✧10✧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęło się od wbicia igły z dziwną substancją pod moją skórę. Niewiele pamiętam z tamtej nocy, nie wiedziałem nawet, jak znalazłem się z powrotem w swoim pokoju. Bywałem w gabinecie lekarskim jeszcze przez kilka dni, gdy musiała powtórzyć swój eksperyment i wtedy, gdy chciała wziąć próbkę krwi do swoich badań. Nie wiem ile dni minęło, odkąd się tu znalazłem. Na pustyni nie widziałem, czy pogoda w jakikolwiek sposób się zmieniała. Mogłem zdać się na tylko na zmieniającą się porę dnia. Mogliśmy tkwić tutaj miesiąc, półtorej, a może tylko mi się wydawało i minęły zaledwie trzy tygodnie. Gdybym potrafił obsługiwać tamtą tube, może poza zobaczeniem mapy krainy, planów budynku czy widoku popielca, może istniała w nim opcja kalendarza… Nic innego na ten moment nie było mi przydatne. Raden w naszym pokoju powiesił kalendarz… I na tym się skończyło. Niby wiedzieliśmy, który dzisiaj jest, dzięki pomocy innych adeptów czy pracowników, ale wszystkie dni zmieniły się w rutynę, zlewały ze sobą. Można było tu łatwo stracić zmysły, będąc odciętym od świata zewnętrznego.

– I jak pani lekarz? – zapytałem, podrzucając w ręce gumową piłkę.

Czekałem na wyniki w jej gabinecie. Weszła, trzymając w rękach plik dokumentów, które od razu odłożyła na swoje biurko. Wśród nich od razu dostrzegłem szkiełko przedmiotowe i nakrywkowe, pomiędzy którymi umieszczono jakiś ciemny preparat. Podszedłem do jej biurka, chcąc zajrzeć do dokumentów, podpisanych pod moim nazwiskiem. Powstrzymała mnie Amy, stając między mną, a dokumentami.

– Nie powinieneś być na jakimś treningu? – zapytała, odwracając się do biurka i zabierając szkiełko. – Kto Cię wpuścił?

– Profesor Gastrell chciała znać wyniki… Zresztą ja także, licząc że te miesiące badań coś poskutkowały.

– Minęły dwa tygodnie, a Ty dostałeś jedynie może… Dwie, trzy dawki?

Amy skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na mnie spod uniesionej brwi. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, co powinienem był jej odpowiedzieć, więc stałem i milczałem. Ukradkiem starałem się dostrzec cokolwiek, co znajdowało się w zapisanych dokumentach, jednak Amy mi to utrudniała. Odwróciła się do mnie plecami, zabierając ze sobą teczkę z dokumentami. Ruszyła do swojej gabloty, w której przetrzymywała całą swoją dokumentację. Każda teczka była podpisana z boku dziwnymi numerami. Moja – jak się okazało – miała numer 97.

– Jedna dawka była bazą, druga się nie przyjęła… A trzecia? To co robisz, ma jakiś wpływ na mój organizm i wolałbym wiedzieć, czy nagle pewnego dnia nie obudzę się z trzecią ręką czy nagle nie będę widział wszystkiego na niebiesko.

– Bez obaw, wszystko zostało przebadane wcześniej i cały czas kontrolowałam Twoje komórki jak się zachowują. Gdyby miała wyrosnąć Ci trzecia ręka, wiedziałabym o tym.

– Chyba, żeby to było Twoim głównym celem.

Wzrok Amy sprawił, że po moich plecach przeszedł dreszcz.

– P… Przejdźmy do rzeczy… Udało się? – patrzyłem na nią wyczekująco, licząc, że szybko dowiem się czy to w ogóle miało jakikolwiek sens.

Jeżeli eksperyment miał się nie udać, a moja moc dalej miała pozostać uśpioną… Nie zamierzałem tego dalej kontynuować. Wróciłbym do domu, do Witnerów. Nie byłoby sensu, bym marnował już czas Gastrell czy Amy, czy kogokolwiek innego, kto spodziewałby się ode mnie czegoś więcej. Zresztą… O czym ja mówię? To brzmi tak, jakbym chciał, by te moce się ujawniły. Chyba powoli traciłem w tym miejscu zmysły.

Amy ciężko westchnęła, przymykając oczy i kręcąc zrezygnowana głową. Zamknęła szklaną gablotę na klucz, po czym go schowała z powrotem do kieszeni, w których również trzymała kartę dostępu do różnych miejsc. Ruchem ręki dała mi znać, żebym poszedł za nią. Tak też zrobiłem. Podeszliśmy do stanowiska z mikroskopem. Włożyła pod niego szkiełko z ciemnym preparatem, który przyniosła wraz z dokumentami.

– Spójrz tam. – mówiła ze spokojem, wskazując na przyrząd badawczy. – Powiedz mi, co widzisz.

Nachyliłem się nad urządzeniem i spojrzałem przez okular. Kółka, owale… Wszystko takie niewyraźne.

– Co widzisz? – powtórzyła pytanie.

– Jakieś dziwne plamy… Ale co to ma wspólnego z wynikami?

Podniosłem wzrok znad okularu na stojącą obok kobietę. Ręce miała w kieszeniach białego kitla. Ciężar swojego ciała przeniosła na lewą nogę, podpierając się biodrem biurka.

– Ostatnią Twoją próbkę krwi zmieszałam z pewnymi odczynnikami. Pod ich działaniem zawiązała się pewna syn… – przerwała nagle. Pewnie moja mina zdradzała to, że nie rozumiałem nic z jej naukowego gadania. Pokręciła głową. – Wiesz co? Mało ważne. Istotne jest to, że udało nam się wywołać część zamierzonego procesu.

– Część?

– W ciągu najbliższych kilku dni… Może maksymalnie dwóch tygodni, gdybyś planował używać swoich zdolności, radziłabym Ci liczyć się z tym, że może Ci ona um… Dosyć gwałtownie działać. Nasz eksperyment się udał, jeśli Cię to w jakiś sposób cieszy.

Diagnoza, którą wydała lekarka, z jakiegoś powodu… Sprawiła, że mi ulżyło…? Naprawdę nie wiedziałem, co mam o tym sądzić. Miejsce i ludzie potrafią namieszać człowiekowi w głowie. Gdyby to ode mnie zależało, pewnie już dawno opuściłbym mury tego miejsca, a teraz… Poznając coraz więcej rzeczy i motywów niektórych osób, gubiłem się w tym, co tak naprawdę powinienem myśleć i co tak naprawdę mogło być prawdą. Dałem się wciągnąć w tę siatkę tylko dlatego, że nie chciałem by to, co spotkało ludzi ze Stiix, spotkało także mieszkańców Damaru? Musiało istnieć inne rozwiązanie, by móc temu zapobiec… Profesor Gastrell widziała na ten moment jedno rozwiązanie – adeptów i służby.

– Czyli… To działa? Gdy spróbuje, to zadziała?

– Tak. – uśmiechnęła się, a ja spojrzałem na swoje dłonie, trochę zaskoczony, jak mogło być to możliwe. – Ale nie próbuj tego w moim gabinecie! Chyba, że chcesz wylecieć w powietrze.

Od razu opuściłem ręce. Nie planowałem jeszcze nikogo wysadzać w powietrze. Nie taki był mój cel, dlaczego w ogóle podjąłem się tego. Może podjąłem drogę na skróty, ale innego wyjścia nie widziałem. Próbowali pobudzić we mnie moc, bo wiedzieli, że ją mam. Stałem w miejscu, Amy odeszła gdzieś na bok, zajmując się swoją pracą. Chyba już przyzwyczaiła się do tego, że przebywałem w jej gabinecie, gdy ta miała pracę. Co teraz? To wszystko wydawało się takie… Nierealne.

– Może wracaj przekazać informacje Pani profesor Gastrell… – głos kobiety od razu wyrwał mnie z zamyślenia, gdy z powrotem stanęła tuż obok mnie z kolejnym plikiem dokumentów. Ruszyłem do drzwi, ale zatrzymało mnie to, co powiedziała Amy chwilę później, gdy sięgałem do klamki. – O i Nevan? Nie spal niczego po drodze.

– Jasna sprawa. Dziękuję za wszystko!

✧✯✧✯✧

Walka skończyła się szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wszystko za sprawą jakiegoś dziwnego strumienia energii, które powaliło przeciwnika na ziemię. Sama Mary była zaskoczona, siłą mocy pewnego blondyna, do którego kilka młodych adeptek zaczęło robić maślane oczy. Spotkało się to również z piorunującym spojrzeniem Rune… Dosłownie, wokół dziewczyny zaczęły błyskać pioruny. Ostudziło to zapał kolejnych adoratorek.

– Moja kolej! – zawołałem do Elio, gdy pomagał wstać Timonowi.

Chłopak podniósł na mnie wzrok. Nie ukrywał zaskoczenia. Nie mogłem mu się dziwić. Jeszcze tydzień temu, będąc na jego miejscu, spodziewałbym się każdego… Oprócz mnie. Teraz jednak – choć to była głupota z mojej strony, mierząc się z Elio – chciałem sprawdzić swoje umiejętności. Najwyżej szybciej skończyłbym jak Timon lub jako jakaś plama na ścianie… Można było jeszcze się wycofać?

– Nevan? Coś nowego… – podszedł do mnie i poklepał po ramieniu z uśmiechem, choć widać było, że ten był poniekąd wymuszony. – Potrafisz coś więcej, niż tylko kręcić się wokół?

– Raden Ci powie, że przy okazji bywam strasznie wkurzający. – odpowiedziałem, unosząc kącik ust.

Wskazałem na stojącego wśród niewielkiej grupy bruneta. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Wcześniej widywałem ją kilka razy, gdy szliśmy jednym korytarzem. Musiała mieszkać w jednym z bloków, które łączył korytarz. Nie to jednak było istotne, skąd pochodziła dziewczyna. Liczył się pojedynek.

Raden, słysząc swoje imię, od razu zwrócił się ku nam.

– Huh? Nevan wkurzający? – powtórzył, jednocześnie pewnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie czekaliśmy długo. – Niemiłosiernie stary. Chętnie zobaczę jak skopiesz mu tyłek.

Na Radenie to jednak czasem można polegać… Zwłaszcza jeśli tyczy się to tego, żeby kogoś mógł skrytykować. Elio jedynie pokręcił głową, wznosząc oczy do nieba, po czym spojrzał na mnie.

– Timon nie dał sobie rady. Może przyjdź, gdy Twoja moc zacznie działać. Nie mówię tego, by Cię upokorzyć czy coś w tym stylu, ale… Sam rozumiesz.

– Właśnie po to przyszedłem. Chcę przetestować działanie swojej mocy.

Osoby, które stały najbliżej nas, nagle zamilkły. Wśród nich znalazł się właśnie Raden, Rune i nie wiem kiedy, ale podszedł do nas Galen. Ten wiedział kiedy się miał zjawić… Elio patrzył na mnie zaskoczony. Parę razy otwierał i zamykał usta, jakby starał się powiedzieć coś sensownego, ale w sumie nie miał pojęcia, co miał na to odpowiedzieć.

– No… Proszę – tylko tyle udało mu się wykrztusić. Nie wiedziałem, komu jest głupiej, mnie czy jemu. Musiała minąć minuta, zanim przybrał z powrotem maskę sprawiedliwego chłopca ubiegającego się o bycie liderem wśród adeptów. – Chcesz przetestować swoje moce?

– No tak… Właśnie o tym wspomniałem. – wtrąciłem, dodając od razu: – Ty głuchy jesteś?

Elio jedynie przewrócił oczami. Naciągnął rękawy swojego stroju, odsuwając się kilka kroków wstecz.

– No to skoro chcesz… Pokaż co potra…

– Nie – usłyszeliśmy obok niski, zawsze ponury głos. Był stanowczy.

Odwróciłem się do chłopaka, który stał przy nas. Krzyżował ręce na piersi, przyglądając się nam z uwagą. Czarne pasma włosów opadały mu na oczy, jednak starał się nie zwracać na to zbytniej uwagi.

– Dlaczego nie? – zapytałem, stając tym samym twarzą w twarz z Galenem.

Musiało to wyglądać dosyć zabawnie, patrząc na to, że byłem od niego znacznie niższy. Galen pokręcił głową i wystawiając przed siebie rękę, na wysokość moich oczu, pstryknął mnie w czoło.

– Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się używać czegoś takiego jak mózg Witner? – zapytał oschle, po czym przeniósł wzrok na Elio, który zaczynał się niecierpliwić. – Fernsby, nie daj się tak łatwo prowokować. Nie o to chodzi w nauce, gdzie macie kontrolować swoje moce.

– Nie możesz mi tego zabronić!

– Weź zawalcz z kimś na swoim poziomie najpierw i wygraj. Później możemy porozmawiać o treningu z lepszymi. Daj sobie czas.

Ale czasu nie było… On dobrze o tym wiedział. Po tym wszystkim, co usłyszałem od Rune nie wierzyłem, że jest czas na zaczynanie od zera. Galen z jakiegoś powodu nie widział w tym problemu? Zawsze starał robić się mi na przekór… Tym razem też tak było. Powiedział, co zamierzał i ruszył do wyjścia. Zacisnąłem dłoń w pięść. To był impuls. Pojawiły się iskry, a ja wtedy chciałem podbiec do Galena, może z nim zawalczyć i pokazać, że jednak do czegoś się nadaje. Na ziemię powalił mnie Elio. Dłoń dalej płonęła.

– Radziłbym kryć Ci plecy Burton. Nevan by Cię przypalił.

– Twoja impulsywność i lekkomyślność kiedyś doprowadzą Cię do zguby. – słyszałem jak prychnął, po czym odwrócił się bokiem i przyjrzał uważnie płomieniowi w mojej ręce. – W sumie może być to ciekawe widowisko, ale nie przychodź do mnie, gdy któryś adept Ci coś złamie.

– Bez obaw…

Elio pomógł mi wstać zaraz po tym, jak moja dłoń ostygła. Dalej nie mogłem w to uwierzyć… Miałem moc. Co prawda jeszcze nie wiedziałem, jak mam ją kontrolować i co dokładnie ją wywoływało, ale mogłem się tego szybko nauczyć… A przynajmniej spróbuję to zrobić, by nie zginąć.

Stanęliśmy w wyznaczonym prostokącie. Powierzchnia była pokryta piaskiem i ziemią. Arena znajdowała się na niewielkim obniżeniu terenu. Kilka osób podeszło bliżej krawędzi, by móc lepiej przyjrzeć się pojedynkowi.

– Lubię Cię Nevan. Dam Ci fory, jeśli chcesz i nie przerobię Cię w plamę – na twarzy Elio zawitał cień uśmiechu, gdy zarysował stopą linię przed sobą.

– Jesteś zbyt pewny siebie. Pokaż mi, co potrafisz.

Spuściłem głowę, zerkając na swoją dłoń. Zamierzałem skupić się na przywołaniu płomienia, może na emocjach albo instynktach. Według niektórych osób z ośrodka to emocje mogły pomóc w przywołaniu lub kontroli mocy. Poddanie się gwałtownym emocjom, mogło jedynie sprawić, że ktoś straciłby kontrolę… A tego nie chciał nikt.

Pierwsza próba… Zero.

Druga… Nic.

Trzecia… No zgadnijcie.

Skupiony na ogniu, o mały włos nie uniknąłem ataku ze strony Elio. Zaatakował pięściami, które odparowałem i odskoczyłem na bok. Czułem irytację, gdy usilne wywoływanie emocji nie skutkowało. Machnąłem ręką.

– No… Działaj! – mówiłem do siebie.

Najwidoczniej moja moc robiła sobie ze mnie żarty… Jakbym już wcześniej nie miał w otoczeniu ludzi, którzy to robili. Machnięcie dłonią pomogło. Nie wiem jak. Nie wiem, co to wywołało. Ważne, że zadziałało.

– Aha! – zawołałem z dumą podnosząc palącą się dłoń do góry, razem z głową.

To był mój błąd. Elio wystrzelił kule energii, która z pewnością powaliłaby mnie na łopatki. Udało mi się jakimś sposobem wystrzelić jako kontrę płomień. Środek areny wypełnił dym. Nie widziałem swojego przeciwnika. Nie słyszałem go. Słyszałem szepty innych adeptów. Stałem w miejscu, a gdy nagle wszystko ucichło, przez dym przedarł się Elio, który mnie zaatakował. Jego uderzenie sprawiło, że wycofałem się kilka kroków. Czułem za sobą podwyższenie – byłem przy granicy areny. Zrobił obrót, by zakończyć to kopnięciem a nie użyciem mocy, jak było w przypadku Timona. Udało mi się chwycić jego nogę. Pociągnąłem. Elio przeturlał się z boku. Dało mi to kilka sekund na podjęcie kolejnej próby ognia.

– Cholerna moc. Zacznij w końcu działać! – poziom irytacji wzrastał, gdy gen był głuchy na moje prośby.

Znowu nic… Pozostała mi walka wręcz. Gdy Elio nie strzelał swoimi kulami, wtedy ja zaczynałem atakować. Gdy używał mocy, ja starałem się unikać ich z pomocą spinjitzu. Nie mógł używać jej w nieskończoność, a ja też nie mogłem uciekać bez końca. W międzyczasie jeszcze kilka razy udało mi się wywołać swoją moc. Wtedy albo atakowałem z bliska pięściami, albo rzucałem ognistymi kulami z daleka. Były to zaledwie sekundy, ale one zawsze coś wnosiły.

Walczyliśmy. Wymienialiśmy ciosy. Starałem się za nim nadążyć, ale różnica wyszkolenia między nami dawała o sobie znać. W pewnym momencie Elio przerzucił mnie przez ramię, a ja wylądowałem na plecach. Na chwilę odebrało mi dech w piersi, gdy zderzyłem się z twardą powierzchnią. Leżałem na środku areny. Podniosłem głowę. Blondyn stał nade mną z wysoko uniesioną ręką. W niej pulsowała zielona materia, energia, którą utrzymywał w gotowości, gdybym planował się podnieść.

– Chyba czas to skończyć Nevan. Widzisz, że to nie ma sensu. – mówił z zachowaniem spokoju. Opuścił dłoń, a blask przygasł. – To dobrze, że udało Ci się uaktywnić swoją moc, ale masz jeszcze wiele pracy przed sobą.

Zaczął odchodzić, zostawiając mnie pośrodku areny. Czułem na sobie wzrok wszystkich adeptów. Szeptali. Nawet nie kryli się z tym. Z jakiegoś powodu nie mogłem pogodzić się z przegraną. Nie dlatego, że teraz ludzie mówili, że zgłupiałem, mierząc się z Elio. Nie… Przeszkadzało mi to, że Galen miał rację. Widziałem go, stojącego przy granicy areny. Pokręcił głową, wzdychając z rezygnacją i odwrócił się. Irytował mnie z całego serca. Powoli wstałem, podpierając się rękami o kolano. Próbowałem jeszcze ostatni raz wywołać ogień, ale wtedy…

– Zacznij używać rozumu Nevan. Nie będziemy Cię bronić jak małego dziecka, dorośnij w końcu – to były słowa Galena, jeszcze zanim odszedł.

Zabolały… Tyle pracy. Starań. Robiłem wszystko, co mi kazali… A teraz jeszcze na koniec zostałem przyrównany do niedojrzałego dzieciaka. Działał mi na nerwy. Nie umiałem do końca kontrolować swoich zdolności, ale zcierając się z kimś, kto mógłby stanowić zagrożenie, myślałem, że uda mi się nad nimi zapanować. Mógłby się założyć, że on również początkowo miał problem z zapanowaniem nad swoimi mocami, a teraz puszył się jak jakiś geniusz… I to dlaczego? Uważał się za lepszego bo był przyszywaną rodziną do Gastrell?!

Nie wiem kiedy, ogień w mojej ręce pojawił się i od razu zaczął przybierać na sile. Starałem się uspokoić. Zapanować nad emocjami. Głęboko oddychać, by ogień przygasł. Nic nie działało. Słowa Galena odbijały się echem w mojej głowie. Szepty, ciche śmiechy i wzrok innych nie polepszał sytuacji. Irytacja i gniew skierowany do bruneta, zmieszał się ze strachem.

W tamtej chwili straciłem panowanie… Nastąpiła eksplozja.

Pojedynek ostatecznie dobiegł końca, gdy kamienna ściana wokół mnie upadła, a przede mną stanął Galen, a kilka metrów za nim Elio i trójka adeptów z bloku E.

– Koniec zabawy. – warknął szorstko, patrząc na mnie z jawną pogardą.

– Ja nie…

– Mogłeś go zabić Witner! Go, albo innego adepta! Panuj nad swoim żywiołem i emocjami. To nie jest zabawa!

Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć, jak Galen podnosi na kogoś głos. Był wściekły… Szkoda tylko, że to ja byłem tym, na którym musiał się wyżyć, a nie taki Raden.

– Starałem się kontrolować swoje moce i przez dłuższy czas nawet dobrze mi szło nie wybuchnięcie. Znikały, ale udawało się. Pod koniec wymknęły mi się spod kontroli. – wyjaśniłem pokrótce, nie podnosząc głosu, nie starając się wykłócać. Wiedziałem, że zawaliłem na całej linii.

– Musisz się jej nauczyć. – kontynuował, już z trochę większym spokojem, jednak w jego twarzy dalej dało się wyczytać jedno, gniew. – Dzisiaj dałeś ponieść się emocjom, gdy dłonie raz Ci nie zapłonęły… I widzisz, jak się to mogło skończyć. Ty jesteś odporny, ale ani ja ani Elio nie. Nie przegrałeś dlatego, że Elio Cię powalił. Przegrałeś, bo dałeś złości nad Tobą zapanować i doprowadziłeś do utraty kontroli.

– Zrozumiałem.

Spuściłem głowę. Ziemia pode mną miała ślady po wybuchu. Okrąg wyznaczony przez kamienny mur Galena mocno wyróżniał się spośród reszty terenu. Choć Galen zamilkł, szepty innych adeptów nie. Podleciałem za blisko słońca i się sparzyłem… Może następnym razem.

– Rozejść się! Na dzisiaj koniec widowiska! – Elio rozgonił tłum.

✧✯✧✯✧

– Hej atomówka!

Mary dzisiaj z jakiegoś powodu miała dobry humor. Ciekawiło mnie, czy miało to jakikolwiek związek z tym, co zdarzyło się na sali treningowej, przez co teraz jestem skazany na zajmowanie się czyszczeniem maszyn czy może powód był zupełnie inny.

Czyściłem jeden z motorów po tym, jak mistrz metalu Will – również mieszkaniec Damaru – wrócił ze swojego patrolu z wąwozu na południu. Na moje nieszczęście, poprzedniej nocy w tamtych okolicach, spadł deszcz. Teraz motor był cały z błota, a ja musiałem jakoś odpracować nieumyślną próbę wysadzenia innych adeptów w powietrze.

Nie chciałem z nią rozmawiać. Starałem się ignorować jej zaczepki słowne, co wychwyciła, gdy nagle zamilkła. Myślałem, że mam spokój… Ale nie. Dziewczyna stanęła nade mną i zaczęła klepać mnie po plecach. Odwróciłem niechętnie głowę, by spojrzeć na nią, a ta dalej się uśmiechała.

– Czego chcesz? Nabijać się ze mnie już trzeci dzień?

Przytyk do atomówki mówił sam za siebie i choć nie znałem powodu, dla którego Mary postanowiła się tutaj zjawić, chyba nie chciałem go poznać. Bo co to mogło być? Kolejne zlecenie na czyszczenie sprzętu? A może któryś z adeptów zalazł jej za skórę i chciała się go w jakiś sposób pozbyć? Mary stanowiła dla mnie swego rodzaju zagadkę, łamigłówkę, której rozwiązanie nie było mi potrzebne do życia. Liczyłem, że odstraszę ją w jakiś sposób, ale nie… Ona nadal tu była i nadal się uśmiechała.

– Koniec tego czyszczenia Nevan. Szykuj się. Dostaliśmy zlecenie!

– Zlecenie? To coś nowego.

Mary skinęła głową na potwierdzenie.

– W Ouroboros zaobserwowano coś podejrzanego. Możliwe, że to po prostu jacyś potomkowie wężonów wyszli z kanałów i zrobili sobie wycieczkę do ich miasta. Profesor Gastrell kazała mi to sprawdzić, więc uznałam, że wezmę Cię ze sobą… I uzyskałam zgodę.

Ja? Zwiad? Miał być to test, czy mogę przestać czyścić motory z błota i będę mógł zająć się czymś bardziej pożytecznym? Dlaczego akurat Mary chciała mnie do pomocy… Nie potrafiłem tego zrozumieć.

– Mogłabyś przebiec tam w niecałą minutę Mary i samej to sprawdzić. Nie potrzebujesz wsparcia. – uznałem, że nie okaże zainteresowania misją.

Choć pragnąłem wyrwać się z tego przeklętego miejsca, choćby i do ruin, to coś sprawiało, że jednak miałem obawy. Jeżeli tam czaiło się jakieś niebezpieczeństwo, musiałbym użyć albo technik walki albo mocy żywiołu – a tego drugiego obawiałem się najbardziej. Przez te trzy dni zdarzały mi się niekontrolowane wybuchy, głównie z poczucia strachu przed utratą kontroli i gniewem, że dalej nie potrafiłem nad nią zapanować, a czas uciekał.

– Wiem, że mogłabym to tak załatwić… Ale gdzie zabawa? Zresztą chyba chcesz się stąd wyrwać, co? Wrócimy za maksymalnie trzy godzinki. Mamy piękny dzień, sam zobacz! – uniosła ręce ku niebu. Tej dziewczynie nie brakowało entuzjazmu… Na moje nieszczęście.

Rozejrzałem się. Na pustyni, poza chorymi ilościami piasku, nie widziałem niczego innego. Zwłaszcza czegoś, co możnaby było uznać za definicję pięknego dnia. Gorąco, duszno i aż odechciewało się życia. Spojrzałem przed siebie, na zachów, gdzie powoli słońce zaczęło zachodzić nad jedną z wydm. Wracając wzrokiem do Mary, uniosłem z powątpiewaniem brwi.

– Żartujesz sobie, tak? – zapytałem, wycierając kawałki błota o spodnie kombinezonu. – Dotrzemy tam za… Godzinę? Wrócimy do trzech, jeśli okaże się, że coś trzeba będzie naprawić. Będzie już ciemno, a nocą nie możemy opuszczać Kosmo.

– Więc rusz swoje cztery litery, a nie narzekaj, że będzie ciemno, bo już byśmy byli w drodze. W dodatku. profesor Gastrell sama udzieliła zgody. Chcesz, żeby zaczęli uważać Cię za użytecznego? Więc chociaż raz zrób coś w zgodzie z ideą Relicty i jedź ze mną to sprawdzić. Użyjesz swoich rąk jak pochodni, gdyby latarki nam padły.

Zachichotała. Dzisiaj naprawdę miała bardzo dobry humor, ale co mogłem się jej dziwić? To był także jej pierwszy raz na patrolu. Ekscytowała się, a gdy to robiła, zaczynała nerwowo gestykulować rękami i mówiła coraz szybciej. Cudem potrafiłem za nią nadążyć i zrozumieć, co miała do powiedzenia. Nie byliśmy przyjaciółmi. Nie znaliśmy się na tyle długo, by wiedzieć o sobie dużo. O Mary mogłem jednak powiedzieć jedno – ona nie odpuści, dopóki nie postawi na swoim.

– Niech Ci będzie… – westchnąłem zrezygnowany, przerywając dziewczynie jeden z jej monologów, który nie wiedziałem nawet o czym mógł być. Nie musiałem długo czekać, zanim dziewczyna zamilknie, bym mógł kontynuować. – Ale jeżeli choć raz zażartujesz sobie, że jestem ludzką pochodnią, atomówką czy czymś w tym rodzaju, to przysięgam Ci, że Cię zostawię na tej przeklętej pustyni.

– Mamy umowę Witner.

Podróż nie trwała długo. Dotarliśmy na miejsce na jednym motorze. Prowadziłem – to wychodziło mi zdecydowanie lepiej niż kontrolowanie ognia. Mary kazała zatrzymać mi się zaraz przed wejściem do miasta, co oczywiście zrobiłem. Jeśli ktoś tam był – spalony bądź człowiek – nie mogliśmy pozwolić, by dźwięk silnika nas zdradził. Nie spodziewałem się tego, co zastaniemy w ruinach miasta wężonów…

Ethan wraz z braćmi di Marco stali w samym jego centrum.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro