IV. Smok by się uśmiał

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa tygodnie później...

– Już wyczuwam negatywne wibracje.

Nel wbiła wzrok w notes, próbując powstrzymać się od śmiechu. Jej zarzucano, że śmiesznie mówiła, a przecież wychowywała się w Polsce. Gdyby jednak jej litewski akcent postawić na ringu z udawaną manierą uczonego Szweda rodem z opowieści Edgara Poe, to już byłoby pozamiatane.

Całe szczęście Carl Nochtden znany też wywiadowi społeczności magicznej jako Kwasimir Twardowski nie miał nic wspólnego z czarnoksiężnikami z gotyckich dzieł literatury. Jedynie wykazywał się niespotykanym rozmachem w laniu wody – w tym metaforycznym znaczeniu. Oszust z wrodzonym talentem do modyfikacji wyglądu i użytkownik licznych amuletów o znaczeniu zabytkowym oczarował wielu zamożnych ludzi w obrębie Morza Bałtyckiego, wyłudzając od nich pieniądze za swoje usługi. Parał się w zasadzie wszystkim co magiczne, dlatego konsultacja w sprawie zabezpieczeń w ośrodku stanowiła świetną przynętę na Kwasimira, któremu ego urosło do niespotykanych rozmiarów, a ostrożność przy tym skurczyła się.

Piotrek całe szczęście posiadał równie niesamowite znajomości w kręgu czarodziei i czarownic. Za przyzwoleniem lokalnej filii zarządu, do której należał jego wuj Korwin, przeprowadzał właśnie prowokację z udziałem Kwasimira. Co chciał uzyskać? Nie zdradził wszystkich szczegółów, a zakładany rezultat wizyty znały tylko trzy osoby: on, Nel i smok.

Pani Małecka, która ponownie robiła za przewodnika po „Wawelu", patrzyła na szarlatana ze zdumieniem wymieszanym z kapką uznania. Zadawała liczne pytania od czasu do czasu z charakterystycznym poblaskiem w spojrzeniu, które zarazem łechtały czarodzieja dla ubogich mentalnie i uniemożliwiały mu wysunięcie własnych. Nie chcieli, aby wiedział, co go czeka, a smok swoim zaklęciem to zapewniał.

Wreszcie dotarli do znanej już aż za dobrze pieczary.

Nel westchnęła ciężko. Spędziła tu całą noc, wyprowadzając z Piotrkiem otumanionych magiczną aurą ludzi, aby na przybycie krętacza, wszystko wyglądało względnie normalnie. Nad ranem... Cóż... Przeszli do drugiego etapu przygotowań.

– O! Och... – zajęczał Kwasimir z dziwnym akcentem, łapiąc się za głowę i miotając na boki jak poparzeniec.

Pani Małecka spojrzała na Nel zagubiona.

– Medium są szczególnie wrażliwi na aury – szepnęła dyskretnie.

Kwasimir jednak ją dosłyszał. Podniósł swoją łysiejącą głowę i spojrzał załzawionymi oczami na kierowniczkę ośrodka.

– To bardzo... Bardzo złe miejsce – wyseplenił przez ubytki w uzębieniu, podłapując subtelną sugestię dziennikarki jak mysz ser w pułapce.

Niby miał zaledwie trzydzieści lat, lecz najwyraźniej wkładał całego siebie w charakteryzację. W ułamku sekundy mógł przybrać postać kogoś mniej parchatego, a bardziej czarującego, gdyż artefakty skutecznie uzupełniały niedobory wrodzonej magii. Jednakże wybrał tak nieciekawy wygląd, najwyraźniej doświadczywszy, że czar tkwi w subtelnej szpetocie, która nie szufladkuje go w stereotypie pięknisia bez pomyślunku.

A teraz jesteś kretynem bez pomyślunku – stwierdziła dziennikarka bez krztyny współczucia.

Na kartce w notesie dorysowała kolejny kwiatuszek, próbując jakoś ukryć swe prawdziwe intencje.

– Co pan czuje dokładnie? Co by pan zrobił? – spytała z miną profesjonalistki.

Ukradkiem zerknęła w stronę przepaści.

Smok wawelski póki co posłusznie czekał na swoją chwilę złej chwały.

Kwasimir potem zgodnie z planem popocił się, opowiadając banialuki.

– W krajach skandynawskich magia służy codzienności – tłumaczył kierowniczce, która prowadziła go do ławki z zatroskaną miną. W końcu tutaj ważyły się losy tego miejsca i jej aspiracji, jej parku! – Nie ma tylu magicznych istot, a na porządku dziennym mówi się o kruczych praktykach, rybiej szkole magii, urokach wykuwanych na kowadłach...

Nel pokiwała na to głową. W jej głowie prychnęła zarówno ona jak i smok, chociaż to wyobraźnia musiała już płatać jej figle.

– Tutaj... Tutaj to jakieś tabu – ubolewał. Wskazał Nel grubym paluchem. – Proszę to podkreślić.

Cóż, teraz już przynajmniej wiadomo, dlaczego do tej pory nikt go nie złapał na gorącym uczynku. Chociaż nie umiał czarować za grosz, potrafił wykorzystywać utarte schematy i wygłaszać swoje tezy w nad wyraz przekonujący sposób.

Nel zerknęła na zegarek. Za chwilkę obiekt powinien zostać odcięty od świata hermetyczną powłoką magii na kwadrans za sprawą Piotrka kontrolującego jamę z wieżyczki. Potem musiała przeprowadzić ciąg dalszy prowokacji sama.

Trema ściskała jej gardło, gdy bezlitosny upływ czasu kazał wciąć się w zdanie kierowniczki.

– Może pan powiedzieć...

– Jaśnie hexer – poprawił ją, na ułamek sekundy odzyskując wigor, aby zaraz po tym znowu zaniemóc i wydać z siebie zbolały jęk.

Uniósł rękę do czoła, a jego płaszcz zaszeleścił od licznych przypinek na pozór naśladujących medale. Swą ekstrawagancją maskował w ten sposób amulety chroniące go przed zaklęciami kontrolnymi i wzmacniacze. Dzięki Piotrkowi umiała je odróżnić.

– Proszę wybaczyć – powiedziała Nel pokornie, chociaż kusiło ją wrzucić go do smoka jako przekąskę. – Jaśnie hexer może nam zdradzić, czy dałoby się jakoś na to zaradzić? Rzucić jakieś zaklęcie? Chociaż w zespole?

– Jestem Carl Nochdten. Pracuję sam. I... – Wydał z siebie odgłos pomiędzy chrząknięciem a chrumknięciem. – Tu jest mnóstwo magii.

– Smok też – wtrąciła kierowniczka.

– I smok – powtórzył po niej. – Jak widać tutaj nie da się z tym uporać w jeden dzień.

– Te bariery, co wznieśli czarodzieje...

– Najwyraźniej to uzurpatorzy tytułu, na który ci szarlatani nie zasługują.

Zegarek Nel zapikał, mrugając na czerwono. Lampy w podziemiu zaczęły nagle trzaskać w towarzystwie snopów iskier. Jaskinię wypełnił chłód wypychany z głębin.

Dziennikarka zadrżała, gdy ujrzała wyraźną błękitną poświatę oddzielającą ich od groty smoka. Potem cofnęła się, wybałuszając oczy, gdy kopuła nad przepaścią rozrosła się, przenikając ponad ściany groty. Domyślnie bariery odcięły cały „Wawel" od świata zewnętrznego.

Za to nic już nie oddzielało jej od smoka. Musiała wierzyć w jego przysięgę i szczerość w czasie narad. W to, że Swaróg nie tylko ją by przypiekł, gdyby postanowiła wystawić gada.

– Co się dzieje?! – krzyknęła, jak na niczego nieświadomego cywila przystało.

– Nie wiem – powiedziała Edyta nie mniej przerażona. – Coś musiało uruchomić procedury bezpieczeństwa.

Obie spojrzały zgodnie na Kwasimira.

Ten wbijał wzrok w miejsce, gdzie przedtem znajdowała się bariera.

– Halo! Proszę pana! Co się dzieje?! – spytała piskliwie, łapiąc go za marynarkę. Parę przypinek poleciało z brzdękiem na posadzkę.

Z powodzeniem pozbawiła go amuletów z niebieskimi akcentami – ochronne, zostawiając te wzmacniające. Nie wszystkie padły na ziemię, ale dzięki temu rokowania na powodzenie planu były lepsze.

– Co ty wyczyniasz?! – warknął Kwasimir, odpychając ją od siebie.

– Niech nam pan powie! – poprosiła ze łzami w oczach.

Ale ze mnie szelma – przemknęło jej przez myśl, gdy oto zbierała owoce swojej aktywności w teatrze w liceum.

Gdy pani Małecka do niej podbiegła, próbując ją uspokoić jak dzikie zwierzę, Kwasimir przypomniał sobie o odgrywanej przez niego roli, puszczając w niepamięć kilka oderwanych amuletów. Nie... Ani on nie zrobił tego w ramach samorealizacji, ani kierowniczka obiektu nie ruszyła w ramach altruistycznej pomocy.

To smok wawelski wyściubił nosa z ciemności. Póki co miotał jedynie długim ogonem na boki, robiąc więcej hałasu niż szkody. Jednak nie dosięgał w jedno miejsce – za wieżyczkę wkomponowaną w ścianę groty, gdzie znajdowały się przeróżne czujniki, a także sprzęt ratunkowy.

Nel ruszyła tam niby w ślepym pędzie, prowadząc swoich towarzyszy. Cudem uniknęli rozpłaszczenia na podłodze jak muchy pod packą.

– Co do...

– Gdzie ochrona?! Strażnicy?! Dyżurny mag?! – uniósł się nie kto inny jak Kwasimir.

– Oddaliłam ich, jak sobie pan tego życzył – zaprotestowała pani Małecka.

Nie licząc tych, których ogarnęłam z Piotrkiem, sklerotyczko.

– Przecież to smok!

– A pan mówił, że jeśli sprawa nie jest poważna, to nie ma co angażować innych ludzi! Że można im oszczędzić zachodu!

– Niech to szlag! To nie jest poważna sprawa?! – uniósł się, zapominając o szwedzkim akcencie.

– Co pan myślał?! Ma pan reputację specjalisty od najtrudniejszych spraw. Ufam osądowi Bututke, że się pan nadaje do tej roboty, niech pan coś z tym wreszcie zrobi! – krzyknęła się kierowniczka.

– Nie taka była umowa!

– Czaruj pan! Jesteś w końcu tym czarodziejem, czy nie?!

Kwasimir wziął głęboki oddech w sam raz, aby wrzasnąć na całe gardło, gdy smok przeszedł do drugiej części planu. Zionął ogniem, a jedyna droga ucieczki w stronę windy została odcięta.

Pani Małecka, blada odkąd tylko się spotkała z dziennikarką i Twardowskim, zemdlała. Wyczerpana ekspozycją na magię łatwiej traciła przytomność – biedaczka. Nel zapłakała jeszcze rzewniej.

– Jest pan potężnym czarodziejem! Magiem! Cenią pana wszędzie, gdzie tylko się pan pojawi! – zawołała.

– Jak widać na załączonym obrazku – odkrzyknął.

– Nawet... Jeśli przyjadą, to będzie już po nas – płakała. – A ja nie chcę umierać! Proszę! Niech coś pan zrobi! Niech mu pan pokaże!

Kwasimir spojrzał na nią blady i spocony, jakby przyjął na klatę serię z kałasznikowa. Kombinacja z płaczu młodej dziewczyny, błagania, presji smoczego ognia, a w niedalekiej perspektywie także służb porządkowych poruszyła tryby w umyśle oszusta. Wszystko to składało się zaś na potrzebę podjęcia działania.

– Zapłacicie mi za to – krzyknął, wstając na nogi. – Słono mi za to zapłacicie!

Korzystając z chwili, gdy smok musiał nabrać powietrza, wybiegł z kryjówki. Zacisnął rękę na jednym z pozostałych amuletów. Jego postać zamieniła się w słup szarego dymu, a potem w płachtę. Sylwetka czarodzieja skręciła się na kształt pegaza. Skrzydlaty koń wzniósł się w powietrze.

Nel od razu otarła z twarzy krokodyle łzy, aby poprawić panią Malecką i czym prędzej wrócić do obserwowania potyczki.

– Walcz, tchórzu! – zaryczał smok. – Walcz pomiocie błota i kamieni!

Machnięcie skrzydeł smoka sprawiło, że oszust niemal upadł na ziemię. Nim jednak zderzył się z podłożem, już przybrał postać sokoła i skorygował lot. W mgnieniu oka przemknął na drugą stronę komnaty. Nie dotarł jednak do windy. Ogon smoka odciął mu drogę.

– Ty żałosny, zuchwały robaku! Zginiesz tu! Zginiesz! – wykrzykiwał smok. – Drżą przede mną bogowie! Nie ma zwierzęcia ani żadnej bestii, której bym nie pokonał! Nigdy człowiek mi nie dorówna!

Ziemia się trzęsła, gdy złocista magia istoty wypełniała pomieszczenie.

Nel zajęczała nie tylko od hałasu. Jej znamię na ramieniu zapiekło, jakby wiedziało, że kończył się czas.

– W smoka! – krzyknęła piskliwie.

Twardowski znowu zmienił postać. Przemiana jednak trwała dłużej niż poprzednio. Szara masa puchła, rozrastając się we wszystkie strony.

– To się jeszcze okaże! – odkrzyknął czarodziej nieswojo.

Nel poczuła ukłucie satysfakcji, gdy nieforemna masa zaczęła powoli nabierać kształtów. Na szarej skórze wyrastały brunatne łuski, na kręgosłupie pojawiały się kolce, a kończyny przeistaczały się w łapy. Spod łopatek wystrzeliły kolczaste twory, które powlekła niebawem cienka, a zarazem mocna warstwa skóry. Szpetną twarz zastąpił złowrogi, zębaty łeb.

Smok wawelski w wydaniu czarnoksiężnika okazał się niewiele mniejszy od oryginału, ale za to jeszcze bardziej niepokojący. W jego ognistych oczach płonął gniew i niegodziwość przestępcy, tym bardziej przerażający, że bliższy człowiekowi, gdyż spotykany na co dzień.

– Interesujące, ale czy to wystarczy? – mruknął smok „oryginał", przyczajając się w jednym punkcie pieczary, jakby szykował się do skoku.

Kwasimir zaśmiał się. Jego głos także dudnił wśród ciemności i mrugających świetlówek. Zamachał skrzydłami, eksponując ich rozpiętość.

– Wystarczy – zawołał ktoś z wieży kontrolnej.

Twardowski obrócił łeb w stronę Piotrka, który się tam skrył. Nim zdołał coś powiedzieć, zaryczał okropnie.

Na podłodze w sali rozbłysły symbole podobne do tych noszonych przez młodego Wichurę. Białe światło mieszało się z ogniem prawdziwego smoka, który pochłaniał całego Kwasimira w nowej odsłonie. Nel nie rozróżniała słów inkantacji wypowiadanych przez jej chłopaka. Bicie własnego serca zagłuszało wiele rzeczy. Jednak jej wzrok pozostawał bystry.

– Bariera opada! – krzyknęła, gdy opalizujący błękit zaczął spływać po stalaktytach w grocie niczym woda.

Nikt jej jednak nie słuchał ani jej nie odpowiadał. Domyślała się, że padłoby „jeszcze chwilka", „momencik", „już kończymy".

Nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż magia ochronna ograniczała przestrzeń wokół nich i smoka. Już obijała się o róg fałszywki hartowanej smoczym ogniem oraz wyrafinowaniem czarodziejskiego uroku. Był człowiek, czarodziej, istota słowiańska... Tylko boga brakowało!

Nel spojrzała na symbol Swaroga na swojej ręce.

– Z wami to są zawsze same problemy! Przydaj się na coś! – krzyknęła, chociaż nie wiedziała, na co liczyła. Nie mogła jednak tylko patrzeć, jak cały ich trud szedł na marne.

Bariera już przepływała po Kwasimirze, odróżniając go od oryginalnego smoka. Ograniczała jego ogień i wpychała z powrotem w czeluści. Ten wbił pazury w posadzkę, zapierając się. Ryknął wściekle:

– Słyszałeś dziewczynę! Rusz się!

Na początku przesuwała się tylko bariera. Cokolwiek zaś poruszyło się potem, Nel nie za bardzo widziała, bo zrobiło się oślepiająco jasno, a potem niewiarygodnie ciemno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro