Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Na palcach podeszłam do drzwi, oparłam o nie dłoń i powoli zajrzałam przez judasz. Ciemna plama, jakby nikogo tam nie było.

Rozległo się ponowne pukanie, które poczułam aż w żołądku. Podskoczyłam. Byłam już za bardzo nakręcona i wszystko wydawało mi się przerażające.

– Chloe, jesteś tam?

Po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu, co skróciło między nami dystans, ale jednocześnie wydawało mi się dziwne. Słyszałam też ruchy Bastera, jakby chodził wokół swojego pana, a to akurat mnie uspokoiło.

– Poczekaj chwilę – odpowiedziałam, ruszając z powrotem do pokoju.

Zabrałam jedną ze świeczek ze stołu, po czym wróciłam do drzwi i otworzyłam każdy z zamków. Uchyliłam je lekko, a twarz Parkera oświetliła się płomieniem. Pies za to zaczął merdać ogonem.

– Cześć. – Uśmiechnął się szeroko. – Pożyczysz jakąś świeczkę, latarkę, czy coś? Nawet komórka zaraz mi się rozładuje.

– W dzisiejszym świecie można sobie poświecić choćby laptopem.

Zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
– Okej, nie to nie. Nie będziemy się napraszać.

– Wejdźcie. – Rozchyliłam szerzej drzwi.

– Na pewno? – Uniósł brew, klepiąc z czułością psa po łbie. – Bez niego nie wchodzę, a nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni do takich psów.

– Nie zrozum mnie źle, ale we mnie też nie budzi ciepłych uczuć. – Spojrzałam przepraszająco. – Boję się go trochę, jednak wierzę, że ty nad nim panujesz. Wejdźcie. – Kiwnęłam głową w stronę wnętrza.

Tym razem nie zamknęłam drzwi na zamek. Mogłam dzięki temu szybciej uciekać, gdyby okazało się, że sąsiad ma złe zamiary, a jeśli coś groziłoby mi z zewnątrz, miałam obok Parkera i jego groźnego psa. Tak już działał mój mózg, przewidywał zagrożenia, czasem nieistniejące, i starał się im zapobiegać.

– Zapraszam. – Wskazałam na kanapę.

Parker usiadł bez skrępowania, poklepał swoje kolano, a Baster od razu znalazł się przy nim. Przysiadłam obok, czując na pewno większe skrępowanie niż ta dwójka.
– Myślisz, że awaria szybko minie? – spytałam, żeby powiedzieć cokolwiek.

– Mam nadzieję. W nocy ma być burza.

– Och, nie. – Przewróciłam oczami. – Okropny dzień i zapowiada się okropna noc.

– Dlaczego? Coś się dziś stało? Pokłóciłaś się z tamtym rycerzem? – Uśmiechnął się, drapiąc psa za uchem.

– Jak się wabi? – Wiedziałam, ale nigdy o to nie pytałam wprost, więc to nadal był bezpieczny temat, żeby zmienić poprzedni.

– Baster. Tak naprawdę to pies mojej byłej. Przyprowadziła go do naszego mieszkania, a porzucając mnie, porzuciła również jego. Nazywał się Bastet, ale był jeszcze szczeniakiem, więc uznałem, że spodoba mu się nowe imię.

– Bastet nie była przypadkiem egipską boginią przypominającą kota?

– Ona chyba o tym nie wiedziała. – Zaśmiał się czarująco. – Zamilknę, bo nie mam w zwyczaju mówić źle o swoich byłych kobietach.

– Mhm. – Pokiwałam głową z lekkim drżeniem na skórze, bo pies zaczął mnie obwąchiwać. – To dobrze. Ludzie często po rozstaniu nagle się nienawidzą.

– Nie bój się. Zwierzęta wyczuwają strach.

– To amstaff, czy się mylę?

– Tak, amstaff.

– Ma złą sławę. Krążą plotki, że są w stanie zerwać z człowieka skórę... więc mój strach jest wytłumaczalny.

– Tak, ale to plotki, jak sama powiedziałaś. Niemal każdy pies może być groźny, prawda?

– W sumie... – przyznałam, lekko się odprężając, gdy położył pysk na moim udzie.

– Pogłaskaj go – zachęcał, ale ja nie byłam przekonana. Miałam wrażenie, że jeśli tylko uniosę dłoń, to ją stracę.

– Może napijesz się wina? – zaproponowałam.

– Chętnie.

– A mógłbyś... – Wskazałam palcem na łeb Bastera. – Jakoś nie mam odwagi go z siebie zrzucić.

Zaśmiałam się, a Parker mi zawtórował. Cmoknął, na co pies od razu zareagował, wracając do swojego pana.

Zabrałam ze stołu swój telefon, włączyłam w nim latarkę i poszłam do kuchni. Wróciłam po chwili z dwoma kieliszkami i napoczętym już winem. Nalałam nam, po czym uniosłam lekko szkło, jakby w geście wznoszenia toastu.

Po trzecim kieliszku mieliśmy już świetne humory. Śmialiśmy się i opowiadaliśmy jakieś dziwne historie.
– Więc czym się zajmujesz? – zagadał.

– Pracuję w bibliotece.

– Dlatego taka oczytana. Gdzie zgubiłaś ciasny kok i okulary? – Upił łyk, nabijając się ze mnie. – Żartuję. Podoba ci się? Bo ja bym umarł z nudów.

– Tak, kocham to. A ty co robisz zawodowo?

– Tworzę grafiki do gier.

– Oooo.... – zdziwiłam się szczerze. – Przyznaję, że ciekawe zajęcie.

– Tak i dobrze płacą. Oczywiście, o ile mam zlecenia.

– Skoro już lecimy stereotypami, bardziej podejrzewałabym cię handel bronią. – Zaśmiałam się głośno, przykrywając usta dłonią, bo sąsiad o mało nie wypluł wina z powrotem do kieliszka.

– To przez psa i tatuaże?

– Nie każdy ma tatuaż na twarzy... – Przekrzywiając głowę, przyglądając mu się znacząco.

– Nie wychowałem się w tej dzielnicy.

Spoważniałam, wyobrażając sobie, jaką pokręconą musiał mieć przeszłość.
– Rozumiem.

– Z takim wyglądem nie przyjęliby mnie do dobrej pracy, a pewnego dnia obudziłem się z nowym celem w życiu. Mieć spokojną codzienność i zarabiać na nią uczciwie.

– Chyba ci się udało?

– Na szczęście tak. Z tamtego życia został mi tylko Baster. Dlatego rozstałem się z moją byłą. Niby oboje chcieliśmy wyjść z tamtego syfu, ale okazało się, że ona wciąż tam wraca. Kolejny odwyk też jej nie pomógł. Kiedy chciała sprzedać psa za działkę, rozstaliśmy się na dobre. Ja wciąż uczyłem się zawodu, a było ciężko się wybić. Czasem ją rozumiałem, też chciałem się poddać. Tamto życie było pod pewnymi względami łatwiejsze. Teraz niczego nie żałuję, było warto dzielić się z psem ostatnią parówką, żeby być, gdzie jestem teraz.

– Podziwiam twój hart ducha. – Wyciągnęłam przed siebie kieliszek. – Za dobrą przyszłość. Oby ci się wiodło.

– Tobie też, Chloe.

Wymieniliśmy się smutnymi uśmiechami. Odniosłam wrażenie, że wyczytał z moich oczu więcej niż powinien. Niż chciałam, żeby o mnie za wiele wiedział. Dlatego wstałam, urywając ten niezręczny moment zwierzeń.

Lekko chwiejnym krokiem poszłam po drugie wino do lodówki. Zagrzmiało za oknem, a świeczki zaczynały się dopalać. Światło wciąż nie działało. Zapowiadała się ciężka noc, a wino pomagało nam ją przetrwać.

Zdążyłam odłożyć pełną butelkę na stół odrobinę za głośno i podać Parkerowi korkociąg, żeby czynił honory, gdy Baster poderwał się z pozycji leżącej. Jego pazury głośno uderzyły o panele. Stanął w przedpokoju najeżony i warknął groźnie. Aż usiadłam z wrażenia. Nastroszył się, jakby ktoś stał za drzwiami.

– Boi się burzy. – Machnął ręką Parker, nalewając nam do kieliszków.

– Tak się zachowuje, gdy się boi?

– Nie, w sumie to się chowa gdzieś koło mnie.

– To może ktoś tam jest? – Patrzyłam z przerażeniem w ciemność przedpokoju, do którego docierała ledwie poświata ze świec.

Baster stał gotowy do ataku, warknął kolejny raz, a później zaszczekał.

– Cholera. – Poderwał się sąsiad. – Zamknęłaś mieszkanie? Może ktoś wykorzystuje awarię i sprawdza, czy da się włamać?

– Nie, nie zamknęłam za wami – przyznałam z zawstydzeniem.

– Spokój. – Jedno słowo, a pies usiadł. Parker zabrał świeczkę ze stołu, w kieszeni szukając kluczy. – Sprawdzę czy ja zamknąłem.

– Może lepiej nie idź tam... – Też wstałam, bojąc się, że zaraz wydarzy się coś złego.

– Niedawno twierdziłaś, że mam psa obdzierającego ludzi ze skóry. – Uśmiechnął się, a płomień zatańczył w jego oczach.

Ani Parker, ani Baster nie byli tak groźni, jak mi się na początku wydawało.
Chyba że znów się myliłam...

Wyszedł na klatkę, sprawdził swoje drzwi z psem przy nodze. Poszłam za nimi, choć nie wyszłam ze swojego mieszkania. Wrócił i zamknął również moje drzwi.

– Teraz jesteśmy bezpieczni. – Rozsiadł się na kanapie, na pewno nie mając takich lęków jak ja.

Zagrzmiało, a po chwili błysnęło za oknem. Baster schował się pod nogi Parkera, a ten go uspokajał. Oglądaliśmy burzę, pijąc wino. Nie zapamiętałam momentu, w którym usnęłam.

Poczułam ból pleców, choć opierało się o nie coś miękkiego i ciepłego. Otworzyłam oczy szeroko, z przerażeniem, zdawszy sobie sprawę, że nadszedł już dzień, wokół było jasno, lekko bolała mnie głowa, a to coś ciepłego to Baster.

Usiałam powoli. Pies, leżący między nami, podniósł łeb, patrząc na mnie wyczekująco, jakbym co najmniej miała mu dać śniadanie albo być jego śniadaniem. Poderwał się, a ja o mało razem z nim ze strachu, że jednak mnie nie lubi i się na mnie rzuci. Rzucił się na swojego pana, na szczęście.

Ugniatał go swoimi ciężkimi łapami i wąchał po twarzy. Parker się skrzywił, klepiąc go po pysku.
– Dobra, dobra. Już wstaję, daj żyć. – Jęknął przeciągle. – Kurwa, mój kark.

Zaśmiałam się, dzięki czemu niezręczność tego poranka minęła. Sąsiad otworzył oczy.
– Chloe? – Poderwał się siadu. – Cholera, usnęliśmy?

– Na to wygląda. – Wskazałam brodą na migający wyświetlacz w moim zegarku. – Mamy już prąd.

– Dzielenie kanapy we trójkę to nie jest sposób na porządne wyspanie się – stwierdził, masując swój kark.

– Ale przetrwaliśmy tę noc. – Uśmiechnęłam się, bo naprawdę się cieszyłam, że nie byłam sama.

– Tak, dziękujemy za wino przy świecach. – Zaśmiał się, ale wyczułam, że i dla niego to było trochę niezręczne. – Lepiej będziemy spadać, zanim Baster odleje się gdzieś u ciebie. No i... – Pokręcił głową, nie patrząc mi w oczy. – Twój facet też nie byłby zadowolony, gdyby właśnie przyszedł.

Ścisnęłam usta, nie komentując jego słów. Wiedziałam, że miał na myśli Cadena. I w sumie miał rację. Co by sobie pomyślał, widząc u mnie zaspanego mężczyznę w wymiętolonej koszulce? Do tego dwie butelki po winie i świece na stole również nie wyglądały dobrze. Niby nie łączyło nas nic poważnego, ale zapewne oczekiwałby wytłumaczenia. Szukałam udanego romansu, pełnego seksu, nie związku. To jednak nie oznaczało u mnie wielu partnerów, a Caden mógłby tak to odebrać.

Wstałam grzecznie, poprawiając swoje włosy, bo zapewne nie wyglądałam zbyt dobrze. Parker podziękował raz jeszcze, po czym zniknął, a ja bardzo dokładnie za nimi zamknęłam. Poszłam zrobić sobie kawę, ale coś ciągnęło mnie do okna, więc wróciłam do salonu. Stanęłam na tyle daleko, żeby pozostać niewidoczna. Baster się załatwiał. Sąsiad z rękami w kieszeniach dżinsów patrzył w moje okna. Poczułam żal. Nie powinnam się z nim aż tak spoufalać.

To nie był dobry czas na prawdziwe relacje, nawet te sąsiedzko–przyjacielskie.

Całą niedzielę spędziłam na odpoczynku. Po spaniu na kanapie w niewygodnej pozycji bolało mnie wszystko, więc jadłam, oglądałam głupoty i dbałam o urodę. Jak to w każdą niedzielę, zrobiłam sobie paznokcie. A spać poszłam bardzo wcześnie. Miałam nadzieję, że kolejny tydzień przyniesie ukojenie.

Tym bardziej, że cały miałam już zaplanowany.

^^^^^

Hej, hej ;)
Poznaliśmy bliżej Parkera. Czy ktoś zmienił o nim zdanie? Co myślicie o sąsiedzie Chloe?
Wiem, że rzadko wrzucam rozdziały, ale myślę, że mniej więcej od połowy września będzie ich znacznie więcej.
Teraz czas ucieka mi przez palce, tym bardziej przy premierze Liliany, ale chciałabym się skupić na tej historii tak na 100% i sama już nie mogę się tego doczekać ;)
Jeszcze będziecie mieli mnie dosyć :D

Pozdrawiam! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro