Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Listopad 1984, Hogwart

Harry Potter wpatrywał się w znikający na horyzoncie punkt, którym była jedna ze szkolnych sów. Zgodnie z obietnicą złożoną Syriuszowi, pisał o wszystkim ważnym. Dla mężczyzny wiadomość o stanie Hermiony prawdopodobnie nie stanowiłaby specjalnie istotnej informacji. Jednak dla osamotnionego teraz Harry'ego był to ważny aspekt. Jedna z niewielu osób, która nie odwróciła się od niego po wyrzuceniu przez Czarę Ognia pergaminu z jego imieniem, leżała nieprzytomna w skrzydle szpitalnym. Wcale nie spała po zażyciu eliksiru bezsennego snu, jak próbowała wmówić mu Pomfrey czy McGonagall. Leżała niczym spetryfikowana na ich drugim roku po ataku bazyliszka. Przecież oberwała zaklęciem powiększającym zęby, na Godryka, nie dostała żadną czarnomagiczną klątwą.

Ciągle miał w pamięci treść napisanego niedawno przez niego listu.

Drogi Wąchaczu,

U mnie w porządku, na tyle, na ile mogłoby być, patrząc na moją sytuację. Wszyscy dalej wierzą, że udało mi się podstępem wrzucić swoje imię do Czary, ale to nieważne. Mieliśmy potyczkę z Malfoyem i innymi Ślizgonami, podczas której Hermiona dostała zaklęciem powiększającym zęby, Densa... coś tam. Zatrzymali ją w skrzydle szpitalnym i nie pozwalają nikomu jej odwiedzać! Ron awanturował się tak głośno, że McGonagall dowaliła mu szlaban z Filchem Dobrze mu tak, cholerny idiota. Chodzi mi o to, że od tamtego zdarzenia minęły dwa dni, a nie mam z nią kontaktu! Wezwali uzdrowicieli, rozumiesz? Starsza z nich nazywała się Baggins, a ta druga Tonks. Wymknąłem się z lekcji pod peleryną, aby sprawdzić, co z Hermioną. Martwię się o nią.

Dzisiaj miało miejsce sprawdzanie różdżek. Pan Ollivander przyjechał do Hogwartu wraz z Ludo Bagmanem, Ritą Skeeter i jakimś fotografem. Ta dziennikarka z pewnością nakłamie w tym wywiadzie tak bardzo, że już widzę reakcje reszty uczniów, jaki to ja jestem biedny...

Mam nadzieję, że jesteś bezpieczny. Spotkajmy się, gdy będziesz mógł. Może Hermiona wydobrzeje do tego czasu.

Harry

P.s. Czy wiesz coś o niejakiej rodzinie Blanc? Tonks powiedziała o tym Dumbledore'owi, gdy wychodzili ze skrzydła szpitalnego. Podobno mają jakieś antidotum, ale nie można się z nimi skontaktować.

Gryfon postanowił nie wracać jeszcze do wieży Gryffindoru. Nie miał ochoty na nieustanne pytania bliźniaków Weasley i Lee Jordana, jak wrzucił swój pergamin, czy też krzywe spojrzenia rzucane przez Seamusa i innych. Albo dalsze traktowanie go jak powietrze przez Rona. Kolacja też nie brzmiała ekscytująco – Wielka Sala była głównym młynem plotek w zamku. Naciągając rękawy bluzy opuścił sowiarnię i poszedł do jednej z niewielu osób, które nie odwróciły się od niego po wydarzeniach z Halloween.

Nie minęło więcej niż dziesięć minut, a stał przed drzwiami chatki gajowego. Podniósł rękę i głośno zapukał. W środku rozległo się ujadanie Kła i zaproszenie do środka.

- Cześć Hagridzie, mogę wejść? – zapytał chłopak.

- Harry, wchodźże śmiało. Zaraz zrobię herbatki, siadaj, siadaj. – Odpowiedział Rubeus, już nastawiając nad ogień wielki imbryk. Chwilę później postawił na stole dwa przypominające małe kubły kubki i słynne, niejadalne wypieki. Tym razem zamiast ciasteczek były to mocno przypalone muffiny, oblane obficie żółtym lukrem. – Co tam słychać, chłopie? Słyszałem o Hermionie, biedaczka. Cholibka, jak się oberwie paskudnym urokiem, toć się człek męczy później...

- Też się o nią martwię. Pani Pomfrey wmawia mi, że po prostu odpoczywa, ale nie pozwala nikomu jej odwiedzić! – Harry wykrzyknął z oburzeniem. Potrzebował porozmawiać z kimś, kto nie oceniał go przez pryzmat ostatnich wydarzeń. Hagrid zdecydowanie spełniał ten warunek.

- Nie ma takiego uroku czy choróbska, którego nie wyleczą, Harry. Nie martw się zbytnio, znasz Hermionę. Na drugim roku przydarzyło jej się wielkie nieszczęście, tak jak i innym bidaczyskom. –Półolbrzym przetarł ręką oczy, jakby ocierając łzy. - A postawili ją na nogi? Postawili. – Poklepał go po ramieniu tak mocno, że prawie spadł z krzesła. – A co tam poza tym słychać? Dzieciaki dalej są takie wredne dla ciebie?

Harry poprawił się na krześle.

- Bez zmian – powiedział ponuro, klepiąc jednocześnie psa po łbie. Kieł tradycyjnie obśliniał jego ubrania, co wydawało się Harry'emu czymś... bardzo naturalnym. Przypominało o częstych wizytach jego, Hermiony i Rona u nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Ron, ten idiota i kretyn... - Jedynie ty i Hermiona mi wierzycie. Nawet nauczyciele są pewni, że udało mi się oszukać Czarę. Przecież mam ledwie czternaście lat, na Merlina!

- Dumbledore też ci wierzy, tak jak i McGonagall, Harry! – Hagrid krzyknął tak głośno, że wystraszył ptaki siedzące na parapecie na zewnątrz.

- Gdyby wierzyli, nie dopuściliby do mojego udziału w Turnieju...

Harry upił łyk herbaty, uważając, by nie oblać siebie i śpiącego teraz na jego kolanach Kła. Potrząsnął głową i odstawił kubełek na stół. Hagrid zawsze bronił nauczycieli, nawet Snape'a. W końcu to jego „koledzy po fachu", jak lubił mawiać wuj Vernon o innych pracownikach Grunnings. Postanowił zadać to samo pytanie, które wysłał Syriuszowi.

- Hagridzie, czy wiesz coś o niejakiej rodzinie Blanc?

Gajowy zasępił się i zapatrzył w ogień. Milczał dłuższą chwilę, po czym udzielił odpowiedzi na zadane pytanie.

- A któż by ich kiedyś nie znał? Jedna z ostatnich rodzin z takim pochodzeniem i bogactwami. Podobnoż córki miały w sobie geny wil, i to piekielnie mocne geny. Silny był z nich ród...

- Był? – wtrącił zainteresowany Gryfon.

- Ano był, cholibka. – Rubeus znów spojrzał w ogień. – Znałem gościa, który miał ożenić się z ostatnią Blanc, zanim wydarzyła się ta tragedia... Taka młoda była, a jaka piękna! Włosy białe jak śnieg, niebieskie oczy, zgrabna. Raz pokazał mi jej zdjęcie, ślicznotka.

- Co się z nią stało?

- Zerwała zaręczyny i uciekła za granicę. Bo widzisz, Harry, Blancowie to potężni byli we Francji i na kontynencie, bo stamtąd są, znaczy się byli. – Hagrid szybko się poprawił. – Stare rody zrobią wszystko, aby zachować czystość linii krwi, tak jak na przykład Malfoyowie czy Blackowie. Tak było i jest, niestety. A Louise Blanc to chciała poznać świat, jak to było cholibka? Poza sztywnymi ramami bycia idealną dziewczyną ze starego rodu?...

- Brzmisz tak, jakbyś ją znał – dodał nastolatek, na chwilę przerywając monolog mężczyzny.

- Ano poznałem ją, jakieś trzydzieści lat temu. Była w ciąży, wyszła za mugola. Ale ciężko im się wiodło, ona nie pracowała przez swój stan i jeszcze jedno dziecko na świecie, a ten jej mąż łapał się każdej roboty, by trochę knutów przynieść do domu. Wybrała szczęście i miłość, zamiast wystawnego życia w luksusach.

- Brzmi pięknie i smutno jednocześnie – podsumował Harry.

- Ano smutno się kończy, bo zmarła ze dwadzieścia lat temu. Chorowała na smoczą ospę, no i mugole nie wiedzieli, jak ją leczyć. Bidaczka zostawiła dwie córki i męża. I tyle zostało z rodziny Blanc, nikt nie wie, co stało się z nimi dalej. – Gajowy dopił swoją herbatę i wstał od stołu z zamiarem zaparzenia kolejnej porcji. – Opowiedz mi lepiej, jak poszło sprawdzanie różdżek.

- To było okropne – wyjęczał młodzieniec. – Najpierw Collin Crevey przyszedł podczas eliksirów, aby zaprowadzić mnie na miejsce, przez co Snape się wściekł i znowu mnie obraził przy wszystkich. Potem dopadła mnie ta dziennikarka Skeeter. Boję się, co mogą o mnie wydrukować, bo kompletnie olała innych zawodników Turnieju. – Harry skrzywił się, rozpamiętując minione popołudnie.

Pozostali reprezentanci siedzieli już na krzesłach przy drzwiach, więc szybko usiadł przy Cedriku, patrząc na pokryty aksamitem stół, przy którym zasiadło już czterech z pięciu sędziów: profesor Karkarow, madame Maxime, pan Crouch i Ludo Bagman. Rita Skeeter usadowiła się w kącie; zobaczył, że znowu wyjęła z torebki kawałek pergaminu, rozłożyła go na kolanach, possała koniuszek samonotującego pióra i ustawiła je na pergaminie.

— Czy mogę wam przedstawić pana Ollivandera? — zapytał Dumbledore, zajmując miejsce przy stole i zwracając się do zawodników. — Sprawdzi wasze różdżki, abyśmy uzyskali pewność, że nie zawiodą podczas turnieju.

Harry rozejrzał się i ze zdumieniem zobaczył starego czarodzieja o dużych, bladych oczach, stojącego spokojnie przy oknie. Kiedyś już go spotkał — Ollivander był znanym wytwórcą różdżek, od którego kupił swoją, a było to ponad trzy lata temu, w jego sklepie na ulicy Pokątnej.

— Mademoiselle Delacour, czy mogłaby pani podejść pierwsza? — zapytał pan Ollivander, wychodząc na środek klasy.

Fleur Delacour podbiegła do pana Ollivandera i podała mu swoją różdżkę˛.

— Hmmm... — mruknął.

Przetoczył różdżkę między swoimi długimi palcami jak batutę, a z jej końca trysnęło trochę różowych i złotych iskier. Potem zbliżył ją do oczu i zbadał dokładnie.

— Tak... — powiedział cicho — dziewięć i pół cala... niezbyt giętka... różane drzewo... i ma w sobie... aj, aj, aj...

— Wlos z głowi wili — powiedziała Fleur.— Jedni z moi babci.

A więc Fleur ma jednak w sobie krew wili, pomyślał Harry, odnotowując to w pamięci, żeby powiedzieć Ronowi, ale natychmiast sobie przypomniał, że przecież Ron nie odzywa się do niego.

— Tak — powiedział pan Ollivander — rzecz jasna, sam nigdy nie użyłem włosa wili. Powiedziałbym... hmm... to sprawia, że różdżki stają się dość kapryśne, ale każdemu odpowiada co innego, a jeśli ta panience pasuje...

Przebiegł palcami po różdżce, najwidoczniej szukając zadrapań lub nierówności, potem mruknął:

Orchideus! — i z jej końca wystrzeliła wiązka kwiatów.

— Bardzo dobrze, bardzo dobrze, działa znakomicie — oznajmił, zbierając kwiaty w bukiet i podając go je Fleur razem z różdżką. —Teraz pan Diggory.

Fleur wróciła na swoje miejsce, uśmiechając się˛ do mijającego ją Cedrika.

— Ach, to przecież jedna z moich, nieprawdaż? — ucieszył się pan Ollivander, kiedy Cedrik wręczył mu swoją różdżkę. —Tak, dobrze ją pamiętam. Zawiera włos z ogona wyjątkowo dorodnego jednorożca... miał z siedemdziesiąt cali, mało brakowało, a przebiłby mnie rogiem, kiedy mu wyrwałem włos z ogona. Dwanaście i jedna czwarta cała... jesion... rozkosznie giętka. W wyśmienitym stanie. Czyści ją pan regularnie?

— Polerowałem ją wczoraj wieczorem — odrzekł Cedrik, szczerząc lśniące zęby.

Harry spojrzał na swoją różdżkę; pełno na niej było odcisków niezbyt czystych palców. Zebrał szatę na kolanach i próbował ukradkiem wytrzeć te ślady. Z końca różdżki wystrzeliło kilka złotych iskier. Fleur Delacour rzuciła mu protekcjonalne spojrzenie, więc dał sobie spokój.

*Harry Potter i Czara Ognia, rozdział osiemnasty „Sprawdzanie różdżek"

Zaraz, zaraz...

- Hagridzie, czy Delacourowie to rodzina taka jak Blancowie? Może ta cała Fleur mogłaby pomóc skontaktować się z kimś z nich? –Zapytał Harry z przejęciem.

- Oj, nie radziłbym zbliżać się do uczennic Beuxbatons, Harry. Ich dyrektorka, madame Maxime bardzo je pilnuje. Żebyś nie narobił sobie kłopotów, chłopie. Poza tym wszyscy Blancowie zmarli, z tego co się mówi w świecie czarodziejów. – Hagrid spoważniał i spojrzał na niego z uwagą. – Nie pakuj się w kolejne kłopoty Harry, a najlepiej nikomu nie mów tego, co ode mnie usłyszałeś. To grząski grunt, a mieszanie się w stare sprawy nikomu nie wyszło na dobre.

Harry pokiwał głową na zgodę, już obmyślając plan wyciągnięcia informacji od jego konkurentki w Turnieju. Bez Hermiony, która ciągle mówiłaby mu, jak bardzo jego plan jest niedorzeczny, jego wyobraźnia pędziła w coraz to bardziej szalonych kierunkach.

Ani gajowy, ani Gryfon, ani Kieł nie zauważyli bądź w przypadku psa nie wyczuli tego, że są bacznie obserwowani przez okno chatki. Ich nieuwaga była pożywką dla kogoś, kto zasłyszane informacje z pewnością wykorzysta we własnych celach.

***

- Ciociu Dory?

Andromeda sapnęła, słysząc przezwisko, które siostry nadały jej jeszcze przed Hogwartem. Bella wymyśliła je, gdy jej długie imię było zbyt trudne do wymówienia przez Cyzię.

- Ciociu Dory? To naprawdę ty?

Andromeda gwałtownie przystanęła i rozejrzała się wokół. Wzięła głęboki oddech, wstrzymała powietrze w płucach, po czym powoli je wypuściła. Nie przesłyszała się. Hermiona Granger właśnie nazwała ją dawno zapomnianym zdrobnieniem, w dodatku zwróciła się do niej ciociu. Odwróciła się twarzą do dziewczyny. Wpatrywały się w nią załzawione brązowe oczy.

- Panno Granger, cieszę się, że już się obudziłaś – powiedziała po prostu Andromeda, ukrywając swoje emocje za wyćwiczoną z dzieciństwa maską. Szok wywołany usłyszeniem zapomnianego przezwiska jeszcze nie ustąpił.

- Co się stało? Gdzie dziadek? Czemu jestem w szpitalu? – Nastolatka wyrzucała z siebie pytania z wyraźną dezorientacją wypisaną na twarzy. Uzdrowicielkę zdziwiło pytanie o członka rodziny, a mocniejsze niż wcześniej drapanie z tyłu jej umysłu ponownie się ujawniło.

- Z informacji, które otrzymałam od pani Pomfrey, uderzyło cię zaklęcie powiększające zęby. – Ręka nastolatki szybko powędrowała do jej ust, dotykając swoje zęby. – Jak już się przekonałaś, zostały one naprawione. Wpadłaś jednak w szok, przez co twoja magia zaczęła się ujawniać w sposób podobny do przypadkowego ujawnienia zdolności magicznych w młodszym wieku przez czarodziejów. Musieliśmy wprowadzić cię w stan zastoju, aby nie stała ci się większa krzywda. Możesz czuć się obolała, spędziłaś tak dwa ostatnie dni –wyjaśniła Andromeda pacjentce, bacznie ją obserwując.

Z kolei młoda Gryfonka wyglądała na głęboko zamyśloną, jakby analizowała swoją wersję wydarzeń z „oficjalnie przyjętą" przez Dumbledore'a. Dopracowanie szczegółów zajmie dyrektorowi trochę czasu.

- Tak, przypominam sobie teraz, Malfoy rzucił na mnie urok – powiedziała ponuro dziewczyna. – Czy długo będę musiała zostać tutaj, pani... przepraszam, jak się pani nazywa? Chyba pomyliłam panią z moją ciocią.

Andromeda zdziwiła się, kiedy Gryfonka zdawała się niewzruszenie patrzeć w okno. Wyglądała, jakby... zawalał się cały jej świat. Tonks pomyślała mimowolnie, że dziewczyna z boku wygląda dziwnie znajomo...

Ignorując podszepty wyobraźni i kolejne, dokuczliwe drapanie z tyłu głowy, odpowiedziała:

- Jestem uzdrowicielką Tonks, pracuję w szpitalu Świętego Munga. Sprawdzam twój stan zdrowia. Teraz, gdy już się obudziłaś, zalecam kilka godzin odpoczynku. Zostawię notatki dla Poppy, ale moim zdaniem dzisiejszą noc spędzisz już w swoim dormitorium. Z mojej strony to wszystko.

Andromeda szybko opuściła uczennicę i skierowała się do gabinetu pielęgniarki szkolnej. Machnięciem różdżki wysłała wiadomość do Pomfrey o stanie zdrowia dziewczyny i w pośpiechu opuściła Hogwart za pośrednictwem sieci Fiuu. W głowie miała mętlik i jedyne o czym myślała, to kieliszek lub dwa ognistej...

Dziewczyna wpatrywała się w swoje odbicie w wyczarowanym lusterku, zauważając zmiany w swoim wyglądzie. Gdy ostatni raz przeglądała się w lustrze, naprawdę oglądając siebie, wyglądała zgoła inaczej. Jej włosy były ładnie skręcone i uczesane, w niczym nie przypominając szczurzego gniazda obecnego na jej głowie. Jej twarz była uroczo zarumieniona, tymczasem odbicie pokazywało bladość i spore sińce pod oczami oraz piegi. Dużo piegów, których nie miała w dzieciństwie. Oczy były w kolorze brązowym. Nijakie, niewyróżniające się, ciemne. Nie jej. Nie przypominała siebie. Ani twarz, ani włosy, ani oczy nie należały do niej, a mimo to dotykała ich dłonią, jakby chciała potwierdzić, że zmysły jej nie mylą.

Dlaczego nie wyglądam jak ja? Dlaczego nie jestem w domu, tylko w Hogwarcie? Gdzie jest dziadek Marius? Czemu Bianca i Maurice udawali moich rodziców? Dlaczego? Czemu?! CZEMU?!

Takie i podobne myśli krążyły w głowie Hermiony, czy też raczej Lyry... Kim w zasadzie była?

Hermioną Granger, mugolaczką, przyjaciółką Harry'ego Pottera i Rona Weasleya, uczennicą czwartego roku Hogwartu, Gryfonką?

Czy też Lyrą Blanc? Lyrą Black? Lyrą Hollow? Kiedy jej życie stało się tak pokręcone, że straciła nad nim panowanie? Wypadek coś zmienił, czuła to w swojej magii i umyśle. Zamknięta szuflada zaczęła wyrzucać zablokowane wspomnienia, a magia przepłynęła przez jej żyły z intensywnością przypominającą tą w dzieciństwie. Jak przez mgłę pamiętała także wydarzenia mające miejsce po tym, jak oberwała Densaugeo. Pani Pomfrey zaczęła zmniejszać jej zęby i w pewnym momencie zaklęcie wymknęło się spod kontroli, a jej ciało przeszły dreszcze i nastąpił rwący, okropny ból. Tak, jakby w jej środku coś pękało i ulatywało z poszerzającej się wyrwy...

Bez zastanowienia zerwała się z łóżka, chwyciła różdżkę i wybiegła ze skrzydła szpitalnego. W kufrze znajdowało się lusterko kontaktowe. Musiała jak najszybciej skontaktować się z rodziną. Wspomnienia dzieciństwa i życia Lyry mieszały się z latami spędzonymi w Hogwarcie jako Hermiona. Nastolatka była tak zaaferowana, że nie zauważyła wychodzącej zza rogu innej dziewczyny, przez co z impetem wpadła na nią, przewracając je obydwie. Ból w łokciu, którym uderzyła o ścianę wyrwał Gryfonkę z zamyślenia i przywrócił do rzeczywistości. Spojrzała w bok i zobaczyła gramolącą się blondynkę w niebieskim mundurku. Była to Fleur Delacour, zawodniczka Turnieju Trójmagicznego reprezentująca Beuxbatons.

- Najmocniej przepraszam, nie widziałam cię - powiedziała zawstydzona Gryfonka, podnosząc się z podłogi. Zauważyła, że starszej dziewczynie wypadły książki z rąk, więc czym prędzej schyliła się, by je podnieść.

- Musi uważać, jak chodzi. Ni zawsze to się skończy dobrzi – odpowiedziała z wyrzutem Francuzka, sięgając po tę samą książkę.

Dłonie obydwu dziewczyn zetknęły się i wydarzyło się coś niespodziewanego. Złota iskra przebiegła między ich palcami i strzeliła głośno, gdy rozdzieliły ręce. Spojrzały sobie w oczy, w których przez kilka sekund, chociaż mogły to być i godziny, u obydwu migotał ten sam złoty błysk. Patrzyły na siebie w cichym zrozumieniu tego, co właśnie się stało. Wile rozpoznają się w specyficzny sposób. Gdy dwie przedstawicielki tego gatunku dotkną się palcami wskazującymi, ich ukryte dziedzictwo ożywa, pragnąc wydostać się na zewnątrz. Ich krew pulsuje, niemalże śpiewa w tym samym rytmie, a tęczówki stają się złociste.

Ta wiedza nie jest spisana w żadnej księdze ani podręczniku, a jest przekazywana ustnie z matek na córki. Z kolei złota iskra wytwarzająca się między dwoma wilami symbolizuje jedno – spotkały się one wcześniej i rozwinęła się między nimi więź. Im silniejszy huk, tym więź silniejsza i trwalsza.

Fleur w szoku spojrzała na Hermionę, doszukując się w niej swojej siostry krwi z dzieciństwa. Jej wewnętrzny instynkt podpowiadał jej, by jak najszybciej ukryła Hermionę – Lyrę i zabrała ją do ich rodzinnego kraju. Lyrę z kolei zalały wspomnienia wspólnie spędzanego czasu z rodziną Delacour oraz madame Maxime, starej przyjaciółki jej prababki i babci Fleur.

- Lyra ça, c'est vraiment toi ? Tout le monde te croit mort ! Pourquoi tu as l'air vraiment différente? C'est un déguisement ? Non! J'en reviens pas ! (Lyra, to naprawdę ty? Wszyscy myślą, że nie żyjesz! Dlaczego wyglądasz inaczej? Czy to przebranie? Oh, nie mogę w to uwierzyć!)

- Fleur, quel plaisir de te voir ! Ça alors! Je me souviens pas de grand-chose, je te jure. Du coup, j'ai eu un choc et seulement maintenant je me rappelle ma vraie vie. Bah oui, je sais pas pourquoi mon papi m'a envoyée en Grande-Bretagne et pourquoi j'ai l'air vraiment différente. Zut, j'y crois pas, je pige pas! (Fleur, jak dobrze cię widzieć! Niewiele pamiętam, miałam wypadek, po którym przypominam sobie swoje prawdziwe życie. Nie wiem, dlaczego dziadek wysłał mnie do Anglii i dlaczego nie wyglądam jak ja! Nie mogę w to uwierzyć, nic z tego nie rozumiem!

-Ouais, on doit aller voir Madame Maxime! Alors du coup, elle saura quoi faire. Allons-y, vite! (Musimy udać się do madame Maxime! Ona będzie wiedziała, co zrobić. Chodźmy, prędko!)

- Je sais pas si c'est une bonne idée.. (Nie wiem, czy to dobry pomysł...)

- N'importe quoi! Maintenant arrête de penser à ces choses. Bah oui bien sûr que tu devrais monter dans notre carrosse ! On devrait aller dans la même école depuis le début. C'est pas croyable! Si seulement on savait que tu étais en vie... (Bzdury! Nie zaprzątaj sobie głowy tymi sprawami. Oczywiście, że powinnaś wsiąść do naszego powozu! Powinnyśmy chodzić do jednej szkoły od początku. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że żyjesz...)

Dwie odnalezione przyjaciółki pozbierały resztę rozrzuconych rzeczy i pobiegły w stronę powozu szkoły Francuzów, nieświadome, że one także zostały podsłuchane przez tego samego człowieka. I to przez osobę, która francuski znała bardzo dobrze i zrozumiała każde słowo ich rozmowy.

Ten dzień był więcej niż... interesujący, a podsłuchane informacje okażą się bezcenne dla przyszłości wielu osób i całej czarodziejskiej Europy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro