Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jacob

Następnego dnia postanawiam kupić Nili psa. Nie ukrywam, ogromnie mnie tym zaskoczyła, jednak była dla mnie najważniejsza, a ja zrobiłbym dla niej wszystko. Skoro chciała mieć psa, dostanie takiego, jakiego sobie wymarzyła. Spełnię jej marzenie, któremu nie podołali jej rodzice. Też mi coś wielkiego, bulwers o psa. Jeśli tylko Nila będzie za niego odpowiedzialna, nie widzę żadnego problemu, aby go posiadała.


Jest zaskoczona, kiedy każę jej się ubrać i wsadzam do samochodu. Patrzy na mnie jak dziecko, które dostało upragniony prezent, chociaż jeszcze nie dojechaliśmy na miejsce. Kiedy ona spała, ja ogarniałem temat, szukając w internecie najbliższej hodowli. Łatwo nie było, na szczęście udało mi się wypatrzeć coś odpowiedniego niecałe sześćdziesiąt kilometrów stąd. Czekała nas przejażdżka, na co Nila zareagowała ogromnym podekscytowaniem. Chciałem sprawić jej radość, mimo tego, co zrobiła, ponieważ na wyspie nie będzie miała takiej swobody. Nie wiedziała o tym, że oprócz domu oraz ogrodu i plaży, nie wyjdzie praktycznie nigdzie. Nie zamierzałem aż tak ryzykować. Raz mnie wyrolowała, drugi raz nigdy nie nastąpi. Może ze mną walczyć, dąsać się, złościć, ale nic nie wskóra. Obdarzyłem ją głębokim uczuciem, dlatego musiałem bardzo uważać, aby nigdy więcej nie nadszarpnęła resztek mojego zaufania.


Na miejsce docieramy po godzinie. Biorę Nilę za rękę, przechodzimy przez bramkę i wchodzimy na posesję. Jest ogromna, elegancka i wypasiona. Nie wiedziałem, że na hodowli psów można się tak dorobić.

– Dzień dobry! – ciszę przerywa piskliwy głosik kobiety, która właśnie wychodzi z domu – Państwo po psa?

– Zgadza się, dzwoniłem dzisiaj rano. To moja dziewczyna, Nila. Bardzo pranie mieć buldoga francuskiego.

– Och, kochana! To piękne pieski, zwariujesz dla nich – uśmiecha się szeroko, ściska nasze dłonie i prowadzi na prawo. Kiedy tylko otwiera drzwi, naszym oczom ukazuje się duże pomieszczenie przeznaczone tylko dla piesków. Wesoło biegają w kojcu, merdając ogonkami i opierając łapki na płotku – Proszę! Oto one!

– Boże! – Nila zasłania usta dłonią, a jej oczy są wielkie jak spodki – Ile ogonków! Ile piękności. Cuda!

– To prawda. Zajmuję się hodowlą od piętnastu lat, te psiaki są dla mnie jak dzieci. Wybieraj, Nila.

– A–ale jak?! Nie mam pojęcia, którego pragnę. One wszystkie są takie piękne. Och, tamten ma łatkę na oku! – kuca przy bramce, a ja obserwuję ją z zachwytem. Jest taka szczęśliwa, uśmiechnięta, a jej policzki są czerwone z ekscytacji. Nie sądziłem, że kupno psa tak pozytywnie na nią wpłynie – Pomożesz mi? – wystawia dłoń, zachęcając mnie do podejścia bliżej. Robię kilka kroków, chwytam ją i kucam tuż obok.

– Którego zabierzemy do domu, brzoskwinko? – patrzę w te piękne oczy, w których widzę wdzięczność i coś jeszcze, czego nie potrafię rozpoznać – Jest ich tutaj całkiem sporo, nie? Jakim cudem coś wybierzesz?


Dwie i pół godziny później – po zabawach, przytulaniach, całowaniach i zachwytach – Nila bierze w ramiona wybrańca. Jeszcze nie wie, jakiego skurczybyk ma farta. Ta dziewczyna obdarzy go ogromną miłością – o ile jeszcze tego nie zrobiła – i będzie miał z nią jak w niebie. W dodatku wychowa się w pięknym miejscu, będzie miał wszystko, co najlepsze, ponieważ to pies mojej kobiety, którą kocham z całego serca.


Przez całą drogę do domu Nila tuli do siebie psiaka, chichocząc radośnie, kiedy liże ją po szyi. Czy to czas, żebym zaczął być zazdrosny? Nie przewidziałem, że teraz i on będzie miał do niej całkowity dostęp.

– Nie wierzę, że zapłaciłeś za tego psa osiemset dolarów, Jacob. To szaleństwo, ale jest przepiękny.

– Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko – spoglądam na nią kątem oka, chwytam za dłoń i całuję wierzch – Trzeba kupić dla niego kilka rzeczy. Jakąś wypasioną miejscówkę do spania, miski, zabawki i smycz.

– Rany! Naprawdę mam psa! – piszczy jak mała dziewczynka, bierze psiaka pod pachy i unosi, robiąc mu noski noski. Co jest kurwa?! To nie dziecko! – Jesteś mój, maluszku. Na zawsze. Nazwę cię Modżo.

– Że jak?! – nie mogę się powstrzymać, a w samochodzie roznosi się mój śmiech – Co to za imię, Nila?

– Normalne? Oglądałeś kiedyś Transformersów? – unosi brew, posyłając mi to znajome, poważne spojrzenie. Przytakuję głową, bo kilka razy miałem okazję obejrzeć tę samą część – No właśnie! Głowy bohater – Sam – miał psa o tym imieniu. Miał złamaną nóżkę i obsikał któregoś z robotów. Ten film to złoto i diamenty.

– Och, brzoskwinko – kręcę głową rozbawiony, mocniej ściskając palce na jej udzie – A propos diamentów, nie zdjęłaś pierścionka, który ci podarowałem – unosi dłoń, aby spojrzeć na pierścionek mieniący się każdym kolorem – Nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to cieszy. Czyli nadal jesteś moją narzeczoną?

– Hola! Przecież mi się nie oświadczyłeś! – patrzy na mnie ze strachem, kiedy Modżo gryzie ją w palec.

– Nie? – uśmiecham się pod nosem, skupiając wzrok na drodze – Więc mam to zrobić, tak? Nie ma sprawy.

– Nie! Jest zbyt wcześnie, Jacob. Zostawmy to tak, jak jest, dobrze? Znamy się zaledwie pół roku!

– I zrobiliśmy więcej rzeczy, niż statystyczna para z tym stażem. Pieprzyliśmy się po miesiącu, gdzie dziewczyny czasami czekają o wiele dłużej. Mieszkasz ze mną, podarowałem ci psa, dbam o ciebie.

– Jacob – mówi smutno, przytulając do siebie to ruchliwe stworzenie – Wiesz, jak wygląda nasza sytuacja.

– Wiem, ale naprawdę przyszedł czas, żebyś ją zaakceptowała. Inaczej nie będzie, zapewniam cię. Jesteś ze mną, nie pozwolę ci odejść – tym akcentem dobry humor Nili idzie się pierdolić. Ja to mam wyczucie.


Nila

Jacob zostawia mnie w domu, zamyka wszystkie bramki, włącza kody, alarmy i inne dziadostwa, a sam jedzie do miasta po zakupy dla naszego pieska. Chciałam jechać z nim, wybrać kilka rzeczy, jednak nie zgodził się ze względów mojego bezpieczeństwa. Teraz kiedy policja wiedziała już, gdzie Jacob mnie ukrywa, mogliśmy natknąć się na nich dosłownie wszędzie, a to oznaczałoby pieprzone kłopoty. Ciekawiło mnie czy Jacob byłby w stanie uprzykrzyć mi życie, nawet będąc w więzieniu. Poznałam jego możliwości, wiem, że ma mnóstwo ludzi, którzy gotowi są mu pomóc bez względu na koszty. Skoro Jacob zapewnił mnie, że nigdy nie pozwoli mi odejść, to pewne, że ktoś z jego ziomków dyszałby mi za uchem. Niby jak miałabym żyć, skoro przeszłość dreptałaby tuż za mną? Byłam na niego skazana, taki był mój los.


Pod nieobecność Jacoba przenoszę się do ogromnego ogrodu. Modżo biega wesoło, wąchając wszystko dookoła i zapoznając się ze swoim nowym domem. Oczywiście tymczasowym, ponieważ mojego pupila czekała zmiana otoczenia. Teraz nie chciałam się tym martwić, gapiłam się na to maleńkie stworzenie w kolorze bieli, a moje serce pęczniało z miłości. Tak długo marzyłam o posiadaniu pieska, a Jacob bez mrugnięcia okiem spełnił moje marzenie, wydając na niego całkiem sporą sumkę. Mimo swoich dziwnych zasad i poglądów naprawdę mnie kochał. Byłam przekonana, że za ucieczkę poniosę taką karę, która doszczętnie mnie rozsypie. Fakt, polewanie woskiem było dla mnie ogromnym szokiem, a ból czuję niemal do teraz, jednak znając jego możliwości, mógł wymyślić coś o wiele gorszego. Musiałam się pilnować, żeby znowu mu nie podpaść. Miałam zamiar zachowywać się przyzwoicie, chociaż musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz. Nie wiedziałam tylko, jak go urobić, żeby mi na to pozwolił. To byłby cholerny cud.


Jacoba nie ma od godziny, a mnie dopada głód. Otwieram lodówkę, robię przegląd i decyduję się na szybki makaron z sosem szpinakowym. Nucę pod nosem, kroję cebulę i czosnek, a Modżo wesoło biega obok mnie, co rusz opierając łapki o moją nogę. Uśmiecham się niczym odurzona, spoglądając na moją nową, maleńką miłość. Ma zaledwie dwanaście tygodni, mieści mi się w dłoni i uwielbiam jego pomarszczoną skórę oraz wyłupiaste oczka. Mam nadzieję, że będzie ze mną szczęśliwy. Na pewno miłości nigdy mu nie zabraknie.

– Ciekawe, co Jacob dla ciebie kupił, hmm? – puszczam mu oczko, na co zaciekawiony przechyla główkę, patrząc na mnie z ciekawością – Oby kupił sporo zabawek, bo będziemy szaleć w ogrod... – nie kończę, a nóż prawie wypada mi z dłoni. Dochodzący skąd hałas paraliżuje każdy nerw w moim ciele. Odruchowo biorę Modżo na ręce, przytulam go do piersi i kucam w kącie. Hałas ponownie roznosi się w pobliżu, a mój mózg działa na najwyższych obrotach. Ten dom to twierdza, nie ma cienia szansy, żeby ktokolwiek się tutaj dostał! – Chyba, że ktoś już tutaj jest – szepczę do ciebie, podnoszę się i człapię na korytarz. Jak na zawołanie słyszę potężne walenie w coś metalowego, aż się krzywię – To z piwnicy – szepczę do Modża, mocniej tuląc go do piersi. Nie powinnam tego robić, ale moje nogi same prowadzą mnie w dół. Nie wspominam tego miejsca zbyt dobrze. To tutaj nocowałam, tutaj spotkała mnie kara i tutaj Jacob posiada ten swój przeklęty pokój. Mam ochotę brać nogi za pas, jednak hałas mi na to nie pozwala – H-halo? Kto to?

– Jacob, do cholery! – wzdrygam się niczym pierdolnięta prądem, a serce prawie wylatuje mi gardłem! Znam ten głos! – Zabij mnie, do kurwy nędzy! Oboje wiemy, jak bardzo tego pragniesz! Chcesz się bawić?!

– Enzo – szepczę cicho, stawiam Modżo na podłodze i podchodzę do drzwi. Nie mam klucza, więc nic nie zdziałam – Enzo? To ja, Nila – zapada cisza, która niemal wgniata mnie w ziemię – Boże, to naprawdę ty?

– Nila, na Boga, co ty tutaj robisz?! – och, żyje! – Uciekaj, zanim cię jeszcze nie dopadł. Zwariowałaś?!

– Tak bardzo się o ciebie bałam! – piszczę przeraźliwie, a oczy zachodzą mi łzami – Jak mam ci pomóc?

– Nijak, uciekaj, skarbie – przytulam policzek do chłodnego metalu, a Enzo kontynuuje – Jesteś cała?

– T-tak, ale ty nie jesteś. Nie miałam pojęcia, że cię tutaj trzyma! Tak mi przykro! To moja wina!

– Nic nie jest twoją winą, Nila. Mnie też jest przykro, jestem na siebie wściekły, bo zaufałem Domi, a ona wypaplała wszystko Nathanielowi. Gdyby nie to, bylibyśmy daleko stąd. We dwoje, szczęśliwi, bezpieczni.

– Chryste, stul pysk, Ezno! – głos Domi paraliżuje mnie tak, jak głos Enzo – To popapraniec! Naprawdę miałeś nadzieję na szczęśliwe życie z jego panienką? Aleś ty naiwny! On nigdy nie pozwoli jej odejść.

– Pierdol się! Gdybyś nie zdradziła planu temu pajacowi, Jacob by nas nie znalazł. Tępa dzida z ciebie!

– Ufam mu, jest moim chłopakiem! Nie wiedziałam, że się złamie, kiedy Cornel chciał mnie przelecieć!

– N-nie kłóćcie się, proszę. To nie jest odpowiednia chwila. Lepiej powiedzcie mi, jak mogę wam pomóc.

– Jacob i tak nas zabije – Enzo stwierdza pewnie, a poczucie winy zalewa mnie niczym fala tsunami.

– Nie mogę mu na to pozwolić, uwolnię was. Proszę, naprowadźcie mnie! Gdzie znajdę ten pieprzony klucz?

– Nie narażaj się, skarbie. Pilnuj się i nie pozwól, żeby zrobił ci krzywdę. My jakoś sobie poradzimy.

– Co za pierdolenie – Domi prycha wkurzona, waląc w drzwi – Doskonale wiesz, że nie wyjdziemy z tego cało, a szczerze mówiąc, wcale nie mam ochoty zginąć z jego ręki. Miałam się na nim zemścić, a ponownie jestem jego więźniem. Nila, klucz jest w jego biurze, w sejfie pod obrazem nad biurkiem. Jeśli nie zmienił kodu, jest to data urodzenia jego zmarłej siostry, czyli 28091999. Spróbuj, może dopisze ci szczęście.

– Nie rób tego, to ogromne ryzyko. Jeśli Jacob cię przyłapie może się nie pohamować. Nie narażaj się.

– Poradzę sobie, Enzo. Nie pozwolę, żeby spotkała was krzywda z mojego powodu. trzymajcie się. Wrócę jak najsz... – przerywa mi trzask drzwi. Zrywam się z miejsca, chwytam Modżo i biegnę na górę.

– Nila?! – Jacob wydziera się na cały dom, biorę głęboki oddech, przyklejam na twarz lekki uśmiech i wchodzę do kuchni. Właśnie odkłada dwie siaty na blat obok mojej rozpoczętej pracy – Och, jesteś.

– Byłam w toalecie. Co tam masz? – zaglądam do siatek, a Jacob po kolei wyjmuje zakupy. Legowisko, miseczki, zabawki – mnóstwo zabawek – uroczą, niebieską obrożę i smycz. Nie wiem, po co mi to ostatnie, skoro oprócz ogrodu nigdzie się nie ruszymy – Wow, sporo tego. Ależ będziemy mieć ubaw, Modżo.

– Będziesz musiała po nim sprzątać, brzoskwinko – grozi mi palcem, wręczając specjalne woreczki oraz małą łopatkę – Inaczej cały ogród będzie obsrany, przez co moja stopa tam nie postanie. Zrozumiano?

– Mhm – uśmiecham się i cmokam go w policzek – Hej, skoro tak mówisz, to znaczy, że tutaj zostaniemy?

– Nie, Nila. Mówię to również odnośnie ogrodu w nowym domu. Powinnaś się pakować, jutro wylatujemy.

Schylam głowę, a mój brzuch się kurczy. Tak mało czasu, aby uratować życie Enzo i Domi.


Czekam, aż Jacob zaśnie. Leżę jak kłoda, ledwie oddycham, aby nie zbudzić go najmniejszym hałasem. Modżo śpi między nami, z czego Jacob nie był zadowolony. Legowisko olał, a kiedy tylko ułożyłam go obok siebie, wtulił się we mnie niczym dziecko i zasnął natychmiast. Wiedziałam już, że tak pozostanie.

Dochodzi północ, kiedy postanawiam opuścić łóżko. Ostrożnie odsuwam kołdrę, spoglądam na Jacoba, jednak śpi spokojnie. Żałuję, że nie posiadam proszków nasennych, które Domi dosypała mu do drinka w dniu mojej ucieczki. To zapewniłoby mi komfort, że nie obudzi się nagle i nie przyłapie mnie na gorącym uczynku. Tak czy siak, musiałam zaryzykować, inaczej Enzo oraz Domi spotka okrutny los. Niby jak miałabym żyć z tak ogromnym poczuciem winy? Przecież zginęliby z mojego powodu, do czego nie mogłam dopuścić. Dlatego wymykając się w środku nocy i na paluszkach krocząc do jego biura, stawiałam wszystko na jedną kartę. Albo się uda, albo wpadnę i sama zapłacę za to wysoką cenę.


********************************

Hejo! :)

Nie wińcie mnie, ale kocham buldogi francuskie i Transformesrów! :D

Okej, a teraz małe zadanie dla was :P

O jakiej faule chciałyście poczytać opowiadanie ode mnie? Jako, że to mam praktycznie skończone, "Gdybyś nie istniała" już też kończę i mam chęć na kolejne ;)

Nie mam jednak pojęcia, cóż to miałoby być, bo napisałam już sporo, więc i pomysły powoli mi się kończą. Jeśli coś wam chodzi po głowie – piszcie śmiało!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro