — Rozłożyła ręce. Dopiero wtedy spojrzała na jego twarz.

I chociaż była pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkała, coś w tych ciemnych oczach wydało jej się znajome.

***

Bibliotekarz obserwował całą scenę zza swojego biurka, na jego twarzy zagościł zadowolony uśmiech.

— Przepraszam, kim pan jest? — Wyraźnie zezłoszczona starsza pracownica biblioteki podbiegła w jego stronę.

— Och Gertrudo, nie pamiętasz? Pracuję tutaj z tobą od lat. — Wyszczerzył zęby, intensywnie spoglądając w jej jasne oczy.

— Ach... — Zmarszczyła czoło, jakby sama nie rozumiała, dlaczego zapomniała.

Bibliotekarz pokręcił głową. Poklepał kobietę po plecach, a następnie wycofał się do niewielkiego pokoju.

Szybko upewnił się, że nikt go nie mógł zobaczyć, a następnie wycofał się w cienie.

***

Cassian popatrzył podejrzliwie na Segenama.

— Blefujesz — stwierdził, ponownie sprawdzając swoje karty.

— Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać — powiedział Segenam tajemniczo i zastukał palcami o stół.

Ambrosia, Lewiatan, Jareb i Tristessa nie próbowali nawet wyglądać na zainteresowanych pokerowym pojedynkiem pomiędzy nefilim. Dlatego z ulgą usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi.

Belzebub wkroczył do jadalni energicznym krokiem a jego twarz hybrydy człowieka i muchy zdobił szeroki uśmiech.

— Misja wykonana. Po tych wszystkich latach nasze gołąbki wreszcie znowu się spotkały — uznał dumnie.

— Czyli, że znowu się spiknęli? — zapytała Ambrosia, popijając czerwonego wina.

— Jeszcze nie. — Uniósł palec. — Nie będziemy aż tak ingerować. Jeśli mają się zakochać, zakochają się. Ale mogę wam za to powiedzieć, że na moje oko, zaiskrzyło.

— Przynajmniej jedne dobre wieści — mruknął Jareb.

— Chłopcze, przecież mamy mnóstwo dobrych wieści! — Belzebub usiadł na wygodnym krześle, a potępione dusze od razu przyniosły mu tacę pełną żabich udek. — Udało nam się uwolnić cię od twojego despotycznego ojca, Asmodeus dostał ban na nowe żony, oficjalnie zamknęliśmy Chochlicze Rowy! Same sukcesy. Nawet Narcissa ostatnio wydaje się milsza.

— To tylko pozory — ziewnął Cassian. — Pewnie knuje coś z Midasem.

— Ale czy tak naprawdę cokolwiek może się zmienić? Devlinowi może się udało uciec, ale nie zmienia to faktu, że my utknęliśmy tu na zawsze. — Jareb pokręcił głową.

Tym razem to Lewiatan przemówił, unosząc swoją podłużne cielsko ponad stół.

— Być może kiedyś ten okrutny perfekcjonista przyzna się, że popełnił błąd, tworząc piekło w ten sposób. Lucyfer i Lilith spędzili ostatnie lata, próbując się z Nim skontaktować, miejmy nadzieję, że w końcu odpowie na ich wezwanie.

Jareb rzucił mu posępne spojrzenie.

— Naprawdę myślicie, że im się to uda?

— Skoro jedna z narzeczonych Asmodeusa zdołała zdobyć szansę na drugie życie, wszystko jest możliwe — stwierdził Lewiatan, a Belzebub mu zawtórował.

— Nie trać nadziei. Devlinowi się udało, wy też dostaniecie taką szansę. Stwórca popełnił błąd i pewnego dnia go naprawi. Nie powinien karać żadnego z was za nasze błędy. Musimy trzymać się nadziei, że w końcu to zrozumie.

— Nadzieja umiera ostatnia — Segenam wstał, unosząc pomarańczowy kielich w geście toastu. — A przecież jesteśmy w piekle, więc teoretycznie nie umrze nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro