Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jacob

Z Nilą w ramionach opuszczam basen. Wciąż mocno trzyma mnie za szyję i chowa się przed Enzo.

– Co się tutaj działo, huh? Dlaczego Nila jest w takim stanie? – marszczy brwi, gapiąc się na dziewczynę.

– W jakim, przyjacielu? Po prostu pływaliśmy w basenie, nic wielkiego. Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Poważnie, Jacob? Wydaje mi się, że doskonale, kurwa, rozumiesz. Pamiętaj, że doskonale cię znam.

– Wiem, w końcu jesteśmy rodziną – puszczam mu oczko, maszeruję do środka i wchodzę po schodach, po czym zdejmuję z Nili mokre ubrania. Wzdryga się, zasłaniając rękoma – Nie musisz się przede mną chować, wiesz? – kucam, zabieram dłonie i podziwiam jej jędrne piersi – Jak się czujesz? Wszytko w porządku?

– Naprawdę o to pytasz? – schyla głowę, zamyka oczy i przykłada dłoń do skroni – Jestem przerażona.

– Już po wszystkim, brzoskwinko – posyłam jej czuły uśmiech, przysuwam ją do siebie i zachłannie wpijam się w jej soczyste, nieco zimne usta. Na początku nie oddaje pocałunku, jakby chciała ukarać mnie za to, za co ukarałem ją ja – Pocałuj mnie, Nila – specjalne odsuwam się, aby to ona wykonała pierwszy ruch. Patrzy na mnie beznamiętnie, a potem łączy nasze usta. Nie angażuję się, wystawiając ją na próbę. Zarzuca dłonie na moją szyję, siada na moich kolanach i wpycha język do środka. Kiedy tylko go czuję, w moje ciało uderza fala podniecenia, którą tak dobrze znam. Mam ochotę wziąć ją tu i teraz. Tak, jak lubię.

– Jacob, do kurwy nędzy! Złaź na dół, natychmiast! – Enzo wydziera się niemiłosiernie, psując nastrój.

– No cóż, będziemy musieli przełożyć to na później – odgarniam jej włosy do tyłu i podziwiam piękną twarz – Jesteś prześliczna, kochanie. Nie bój się, zatroszczę się o ciebie – cmokam czubek jej nosa, podnoszę się i stawiam ją na nogach – Ubierz się – pędem wchodzi do garderoby, a po chwili wychodzi ubrana w jasne jeansy i czerwoną bluzeczkę z długim rękawem – Na dworze jest ze trzydzieści stopni, nie będzie ci gorąco? – kręci przecząco głową, naciągając rękawy aż po same place – Jak wolisz. Wróćmy do Enzo – wystawiam dłoń, jednak Nila wchodzi do łazienki i wychodzi trzymając w dłoniach ręcznik, którym owija włosy. Dopiero teraz schodzimy na dół, gdzie mój przyjaciel wyłazi z własnej skóry – Coś ty taki niecierpliwy?

– A coś ty taki spokojny, huh? – mruży oczy, wiercąc we mnie dziurę – Wiem, co zrobiłeś, Jacob! Ponownie!

– Przesadzasz, Enzo. Wiem, co robię, możesz spać spokojnie. Nila jest ze mną całkowicie bezpieczna.

– Och, poważnie?! Śmiem w to wątpić. Domi również była, pamiętasz? – gwałtownie przekręcam głowę, niemal zabijając go samym spojrzeniem. On wie, że powiedział o jedno słowo za dużo – Obiecałeś mi.

– I ów obietnicy dotrzymuję. Nie poszukałem nikogo na jej miejsce, Enzo. Nie robię tego znowu, serio.

– Nie wierzę ci. Widzę Nilę, a ona jest żywym przykładem tego, że jednak robisz to, co robiłeś z Domi.

– Za mną! – burczę pod nosem, opuszczam salon, a Enzo podąża za mną. Kiedy mam pewność, że Nila nie usłyszy ani słowa, odwracam się i zwijam dłonie w pięści – Powiem to tylko raz i więcej nie powtórzę. Daj.mi.spokój, okej? Jestem dorosły, wiem, co robię. Zapewniam cię, że mój związek z Nilą diametralnie różni się od związku z Domi, zakoduj to sobie w głowie, przyjacielu. Nie szukam nowej dziewczyny.

– Już ją znalazłeś, Jacob. Nila sama napatoczyła ci się na drodze, więc zabrałeś ją ze sobą. Mądrze.

– Mylisz się. Potrzebowałem pomocy, trafiłem akurat do jej domu, a pewien gliniarz popsuł mój plan całkowicie. Nie miałem wyboru, musiałem zabrać ją ze sobą, w razie gdybym potrzebował jej użyć. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Kto wie, co by się wtedy stało, prawda? – przechylam głowę i wpatruję się w przyjaciela, ale mina Enza nie wyraża żadnych uczuć – Nie obawiaj się, Nila jest bezpieczna.

– Naprawdę? Więc jak wyjaśnisz mi jej stan, huh? Skąd to przerażenie w oczach? Co robiłeś w basenie?

– Jak to co? Uczyłem ją pływać, ponieważ tego nie potrafi. Odważyła się, niestety lekko spanikowała.

– Będę miał cię na oku – prycham rozbawiony na jego słowa. Zawsze troszczył się o mnie bardziej, niż pozostali – Przyszedłem, żeby powiedzieć ci o Nathanie. Jest już w domu, cały i zdrowy. Spotkanie dzisiaj.

– Wspaniale! – klaszczę w dłonie, mijam go i dołączam do Nili, która skulona leży na narożniku.

Wieczorem szykuję się na spotkanie. Zabieram ze sobą Nilę, która odszykowała się w dopasowane czarne jeansy, wysokie szpilki i białą bluzeczkę z koronką. Zdecydowanie zbyt seksownie jak na wizytę u bandy napalonych dupków, ale tego jej nie mówię. Lubię, kiedy ładnie wygląda, a inni mogą jedynie popatrzeć.

– Nie muszę przypominać ci zasad, prawda? – przerywam ciszę w samochodzie, która jest ciężka i męcząca. Nila nie obdarza mnie spojrzeniem, za to kręci głową na znak, że doskonale je pamięta – Bardzo się cieszę. Zapewne będzie również dziewczyna Davos'a, a może i Lucasa, więc zalecam ostrożność. Uważaj na to, co mówisz, brzoskwinko – przekręca głowę, wlepiając wzrok w boczną szybę i zaciska dłonie w pięści – Nila?

– Tak, Jacob, rozumiem wszystko, co do mnie mówisz. Będę grzeczna jak aniołek, masz to jak w banku.

– Wyczuwam ironię, Nila. Nie lubię ironii – mocniej zaciskam palce na kierownicy, aby powstrzymać złość.

– To nie jest ironia, skądże. Po prostu mówię, że znam zasady i nie mam zamiaru być niegrzeczna.

– Zobaczymy – wzdycham ciężko, wystawiam kierunkowskaz i skręcam w prawo. Droga prowadzi wprost do wypasionego domu Davos'a, w którym Nila miała przyjemność być. Parkuję na podjeździe, obok samochodu Milana, wysiadam i jak dżentelmen pomagam Nili. Kiedy idziemy do domu, między nami panuje gęsta atmosfera, na szczęście to szybko się zmienia, bo już w progu dociera do nas gwar rozmów oraz śmiechów. Mój humor nieco się poprawia – Chlejecie beze mnie? Świnie! – wszystkie głowy obracają się w naszą stronę. Davos przybija ze mną piątkę, reszta idzie w jego ślady, jedynie Enzo zachowuje się nieco inaczej, jakby próbował stworzyć między nami dystans – Nathaniel – witam się z kumplem, który uciekł z więzienia razem ze mną. Żałuję, że to nie Ryan tutaj siedzi – Jak miło, że wreszcie dotarłeś do domu. Czekaliśmy.

– Też się cieszę. Zajęło mi to trochę więcej czasu niż tobie, ale najważniejsze, że wreszcie dotarłem.

– Dokładnie, przyjacielu – klepię go po ramieniu i siadam obok Milana, który wręcza mi i Nili szklaneczkę z whisky – Więc! Może opowiesz, jakim cudem nie było cię przez bity miesiąc? Gdzie się podziewałeś?

– Po rozdzieleniu z tobą, Dannym i Ryan'em, znalazłem na uboczu opuszczony dom. Pomyślałem; lepiej być nie może. Nie dość, że nikt tam nie zaglądał, to w okolicy nie było zbyt wielu sąsiadów. Postanowiłem przeczekać kilka dni, aż zrobi się lżej od policji i świetnie mi szło, dopóki nie przypałętała się tam pewna para, według której dom należał do nich. Na początku chcieli mnie tylko przegonić, a potem mnie rozpoznali. Domyślam się, że w wiadomościach nasze zdjęcia przewijały się non–stop, dlatego nie wahali się ani chwili. Zadzwonili po pały, a potem zrobił się prawdziwy kocioł. Ledwo uszedłem z życiem.

– Faktycznie miałeś ogromne szczęście. Najważniejsze, że masz to już za sobą i jesteś ze swoją rodziną – krzywię się na ostatnie słowa Davos'a. Nathaniel dołączył do nas zaledwie półtora roku temu, nie uważałem go za członka rodziny – Wspominałeś przez telefon, że masz ważne informacje. Czas na prawdę, bracie.

– Nie wiem, czy chcesz ją poznać – schyla głowę, wlepia wzrok w szklaneczkę, w której chlupocze bursztynowy płyn, a w salonie zapada cisza. To pewne, że ktoś zdradził, skoro strażnicy zbyt wcześnie połapali się w naszej ucieczce. Powinni byli się zorientować dużo później, ponieważ akcja była perfekcyjne zaplanowana – Przed samą ucieczką Ryan wyznał mi, że coś słyszał. Pewną rozmowę, w której zostały przekazane informacje o naszej ucieczce. Byłem w szoku! Dlaczego do cholery nas zdradziłeś, Jacob?

– C-co? – jąkam się jak przedszkolak, a niedowierzanie odbiera mi trzeźwe myślenie. Gapię się na niego jak na idiotę, którym niestety jest. Nie dowierzam w słowa, które właśnie przeszły mu przez usta, a kiedy mija kilka minut i nikt nie wypowiada słowa, furia pochłania mnie doszczętnie. Rzucam drinka o ścianę, zrywam się na nogi i dopadam do Nathaniela, chwytając go za koszulkę i dociskając do ściany – Co ty kurwa powiedziałeś?! – potrząsam nim jak szmacianą lalką, a ta ofiara nawet się nie broni! – Potwórz to!!

– Zdradziłeś nas. Wyjawiłeś plany całej akcji, dlatego strażnicy zorientowali się w sytuacji. Dlaczego?

– Jaki ty jesteś kurwa głupi!! Naprawdę uważasz, że to byłem ja?! Posrało cię?! Siedziałem tam półtora roku, tak samo jak ty, Ryan i Danny!! Myślisz, że po to planowałem ucieczkę, żeby to potem spalić?

– Nie mam pojęcia, co tobą kierowało, Jacob. Ryan wyraźnie słyszał, jak rozmawiałeś ze strażnikiem.

– Gówno, kurwa, słyszał!! Ów rozmowy nigdy nie było, rozumiesz?! Nigdy!! Poza tym Ryan był moim najlepszym przyjacielem, więc nie wciskaj mi kitu, że ci to powiedział. Nie znosił cię, mały chłystku! Nawet, gdybym spierdolił cały plan, Ryan sam by do mnie przyszedł i obił mi mordę. Tak czy siak, pierdolisz głupoty, młody – puszczam go, spluwając z pogardą. Płonę w środku, mam ochotę roztrzaskać go na miazgę, ale coś mnie powstrzymuje, chociaż sam nie wiem co – Co się tak gapicie, huh?! Wierzycie mu?!

– Ja nie – Milan unosi ręce w geście obronnym, spoglądając niepewnie na Davos'a – To nie ma sensu.

– Zgadzam się z tobą, Milan, nie ma sensu – przewracam oczami, podchodzę do barku i robię nowego, mocniejszego drinka. Na trzeźwo tego nie ogarnę – Ten smarkacz coś sobie ubzdurał. Po co to robisz?

– Po nic! Mówię to, co powiedział mi Ryan. Jeśli nie chcecie wierzyć to nie, wasz problem, nie mój.

– Nie, nie, mój drogi. Myślisz, że tak po prostu o tym zapomnę? Oskarżyłeś mnie o coś, czego nie zrobiłem! Łatwo powołać się na Ryan'a, prawda? Chłopak nie żyje, nie powie nam, jaka jest prawda. Mogę cię zapewnić, że nigdy nie naraziłbym swojej rodziny na niebezpieczeństwo. Nie wiem jak ty, ponieważ tak naprawdę ledwo cię znam, szczeniaku. Teraz ładnie wyśpiewasz, po jakiego chuja skłamałeś! Gadaj!!

– Nie skłamałem – dumnie unosi brodę, a w moim ciele gotuje się krew – Może miałeś w tym jakiś cel?

– Cel? W spierdoleniu czegoś, na co pracowałem półtora roku? Davos, zastrzel go, inaczej ja to zrobię.

– Trzeba dojść do porozumienia. Nie można rzucać oskarżeń, nie mając na nie żadnych dowodów, wiesz?

– A niby skąd mam zdobyć dowód, skoro jedyna osoba, która o tym wiedziała, nie żyje? Sam powiedz!

– Ostrzegam cię! Jeszcze raz wspomnisz o moim przyjacielu, a wpakuję ci kulkę w łeb! Zrozumiałeś?!

– Uspokój się, Jacob – Davos karci mnie jak dziecko, łaskawie podnosząc dupę i podchodząc do chłopaka, który dzisiaj przegiął – On ma rację, Nathaniel. Nawet gdyby Ryan cokolwiek wiedział, przyszedłby do niego osobiście. Coś tutaj nie gra, a ja chcę wiedzieć co. Ufam ci, nie spieprz tego chłopie, proszę cię.

– Powiedziałem ci to, co wiem. Nie mam dowodów, bo nie ma już Ryan'a. Jacob spalił akcję, to wiem.

– Chuja wiesz, dzieciaku. Próbujesz mnie oczernić, zwalić na mnie winę, a może sam nas zdradziłeś, huh?!

– Chciałem wydostać się z tego więzienia jak najszybciej. Myślisz, że mógłbym to zaprzepaścić? Bzdura!

– A widzisz! Mnie zależało dokładnie na tym samym, więc sam gubisz się we własnych zeznaniach.

– Ryan twierdził, że na boku robisz interesy z naszym wrogiem. Brave, zapewne coś ci to mówi, prawda?

– Ty mały, podstępny gnojku. Zajebie cię! – bez wahania wyjmuję pistolet, przystawiając go do głowy szczeniaka – Mam ogromną ochotę wpakować ci kulkę w łeb! Mówisz rzeczy, za które powinieneś teraz gryźć piach! Nikt nie ma prawa tak do mnie mówić, kapujesz?! Wiesz, kim ja, kurwa, jestem?! Wiesz?! – wydzieram się, a atmosfera gęstnieje. Można by ją wręcz pokroić nożem – Założyłem tę grupę, a ty mi podskakujesz. Nie mam pojęcia, co Davos w tobie widzi, bo ja nie widzę dosłownie nic! Jesteś tchórzliwą pizdą, na akcjach trzęsiesz portkami, a tutaj zgrywasz cwaniaka! Nie masz kurwa pojęcia, jak bardzo chcę cię teraz zastrzelić! – chwytam go za gardło, przyduszając. Próbuje udawać, że nie robi to na nim wrażenia, jednak szybko pęka, kiedy zaczyna brakować mu powietrza – Powinieneś umrzeć za te słowa.

– Jacob, nie – czuję uścisk na ramieniu. Przekręcam głowę i napotykam oczy, które wpatrują się we mnie ze strachem. Nila – Nie rób tego, proszę. Na pewno da się to rozwiązać inaczej niż śmiercią. Błagam cię!

– Naprawdę myślisz, że kilka ckliwych słówek na mnie podziała? Jeśli będę chciał go zabić, to zabiję.

– Wiem o tym, ale proszę cię, żebyś tego nie robił. Musicie porozmawiać na spokojnie, nie w nerwach.

– Nie wtrącaj się, brzoskwinko. Wróć na swoje miejsce, wypij drinka i rozluźnij się. To nie twoja sprawa.

– Więc po co mnie tutaj zabrałeś?! Żebym oglądała czyjąś śmierć? Wybacz, nie jestem na to przygotowana!

– Skoro tak mówisz... Davos, możesz zamknąć ją w piwnicy? Nadal masz ten ciasny pokoik pod schodami?

– Nie!! – Nila wydziera się, aż mam chęć zasłonić sobie uszy – Nie rób tego, nie możesz! To mnie zabije!

– Zabije? – Davos prycha rozbawiony, z ciekawością wpatrując się w dziewczynę – To tylko pokój, kotku.

– J-ja, po p-prostu... – kręci głową jak w amoku, nerwowo przeczesuje włosy i ku mojemu zaskoczeniu, odwraca się i opuszcza dom. Nie wierzę, że ponownie zachowuje się w ten sposób! Ostrzegałem ją!

– Pieprzona smarkula – zabezpieczam broń, puszczam Nathaniela i podążam za Nilą. Z rozmachem otwieram drzwi, jednak nie muszę daleko szukać, ponieważ Nila siedzi na schodach, owinięta ramionami. Próbuję się uspokoić, żeby nie wyładować na niej złości, niestety jest to kurewsko trudne! – Brzoskwinko...

– Przepraszam – przerywa mi, nie pozwalając dokończyć – Nie powinnam była się tak zachować, ale przestraszyłeś mnie. Nie przywykłam do takich scen, to nie mój świat, Jacob. Nigdy nie widziałam broni.

– Pewnego dnia nauczę cię strzelać – gwałtownie przekręca głowę, posyłając mi zdziwione spojrzenie – Wracając do twojego zachowania, obiecałaś mi, że będziesz grzeczna, prawda? Nie dotrzymałaś słowa – zrywa się niczym poparzona wrzątkiem, staje przede mną i dociska się do mojego torsu, aż zgniata żebra.

– Przepraszam, wybacz mi. Dopiero się uczę, musisz być dla mnie bardziej wyrozumiały. Będziesz, Jacob?

– Staram się cały czas, co łatwe nie jest. Nie ogarniam cię, jesteś dla mnie ogromną zagadką, maleńka.

– Domyślam się, ale oboje musimy dać sobie czas. Znamy się zaledwie miesiąc, to przecież bardzo mało.

– Wiem, co nie zmienia faktu, że będziesz musiała ponieść karę za swoje dzisiejsze zachowanie.

– Nie chcę – unosi głowę, a jej dolna warga drży – Dlaczego chcesz mnie karać? Sprawia ci to przyjemność?

– Nie, przyjemność sprawia mi posłuszeństwo, a ty nie jesteś posłuszna, brzoskwinko. Jeszcze nie.


Reszta wieczoru mija o dziwo lepiej. Nathaniel postanowił się zmyć, jednak przed tym umówił się z Davosem na poważną rozmowę. Lepiej dla niego, żeby nie pokazywał mi się na oczy, bo następnym razem się nie powstrzymam. Wpakuję mu kulkę w ten mały łepek i z radością będę obserwował, jak pochłania go śmierć. Ma szczęście, że dzisiaj wyszedł stąd na własnych nogach. Nikomu nie podarowałem życia po słowach, które wypowiedział ten szczeniak. Na sumieniu miałem kilka trupów, ale nie byłem mordercą. Eliminowałem tych, którzy wchodzili mi w drogę, szkodzili mojej rodzinie, bądź chcieli położyć dłonie na czymś, co zdobyłem ciężką pracą. Wprawdzie nikt nie wiedział, że to my okradamy banki, jednak niektórzy mogli się tego domyślać. Obracaliśmy się w szemranym towarzystwie, gdzie pieniądze były na szczycie listy priorytetów, dlatego mało komu uszedł szczegół, iż nagle mieszkamy w domach wartych miliony dolarów i jeździmy samochodami, które jeszcze nie weszły do sprzedaży. Mimo to nikt nas za rękę nie złapał.


Dochodzi północ. Jacob nawija o nowej broni, która weszła na rynek. Zajawił się na nią jak szczerbaty na suchary i nie potrafił odpuścić. Wciąż nawijał, że musi ją mieć, bo jest "wystrzelona w kosmos". Niestety wszystko, co legalne było zdobyć trudniej, więc musiał poczekać, aż ktoś wreszcie zdobędzie ją na ledwo. Nie widziałem w tej broni nic szczególnego, oprócz szybkiego spustu. Pistolet był mały, zapewne poręczny i szybki. Chyba to tak bardzo spodobało się mojemu przyjacielowi. Kiedy wspomina o strzelnicy, ledwo go słucham. Niczym jastrząb uważnie obserwuję Nilę, która stoi na tarasie razem z Enzo i rozmawiają. Nie podoba mi się to, że wyszła z domu, że jest z innym facetem, że ja muszę na to patrzeć. Przedstawiłem jej swoje zasady, jednak chyba tę jedną ominąłem. Kiedy jest ze mną, nie ma prawa się oddalić. Na kogo wychodzę, pozwalając swojej kobiecie na takie zachowanie? Nila musi się jeszcze dużo nauczyć.


Docieramy do domu przed drugą. Bierzemy szybki prysznic, pod którym funduję Nili przyjemne pieszczoty, a następnie przenosimy się do sypialni, gdzie kocham się z nią przez długi czas, nie pozwalając na sen. Jest zmęczona, co widzę gołym okiem, jednak nie daję jej spokoju nawet wtedy, kiedy mnie o to prosi. To pierwsza część kary. Po śniadaniu czeka na nią kolejna. Muszę poznać następną jej słabość.

Nila

Od samego rana Jacob był dla mnie miły. Przesadnie, kurewsko, miły. Zrobił przepyszne śniadanie, które zjedliśmy na patio, popijając pyszną kawę. Rozmawiał ze mną o moim życiu, pasjach, zainteresowaniach, czym szczerze mnie zaskoczył. Przez miesiąc niewiele powiedziałam mu o swoim "dawnym" życiu, oprócz kilku śmiesznych historyjek, jak na przykład jazda ukradzionym przez Diego samochodem sąsiada. Niby nic, jednak Jacob słuchał mnie z ogromnym zainteresowaniem i rozbawieniem. Dzisiaj wypytywał o wiele więcej, wkradając się w nieco osobistą strefę. Po co wiedzieć mu, jak mają na imię moi przyjaciele? Jaka łączy mnie relacja z rodzicami? Czy dogaduję się z bratem? Nabrałam podejrzeń, jednak posłusznie odpowiadałam, nie zdradzając zbyt wiele. Odpowiedzi były zdawkowe, ale jemu wystarczyły, na co odepchnęłam z ulgą. Zwierzenia to ostatnie, na co miałam ochotę. Przez to czułam ogromną tęsknotę i rozdzierający serce smutek. Chciałabym zadzwonić do rodziców, usłyszeć ich głos i zapewnić, że żyję. Jeszcze. Jaka szkoda, że Jacob mi tego zabraniał, a każdy komputer w domu miał zablokowany dostęp do internetu. Telefon miał pieprzone hasło, którego nie znałam, dlatego nie mogłam wykonać połączenia. Nadal nie podejrzałam kodu do bramy, w razie gdyby nadarzyła się okazja do ucieczki. Nic nie szło po mojej myśli, a założony z góry plan szlag trafił. Nie mogłam tutaj zostać. Każdy dzień w jego towarzystwie siał w mojej głowie spustoszenie, którego zapewne nijak nie udałoby mi się już naprawić. Jacob był jak trucizna, która rozchodzi się po ciele, wdzierając w każdy narząd. Niczym bluszcz owijał się wokół nich, przejmując całkowitą kontrolę. Miał nade mną władzę, ponieważ zabrał mnie z domu, zamknął w obcym miejscu i czuł się niczym mój właściciel. Lubił dziwne rzeczy, które przerażały mnie do szpiku kości. Akcją nad basenem pokazał mi, że tu nie ma miejsca na żarty. Albo będę posłuszna, albo będę karana. Boleśnie.

Wkładam talerzyki po cieście marchewkowym do zmywarki, zamykam ją i wycieram ręce w ściereczkę. W tym momencie do kuchni wchodzi Jacob, opierając się ramieniem o futrynę. Niemal natychmiast w powietrzu roznosi się chłód, jakby ktoś otworzył lodówkę, a po moim ciele przebiega nieprzyjemny dreszcz. Wyczuwam, że coś się święci. Widzę to w jego oczach, które wpatrują się we mnie bez grama uczuć. Mam ochotę brać nogi za pas, ale wiem, że tym pogorszę swoją sytuację. Lepiej się poddać.

– Zdradź mi swoją kolejną słabość – szepcze cicho, a moje serce zamiera.
Boże! Znowu chce to zrobić!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro