✧12✧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Popielce chyba nie miały w planach zbierania grzybów w lesie - powiedziałem pół żartem, jednak to, co zobaczyliśmy ze szczytu wydmy, zdecydowanie nie było powodem do żartów.

Chmara cieni atakowała centrum badań. Z tej odległości ciężko było ich nie dostrzec. Wielu młodych adeptów i pracowników starało się odpierać ataki, choć z marnym tego skutkiem, jak widziałem - choć nie musiałem patrzeć, by przewidzieć skutki tego. Dopiero, gdy zbliżyliśmy się bardziej z Galenem, widziałem, jak ktoś jednego z nich pokonał. Niestety... W miejscu jednego pokonanego popielca, od razu pojawiały się dwa kolejne, silniejsze i bardziej zabójcze. Nie tak, że popielec uległ rozszczepieniu niczym głowa hydry, ale że była ich mała armia, to mogli sobie pozwolić na to, by jeden wszedł w miejsce drugiego. Tym sposobem adepci nie mieli choćby chwili wytchnienia.

- Nie ma czasu - usłyszałem, po czym Galen włączył silnik w swoim motocyklu. - Musisz zrobić to, co zrobiłeś na treningu z Elio.

- Nie kontroluje tego Galen, gdybyś nie zauważył - wycedziłem przez zęby - komuś może stać się krzywda.

- To postaraj się, żebyś nie puścił z dymem ośrodka z adeptami i pracownikami. Osłonie ludzi swoją mocą. Nikt nie ucierpi. Ogień może na nich zadziałać... Przynajmniej według teorii Gastrell.

- A co z budynkiem?

- Mają własną osłonę - ruszyliśmy w dół wzgórza, prosto w kierunku hordy istot z innego świata.

Czy cieszyłem się, że pakujemy się w misję samobójczą i Galen uważa, że powtórzę swój wybuch? Nie, wręcz przeciwnie. Byłem przerażony. Nie spalonymi. Nie tym, że prawdopodobnie umrę po spotkaniu z choćby jednym z popielców - dziwiłem się, że tak w ogóle dożyłem tego dnia, będąc pod opieką doktor Gastrell. Przerażało mnie coś zupełnie innego... Galen mi ufał, że to zrobię. To nie mogło się udać, ale cóż... Teoretycznie nie miałem wyboru.

- Na mój znak wezwiesz ogień - przyspieszył jeszcze bardziej.

Byliśmy coraz bliżej dojo. Galen zjeżdżał slalomem, starając się nie wpaść w poślizg przez piach. Moje serce biło jak szalone. Galen wierzył, że dam sobie radę odpędzić wszystkich... Ja w to nie wierzyłem. Tamto w sali treningowej było jedynie przypadkiem, nie kontrolowałem tego. Nie potrafię wykrzesać z siebie ani iskry na zawołanie, a on chciał, żebym stał się bombą... To było szaleństwo!

- Już! - krzyknął nagle hamując, a ja odruchowo wyskoczyłem.

Użyłem spinjitzu. Lądowanie nie było aż tak bolesne, jak mogło się wydawać. Zatrzymując się pośrodku wyżłobionego w piasku kręgu, stanąłem naprzeciwko hordy. Galen ruszył dalej i powalił motocyklem w kilku z nich, przedostając się do reszty. Teraz była moja kolej.

Z całych sił próbowałem się skupić na wskrzeszeniu chociażby jednego płomienia... Jednej przeklętej iskry. Na nic... Pierwsza próba... Druga... Nic. Ręce zaczęły mi drżeć, a serce biło jak szalone. Myślałem, że za moment zemdleje i tyle będzie po "genialnym" planie Galena. Nie mogło być gorzej? Otóż mogło i było. Kilku popielców zauważyło mnie i od razu zaczęli natarcie. Byli coraz bliżej. Skupiłem się na drżących rękach i tym, co próbowałem osiągnąć. Między nimi pojawił się niewielki płomień.

- Tak! - nagle płomień zgasł, a ja zostałem z niczym. - Nie!

Popielcy byli coraz bliżej. Czas się kończył. Ręce się trzęsły. Bicie serca przyspieszyło. Nie mogłem się skupić. Coraz bliżej... Coraz mniej.

Nagle błysk. Niebieski piorun przedarł się przez zgraje istot. Zniknęły, a ja dostrzegłem dziewczynę, ubraną w strój treningowy. Podbiegła do mnie. Widziałem, że powoli zaczynała opadać z sił. No tak... Dopiero od paru miesięcy znamy prawdę o naszym prawdziwym pochodzeniu, więc nie mogliśmy wyćwiczyć naszych mocy do tego stopnia, żeby nie kosztowało nas to utraty energii.

- Gdzieś Ty był?! - krzyczała wściekle, wymachując rękami - Coś Ty sobie myślał?! Wyszedłeś w środku nocy, gdy cała reszta walczyła z tymi demonami od dawna!

Była zła. Zamierzała mnie uderzyć, jednak w ostatniej chwili udało mi się uchylić, unikając ataku. Dziewczyna nie miała już siły. Opadła na kolana, a resztkami sił, podtrzymywała się wyprostowanymi rękami na piasku. Przyklęknąłem obok niej i chciałem pomóc wstać, jednak wtedy spojrzała na mnie gniewnie. Krople potu spływały po jej twarzy, policzki były czerwone, a ona głęboko oddychała. Wiele razy widziałem Rune trenującą i korzystającą z mocy. Popielce nie mogły tu być od dawna, pewnie ja lub Mary zostalibyśmy powiadomieni. Coś tu nie pasowało... Dotknąłem czoła nastolatki. To nie było zmęczenie.

- Masz gorączkę Rune - powiedziałem po chwili, nachylając się nad nią.

Planowałem pomóc jej wstać, jednak cofnąłem rękę w ostatniej chwili. Moją uwagę przykuł rozdarty materiał w okolicy jej biodra. Głęboka rana od ostrych pazurów. Ciemna krew sączyła się coraz bardziej, brudząc jej strój...

- Rune, czy to...

Nie chciałem kończyć. W jej oczach czaił się ból i strach. Mimo to walczyła dalej, dopóki całkowicie nie opadła z sił. Rune... Dlaczego?

- Mną się nie przejmuj, jad nie rozniesie się tak szybko. Profesor Gastrell podobno znalazła sposób. - mówiła, próbując zachować spokój.

- Nie potrafisz kłamać - szepnąłem, stojąc i nie wiedząc, co z nią zrobić. - Nie możesz walczyć w tym stanie Rune. Zginiesz!

- Nie zamierzam, nie mam nawet siły na piorun, żeby Ciebie nim porazić, a co dopiero tamtych. - słabo się zaśmiała, po czym chwytając za obolały bok, z jękiem upadła na ziemię. Chciałem pomóc jej się podnieść, jednak ta pokręciła głową.

Nie wiem kiedy i jak, przy nas zjawiła się Mary. Zaczęła sprawdzać co z Rune. Wystawiłem rękę, jednak w tym samym momencie Rune kolejny raz słabo pokręciła głową.

- Nevan, posłuchaj mnie - tym razem odezwała się Mary - widzę, że się boisz, Twoje ręce się trzęsą i wyglądasz, jakbyś miałnogi z galarety. Strach nie jest rozwiązaniem, on jedynie doprowadzi do Twojej zguby. Nie myśl o innych, zaufaj sobie i temu, że chcesz przeżyć poranka.

- A co będzie z Rune?

- Damy sobie radę. Spaleni chcą dostać się do środka, więc im dalej będziemy, tym mniejsza szansa, że nas zaatakują. A teraz idź atomówko, inaczej wrzucę Cię w środek tej hordy!

Choć niechętnie, kiwnąłem głową na zgodę. Mary z pewnością była zdolna spełnić swoje groźby. Puściłem się biegiem do centrum badawczego. Wywołując tornado, udało mi się przedrzeć przez kilka popielców i nie zostać zranionym - pustynny teren jednak miał pewne plusy. Zatrzymałem się zaraz przy wejściu, gdzie rozgrywała się największa walka. Elio i Raden naprzemiennie bronili się i atakowali, używając swoich mocy. Kilku innych adeptów robiło to samo, niektórzy z nich polegli tak samo jak Rune lub zostali zmuszeni do wycofania się. Nigdzie nie mogłem dostrzec Galena. Znalazłem motocykl, ale jego tutaj nie było. Miał mi pomóc, a teraz zniknął! Czy może być jeszcze gorzej?

Pokręciłem głową, odrzucając od siebie niepotrzebne myśli i zmartwienia. Nie mogłem teraz przejmować się zniknięciem jednej osoby. Galen był silny, tak łatwo nie dałby się im złapać i zabić... Przynajmniej taką miałem nadzieję, a myśl, że Rune poległa, wcale nie pomagał. W innym przypadku szukałbym go z Radenem i Elio po pokonaniu spalonych, o ile sami dotrwalibyśmy do jej końca.

Ruszyłem do walki. W pewnych momentach udawało mi się przywołać ogień, jednak nie na tyle długo, by od razu pozbyć się wszystkich spalonych z okolicy. Tak jak myślałem... Było ich zbyt wielu i byli zbyt silni dla jednego mistrza żywiołu. Nawet jeśli teraz w ośrodku znajdowało się prawie czterdziestu prawdopodobnych adeptów na mistrza żywiołu, wciąż było ich zbyt mało na tę grupę... Tworzyłem tornada, używałem mocy, pomagałem innym wojownikom. Nie wiedziałem ile minęło - sekundy, minuty, a może godziny. Traciłem poczucie czasu, ale czułem się... Świetnie. Traciłem siły, zresztą jak każdy, jednak tyle, ile zużywałem swojej mocy - a ona działała nie raz tak, jak latarka w horrorach, czyli w ogóle, najwyżej kilka razy.

Jeden wybuch... Drugi... Wszystkie niewielkie, jednak przypuszczenia Galena miały dobre odzwierciedlenie w rzeczywistości - spaleni zaskakująco prosto zmieniali się w popiół.

Skąd tak w ogóle oni się wzięli na pustyni? Ile ich jeszcze było w pobliżu? Czy to księżyc ich przywołał? A może ktoś ich tu sprowadził w jakiś sposób? Czemu tu? Czemu teraz?

Dotrwać poranka... Tylko tyle chciałem.

- Uwaga! - usłyszałem z boku.

Nagle nade mną przeleciał ktoś, strącając w powietrzu popielca, który planował na mnie skoczyć. Nie wiem skąd, nie interesowałem się tym. Potraktowałem przeciwnika kulą ognia, zapaliło go, jednak nie zginął. Ktoś ubrany w czarny strój z maską na głowie, wylądował po mojej lewej. Gdy jego noga spotkała się z ziemią, ta zareagowała niemal od razu i powstały dwa kamienne filary. Od razu się do siebie zbliżyły, miażdżąc popielca. Pozostał jedynie popiół.

- Konieczne było to lądowanie jak superbohater? - zapytałem, machając dłonią. - Na co Ci ta maska?

- Ochrona.

Ściągnął ją. Ciemne włosy opadły mu na czoło. Wstał i odwrócił się do mnie. Mieliśmy chwilę, gdy w pobliżu nie było żadnego popielca. W ciągu tej chwili, Galen przyjrzał mi się uważnie, jakby zastanawiał się, czy nie zostałem zraniony przez spalonego bądź przez przypadek nie podpaliłem sam siebie.

- Wybacz za spóźnienie płomyku, ale paru niechcianych gości dostało się do środka.

- Nie wychodzą Ci te teksty. - bąknąłem, celując w spalonego z prawej.

- Żarty zostawcie mi! - wtrącił Raden, który przebiegł przed nami razem ze strumieniem wody, odpychając dwóch z nich. - A teraz nie gadajcie i walczcie, inaczej do wschodu słońca wszystkich nas pozabijają!

- A myślałem, że to ja muszę być tym impulsywnym, patrząc na moce.

Raden zamiast uderzyć popielca wodą, oddzielił jej niewielką cząstkę i uderzył nią mnie. Nie był w najlepszym humorze. Nie mogłem się mu dziwić, mi także nie było do śmiechu.

- No już, już... Biorę się do roboty.

Zaraz przed moimi stopami upadł Elio, na którego rzuciło się dwóch popielców. Nie wiem jak i kiedy, ale moja dłoń samoistnie zapłonęła. Myślałem, że już nic z siebie nie jestem w stanie wykrzesać. Nie myśląc długo, rzuciłem w nich kulą ognia. Zniknęli, a Elio leżał z zamkniętymi oczami, skulony i zasłaniał rękami twarz.

- Wstawaj - wyciągnąłem do niego rękę.

Ogień w mojej dłoni zgasł. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, zapewne zastanawiając się, czy nie zapłonę po raz kolejny, jednak chwycił moją dłoń i wstał. Staliśmy naprzeciwko siebie. Chcąc go puścić dostrzegłem jedną, istotną rzecz - miał poszarpany strój.

- Zaatakowali Cię? - zapytałem, chcąc się bliżej przyjrzeć, czy na jego ciele nie było ran od szponów popielców.

- Nic mi nie będzie. Nie mam żadnych ran, w przeciwieństwie do tych, których trzeba będzie hospitalizować.

Nagle chłopak obrócił mnie tak, że znalazłem się za jego plecami. Potężna fala zielonej energii zniszczyła kilka istot, które próbowały się na nas rzucić. Elio stworzył barierę ze swojej energii. Kiedy on to zauważył? Niestety, choć tego nie chciałem, musiałem w duchu przyznać Gastrell kolejny raz rację - Elio z pewnością nadawał się na potomka zielonego ninja.

- Będziemy Cię osłaniać razem z Galenem. - powiedział, odpychając od nas jeszcze dwóch przeciwników.

- Możesz na mnie liczyć. - Galen spojrzał na mnie, tworząc kamienny mur. - Przynajmniej tym razem, więc nie zawal sprawy... Wiesz, co robić Nevan.

Skinąłem głową. Galen chciał, żebym spróbował zrobić to samo, co na jednym z treningów. Wiedziałem, że nie było to możliwe, bym zrobił to sam z siebie, ale mogłem spróbować. Zamiast eksplozji - ponieważ jednak nie miałem w planach zabijać Elio, Galena i Radena - postanowiłem spróbować coś zupełnie innego... Spróbować przywołać silny płomień.

Zamknąłem oczy. Połączyłem ze sobą palce. Ręce trzymałem na wysokości swoich oczu. Wokół słyszałem odgłosy walki i krzyki niektórych z adeptów nawołujących siebie wzajemnie, bądź przeklinających cały ośrodek. Musiałem się skupić, inaczej popielce przedrą się przez mur i barierę chłopaków, a potem... Potem nie zostanie już nic. Wykorzystywali i tak zbyt wiele swojej energii, więc i ja musiałem to zrobić, a przynajmniej spróbować. Przypomniały mi się słowa profesor Gastrell, gdy pierwszy raz opowiadała nam o mocy.

- Moc płynie w waszym wnętrzu. Musicie tylko uwierzyć, że ją macie. Obudźcie ją! Pomagają wam w tym silne emocje, które tą moc napędzają napędzają... Radość, smutek, żal, strach... No i oczywiście gniew. Znajdźcie je w sobie i pozwólcie, żeby to uczucie wami zawładnęło...

- Gniew ma nami zawładnąć? To chyba niezbyt bezpieczna metoda.

- Niech gniew będzie Twoim napędem Nevan do tego, by wywołać iskrę... Nie, żeby to on przejął kontrolę. Przesadna radość czy smutek też potrafią być destrukcyjną siłą.

W tamtej chwili nie rozumiałem słów profesor. Dzisiaj jednak pierwszy raz przyszły mi one do głowy po długim czasie. Obudzić iskrę, wykorzystując emocje... Jeśli tego właśnie chciała, to dzisiaj może w końcu dostanie tego próbkę.

Przypomniałem sobie te wszystkie lata upokorzeń ze strony rówieśników... Bólu i cierpienia... Chwile, gdy nie byłem w stanie zareagować - śmierć Mirandy, Luthera, kłótnie z Ethanem... Cały ten cyrk związany z Relictą. Wszystko to, co tworzyło w moim sercu coraz większą pustkę... I gniew.

Otworzyłem oczy. W wolnej przestrzeni między moimi dłońmi pojawił się jasny płomień. Czułem bijącą od niego energię, choć jednocześnie utrzymanie go kosztowało mnie utratę własnej.

- Odsuńcie się - rozkazałem, nie patrząc na pozostałych.

Wiedziałem, że wykonają moje polecenie bez większych problemów - jedyny plus tego, że uważali mnie za chodzącą bombę. W dodatku mieliśmy wspólny cel, a zmarnowanie takiej okazji, no cóż... Jednak wolałem wykorzystać pokłady swojej mocy, próbując pozbyć się spalonych, niż zostać zarażonym.

- Muszę dostać się do środka tej hordy

- Tym się nie przejmuj. Zadbamy o to - Galen odezwał się do mnie w ciągu tej bitwy więcej razy, niż w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. To było straszne.

Podniosłem głowę na chmarę popielców. Dałem znak. Galen i Elio w jednej chwili zrzucili swoje bariery. Splotłem ze sobą dłonie, a te zapłonęły żywym ogniem. Ruszyłem biegiem do przodu. Galen uderzając pięścią w ziemię stworzył platformy, każdą z nich coraz wyższą. Wbiegłem po nich. Odpierałem ataki popielców, choć te usiłowały zepchnąć mnie z platformy. Wymachiwałem rękoma, broniłem się i atakowałem. Ostatni stopień platformy... Skoczyłem.

Po wykonanych kilku przewrotach w przód, wylądowałem na ziemi. Rozejrzałem się, szybko badając sytuację wokół. W miejsce toru lotu, została wyżłobiona dziura, którą od razu zaczęły zapełniać kolejne cienie. Po drugiej stronie rozgrywała się zacięta walka. Zielone, niebieskie i brązowe światła po chwili zostały pożarte przez mrok... Albo to mnie on pożarł? Ciężko było stwierdzić. Zostałem sam w środku hordy popielców... I to dosłownie.

- Więc zostaliśmy sami - rzuciłem, próbując zapanować nad strachem i tym, żeby płomień nie zgasł.

Ręce mi się trzęsły. Wziąłem trzy krótkie wdechy, by minimalnie opanować emocje. Ruszyłem do ataku. Pierwsze popielce zniknęły bez problemu. Użyłem spinjitzu, likwidując kilka kolejnych. W pewnym momencie potknąłem się o własne nogi i runąłem na ziemię.

- Szlag by to.

Jęknąłem, usiłując wstać. Leżałem na plecach. Nie wiedziałem o co się potknąłem - zapewne kamień albo własne nogi. Nie miałem czasu na namyślanie się, co to było. Zanim zdążyłem choćby spróbować usiąść, podleciało do mnie kilku spalonych. Rzuciłem w kilku z nich kulą ognia, a te zniknęły, bądź uniknęły ataku. Nie miałem dostępu do światła, spaleni blokowali do niego dostęp. Nie widziałem nawet Elio, którego moc była jaśniejsza, chyba nawet od mojego ognia. Dopiero, gdy kula, którą uniknął jeden z popielców zraniła kilku z góry, wytworzyła się szczelina.

- Nevan! - słyszałem czyjś głos spomiędzy ciemności, a dokładniej z tej chwilowo powstałej szczeliny.

Ta jednak zamknęła się szybciej, niż byłem w stanie odpowiedzieć temu komuś. Kilku popielców z góry rzuciło się w dół, chcąc mnie dopaść. Strach okazał się sabotować moją moc. Zamierzałem wypuścić jeszcze jedną kule ognia, jednak gdy tylko moją pięść wysunąłem do góry, by to zrobić... Ogień po prostu zniknął.

- Jak to? - zapytałem sam siebie, próbując jeszcze kilka razy.

Niestety moje próby zdały się na nic... Popielców przybywało. Zaczęli mnie okrążać. Próbowałem użyć spinjitzu, jednak zanim ten pomysł przyszedł mi do głowy, kilku przeciwników rzuciło się na mnie. Próbowałem uniknąć ich ataków, jednak w pewnym momencie już nie dałem rady i padłem na ziemię.

Czułem, jak moje ciało rozrywają ich szpony. Było ich zbyt wielu, a ja nie mogłem się ruszyć. Ręka mi się trzęsła, gdy próbowałem przywołać płomień... Na nic. Chciałem krzyczeć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Czy to właśnie był mój koniec?

- Nadejdzie moment, gdy będziecie musieli stanąć przed wyborem... Poddać się lub walczyć dalej. Pytanie brzmi... Co wybierzecie?

Poddać się czy walczyć...

Czy beze mnie reszta dałaby sobie radę z nimi? Pewnie tak. Z całą pewnością by sobie poradzili. Nie każda osoba z Relicty posiadała moc żywiołu, ale z pewnością nie kończyło się to tylko na mnie, moich przyjaciołach, Galenie i Radenie - choć i ich uważałem w pewnym sensie za przyjaciół, nawet jeśli oni tak mieli zupełnie odmienne zdanie. Wielcy mistrzowie żywiołów z pewnością musieli się mierzyć z gorszymi zagrożeniami, a mimo to nigdy się nie poddali... Więc, czy ja powinienem?

Wykorzystałem resztki zebranej przeze mnie mocy.

Wybuch.

Potwory, które jeszcze chwilę temu mnie otaczały i próbowały zabić, zginęły w wybuchu. Wszystko pochłonęły płomienie. Zostałem tylko ja. Leżałem obolały wśród popiołów i zgliszczy. Miałem wrażenie, jakby z każdą kolejną sekundą, uchodziło ze mnie życie. Nie straciłem przytomności, choć byłem wykończony.

Wpatrzony w gwieździste niebo, słyszałem przytłumione głosy i dźwięki temu towarzyszące. Nie słyszałem dokładnie o czym mówili, ale pewnie szukali ocalałych, jak i tych, którzy polegli. Byłem sam, przynajmniej dopóki nie podbiegła do mnie Mary. Ona była dosłownie wszędzie! Objęła mnie ramieniem i uśmiechała się, pomagając mi wstać.

- Nie sądziłam, że będę miała do czynienia z atomówką - zaśmiała się wesoło.

Nie widziałem powodów do śmiechu, czy chociażby małego uśmiechu. Zgoda, żyliśmy. Ale co dalej? Ilu z nas poległo? Ilu... Ilu zostało zarażonych?

Siedziała, podtrzymując mnie, bym nie upadł z powrotem na piasek. Nie wyglądała, jakby przed chwilą musiała walczyć z hordą potworów, które kiedyś zniszczyły całe miasto. Jej strój był prawie jak nowy, poza paroma dziurami. Czy ona w ogóle walczyła? Przed moim przybyciem, musiała.

- Nie jestem atomówką, prędzej podejrzewałbym o to Elio i...

Rune... Co z nią?!

Usiłowałem wstać, jednak kiedy się zerwałem, świat przede mną zawirował. Upadłem z powrotem w ramiona dziewczyny, nie mając siły się ruszyć. Gdybym nie chciał sprawdzić, jak miała się mistrzyni błyskawic, pewnie wolałbym leżeć dalej, o ile nie straciłbym przytomności. Jedynie świadomość tego - sprawdzenia, jak mają się wszystkie osoby z ośrodka, które znałem - utrzymywała mnie przed utratą przytomności.

- Chyba powinieneś odpocząć - wyszeptała mi do ucha, obejmując mocno, bym nie upadł.

- Nie musisz się martwić. Ostatnim razem szybko doszedłem do siebie.

- Ostatnim razem nie zostałeś zraniony przez spalonych. Będą musieli Cię zbadać i... Zapewne trafisz do izolatki na pewien czas... - Mary spochmurniała w jednej chwili, patrząc na mnie z żalem - Przykro mi Nevan.

Nie miałem siły się poruszać, jednak miałem jeszcze trochę siły na to, by przynajmniej podnieść głowę. Niedaleko stali Elio, Raden i Galen. Raden wykrzykiwał jakieś groźby w kierunku Elio, gdy zabierano Rune na noszach do centrum badawczego. Galen starał się ich rozdzielić, jednak mistrz wody okazał się sprytniejszy i wymijając bruneta, zaatakował Elio wodą, na co ten obronił się, tworząc energetyczną barierę. Mistrzowi ziemi udało się rozdzielić kłócących się adeptów, choć przy okazji i sam został uderzony kilka razy z jednej bądź drugiej strony. Chwilę później zabrano również Elio. Galen położył dłoń na barku Radena. Wyszeptał mu coś na ucho. Później oboje zerknęli w stronę moją i Mary.

- Dobrze, że w lesie znalazł Cię Galen. Pewnie dotarłbyś tu o wiele za późno - mruknęła ponuro.

Skąd wiedziała o tym, co wydarzyło się w lesie? Nie było jej tam, nawet jej o tym nie wspomniałem. Galen raczej też nie. Nie zapytałem jej o to, skąd wiedziała... Nie był to odpowiedni moment.

Mary Norman, jesteś dla mnie jeszcze większą zagadką, niż sam Galen Burton czy Abbie Gastrell.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro