Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zamiast zastanowić się nad sobą i swoim życiem, jak zwykle, zdusiłam przedzierający się przez skorupę głos, mówiący, że czas z tym skończyć, czas wymyślić inny sposób. Nie czułam się jednak gotowa na zmiany. Dziś również umówiłam się z Cadenem.

Nie spałam zbyt dobrze, więc od rana pisałam do niego wiadomości, ustalając wszystko, co miało się wydarzyć. Tak czułam się lepiej, bezpieczniej, nawet jeśli podejmowałam jakiekolwiek ryzyko. Można powiedzieć, że odbijałam się jak piłeczka od potrzeby szaleństwa do potrzeby ogromnego poczucia bezpieczeństwa. Tak, byłam niestabilna i nawet gdybym powiedziała to na głos, nie dotarłoby to do mnie wystarczająco, żeby przestać żyć w ten sposób.

Umalowana, uczesana, w dopasowanej sukience, zarzuciłam pasek torebki na ramię i otworzyłam drzwi mieszkania. W tym samym momencie otworzyły się drzwi sąsiada. Wyszliśmy równo na klatkę. On patrzył na mnie, ja na niego. Mierzyliśmy się wzrokiem z góry do dołu. Parker miał na sobie czarną, obcisłą koszulkę, szare spodnie i tego samego koloru marynarkę, wystające zewsząd tatuaże dodawały elegancji pociągającego pazura. Pachniał tak dobrze, że wyczułam to nawet stojąc o dwa metry od niego. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takiej wersji, ale wyglądał obłędnie.

Przełknęłam ślinę, wracając spojrzeniem do jego rozbawionych oczu.
– Nie wiedziałem, że jesteśmy umówieni, Chloe – powiedział porażająco seksownym tonem, jakby robił to celowo.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że trochę ze mną pogrywa. Zauważył, jak na niego patrzyłam i nie przeszkadzało mu, że patrzył w taki sam sposób na mnie. Odwróciłam się, żeby jak zawsze przekręcić dwa zamki dwukrotnie. Za plecami słyszałam, że robił to samo. Wyprostowałam się, a on wskazał przed siebie, jakby chciał powiedzieć: „Panie przodem", nie powiedział, ruszyłam i czułam się dziwnie z tym, że szedł tuż za mną, dosłownie o kilka centymetrów. Niemal czułam jego oddech na swoim karku, mając wrażenie, że męskie perfumy osiądą na mojej skórze, chociaż nawet mnie nie dotknął.

Nagle jego dłoń wyprzedziła moją, naciskając przycisk windy. Ta się otworzyła, a we mnie uderzył prąd: Zamknęłam drzwi?!

– Nie pamiętam – powiedziałam sama do siebie.

– Co? – Parker zmarszczył brwi, czekając, aż wsiądę pierwsza.

– Nie pamiętam, czy zamknęłam drzwi. – Już odwracałam się za siebie, wracając do mieszkania.

– Zamknęłaś, widziałem... – Westchnął, jakby wiedział, że i tak mnie nie przekona.

Dotarłam do siebie, szarpnęłam klamkę, ale to na nie pomogło. Wyciągnęłam klucz z torebki, każdy z zamków otworzyłam i ponownie zamknęłam dwukrotnie, szeptem powtarzając co robię, żeby tym razem na pewno zapamiętać.

Wracałam do windy, widząc, że Parker wciąż na mnie czeka i trzyma przycisk, żeby ta się nie zamknęła. Przyspieszyłam kroku, a będąc już prawie u celu powiedziałam:

– Mogłeś jechać.

– Nie chciałem, żebyś spociła się na schodach przed randką. – Uśmiechnął się pod nosem, wchodząc za mną, aż coś we mnie wybuchło. Miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy.

– Masz mnie za wariatkę – warknęłam nieprzyjemnie.

– Wszyscy jesteśmy wariatami, Chloe. Tylko nie wszyscy chodzimy na terapię. – Spojrzał mi w oczy, trochę poważniejąc, jakby albo coś o mnie wiedział, albo się domyślał.

– Ty chodzisz? – zapytałam szybko trochę w samoobronie, bo czułam, jakby czytał sobie ze mnie, jak z otwartej księgi.

Winda zatrzymała się na parterze.

– Udanego wieczoru, sąsiadko.

Tym razem nie przepuścił mnie pierwszej. Wzięłam głęboki wdech. Parker namieszał mi w głowie swoim zachowaniem, a takie sytuacje szybko wyprowadzały mnie z psychicznej równowagi. Musiałam się ogarnąć. Dźwięk obcasów odbijał się od kamiennych schodów. Skupiłam się na tym, żeby trafić w każdy w aż nazbyt wysokich szpilkach. Pokonując ostatni, uniosłam głowę, okazało się, że on tam stoi, trzyma dla mnie drzwi klatki i czeka, skupiając się na pracy moich nóg. Cóż za troskliwy sąsiad.

– Nie chciałabym, żebyś się spóźnił. – Przekroczyłam próg, a on puścił drzwi, które kliknęły, zamykając się cicho.

– Może cię gdzieś podwieźć? – Wsunął dłonie do kieszeni spodni, poły marynarki się rozchyliły, a jego klatka piersiowa, owinięta ciasno czarnym materiałem koszulki, wołała mnie, żebym podeszła bliżej i się przytuliła.

Potrząsnęłam głową, wyrzucając z siebie tę dziwną, przyciągającą chęć zbliżenia się do sąsiada. Miałam tak z Mattem. On nie był facetem do niezobowiązującego seksu. Nie traktowałam go jako kogoś do pieprzenia, żeby ukarać swoje ciało i psychikę. Byliśmy sobie bliscy i jak to się skończyło? Nie byłam dobrym materiałem na partnerkę.

– W takim razie przekaż mu ode mnie, żeby dobrze cię traktował. – Skinął głową i odszedł w swoją stronę.

Stałam tam, patrząc, jak tuż nad nim niebo koloruje się barwami nadchodzącego zachodu słońca.

Po co powiedział coś takiego? Ledwo mnie zna – pomyślałam, i z takimi myślami ruszyłam na swoją randkę.

***

Po romantycznej kolacji poszliśmy do mieszkania Cadena. Odgrywaliśmy sceny z książki tak jak ustaliliśmy. Pieprzył mnie od tyłu, ciągnąc za włosy, dając klapsy i mówiąc różne sprośne rzeczy. Normalnie by mi się podobało, mogłabym się wyżyć, ukarać się, ale kiedy Caden pchnął biodrami po raz kolejny, mówiąc coś o rżnięciu swojej własności, w głowie usłyszałam głos sąsiada: Przekaż mu ode mnie, żeby dobrze cię traktował.

Spięłam się. Coś wewnątrz oblało mnie ohydnymi wyrzutami sumienia, bo co ja właściwie wyprawiałam? Jak traktowałam samą siebie? Najpierw dopieszczałam swoje ciało kąpielami, olejkami i balsamami, ćwiczeniami, jogą i masażami, a następnie karałam je za to, że było piękne i mogło kusić mężczyzn.

Cholerny Parker King wszystko spieprzył.

– Przestań – powiedziałam cicho, ale Caden usłyszał.

Wyszedł ze mnie i złapał mój policzek, żebym na niego spojrzała.
– Wszystko w porządku?

– Nie, nie podoba mi się, przepraszam.

– Nie przepraszaj, Chloe. – Uśmiechnął się ze spokojem. – Mówiłem, że jeśli któryś z eksperymentów ci się nie spodoba, to w porządku.

– Na pewno?

– Na pewno. – Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów.

Wpadłam w ciepłe, silne ramiona, właśnie teraz tego potrzebując. Przytulenia. Kruszyłam się. Może związek z Mattem mnie zmienił, może po prostu miałam dość, ale chyba nie potrafiłam dłużej w taki sposób spotykać się z mężczyznami. Myślałam, że powrót do tego nie będzie trudny i na początku tak mi się wydawało, ale jednak coś się we mnie złamało. Teraz nie byłam pewna, czy nadal potrafię być taka jak kiedyś. Grać kogoś, kim nigdy nie byłam.

Caden próbował zaproponować seks bez gierek, ale ja nie miałam ochoty na żaden. Najbardziej na świecie chciałam po prostu wrócić do domu. Nie zdobyłam się jednak na odwagę, żeby stąd wyjść. Nie chciałam go zranić, bo gdy nie grałam jakiejkolwiek wersji Chloe, tak naprawdę wewnątrz byłam słaba i kiepska w relacjach z ludźmi, nie mówiąc o stawianiu granic. Musiałam się już dobrze z kimś znać, żeby mówić wprost co mi nie pasuje lub czego potrzebuję. A wtedy wszelkie relacje międzyludzkie się rozsypywały, dlatego nigdy nie chciałam pokazywać prawdziwej siebie. Nikt nie chciał mnie takiej kochać i akceptować.

– Może napijesz się drinka? – Postawił przede mną gotową już szklankę.

Całkowicie ubrana, usiadłam na kanapie i chwyciłam napój w dłoń. Teraz nie podobała mi się ta sukienka, odkrywała zbyt wiele. Żałowałam również, że nie zabrałam butów na zmianę, nie miałam ochoty zakładać ponownie szpilek.

Po dwóch szklaneczkach się rozluźniłam, całowaliśmy się z Cadenem na kanapie długo i namiętnie. Był w tym świetny. Kiedy wślizgiwał się językiem między moje wargi, znów mogłam o wszystkim zapomnieć. Czułam, że miał ochotę na więcej, ale ja nie. Zanim nam przerwałam, zdążyliśmy się zabawić, odgrywając inne scenki. Uznałam, że to wystarczająco. Nagle zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, czy mam ochotę na więcej. A może już nigdy się z nim nie spotkam? Oderwałam się od jego ust.

– Pójdę już, jest późno.

– Odprowadzę cię. Nie chcę, żebyś wracała sama. – Wstał z kanapy, już zamierzałam zaprzeczyć, powiedzieć, że wrócę sama, nie chcąc, żeby znał mój adres, kiedy dodał: – Albo zostań na noc, jeśli wolisz. Odwiozę cię rano. Teraz nie powinienem prowadzić.

Czułam, że nie miałam wyjścia. Odprowadziłby mnie tak czy siak, wolałam teraz niż za kilka godzin. Poza tym tak było faktycznie bezpieczniej.

– Dobrze. – Też się podniosłam, walcząc z delikatnym zawrotem głowy. Te drinki chyba były mocne. Niby wypiłam tylko dwa, ale na mnie oddziałały.

Wracaliśmy bardzo powoli, choć droga do domu była długa. Chłód nocy przyjemnie mnie orzeźwił. Zaplotłam ręce na piersiach, żeby poczuć odrobinę ciepła. Delikatny, zimny wiatr, owiewający moje łydki, przypominał o robieniu kolejnego kroku, dzięki temu wytrzeźwiałam. Spojrzałam na Cadena, idącego tuż obok z rękami w kieszeniach.

– Zimno ci? – spytał z troską, ale nie czekał na odpowiedź. Ściągnął swoją lekką kurtkę i nałożył ją na moje ramiona.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się szczerze. Jeszcze nie wiedziałam co dalej zrobić z tą znajomością. Niby chciałam to przerwać, ale już zbliżyłam się do niego bardziej niż zamierzałam, i co najgorsze, poza naszym odgrywaniem ról, chyba trochę go lubiłam. Postanowiłam zagadać, żeby przerwać ciszę: – Na drugi raz nie rób mi takich mocnych drinków. – Zaśmiałam się, a on mi zawtórował.

– Przepraszam, trochę zadrżała mi ręka, bo bałem się, że... Coś się w tobie zmieniło. Miałem wrażenie, że zrobiłem coś nie tak i nie będziesz chciała więcej się spotkać.

Uciekłam wzrokiem, skupiając się na czubkach butów zasłaniających chodnik raz za razem. Widziałam w nim przejęcie. Czyżby Cadenowi zaczynało zależeć? Zmieszałam się, szukając w głowie odpowiednich słów.

– Nie chciałam uciec – skłamałam. – Chyba po prostu to nie był dzień na... No wiesz...

– Na odgrywanie ról? – dopytywał. – Możemy się spotykać nie tylko na takie randki.

Temat zawisł między nami na krótką chwilę, coś przebiegło mi po kręgosłupie dziwnym przeczuciem, więc rozejrzałam się wokół. Nic nie zauważyłam, więc znów spojrzałam na rozmówcę.

– Dobry pomysł. – Posłałam mu uśmiech. – Następnym razem możemy porobić coś bardziej przyziemnego.

Chyba mu ulżyło. Ja za to znów obejrzałam się wokół siebie. Tym razem dostrzegłam jakąś postać, pojawiającą się i znikającą między drzewami po drugiej stronie ulicy. Przyglądałam się tej postaci. Celowo przystanęłam, żeby poprawić but. Ten ktoś zniknął. Ruszyłam, ale się nie pojawił. Skręciliśmy, więc odwróciłam się za siebie, żeby ponownie sprawdzić. Ktoś w kapturze dotrzymywał nam kroku. Napięcie objęło moje ciało, ogromnie cieszyłam się z tego, że pozwoliłam Cadenowi się odprowadzić. Przełknęłam ciężko, jeszcze raz oglądając się za siebie.

– Wszystko w porządku? – Caden spojrzał w tę samą stronę co ja.

– Mam wrażenie, że ktoś za nami idzie. Ostatnio w ogóle mam odczucie, że ktoś mnie śledzi.

Zerknęłam na niego, ale nie dostrzegłam zrozumienia, raczej pobłażający wzrok.
– Dlaczego tak uważasz?

– Nie wierzysz mi, prawda?

– Przeciwnie. Wierzę, że tak czujesz. Kobiety często odbierają zwyczajnych przechodniów, jako zagrożenie. To nic złego, macie wpojone, że powinnyście na siebie bardziej uważać, ale to nie znaczy od razu, że ktoś ma na twoim punkcie obsesję.

– Nie powiedziałam, że ma obsesję, tylko za mną łazi.

– Na jedno wychodzi. – Wzruszył ramionami, ale nagle zatrzymał się gwałtownie, rozglądając się we wszystkie strony. – Gdzie on jest?

– Nie wiem, zniknął. Szedł w naszym tempie po drugiej stronie, tam koło drzew.

– Pewnie już sobie poszedł. – Złapał moją dłoń. – Widzisz? To nikt groźny, a ze mną jesteś bezpieczna. Przypomnę za to, że chciałaś wrócić do domu sama.

– Zamówiłabym taksówkę.

– To też nie zawsze jest dobra opcja. Nie słyszałaś o napaściach, kradzieżach i tak dalej, bo ktoś się podszywa pod taksówkarza?

– Nie... – odparłam z lekkim lękiem, mocniej ściskając jego dłoń.

– Oglądałem kiedyś program kryminalny o dziewczynie, która zaginęła w ten sposób. Wsiadła do taksówki, a to wcale nie była ta przez nią zamówiona. Wszystko zarejestrowały kamery miejskie, niestety rejestracja samochodu była podrabiana.

– Odnalazła się? – spytałam mocno przejęta. – Ta dziewczyna?

– Niestety, nigdy nie odnaleziono nawet jej szczątków. Było kilka takich przypadków w różnych miastach, prawdopodobnie to ten sam człowiek, ale brak kierunków, w którym mogliby pójść detektywi. Na kamerach nie widać wiele. Facet miał zawsze rękawiczki, czapkę mocno nasuniętą na czoło i szalik lub chustę. Nie wysiadał, bo po co? Podjeżdżał, dziewczyna wsiadała, odjeżdżał i słuch po nich ginął.

– Straszne... – Westchnęłam, a po skórze przeszedł dreszcz. – Dawno to było?

– Nie pamiętam już. – Pokręcił głową. – Parę lat temu.

– Ale musiał jakoś podłączać się pod system albo coś. Skąd wiedział, że jakaś dziewczyna zamawiała taksówkę?

– Na pewno jakoś to robił. – Zerknął na mnie, po czym puścił dłoń i objął ramieniem. – Nie nakręcaj się, Chloe. To nawet nie było w naszym stanie, nie pamiętam gdzie, ale nie u nas. Spokojnie.

– To nie opowiadaj mi takich historii. – Zaśmiałam się nerwowo, mocniej oplatając rękami.

– Przepraszam. – Ucałował moją skroń. – Jakoś tak mi się przypomniało. Już nie będę, obiecuję.

Dotarliśmy do mojej klatki objęci. Caden wsiadł ze mną do windy, a później odprowadził pod same drzwi mieszkania.

– A więc to tu mieszkasz.

Oparłam się o ścianę tuż obok, a słysząc szelest kurtki, przypomniałam sobie, że powinnam ją oddać.

– Dziękuję. I za kurtkę – podałam ubranie, a on je odebrał. – I za odprowadzenie, a przede wszystkim...

– Za miły wieczór – przerwał mi, nachylając się do moich ust. – Ja również dziękuję, słodka Chloe.

Pocałował mnie. Oddałam pocałunek, czując, jak wcześniej ogarniający mnie stres znika z mięśni, ulatniając się gdzieś w przestrzeń. Położyłam dłonie na policzkach mężczyzny, dając do zrozumienia, że naprawdę miło spędza mi się z nim czas, bo nie zamierzałam wpuszczać go do środka, a jednocześnie nie chciałam, żeby źle odebrał fakt, że go odprawię.

– A więc jednak kogoś masz? – Inny męski głos przeciął hol klatki.

Oderwaliśmy się od siebie, wyprostowałam się mechanicznie, robiąc wielkie oczy.
– Matt? Co tu robisz?

– I kim jesteś? – dodał groźnie Caden. – Więc jednak ją śledzisz?

Matt pokonał piętro w tempie szaleńczych, wzburzonych kroków.
– Jestem jej byłym. – Spojrzał wyzywająco na Cadena. – Świeżym byłym i jestem ciekaw, czy rzuciła mnie dla ciebie? A może nawet zdradzała? – Przeniósł wzrok na mnie.

– Nie takim świeżym – zaczęłam się tłumaczyć. – I nie, nie zdradzałam. Cadena poznałam po tym, jak się rozstaliśmy.

– Och, czyli w tym tygodniu i już z nim sypiasz?

– Jak to w tym tygodniu? – wtrącił Caden, mierząc mnie takim samym wzrokiem, jak Matt. – Miałaś faceta i spotykałaś się ze mną?

– Nie! – krzyknęłam, mając wrażenie, że mnie osaczają. – Matt – zaczęłam ostrzegawczo. – Rozstaliśmy się znacznie wcześniej. W tym tygodniu zabrałam tylko resztę swoich rzeczy. Co ty w ogóle wygadujesz?

– To w końcu jak? – Rozłożył ręce Caden. – Bo nie wiem, czy dać mu w mordę.

– Nikt nikomu nie da po mordzie – zaznaczyłam. – Rozstaliśmy się wcześniej niż poznałam ciebie. – Spojrzałam na znów na Matta. – Czyli jednak mnie śledzisz? Nie wydawało mi się?

– Jesteś jebnięty czy co? – spytał Caden.

W tym momencie zachrobotał zamek, a przez szparę w drzwiach widziałam białe, gotowe do ataku kły. Uniosłam wyżej wzrok, patrząc na zaspanego Parkera, ledwo trzymającego Bastera przy sobie.

– Co tu się, kurwa, dzieje?

– Nie twoja sprawa – burknął Caden. – Schowaj pimpka do budy.

– Nie ciebie, kurwa, pytałem. – Wyprostował się Parker, pozwalając Basterowi przesunąć się kawałek. Tak, że prawie warczał obok naszych nóg. – Wszystko w porządku, Chloe?

– Powiedziałem...

– A ja nie ciebie pytałem. – Szarpnął psa przez co ten zaszczekał groźnie, aż wszyscy zrobiliśmy krok w tył. – Rozejść się, bo go puszczę.

– Parker, przestań. Ja ich znam. – Starałam się uspokoić sytuację. – Zaraz się zlecą wszyscy sąsiedzi.

– Och, więc z tym sąsiadem też się zaprzyjaźniłaś? Mówiłaś, że jest dziwny. – Skrzywił się Matt. – A ja myślałem, że jesteś inna.

– Ja też się zebrania w środku nocy nie spodziewałem – dodał Parker, przyciągając psa i palcem nakazując mu milczenie, więc ten usiadł grzecznie, choć nadal zachował czujność. – Rozpowiadasz swoim facetom, że jestem dziwny? – Uniósł brew ze zdziwieniem.

Potarłam twarz, chcąc wyskoczyć oknem. Ja też nie spodziewałam się takiego obrotu zdarzeń.
– Zadzwonię jutro – zwróciłam się do Cadena, a później spojrzałam na Matta. – Ty przestań zachowywać się jak niezrównoważony. Rozstaliśmy się. To koniec. Zrozum to w końcu. A ty... – Wskazałam palcem na Parkera, a on przybrał buntowniczą postawę.

– A ja to co?

– A ty nie jesteś dziwny. Jesteś dobrym sąsiadem, który reaguje, gdy komuś mogłaby dziać się krzywda. Dziękuję.

Cała trójka spojrzała na mnie, jakbym spadła tu do nich z kosmosu i zrobiła dziurę w podłodze. Szkoda, że żadnej dziury nie było, bo chętnie bym do niej wskoczyła.

– Dobranoc wszystkim. – Zaczęłam trzęsącą się dłonią szukać kluczy w torebce, a oni nadal stali w miejscu.

– Kazała wam spierdalać, gdybyście nie załapali.

– Ty, weź już nie cwaniakuj. – Caden odwrócił się całym ciałem w jego stronę, na co Baster znów się najeżył. – Ciekawe, czy jesteś taki odważny bez tego futrzaka przy nodze.

– Jestem – odpowiedział pewny siebie sąsiad. – A co, chcesz sprawdzić? Baster miał obronić Chloe, nie mnie.

Zerknęłam na Pakera z kluczami w dłoni. Naprawdę doceniałam, że chciał mnie ratować.

– Idźcie już, proszę – wydobyłam z siebie ledwie słyszalnie. – Porozmawiam z każdym z was jutro, dobrze?

Pierwszy ruszył się Matt. Posłał mi spojrzenie pełne zawodu, odwrócił się i zbiegł po schodach.

– Dobranoc, kochanie – podkreślił Caden, całując mnie w policzek. Później wbił w spojrzenie w Parkera i trzymał go o kilka sekund za długo, nim zrobił krok w tył.

Kiedy szedł w kierunku windy, włożyłam klucz do pierwszego zamka, później do drugiego, ale Baster i Parker wciąż stali za mną. Nacisnęłam na klamkę i odwróciłam się w ich stronę.

– Przepraszam i dziękuję. – Przeniosłam wzrok na psa. – Tobie też, mój obrońco.

Coś w nim zmiękło. Już był na mnie mniej zły.
– Mam nadzieję, że zaśniesz – dodałam, przekraczając tyłem próg swojego mieszkania.

Skinął mi głową.
– Mam nadzieję, że ty też. Dobranoc.

Nasze drzwi się zamknęły.

Nim poszłam do łóżka przez godzinę siedziałam w kuchni, patrzyłam przed siebie i próbowałam zrozumieć, co się odwaliło. W końcu rozsądek wziął górę. Położyłam się spać, wiedząc, że tym razem nie obudzę się chwilę przed budzikiem, nie prześpię odliczonych godzin zdrowego snu, a co za tym idzie... Ten tydzień nie rozpocznie się dobrze i nie wiedziałam, jak to naprawić.

***

Miałam rację. Budzik dzwonił i dzwonił, a ja ledwie zwlekłam się z łóżka. Oczy szczypały, bo wydawało mi się, że zasnęłam niedawno. Nie zrobiłam swoich porannych ćwiczeń, nie zjadłam zdrowego śniadania powoli, tylko wmuszałam w siebie kanapkę, jednocześnie wbijając się w ubrania. Wszystko nie było tak, jak powinno.

Wyszłam na korytarz i dokładnie zamknęłam mieszkanie, co oczywiście ponownie sprawdziłam. Nie przygotowałam się jednak na to, co rzeczywiście mnie czekało.

Stanęłam przed windą, zauważając, że mam coś w skrzynce na listy. Zmarszczyłam brwi, bo w niedzielę na pewno nie dotarła żadna poczta, a w piątek sprawdzałam skrzynkę.

Ze swoją potrzebą kontroli otoczenia, wyciągnęłam klucze z torebki. Nie potrafiłabym przeżyć dnia w pracy, nie wiedząc, co znajduje się w skrzynce.

W środku była tylko złożona na pół kartka. Z mocno bijącym sercem i trzęsącymi się dłońmi otworzyłam ją, rozchylając usta. Miałam wrażenie, że zemdleję, bo nogi się pode mną ugięły. Czerwony, gruby napis krzyczał na mnie, wbijając się w czaszkę.

Jedno słowo, od którego niemal wmuszona kanapka wróciła na zewnątrz. Zemdliło mnie tak bardzo, że odruchowo złapałam się za brzuch. Winda piknęła i się otworzyła, a ja nie mogłam się ruszyć, czytając wciąż i wciąż:

D Z I W K A

^^^^^

Hej :)
Rozdział dłuuugi, ale nie wiedziałam, gdzie przerwać, żeby go podzielić. Mam nadzieję, że nie czuliście znużenia.
Już szykuję następny, tym razem z perspektywy "Nieznanego".
A jak Wy myślicie? Kto podrzucił tę karteczę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro