VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Słońce powoli wychodziło oświetlając pokój. Hiszpan stał w milczeniu wpatrzony w śpiącą na łóżku kobietę. Jej spokojny oddech sprawiał, że odczuwał chwilowy spokój lecz wiedział, ze to tylko cisza przed burzą i zaraz na nowo powrócą natrętne myśli, które z każdą sekundą stają się niedoniesienia. Zastanawiał się co może się stać gdy dokona już wyboru. Wiedział, że oba wybory są skomplikowane i niosą tragiczne skutki. Jeśli postanowi zakończyć swoje dotychczasowe działania i postanowi tu zostać przegra i utraci szacunek w Europie, jeśli pozwoli na odwet i agresywną kolonizację skończy się to utratą ukochanej.

 Nagle jego spokój przerwał jeden z konkwistadorów, który wszedł do pokoju nie przejmując się czy aby nie przeszkadza swemu panu, który może wciąż spać. Na jego widok Hiszpania wyrwał się z zamyślenia i wstał wychodząc w ustronne miejsce. Jednak nim wyszedł odwrócił się, aby jeszcze raz spojrzeć na śpiącą dziewczynę. Kiedy mężczyźni byli już pewni, że są sami zaczęli rozmawiać.

-Mów. Co ustalił Cortez i reszta dowódców?

-Chcą krwawy odwet. Czekają tylko na twoje pozwolenie panie.

-Jeśli zaatakujemy tubylców nie będzie odwrotu.

-Panie, ale nie możemy im tego popuścić. Te dzikusy zamordowały naszych ludzi. Jeśli damy im spokój i dowiedzą się o tym na Starym Kontynencie nazwą nas obrońcami pogan.

-Wiem o tym.

-A próba ochrzczenia tych dzikusów nie wchodzi teraz w grę. Musimy działać panie.

 Hiszpania milczał. Wszystkie myśli kłębiły mu się w głowie. Ten mętlik nie pozwalał mu się na niczym skupić. Wiedział, że nieważne co zrobi będzie źle. Ale czyż jedna z opcji i tak niebyła by lepsza od drugiej?

-I tak ich ochrzcimy.

-Ale panie...

-W imię naszej wiary i papieża. A szerzenie wiary połączymy z zemstą.

-Czy to dobry pomysł?

-Kwestionujesz moją decyzję?!-głos kraju sprawił, że mężczyzna zadrżał i kłaniając się wyszedł przekazać rozkazy. Hiszpan wrócił do swej komnaty i spojrzał na wciąż pogrążoną we śnie Incę.

 Gdy dziewczyna wreszcie wstała przywitali się niczym najprawdziwsi kochankowie. Hiszpania widząc jej uroczy, niewinny i nieświadomy nadchodzącego zła uśmiech poczuł gniew do samego siebie. Zastanawiał się jak może chcieć skrzywdzić tę kobietę.

-Dokąd się wybierasz?

-Ja...muszę coś załatwić.

-A długo ci to zajmie?

-Nie wiem...

-Hiszpanio? Widzę, że jesteś jakiś taki przybity.

-To nic ważnego.

-Wiem jak cię pocieszyć. I sądzę, że moja wiadomość powali cię z nóg.-na jej słowa Hiszpania poczuł lekką nadzieję. Może to jest coś co odmieni przyszłość?

-Co chcesz mi powiedzieć najdroższa?

-A więc... -dziewczyna złapała jego rękę i położyła ją sobie na brzuchu. Jej uśmiech powiedział mu wszystko

-To niemożliwe....

-A jednak. Bogowie widzą naszą miłość i zesłali nam dziecko.

-Inco....

-Będziemy mieli dziecko kochany.-na wieść o dziecku przez chwile zapomniał o wszystkim, liczyli się tylko oni. Jednak trzymając ją w ramionach uświadomił sobie co zaraz zrobi. Jednak nie może pozwolić sobie na starte honoru w Europie.

-Straże!

-Co robisz?-Inca lekko się odsunęła od niego

-Posłuchaj mnie. To dla twojej ochrony.

-Dlaczego? Co się dzieję?

-Zaufaj mi. Oni cię ochronią dopóki nie wrócę. Pod żadnym pozorem stąd nie wychodź.

-Ale dla czego? Co się dzieję?

-Wyjaśni ci wszystko, ale później. A teraz tu zostań dla dobra twojego i dziecka.- Nie czekając na nic więcej pocałował ją i wyszedł.

. . .

  Azala i Chantigo razem z resztą starszyzny plemion kończyli właśnie ustalać co mają robić w obecnej sytuacji. Niestety szaman wywróżył zarówno z kości jak i wnętrzności, że stanie się coś złego. Te nie przychylne im wróżby osłabiały morale żołnierzy. Obie siostry czuły strach i niepokój swych ludzi. Do tego dochodziło zmartwienie o ich młodszej siostrze. Od paru dni nie miały wieści o Ince. Bały się, że ten Hiszpan mógł ją skrzywdzić.

 Nagle z modlitwy wyrwał wszystkich ogromny huk. Gdy dziewczyny wybiegły ze świątyni ujrzały uzbrojonych konkwistadorów w połyskujących zbrojach. Za nimi stały ogromne machiny, które wystrzeliwały kamienie prosto na wioskę pełną kobiet i dzieci.

 Chantigo natychmiast sięgnęła po sztylet i razem ze swoimi wiernymi ludźmi ruszyła prosto na uzbrojonych w broń palną żołnierzy hiszpańskich. Azala natomiast pobiegła w stronę wioski, aby wyprowadzić cywili.

 Dziewczyna była już blisko lecz nagle zauważyła jak chaty stają w ogniu. Nagle ktoś pchnął ją na ziemię. Gdy spojrzała na swego oprawcę zobaczyła Hiszpanię. Mężczyzna trzymał w ręce dziwną połyskującą w słońcu broń i przyglądał się uważnie dziewczynie.

-Dlaczego to robisz?

-Nie zrozumiesz dzikusko co znaczy dla nas złoto więc nie będę ci tego tłumaczyć.

-Po tym ile dla ciebie zrobiłyśmy i twoich ludzi ty odwdzięczasz się tym?! Jak możesz?! Nie masz honoru!

-Gdybym go nie miał nie dbałbym o wizerunek mego władcy i bym wam odpuścił. -mężczyzna mówił całkowicie spokojnie

-Gdzie jest moja siostra?! Co jej zrobiłeś bydlaku?!

-Uspokój się Azalo. Inca jest bezpieczna...-nim jednak dokończył dziewczyna próbowała się podnieść i dźgnąć go sztyletem. Jednak on okazał się szybszy i strzelił jej prosto w serce.

 Dźwięk wystrzału dotarł do przegrywającej Azteczki. Dziewczyna natychmiast pobiegła w tamtym kierunku czując, że stało się coś bardzo złego. Gdy dotarła na miejsce ujrzała swoją siostrę leżącą w kałuży krwi, a nad nią stał ten który zniszczył im życie. Chantigo widząc jej lekki uśmiech rzuciła się na niego ściskając swoją broń. Jednak Hiszpania przewidział, ze to się stanie. Nim dobiegła trafił ją w nogę i upadła.

 Chantigo czuła ogromny ból i nie była wstanie samodzielnie wstać. Z powodu szybkiej utraty krwi zaczęła powoli tracić przytomność, a do tego kszyki mordowanych i okropne obrazy które ją otaczały stawały się zamglone i przytłumione. Nagle stanął nad nią Hiszpania i uśmiechnął się.

-Jak ja kocham broń palną...Wiesz co...Od początku cię nie lubiłem. Zresztą ze wzajemnością...Szczerze powiedziawszy nie planowałem was mordować, ale same się o to prosiłyście. No ale mówi się trudno. Żegnaj Chantigo.-Hiszpania wycelował pistolet w czoło dziewczyny i pociągnął za spust.

 Niemal w tej samej chwili co strzał rozległ się krzyk. Hiszpania gdy odkrył do kogo należał z wrażenia upuścił broń. Inca stał zapłakana patrząc na ciała swoich sióstr. Gdy zauważyła, że sprawca tej rzezi próbuje do niej podejść zaczęła uciekać w stronę dżungli.

 Hiszpania biegnąc za nią zastanawiał się jakim cudem się tu znalazła. Przecież wydał rozkaz! Mężczyzna nie wiedział co się teraz stanie, jak to wyjaśnić i co zrobić. Jedno było pewne wybrał zło i to największe z możliwych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro