Mówiłem że to ciężkie uparciuchu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziś jest jeden z tych dni, które są okropne, beznadziejne i denerwujące. Idę dziś w SOBOTĘ  stroić sale na bal. Mieliśmy to robić zaraz przed balem ale plany się zmieniły i robimy kilka dni przed. Właśnie zbliżam się do szkoły w której czeka już na mnie Amber i oczywiście nasz opiekun, nauczyciel historii.
Wchodzę na salę i widzę tylko parę kartonów z ozdobami. Rozglądam się po sali i dostrzegam moją przyjaciółkę wypakowującą pudło.
- Hej! Co mam robić - przechodzę od razu do sedna
- Idź do kantorka i przynoś wszystkie kartony!
No tak, ona rozpakowuje a ja przynoszę. Gorzej być nie mogło.
Kieruje się w stronę kantorka, gdy wchodzę, widzę mężczyzne ubranego w dresy i obcisłą koszulkę. Muszę przyznać niezły jest. Jednak zaraz to odwołuje gdy jego głowa obraca się w moją stronę i spotyka się z chytrym uśmiechem Blacka.
- Dzień dobry - jestem wyjątkowo miła - miałam przynosić kartony.
- Może lepiej jak ja to zrobię, nie wiem czy dasz radę to udźwignąć - powiedział, i co dziwne nie widziałam w tym drwiny ani nic z tych rzeczy.
- dam radę - upieram się
Nauczyciel podaje mi karton który okazuje się naprawdę trochę ciężki przez co wypada mi z rąk a ja tracę równowagę. Kiedy już myślę że moja twarz spotka się z podłogą ktoś mnie łapie - Alan Black. Patrzy mi zawzięcie w oczy jakby czegoś szukał, ja robię to samo. Trochę to niezręczne. Nagle jego wzrok zmienia się jakby właśnie znalazł to czego szukał. Uśmiechnął się tym razem miło i troskliwie a nie chytrze i powiedział mi do ucha:
- Mówiłem że to ciężkie uparciuchu.
Nadal jak zahipnotyzowana patrzę się w jego oczy, które są naprawdę ładne, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?
Po chwili wydostaje się z jego objęć i staje naprzeciwko niego. Kolejny raz panuje między nami niezręczna cisza.
- Tak, miał pan rację - mówię cicho
- Poza lekcjami mów mi Alan - i znowu ten piękny uśmiech.
Ale, po za jakimi lekcjami. Tylko raz dziś się spotkaliśmy żeby przyozdobić sale więc nie mam zamiaru mówić mu na ty.
Posyłam mu zdezorientowane spojrzenie i wychodzę z pomieszczenia. Kieruje się na salę gdzie prawdopodobnie siedzi moja przyjaciółka. Narazie nie chce jej mówić o tamtej sytuacji.

***
Dwie godziny później sala wygląda bardzo ładnie. Szkoła tym razem postawiła na kolor czerwony i biały co bardzo mi odpowiada.
Żegnam się z Amber i wychodzę ze szkoły, mam zamiar iść do domu i zrobić sobie wieczór filmowy. Tak jak prawie codziennie.
- Lis! - słyszę zza pleców
Odwracam się i widzę Alana biegnącego w moim kierunku
- Tak ? - pytam
- zrobiłaś kawał dobrej roboty - posyła mi uśmiech
- Nie tylko ja, Amber też.. no i pan - mówię
- Alan a nie żaden pan - śmieję się - postarzasz mnie
- Tak, dobrze, ja już muszę iść, do widzenia - mówię szybko , i powoli obracam się w stronę w którą mam iść.
Nagle Alan całuje mnie w policzek. Staje i nadal patrzę przed siebie.
- Pa - mówi i słyszę tylko jego kroki, a następnie odjeżdżające auto.
Nie wiem co to było, tak samo nie wiem skąd na moich policzkach wzięły się rumieńce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro