Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jakoś udało mi się dotrwać do piątku. Powoli zapominałam o przeklętym liściku, wmawiając sobie, że był tu głupi żart dzieciaków. Może nie tylko ja taki dostałam? Przecież z szoku nawet nie sprawdziłam innych skrzynek, czy też mają jakieś karteczki.

Wyszłam z pracy w znacznie lepszym humorze, wróciłam do domu i już cieszyłam się na umówione spotkanie z Cadenem. Po odświeżeniu się, poszłam jeszcze na zakupy, żeby nie musieć się tym martwić przez resztę weekendu.

Właśnie malowałam się przed lustrem, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zmarszczyłam czoło, nie spodziewając się gości, ale od razu poszłam sprawdzić, kto to. Zerknęłam przed judasz, dostrzegając sąsiada. Chciałam chwycić klucz, ale nie było go w zamku. Serce zabiło mi mocniej, zaczęłam rozglądać się gorączkowo wokół, szukając, gdzie mogłabym rzucić pęk. Sięgnęłam nawet po torebkę, wysypując z niej wszystko, ale po kluczach nie było śladu, a pukanie nie ustępowało.

– Chloe? Jesteś tam?

– Tak! – krzyknęłam w stronę klatki. – Ale nie potrafię znaleźć kluczy, żeby ci otworzyć.

– Bo są tutaj.

– Co? – Podeszłam szybko do drzwi.

– Zostawiłaś klucz w zamku, dlatego pukam.

Szarpnęłam klamkę i jednym ruchem wyszłam na klatkę. Klucze faktycznie tkwiły w zamku.
– To niemożliwe – powiedziałam sama do siebie. – Ja bym nigdy... Ja... To niemożliwe.

– Zdarza się. – Uśmiechnął się Parker. – Nie wiedziałem, czy zamknąć, wziąć klucz i na ciebie czekać, czy może jesteś w mieszkaniu.

– Dziękuję. – Wyszarpałam klucz roztrzęsiona. – Jestem od dwóch godzin w domu i się nie zorientowałam?

– Oj, spokojnie. Najważniejsze, że nic się nie stało. – Puścił mi oczko. – Wbrew pozorom najczęściej wykładamy się właśnie na czynnościach, które powtarzamy machinalnie tysiące razy.

– Ale ja zawsze sprawdzam, czy za sobą zamknęłam.

– A teraz na pewno sprawdziłaś? – Uniósł brew, patrząc z oczekiwaniem.

– Nie wiem – przyznałam cicho, nie poznając samej siebie. – Nieważne. Jeszcze raz dziękuję.

– Nie ma sprawy. – Kiwnął głową i poszedł w stronę wind.

Wróciłam do mieszkania, tym razem dokładnie zamykając za sobą. Usiadłam na kanapie, patrząc na klucze i zastanawiając się, jak ja, tak zorganizowana kobieta, mogłam dać taką plamę.

Nie poznawałam samej siebie.


Gotowa na randkę, złapałam kurtkę, torebkę i tym razem bardzo dokładnie sprawdziłam, czy zamknęłam dwa zamki dwukrotnie, a nie było to łatwe, bo tuż za moimi plecami skamlał i drapał w drzwi Baster. Pomyślałam, że biedaczek pewnie chce sikać, a Parker jeszcze nie wrócił. Położyłam dłoń na oddzielającym nas drewnie, chcąc go uspokoić. Co jak co, ale polubiłam psiaka, którego dotychczas się bałam.

– Już, musisz wytrzymać, ja z tobą na spacer wyjść nie mogę – mówiłam spokojnie, ale pies ciągle piszczał i drapał w drzwi, jakby mnie o coś prosił, aż zaskomlał, a mi zrobiło się go szkoda.

Gdybym miała numer telefonu do sąsiada, to mogłabym zadzwonić i powiedzieć, że pies na niego czeka, ale w tej sytuacji niewiele mogłam zdziałać. Ostatni raz powoli poklepałam drzwi, poprawiłam pasek torebki na ramieniu i zrobiłam krok w przód.

Baster zaszczekał, wyczuwając oblewającą mnie panikę, jeszcze głośniej dobijał się do drzwi, jednak ja... ja zamarłam, niczym zamrożona, patrząc na ciężko oddychającego mężczyznę. Stał odwrócony do mnie plecami. Na głowie miał kaptur. Mój przerażony mózg zlustrował jego postawę, oceniając swoją sytuację. Szerokie barki i mocno rozstawione nogi, jakby szykował się do ataku.

Czekał na mnie? Miałam przerąbane.

Baster szczekał głośniej i próbował swoimi pazurami przedrzeć się przez drzwi, a ja próbowałam zmusić ciało do jakiejkolwiek reakcji.

– Co ten człowiek tu robi, do cholery? – huczało mi w głowie.

Przełknęłam ciężko ślinę, co mnie ocuciło. Złapałam się ściany, szukając kluczy w torebce. Musiał słyszeć, jak się motam, musiał słyszeć, jak hałasuję, a nie zrobił nic. Nie odwrócił się, nie spojrzał na mnie, nic nie powiedział.

Przerażenie trzymało mocno mnie w swoich szponach. Trzęsącymi się rękoma próbowałam trafić do zamka. Dwóch zamków, które musiałam przekręcić dwukrotnie. Udało się.

Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi, szybko ponownie wkładając klucz. Zdążyłam zamknąć pierwszy zamek, kiedy poczułam, że klamka stawia opór. Ciągnął za nią, siłował się ze mną.

Wrzeszczałam ze strachu, przekręcając zamek po raz drugi. Mimo że byłam już bezpieczna, a za klamkę nie łapał nikt, zamknęłam również górny zamek i nałożyłam łańcuszek. Dopiero wtedy zsunęłam się na podłogę, dygocząc cała. Nawet nie wiedziałam, kiedy łzy zaczęły cieknąć mi po policzkach, rozmazując idealny makijaż.

Rozmazując to, co próbowałam zakryć kosmetykami. Prawdziwą, nigdy nie przestającą się bać, Chloe.

Huk w głowie, spowodowany paniką i dudniącą krwią, ustał po kilku minutach. Oddychałam coraz spokojniej, otarłam twarz z wilgoci. Nie słyszałam już nikogo, nawet Baster ucichł. Miałam wrażenie, że właśnie obudziłam się z nocnego koszmaru, zlana potem, lepiąca i z poczuciem, że wszystko wokół jest nierzeczywiste.

Sięgnęłam po komórkę, chcąc zadzwonić do Cadena, ale okazało się, że miałam nieodebrane połączenie od niego. Dlaczego nawet tego nie usłyszałam?

Postradałam rozum?

Od razu wybrałam jego numer, odebrał po dwóch sygnałach.
– Cześć, skarbie – zaczął, nim zdążyłam się przywitać. – Jesteś już w drodze?

– Nie. – Wzięłam głęboki wdech. – Czy możemy spotkać się u mnie?

– Pewnie. – Wyczułam, jak się uśmiecha. – Kupię żarcie po drodze i niedługo będę. Do zobaczenia.

Rozłączył się. Patrzyłam na ekran, dopóki nie wygasł. Wtedy zdałam sobie sprawę, że pogrążyła mnie całkowita ciemność.

Wzięłam się w garść. Powoli podniosłam się z podłogi. Uda nadal drżały, jakbym przebiegła maraton. Nacisnęłam włącznik światła, ciesząc się, że jasność zalała przedpokój. Zmusiłam się do tego, żeby zajrzeć przed judasz. Nie było tam jednak nic poza ciemnością. Ignorując dreszcz przechodzący po plecach i irracjonalną myśl, że ten ktoś jakimś cudem przeniknął do mojego mieszkania, wchodziłam do każdego pomieszczenia, zaświecając światło. Tak czułam się bezpieczniej.

Usiadłam w kuchni, łapiąc się za głowę. Torebka spadła obok moich stóp, na których wciąż miałam obcasy. Nie potrafiłam zrozumieć, co przed chwilą się wydarzyło.

Wyprostowałam się, słysząc kroki, dźwięk kluczy, a w końcu szczekanie.
– Ej, ej, spokojnie. Zaraz wyjdziemy.

Parker wrócił. Przymknęłam powieki, oddychając głęboko. Potrzebowałam jeszcze minuty dla siebie, napiłam się wody, a następnie zrzuciłam z siebie buty i poszłam do łazienki, żeby umyć zapłakaną twarz.

Wychodząc z łazienki, usłyszałam, że i Parker wychodzi właśnie z psem na wieczorny spacer. Poszłam do salonu, skuliłam się na kanapie, przytulając do poduszki i czekałam...

Nasłuchiwałam każdego szmeru, więc przysłuchiwałam się krokom na klatce. Najpierw ktoś poszedł do innego mieszkania, później Parker wrócił ze spaceru, następne kroki zbliżały się, zbliżały, aż w końcu ktoś zapukał. Poderwałam się, zostawiając poduszkę na kanapie. Podeszłam do drzwi, zajrzałam przez judasz, ale choć widziałam światło, to nic więcej poza ścianą naprzeciw i kawałkiem drzwi sąsiada.

– Kto tam? – spytałam.

– Caden.

– Stań tak, żebym cię widziała.

Przesunął się, rozkładając ręce, uśmiechając się i pokazując, że przywiózł jedzenie i wino.
Zaczęłam otwierać drzwi, a kiedy wszedł, dokładnie za nim zamknęłam, skupiając się wyłącznie na tym, żeby na pewno zrobić to poprawnie. Odwróciłam się w momencie, w którym układał buty pod ścianą. Wyprostował się, a ja wpadłam mu w ramiona.

– Co się stało, kochanie? – spytał z troską.

– Ktoś tu był – powiedziałam w jego pachnący sweter.

– Kto? Gdzie?

– Ktoś szarpał za klamkę. Próbował tu wejść, kiedy ja chciałam już wyjść na randkę. Siłował się ze mną... – Ścisnęłam go mocniej.

– Poważnie? – Odetchnął z ciężkością, przytulając mnie z uczuciem. – Myślałem, że to bezpieczna i porządna dzielnica.

– Też tak myślałam.

– Nie martw się. Już go nie ma. – Odsunął mnie kawałek, żeby spojrzeć mi w twarz. – Mam sprawdzić? Mogę się przejść przez hol albo schody...

– Nie trzeba. Na pewno już uciekł.

– I nikt z sąsiadów nie zareagował?

– Nie. Zresztą nie wiem. Poszedł sobie, więc może ktoś go przestraszył.

– A ten obok, co ostatnio taki odważny był? – Wskazał na moje drzwi.

– Parker? Chyba go nie było.

– Chyba?

– Jego pies dostawał świra, więc na pewno go nie było.

Puścił mnie, po czym sięgnął po siatkę z podłogi i wino.
– Skarbie, już się nie denerwuj. Usiądź sobie, włącz telewizor, ja wszystko dla nas przygotuję, jeśli pozwolisz, a później na spokojnie jeszcze raz mi wszystko opowiesz, dobrze?

Skinęłam głową, pozwalając mu poczuć się u mnie jak u siebie, a sama usiadłam na miękkiej kanapie, przytuliłam poduszkę i jednym przyciskiem na pilocie uruchomiłam telewizję.

Caden naprawdę się mną zaopiekował. Dłuższą chwilę zajęło mu zapoznanie się z moją kuchnią. Nawet zapytałam, czy mu pomóc, ale odkrzyknął, że absolutnie nie trzeba. W końcu przyniósł przepakowane na talerze jedzenie i dwie lampki wina. W telewizji leciało nie wiadomo co, a on opowiadał mi coś o swojej pracy i wypytywał o moją. Czułam, że nie chciał mnie denerwować przy posiłku. Zrobiło mi się z tego powodu miło. Gdybyśmy zaczęli rozmawiać o sytuacji z klatki, pewnie nic bym nie przełknęła.

Wszystko po nas posprzątał, dolał wina, usiadł wygodnie i przyciągnął mnie do swojego boku. Podał mi lampkę z alkoholem, nie przestając bawić się moimi włosami. Poczekał, aż upiję spokojne dwa łyki, nim poprosił, żebym opowiedziała o wszystkim jeszcze raz.

– Mogłaś zapukać do tego sąsiada, może jednak był w domu?

– I nie zareagowałby na psa? Nie wierzę. Baster za bardzo szalał, żeby Parker nic do niego nawet nie powiedział.

– Może powiedział, ale z szoku nie słyszałaś? Może się kąpał, drzemał, miał słuchawki na uszach? Nie wiesz tego.

– Wątpię – przekonywałam go, wtulona w miękkość ciała. – Gdybyś tam był... Baster mało nie przebił się przez drzwi. A później słyszałam, jak sąsiad wracał skądś do domu.

Niedługo było mi dobrze i wygodnie, bo Caden się podniósł, odsuwając mnie od siebie delikatnie.
– Pogadam z nim.

– Co? – Usiadłam wyprostowana jak struna. – Ale po co? Zostaw go.

– Powinien wiedzieć, że ktoś po klatce wam łazi. Będzie czujniejszy. Poproszę, żeby miał na ciebie oko.

– Nie. – Chwyciłam jego rękę. – Wiem, że się nie lubicie. Nie udawaj, że jest inaczej. A ja nie chcę kolejnej awantury między wami.

– No, dobrze. – Wrócił na swoje miejsce, po czym znów mnie przytulił i wspólnie odpoczywaliśmy.

Siedzieliśmy do późna, Caden był ciekaw wielu spraw dotyczących mojego życia. Wypytywał o przyjaciół, rodzinę, nawet zaproponował, że chciałby poznać moją matkę. Na początku było mi z tym wszystkim dziwnie. Nie tak miała wyglądać nasza relacja, a ta mimo wszystko się pogłębiała. Później stwierdziłam, że nie powinnam się opierać, skoro los chce mi pomóc.

A może to nie los, może alkohol tak podpowiadał....

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro