Rozdział 1: Deszcz Eta Aquaridów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od tysięcy lat ludzie z fascynacją patrzyli na nocne niebo, z wielu powodów.

Niektórzy dzięki niemu odnajdywali drogę do domu. Inni znajdywali wenę w tej rozgwieżdżonej ciemności. Widzieli nad sobą nie tylko gwiazdy ułożone w konkretny kształt, ale czasem i całe historie, które potem spisywali lub przenosili na płótno.

Jednak gwiazdy nie były przeznaczone tylko dla zagubionych lub wrażliwych dusz.

Astronomowie i fizycy także patrzyli w nocne niebo z zachwytem, żądzą wiedzy i milionem pytań, na które mozolnie szukali odpowiedzi.

To dzięki nim człowiek w końcu znalazł się w Kosmosie i finalnie stanął na Księżycu, a granice zostały przesunięte.

Należałam do tej drugiej grupy.

Stałam przed teleskopem, już dosyć starym, ale nadal świetnie spełniający swoją rolę. Ojciec podarował mi go na jedenaste urodziny po tym jak matka narzekała mu, że przyłapała mnie na koszeniu trawników u sąsiadów. Jej najstarsza córka miałaby pracować fizycznie? Skandal. Nie pozwoliła mi dorabiać w ten sposób, a niestety nikt nie przyjąłby mnie do pracy w takim wieku, miałam wtedy zaledwie dziesięć lat.

Ojciec zadzwonił do mnie miesiąc przed moimi urodzinami i zapytał na co tak uparłam się zbierać pieniądze. Wyznałam mu wtedy swoje marzenie o teleskopie.

Paczka z teleskopem przyszła dwa dni przed moimi urodzinami i był to najpiękniejszy dzień w moim życiu. Od tamtej pory co roku wysłał mi jakąś książkę na temat astronomii lub fizyki.

Od matki co urodziny dostawałam kosmetyki do wizażu, chociaż doskonale wiedziała, że praktycznie się nie malowałam.

Westchnęłam ciężko i przesunęłam spojrzeniem na gwiazdozbiór Krzyża Południa.

Ludzie z Nowej Zelandii widzieli w tym ułożeniu gwiazd kotwicę, w której zewnętrzne gwiazdy stanowiły linę. Dla niektórych z Aborygenów przedstawiał on płaszczkę uciekającą przed dwoma rekinami, które reprezentowały zewnętrzne gwiazdy.

Można by tak wymieniać, ponieważ niemal każdy z krajów na południowej półkuli widział nad głową coś innego.

Ja natomiast widziałam na niebie najmniejszy gwiazdozbiór, znajdujący się na najjaśniejszym odcinku Drogi Mlecznej. Z łatwością byłam w stanie odszukać go na nocnym niebie. Znałam nazwę każdej pojedynczej gwiazdy.

Wiedziałam również, że gwiazdozbiór ten widoczny jest tylko na południowym niebie, więc jeśli zdecyduję się na wyjazd z Australii do Europy, to go nie zobaczę dopóki nie wrócę w rodzinne strony.

„Jeśli" się zdecyduję... Westchnęłam i poczułam ścisk w serc.

To „jeśli" z każdym dniem zmieniało się bardziej w „kiedy".

Znajdowałam się na łące, na jednym ze zboczy w Królewskim Parku Narodowym. Znajdował się dobre ponad dwadzieścia kilometrów na południe do Sydney, więc otaczała mnie bezkresna ciemność. W pobliżu nie było żadnego budynku czy latarni. Dochodziła druga w nocy.

Był już wtorek, trzydziesty kwietnia i chociaż w ciągu dnia było ciepło, to w nocy nie dało się ukryć, że to były już ostatnie tygodnie jesieni. Mimo grubego swetra i koca było mi zimno, a moje dłonie chyba już skostniały. Tego roku pogoda była wyjątkowo kapryśna. Lato zniknęło szybko, zastąpione przez jesienne, deszczowe dni.

Na szczęście tej nocy niebo było bezchmurne, wcześniej sto razy sprawdzałam pogodę.

Ariadne siedziała na kocu. W jednym uchu miała słuchawkę, druga swobodnie wisiała przy jej szyi. Nuciła pod nosem „Rewrite The Stars" Zaca Efrona i Zendayi. Wcześniej pożyczyłam jej jedną z moich dwóch lornetek astronomicznych, żeby mogła lepiej widzieć meteory.

— Zimno jak diabli — marudziła moja młodsza siostra i upiła łyk gorącej herbaty z termosu.

Deszcz meteorów niedawno się zaczął i planowałam zamiar spędzić tam jeszcze co najmniej godzinę. Nie miałam jednak serca jej tego mówić.

— Nie musiałaś ze mną jechać, przecież ci mówiłam — odparłam, nie odrywając oczu od rozgwieżdżonego nieba. — Jutro masz szkołę. Właściwie to dzisiaj. Powinnaś teraz spać.

— Nie chciałam zostawić cię na pożarcie dingo.

Dziwne było przebywać tutaj z siostrą, zazwyczaj sama jeździłam nocami obserwować nocne niebo.

Odkąd jednak wyznałam siostrze w sekrecie swój plan wyjazdu, zaczęła częściej proponować swoje towarzystwo. Ariadne nie lubiła być sama w domu z naszą matką, ale gdy ja się wymykałam, ona po prostu zamykała się w swoim pokoju na klucz i dodatkowo na zasuwę. Matka najczęściej i tak faszerowała się lekami na noc i spała jak zabita. Chyba że wpadała w szał bez powodu, co niestety ostatnio zdarzało się częściej.

Było z nią z każdym tygodniem coraz gorzej. Jej stan psychiczny, paranoja i napady manii stawały się nie do wytrzymania.

Nasza matka od zawsze nad wszystko ceniła sobie piękno. Nasz dom musiał być zawsze idealnie wysprzątany. Nie tolerowała żadnego bałaganu.

W naszym ogrodzie rośliny rosły dosłownie pod linijkę, od dekady mieliśmy tego samego ogrodnika.

Słowo klucz „mieliśmy", ponieważ od dwóch tygodni już dla nas nie pracował. Odszedł, kiedy matka przestała mu płacić. Z tego co wiedziałam zwodziła go dobre dwa miesiące zanim w końcu rzucił pracę u nas.

Matka wpadła w histerię i długo nie mogła się uspokoić. Nie wiedziałam ile wtedy połknęła xanaxu aż w końcu zasnęła na kanapie w salonie.

Najgorsza jednak była jej fiksacja na punkcie urody.

Jedną z konsekwencji jej obsesji było stopniowe, ale ciągłe wydawanie wszystkich pieniędzy, jakie mieliśmy na operacje plastyczne, zabiegi, drogie kosmetyki i stylowe ubrania markowych projektantów.

Matka wydawała majątek na wieczne poprawianie swojej urody i na leki, głównie benzodiazepiny. W jej łazience za lustrem stał rząd idealnie ułożonych buteleczek Xanaxu, Valium i Lorazepamu.

Nie wiedziałam, kiedy miała swoją pierwszą operację plastyczną, jak wyglądała przed nimi wszystkimi i kiedy do uzależnienia od operacji i zabiegów medycyny estetycznej doszła lekomania.

Babcia lubiła mawiać, że Ariadne wyglądała niemal tak samo jak matka, gdy była w jej wieku.

Cóż, jeśli się skupiłam to w sumie mogłam to sobie wyobrazić. W chwili obecnej jednak Ariadne miała jedynie oczy takie same jak nasza matka. Migdałowy kształt oczu, długie ciemnoblond rzęsy i piwne tęczówki, które w zależności od światła przybierały kolor brązu lub zieleni.

Moja siostra miała ciemnoblond, kręcone włosy z rudawymi refleksami widocznymi w słońcu. Nasza matka od dawna farbowała swoje na jasny, miodowy odcień blondu i regularnie prostowała je kreatyną. Jej kości policzkowe były wypełnione, czoło, broda były wypełnione botoksem. Zawsze nosiła nienaganny manicure. Już wieki temu zrobiła sobie operację wycięcia czterech żeber, aby mieć mniejszą i smuklejszą talię.

Nawet nie zwracałam sobie głowy mówieniem jej, jakie to było głupie.

W przypadku ewentualnego wypadku zamiast tylko połamanych żeber po prostu może mieć uszkodzone narządy wewnętrzne, w obecnej chwili niczym nieosłonięte.

Nigdy nie wpadło mi w ręce żadne jej stare zdjęcie, wszystkie spaliła. Nawet zdjęcia ślubne z moim ojcem, który zresztą wziął z nią rozwód gdy miałam siedem lat.

Najlepsze w tym wszystkim było to, że matka miała dobrze płatną pracę jako chirurg plastyczny.

Była cholernym lekarzem.

Założyłabym się o wszystko, że to jedynie po znajomości miała robione operacje w takiej ilości i tak często. Nie było to zdrowe i normalne i komuś innemu na pewno klinika powiedziałaby „stop", bez względu na koszty, jakie mogłaby zarobić na takim kliencie.

To właśnie z tego powodu z zamożnej rodziny zaczęliśmy mieć coraz większe problemy finansowe, a nasza skrzynka pocztowa zapełniała się wezwaniami do zapłaty.

Spodziewałam się tego już od dawna, byłam tylko zaskoczona, że to tyle trwało. Według moich przewidywań powinniśmy być bez kasy już lata temu. Nie wiedziałam u ilu osób zaciągnęła dług po znajomości. Nie było innej opcji.

Rodzinne pamiątki, takie jak srebrna zastawa po babci ze strony ojca, kosztowne obrazy czy biżuteria już dawno zniknęły z naszego domu. Matka je sprzedała lub zastawiła, nawet nie wiedziałam. Cenne przedmioty regularnie zaczęły znikać z domu i dlatego razem z Ari nauczyłyśmy się trzymać nasze rzeczy zamknięte w pokojach.

Rodzice byli po rozwodzie i ojciec płacił gigantyczne alimenty na mnie i Ariadne. Był wziętym prawnikiem i aktualnie mieszkał w Londynie, wrócił do rodzinnego kraju po tym jak rozstał się z moją matką.

Alimenty nie były w stanie już dłużej pomagać matce łatać rodzinnego budżetu.

Tonęła w długach, a my wraz z nią.

Ludzie widzieli tylko łatki „matka lekarz", „ojciec prawnik", „piękna posiadłość", „kasy jak lodu". Dodatkowo matka robiła dobrą minę do złej gry i udawała, że wszystko było w porządku.

Nie mówiłam nikomu, co się działo naprawdę u mnie w domu. To nie miało sensu. Ludzie widzieli to, co chcieli widzieć.

W szkole często słyszałam „jesteś taką szczęściarą".

Myśleli, że skoro ojciec odszedł to pewnie starał się jakoś wynagrodzić mi swoją nieobecność prezentami czy pieniędzmi, jak to często bywało.

Znajomi ze szkoły zawsze z zachwytem i z zazdrością mawiali, jakie to miałam cudowne życie, nawet biorąc pod uwagę nieobecność jednego z rodziców.

Nie mogliby się bardziej mylić. I nie chodziło tylko o problemy mojej matki z uzależnieniami i długami. To tylko część problemów.

Moja matka, Rosemarie , była przykładem kobiety, która za pierwszym razem została matką wbrew sobie i nie miała za grosz instynktu macierzyńskiego.

Nie raz i nie dwa mówiła mi prosto w oczy tego, że żałuje urodzenia mnie, a później Ariadne.

Ani ona ani mój ojciec tak naprawdę nigdy nie chcieli mieć potomstwa, zbyt kochali swoje kariery i swój drogi styl życia. Matka mimo swoich problemów uwielbiała swoją pracę i w sumie do długiej listy jej problemów mogłam dodać pracoholizm.

Ojciec po rozwodzie wyjechał i od tamtej pory ani razu go nie widziałam, chociaż co najmniej kilka razy w roku dzwonił do mnie i Ariadne złożyć nam życzenia na urodziny czy święta. Traktował to chyba jako jeden ze swoich obowiązków, byleby wykonać ten głupi telefon i mieć to z głowy. Czasem zdarzało mu się jednak zapomnieć, jak podczas ostatnich Świąt Bożego Narodzenia. Mimo wszystko i tak lepsze to nić nic.

Próbowałam nie czuć do niego żalu, w końcu tak naprawdę wcale nie chciał mieć dzieci, ale mimo to nadal utrzymywał ze mną i Ariadne kontakt. Mógł odciąć się od nas kompletnie, jednak nie zrobił tego i płacił regularnie alimenty.

Byłam wpadką, wiedziałam o tym.

Matka często mi o to wypominała. Tak samo jak nazywała mnie wybrykiem natury. Dziwadłem.

Wszystko dlatego, bo urodziłam się z zespołem waardenburga.

W perfekcyjnym świecie mojej matki pojawiła się gruba rysa, której nie mogła się pozbyć.

Miałam także kręcone włosy, jednak w odcieniu truskawkowego blondu, które miałam po ojcu. Jednak ze względu na zespół waardenburga z prawej strony jedno, duże pasmo od zawsze było siwe. Nie miałam w tym miejscu melaniny od urodzenia. Ponad to na szyi, pod obojczykami i brzuchu miałam białe, bielacze plamy.

Myślałam, że problem z wyglądem mógłby być dla mojej matki do zniesienia... W końcu znała niezliczoną ilość zabiegów i metod, którymi mogłaby mnie „naprawić".

Jednak nie chodziło tylko o to.

Na lewe ucho praktycznie nie słyszałam i musiałam nosić aparat słuchowy. Z moim prawym uchem było lepiej. Mój audiolog radził, abym również i na to ucho nosiła aparat, chociaż ubytek nie był aż taki wysoki i radziłam sobie bez niego.

Matka ledwo była w stanie wytrzymać, że musiałam nosić jeden aparat, a co dopiero dwa. Uznała, że skoro to tylko „sugestia" to sobie darujemy i kupowała mi tylko jeden aparat.

Dawałam sobie świetnie radę z jednym. Pomagałam sobie czytaniem z ust i wolałam widzieć rozmówcę przed sobą.

Jedyne co moja matka wychwalała to moje nienaturalnie jasne, szafirowe oczy. Żaden zdrowy człowiek nie miał takiego koloru, bo po prostu wynikał on z mutacji.

Matka oskarżała ojca o to, że zataił wadliwe geny.

„W mojej rodzinie nikt nigdy nie był upośledzony" mawiała podczas awantur. Byłam ich świadkiem jako dziecko, jednak do dzisiaj mimo lat pamiętam te ostre słowa.

Według matki byłam upośledzona.

Byłam czynnikiem przez który małżeństwo moich rodziców zaczęło się sypać.

Ariadne była już planowana. Rosemarie chciała zobaczyć, czy urodzenie drugiego dziecka pomoże jej pozbyć się goryczy po tym, jak ja pojawiłam się na świecie. Według babci miał to też być sposób na ratowanie małżeństwa.

Moja siostra urodziła się dwa lata po mnie, na szczęście zdrowa. Idealna mała kopia matki, ale jeśli to możliwe, to jej pojawienie się na świecie wszystko pogorszyło.

Druga ciąża była dla Rosemarie trudniejsza i zostawiła ślady na jej ciele, których pozbycie się zajęło jej dużo czasu i małą fortunę.

Ariadne nie obudziła w matce instynktu macierzyńskiego.

Ojciec przynajmniej się starał i tak naprawdę tylko przy nim zaznałyśmy z siostrą chociaż odrobiny rodzicielskiej miłości.

Babcia próbowała nam wszystko wynagrodzić, ale ze względu na pogarszający się stan zdrowia widywałyśmy ją rzadko, aż w końcu zmarła trzy lata temu. Od tamtej pory z Ariadne miałyśmy tylko siebie.

Więc może i pochodziłam z zamożnej rodziny, ale nie dała mi ona szczęścia. Z majątku pozostał nam praktycznie już tylko dom.

Jednak to było kwestią czasu aż matka go sprzeda, żeby spłacić długi.

Czas coraz bardziej odciskał swoje piętno na Rosemarie, a ona wydawała coraz więcej pieniędzy na kolejne zabiegi.

Były to pieniądze, których już nie miała. Zaczęła zawalać pracę.

Jeszcze pół roku temu, przed moimi osiemnastymi urodzinami, które obchodziłam piętnastego grudnia, zaczęła namawiać mnie na zabiegi, które mogłyby pomóc mi pozbyć się plam bielaczych, takich jak fotochemioterapia czy dermabrazja. Od lat także namawiała mnie na wizyty u fryzjera, by pozbyć się białego pasma.

Zgodziłam się tylko raz, gdy miałam dwanaście lat.

Sama nie wiem na co tak naprawdę miałam nadzieję.

Że zacznie traktować mnie jak córkę, bo będę miała na głowie jednolity kolor włosów?

Jedyne co usłyszałam po wyjściu z salonu było „w końcu wyglądasz normalniej, Kaydance".

Na samo wspomnienie czułam żółć nadpływającą do ust.

Normalniej.

Tylko tyle.

Nawet nie „zwyczajnie" czy „ładnie".

Nigdy więcej nie zgodziłam się na farbowanie włosów.

Zrozumiałam wtedy, że nigdy mnie nie zaakceptuje, niezależnie od tego, co bym zrobiła.

Wstydziła się mnie odkąd pamiętałam i zawsze w miejscach publicznych kazała mi dokładnie zakrywać ciało. Lewe ucho zawsze musiałam mieć zakryte włosami, aby ukryć aparat, a białe pasmo tłumaczyła ze sztucznym śmiechem „nastolatki, zachciało jej się pasemek, to się zgodziłam".

W końcu ucichł temat namawiania mnie na zabiegi. To był plus tego, że stawialiśmy się biedniejsi. Matka bardziej martwiła się o to, czy starczy jej na kolejny zabieg wstrzykiwania botoksu i na kolejne opakowanie leków niż na tym, że powinna coś zrobić z moim wyglądem, bo się mnie wstydziła.

Zerknęłam kątem oka na Ariadne. Widziałam tylko zarys jej twarzy w otulającej nas ciemności.

Ariadne wiedziała, że gdyby zaczęła bawić się telefonem i mi świecić, to kazałabym jej wracać do samochodu.

— To byłby cud, jeśli spotkałabym jakiegoś psa dingo. Nie widziałam żadnego od lat.

— Czyli nie zaprzeczasz, że mogłabyś skończyć jako kolacja?

Nagle tuż ponad nami przemknęło kilka kolejnych meteorów. Wstrzymałam oddech i po raz chyba już setny tej nocy żałowałam, że nie miałam wystarczająco dobrego aparatu, który byłby w stanie uchwycić to piękno.

Mój Canon EOS 50D był średniakiem. Odkupiłam go trzy lata temu temu od sąsiadki, która dostała go w 2008. Zbierałam na niego długo, łapałam się każdej pracy dorywczej, w której chcieli zatrudnić nastolatkę nadal chodzącą do szkoły.

Jak na jedenastoletni sprzęt radził sobie świetnie i co prawda mogłam robić nim zdjęcia nocnego nieba, na których było rzeczywiście widać gwiazdy i inne obiekty, ale jakość i kolory pozostawały wiele do życzenia. Nie mogłam też zwalać wszystkiego na aparat, bo po prostu byłam samoukiem. Uczyłam się robienia zdjęć z Internetu.

Gdybym mogła pozwolić sobie na kupno sprzętu trzy razy droższego niż miałam i na kurs fotografii, to na zdjęciach widać byłoby o wiele więcej. Nie mogłam jednak zrobić żadnej z tych dwóch rzeczy.

Kilka miesięcy temu, w grudniu, skończyłam liceum i zaczęłam pracować na pełny etat w sklepie z pamiątkami przy plaży Brighton Le Sands.

Wcześniej, w trakcie roku szkolnego, pracowałam tam w każdej wolnej chwili.

Z zarobionych pieniędzy na początku nowego roku szkolnego w styczniu kupiłam dla Ariadne rzeczy do szkoły i mundurek szkolny, ponieważ ze starego już wyrosła.

Gdy Ariadne poprosiła ją o pieniądze matka odparła, żeby poszła do pracy, bo ona nie ma z czego jej dać. Dzień później wróciła z klinki z opuchniętą, zaczerwienioną twarzą po kolejnych zabiegach. Wypełniła także usta ponownie kwasem hialuronowym.

Wymusiłam na siostrze obietnicę, że jeśli będzie czegoś potrzebować zwróci się do mnie.

Od tamtej pory pilnowałam także, abyśmy obie z siostrą miały co jeść.

Matka nie zawsze pamiętała o zakupach, sama jadała głównie poza domem.

Każdego zarobionego dolara odkładałam i starałam się nie tykać tej kwoty.

Planowałam wyjechać do Wielkiej Brytanii. Panowało tam prawo krwi, więc chociaż nigdy tam nie byłam, posiadałam obywatelstwo brytyjskie.

I miałam tam rodzinę od strony ojca. Mieszkała tam między innymi jego młodsza siostra, a moja ciotka. Imogen Crawford.

Była na ślubie moich rodziców i przyjechała raz do Sydney na kilka dni, gdy miałam sześć lat i pamiętałam ją dosyć słabo.

Nie wiedziałam, czy oprócz Imogen był ktoś jeszcze w Anglii. Po tamtej sytuacji matka stanowczo odmawiała przedstawienia nas innym członkom rodziny. Twierdziła, że ja przynosiłam jej wstyd swoją ułomnością i zachowaniem.

Widziałam w rodzinnym albumie fotografie Imogen.

Jedno ze zdjęć przedstawiało ją, gdy miała około dwudziestu lat. Była w błękitnej, eleganckiej sukience. Proste włosy w odcieniu truskawkowego blondu splecione miała we francuskiego warkocza. Uśmiechała się wesoło i patrzyła prosto do kamery. Jej starszy brat, a mój ojciec, Atticus Crawford obejmował ją ramieniem. Miał na sobie elegancki trzyczęściowy garnitur. Na jego twarzy błąkał się słaby, ale szczery uśmiech.

Z tyłu zdjęcia setki razy widziałam podpis, który wyszedł spod kobiecej dłoni. Było to delikatne, piękne pismo:

„Dla upartego, kochanego brata. Nie daj się kangurom! Ściskam, Imogen."

Zdjęcie zostało zrobione na kilka tygodni przed tym, jak ojciec poznał naszą matkę i postanowił zostać na stałe w Sydney.

Wśród zdjęć znalazłam także jedną pocztówkę, którą Imogen wysłała do ojca z wakacji w Los Angeles. Był na niej jej adres zwrotny.

Wysłałam do niej list, ale po kilku tygodniach wrócił z informacją, że adresat nie mieszkał już pod tym adresem. Pozostało mi mieć nadzieję, że nie opuściła Londynu.

Wyznałam Ariadne, że planowałam spróbować odszukać Imogen.

Mogłam bez problemu dostać się do Londynu. Miałam obywatelstwo. Problemem były tylko pieniądze. Matka już dawno zapowiedziała, że nie da złamanego grosza na moje studia a tym bardziej na jakiekolwiek inne moje wydatki.

Ojca nie mogłam prosić o pieniądze. Był dla mnie praktycznie obcym człowiekiem i czułabym się po prostu źle tym bardziej, że co miesiąc płacił na mnie i moją siostrę ogromną kwotę z powodu alimentów. Nie zmieniało to faktu, że całą kwotę dostawała nasza matka.

Zamierzałam dać sobie jednak radę.

W Australii miałyśmy z Ariadne tylko babcię i matkę. Trzymała mnie w Sydney tylko Ariadne, ale nie mogłam siedzieć i czekać na cud z założonymi rękami.

Miałam plan, o którym myślałam od kilku miesięcy. Początkowo tylko to była tylko luźna myśl, jednak teraz już wiedziałam, że nie bardzo miałam inne wyjście.

Chciałam odszukać ciotkę, poznać ją. Nie spodziewałam się, że przyjmie mnie ot tak z otwartymi ramionami. Ale tak naprawdę nie chodziło mi o mnie, a o siostrę.

Ariadne skończyła w listopadzie dopiero 16 lat. To była kwestia czasu aż matce totalnie odbije i naszą sytuacją zainteresuje się ktoś1) ze szkoły, a potem powiadomi opiekę społeczną czy inne służby.

Chciałam zobaczyć, czy ciotka Imogen zechce przyjąć do siebie Ariadne do czasu aż ukończy ona szkołę średnią.

Czy ona w ogóle będzie mnie pamiętała? Widziała mnie dwanaście lat temu.

Jeśli ciotka odmówi... Wzięłam głębszy wdech i odsunęłam z twarzy kosmyk włosów.

Wtedy odszukam ojca i zrobię wszystko, aby wziął do siebie Ariadne. Miałam gdzieś, że sąd przyznał prawa rodzicielskie matce. Ona pewnie nawet i tak się tym nie przejmie, uznałam gorzko.

Ariadne zaczęła coś znowu marudzić. Na szczęście znajdowała się po mojej lewej stronie.

Sięgnęłam do ucha i wyłączyłam aparat. Głos mojej siostry stał się cichy i niewyraźny, a ja ponownie skupiłam się na niebie.

Ariadne w pewnym momencie wstała z ziemi, owinęła się ciasno kocem i stanęła z mojej prawej strony.

Ostatni raz zabrałam ją na swoją nocną obserwację nieba, pomyślałam w połowie rozbawiona a w połowie poirytowana.

— Nigdy nie widziałam takiej ilości spadających gwiazd na raz. Pomyślałaś życzenie?

Trzymała w jednej dłoni lornetkę i patrzyła przez nią w stronę księżyca.

Z westchnieniem sięgnęłam do aparatu i ponownie go włączyłam. Skoro już miałam z nią rozmawiać wolałam lepiej słyszeć.

— To rój meteorów — poprawiłam ją cicho, cały czas patrząc w niebo.

Widziałam w swoim życiu naprawdę niezliczoną ilość „spadających gwiazd" i jak na razie żadne z moich życzeń się nie spełniło. Już dawno przestałam wypowiadać nowe.

— Wiem, astronomiczny świrze — parsknęła ze śmiechem Ariadne i szturchnęła mnie łokciem. — Ja mam kilka życzeń, ale ci nie powiem. Może się spełnią.

— To nie działa w ten sposób, Ari. Jeśli o czymś marzysz musisz na to zapracować. Spalające się odłamki meteorów i drobinki materii ci w tym nie pomogą.

Z naszej dwójki to ja byłam tą twardo stąpającą po ziemi, co było śmieszne zważywszy na moje zainteresowania i pasje.

Moja siostra parsknęła i chociaż jej nie widziałam byłam pewna, że przewróciła oczami.

— Skoro już robisz mi wykład, to na co my w ogóle dokładniej patrzymy?

— To deszcz Eta Aquaridów, są to drobiny z komety Halleya.

Ariadne milczała i przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy nocne niebo.

— Czy jeśli... Jeśli pojedziesz do Londynu, to stamtąd także będziesz widziała te meteory?

— Konkretnie te? Tak, chociaż nie w takiej ilości — powiedziałam cicho, obserwując kolejną białą smugę światła na niebie. — Nad tamtym niebem ich widok jest znaczniej mniej okazały, z tego co czytałam. Ale to nie szkodzi, będę mogła podziwiać inne deszcze meteorów, których jak dotąd nie widziałam.

Ariadne milczała chwilę, w końcu wysunęła drugą rękę spod koca i mocno uściskała moją dłoń.

— Nie musisz jechać. Damy sobie radę tutaj.

Odwzajemniłam mocny uścisk. Ręka siostry była równie zimna jak moja. Czułam, jak lekko drżała z chłodu.

— Ja nie chcę abyś dawała sobie „tylko" radę, Ari. To za mało.

— Ojciec ostatni raz odezwał się w twoje urodziny, nie zadzwonił do nas na Gwiazdkę. Nie odebrał też telefonu. Na pewno chcesz do niego jechać?

Nie, pomyślałam.

Żadna z nas nie nazywała ojca „tatą", a matki „mamą". Nasze relacje były w najlepszych chwilach uprzejmie chłodne.

— To nie byłby pierwszy raz, gdy o nas zapomniał — przypomniałam. — Poza tym jadę do Imogen. On jest tylko planem B.

— Chciałabym być tak odważna jak ty, Kay. — Ariadne wzięła głębszy oddech. — Nie chcę zostawać tutaj sama.

— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jak tylko uda mi się ogarnąć dla ciebie miejscówkę w Londynie, od razu kupię ci bilet. W ten czy w inny sposób znowu będziemy razem. Zaczniemy nowe życie. A teraz błagam, cicho bądź i pozwól mi podziwiać meteory.

— Jasne, już milczę jak zaklęta. — Ariadne puściła moją rękę, a potem spełniła moją prośbę. Sama skupiła się na obserwowaniu nieba przez lornetkę.

Co jakiś czas przerywała patrzenie przez lornetkę i bawiła się swoim suwakiem od kurtki, kopała małe kamyki lub ukrywała się cała pod kocem i sprawdzała coś w telefonie.

Byłam przyzwyczajona do tego, że moja siostra była niemal w ciągłym ruchu, więc nie przeszkadzało mi to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro