Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jacob

W piątkowy wieczór Davos organizuje imprezę, na której główną atrakcją będzie Domi. Nie chciałem posuwać się do takiego świństwa, ale nie złamała się nawet wtedy, kiedy rozcinałem skórę na szyi Nathaniela. Cóż, widocznie nie kochała go tak mocno, aby wyjawić miejsce pobytu Nili, skoro pozwoliła mi go ranić. Dzisiaj miało być zupełnie inaczej. Jeśli do tej pory nic ją nie złamało, to powinno. Wiele razy powtarzała mi, jak bardzo nienawidzi pokoju, w którym ktoś się pieprzy. Dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego, ot seks przy większej liczbie osób. Każdy lubił coś innego, a tego typu imprezy wśród naszych znajomych były numerem jeden. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, z Domi miało być na odwrót.


Po odprężającym prysznicu zakładam świeże bokserki, jeansy i czarny t–shirt. Układam włosy, pryskam się moimi ulubionymi perfumami i schodzę do piwnicy, aby przygotować dzisiejszą atrakcję. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie taki dzień, kiedy Domi przekroczy próg tego pokoju. Życie lubi zaskakiwać.

– Witaj, żabko – uśmiecham się do niej szeroko, podchodzę i wystawiam dłoń – Chodź, czas na prysznic.

– Co ty zaplanowałeś? – pyta ze strachem, wciskając się mocniej w kąt pokoju – Nie chcę nigdzie iść.

– Czy ja pytam cię o zdanie? – przewracam oczami, chwytam ją pod ramię i prowadzę na górę, wprost do łazienki – Rozbieraj się i właź do kabiny – kiwam na nią głową, opieram tyłek o szafki i czekam – Domi!

– Powiedz mi, co mnie czeka. Przez pieprzone dwa tygodnie dokładnie opisywałeś każdą karę, a teraz?

– A teraz będziesz miała miłą niespodziankę – puszczam jej oczko, Domi prycha wkurwiona, jednak pozbywa się ciuchów i wchodzi pod prysznic. Dawniej jej ciało było apetycznym kąskiem, teraz wygląda na zmarnowaną i zbyt szczupłą, jak na swój wzrost. Jej wybór – Pośpiesz się, nie mamy całego dnia!

Do "imprezowego pokoju" Davosa wchodzimy punkt dwudziesta pierwsza trzydzieści. Towarzystwo świetnie się bawi, ludzi jest całkiem sporo, a dym palonego zioła roznosi się w powietrzu. To będzie boski wieczór.

– Chyba sobie żartujesz! – Domi zapiera się, kiedy tylko przekraczamy próg – Ty świnio! Nie możesz!

– Jasne, że mogę i właśnie to robię. Powiedziałem ci, że wytoczę najcięższe działa, to jest jedno z nich.

– Poważnie, Jacob? Mam się pieprzyć z obcym facetem na oczach innych facetów? Całkiem cię pojebało?!

– Nie wiem, co masz robić. Jesteś tutaj dzisiaj atrakcją, postaraj się i nie narób mi wstydu, żabko.

– Pierdol się, nie mów tak do mnie – spluwa z pogardą, próbując się wyrwać – Puszczaj mnie, skurwielu!

– Uspokój się! – przyciągam ją do siebie, obejmuję w pasie i wsuwam palce w jej włosy, zaciskając pięść – Bądź grzeczną dziewczynką, to chyba nic wielkiego, prawda? Pomyśl, że to twój ukochany Nathaniel.

– Jak ja cię nienawidzę – syczy przez zęby, a jej ciało zaczyna drżeć – Zniosłam kary, ale to zbyt wiele.

– Możesz to przerwać w każdej chwili – szepczę jej na ucho, muskając płatek – Zastanów się, czy warto zostać poniżoną dla dziewczyny, która nic dla ciebie nie znaczy. Powiesz, gdzie ona jest, a nic się nie stanie. Jestem pewny, że Nila nie zawahałaby się nawet przez chwilę, wydałaby cię natychmiast.

– Nie rozumiesz, że nie chodzi tylko o nią? Chronię Enzo, bo wiem, że go zabijesz. Nie pozwolę ci na to.

– Enzo mnie zdradził, żabko. Zrobił coś za moimi plecami, uciekł z dziewczyną, która należy do mnie.

– On ją kocha, Jacob. Jestem pewna, że świetnie się razem bawią. Przynajmniej oni są szczęśliwi.

– Jak sobie chcesz – odpycham ją od siebie, ciągnę na podest i stawiam przy rurze – Nowa atrakcja, panowie! – krzyczę głośno, a kilka osób gwiżdże. James, Paul, Rob, Lucas i Milan patrzą na mnie z niedowierzaniem, mordując spojrzeniem. Jedynie Davos ma wszystko w dupie, ale to zapewne wina wypalonego skręta – Macie do dyspozycji piękną Domi. Jest ciut oporna, ale na pewno sobie poradzicie.

– Jacob, nie rób tego! – mój monolog przerywa Nathaniel. Zostawiam Domi, do której podchodzi Cornel i kroczę do chłopaka, któremu mam ochotę przypierdolić – To moja dziewczyna, stary! Odjebało ci?!

– Możliwe – zakładam ręce na piersiach, przechylam głowę i patrzę mu w oczy. Nie lubiłem go od samego początku, coś mi w nim nie pasowało, bo był zbyt... inny. Nigdy z nami nie imprezował, nie spędzał czasu, nie wpadał bez zapowiedzi. Nie łączyło nas zupełnie nic, z wyjątkiem akcji. Nie czułem z nim żadnej więzi, przez co był mi praktycznie obcy – Wiesz, czego chcę, a ona mi tego nie dała. Domi doskonale wiedziała, czym to się kurwa skończy. Sama tak dla siebie wybrała – spoglądam na scenę, na której Cornel się rozkręca. Zdejmuje z niej czarny, satynowy szlafrok i chodzi dookoła, oglądając dokładnie. Wzrok Domi wlepiony jest we mnie, jakby chciała pokazać, że ją to nie rusza. Ciekawe. Cornel to niezłe zwierzę, kiedy się zjara, a tutaj nikt nigdy nie odmawia zioła – Zamknij oczy, to może cię odrobinkę zaboleć, stary.

– Nie wierzę, że to robisz! Ona tego nie chce – wpatruje się w nią przerażony, przeciera twarz rękami i kręci głową jak w amoku. Cornel przypiera jej drobne ciało do ściany, zabiera się na rozsuwanie rozporka, a kiedy jego fiut wyskakuje na wolność, Nathaniel pęka – Nie!! Nie rób tego!! Powiem ci wszystko!! – gwałtownie przekręcam głowę, nie dowierzając, że ta cipka przez cały czas wiedziała, gdzie jest Nila!

– Nie, Nathaniel! Nie mów mu, błagam cię! Nie skazuj Nilę i Enzo na śmierć! Poradzę sobie z tym!

– Pierdolę to, Domi! Koniec cierpienia, mam w dupie Nilę i Enzo! Liczysz się dla mnie tylko ty, rozumiesz?!

– Chodź tutaj – wystawiam dłoń, Domi uwalnia się spod łap Cornela, chwyta szlafrok i wręcz podbiega.

– Coś ty zrobił, idioto?! – drobna brunetka wrzeszczy na tę pizdę i zakłada na siebie szlafrok – Po co cierpiałam przez jebane, dwa tygodnie, skoro chcesz mu wszystko wypaplać?! Zaufałam ci, do cholery!

– Może ty mogłaś patrzeć, jak mnie rani, ale ja nie mogę patrzeć na to, jak rani ciebie – drapię się po brodzie, będąc pod wrażeniem jego oddania. Jaka szkoda, że Domi ma inne podejście do sprawy.

– Koniec pierdolenia! – chwytam Domi pod ramię, prowadzę korytarzem i wpycham do piwnicy w domu Davosa i zamykam drzwi na klucz. Kiwam głową do Nathaniela, wchodzimy na górę, a kiedy docieramy do salonu, polewam nam po drinku – Więc! Gdzie jest Nila? – stukam w jego szklaneczkę i piję do dna.


Budzę się na totalnym kacu. Przecieram zmęczoną twarz, ziewam i drapię się po torsie. Kiedy tylko wspomnienia z wczorajszego wieczoru uderzają we mnie niczym tona cegieł, zrywam się z łóżka, biegnę do biura Davosa i dopadam do laptopa. Nathaniel wypaplał wszystko, więc nie pozostało mi nic innego, jak działać. Nie zamierzałem marnować ani chwili, więc natychmiast wysyłam mejla do Maritna, aby zarezerwować prywatny lot do Kanady. Byłem pewny, że zwiali dużo, dużo dalej, a tu taka miła niespodzianka. Bez przesiadek podróż nie zajmie mi zbyt wiele czasu. Na samą myśl moje stęsknione, zranione serce zaciska niewidzialna pięść. Pieprzone siedemnaście dni bez mojej słodkiej brzoskwinki. Nie marzę o niczym innym, jak wziąć ją w ramiona, przytulić, pocałować, a potem kochać się z nią, nadrabiając stracony czas. Na karę przyjdzie odpowiednia pora, na pewno jej się nie spodoba.


O dziewiątej dzwoni do mnie Dembe. To jego Davos wysłał do Chicago, żeby z kilkoma chłopakami miał oko na dom Nili. Miałem ciut nadziei, że w pierwszej kolejności uda się właśnie tam, czego nie zrobiła.

– Coś się dzieje, Jacob. Przez całe dwa tygodnie był spokój, a teraz rodzinka się spakowała, wsiadła do samochodu i jedzie w stronę lotniska. Siedzę im na ogonie, ale ruch jest spory. Co mam robić?

– Przede wszystkim nie możesz ich zgubić. Śledź ich ostrożnie i dowiedz się, dokąd lecą. To bardzo ważne.

– Jasne, nie ma sprawy. Jak tylko będę coś wiedział, od razu dam ci znać. Muszę kończyć, na razie.

– Ciekawa sprawa – masuję brodę i myślę, gdzież też rodzina Nili się wybiera. Coś tu się kroi.

Godzinę później Dembe nadal nie oddzwania, za to Martin ma dla mnie dobre wieści. Prywatny samolot będzie gotowy w południe, więc wieczorem będę na miejscu. Jako, że nadal szaleje we mnie złość, pomieszania z chęcią mordu, proszę Davosa, aby poleciał tam ze mną. Nie chcę wpaść w szał przed czasem, a chciałbym usłyszeć od Enzo, jakim prawem zabrał moją dziewczynę. Bez Davosa mogę zacząć strzelać od progu. Nie chciałbym, aby moja brzoskwinka znalazła się na linii ognia.


Punktualnie w południe siadam na wypasionej kanapie, w wypasionym samolocie Martina. Lubię gościa, bo szybko działa i wykłada kawę na ławę. I chociaż mam mnóstwo forsy, za lot życzy sobie mały majątek. Nie żałuję jednak ani centa, ponieważ lecę po moją dziewczynę. Stres łapie mnie za bebechy w momencie, w którym koła odrywają się od płyty lotniska. Za kilka godzin będzie po wszystkim, Nila wróci ze mną do mojego domu, a potem wylecimy gdzieś, skąd nie ucieknie. Bo niby jak uciec z wyspy, gdzie dookoła jest jedynie woda? Wspaniale się składa, że Nila nie potrafi pływać. To miejsce będzie jej więzieniem.

O trzynastej dostaję e-maila od Dembe. Przeprasza mnie za popełnienie klapy, ponieważ rodzina Nili zgubiła się w tłumie. Wertuję wszystkie loty, które złożyły się mniej więcej w tym samy czasie, ale jest tego zbyt wiele, żebym wpadł na jakiś trop. Nowy Jork, Las Vegas, Dallas, San Francisco, Houston, Seattle? Kurwa, więcej tego nie mieli? Ze złością zamykam klapę laptopa i proszę stewardessę o mocnego drinka.

Na miejscu jesteśmy późnym wieczorem. Nie ukrywam, Enzo wybrał miejscówkę na totalnym zadupiu, na które przebiła się wynajęta terenówka. Dom od miasta dzieli dobre piętnaście kilometrów, a krajobraz zapiera dech w piersi. Niestety temperatura pozostawia wiele do życzenia, a moja skórzana kurtka nie była zbyt dobrym wyborem. Olewam to marne myślenie, wyjmuję gnata i pukam do drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro