✧7✧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– No nie wierzę… Czyżby to nasz awanturnik jeszcze ze spotkania? – usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się i dostrzegłem przed sobą roześmianą twarz pełną piegów. Nastolatek ubrany w granatowy dres. Założył na głowę kaptur od rozpiętej na zamek bluzy. Ze wszystkich znanych mi tu osób akurat musiałem trafić na niego. Raden Turner, jeszcze ze spotkania Relicty. To przez niego zaczęła się ta cała nagonka na mnie, choć to on zawinił. Coraz bardziej żałowałem podjętej przeze mnie decyzji, dołączenia do Relicty.

– Gdybym wiedział, że Cię tutaj spotkam, odmówiłbym – rzuciłem niechętnie w jego kierunku, krzyżując ręce.

– Nieprawda. Nalegali by, aż byś się zgodził. To samo zrobili ze mną – wyjawił, przechodząc obok mnie.

Byliśmy w jednej sali, którą mogłem nazwać poczekalnią. Profesor Gastrell powiedziała, że potrzebują nas przebadać, a raczej naszą krew. Nie miałem pojęcia do czego tego potrzebują, ale gdy rozmawiałem z opiekunami, nie stawiali oporu, żebym został tu na jakiś czas. Powiedziałem im nawet o badaniach. Pominąłem jednak fakty z mistrzami żywiołu. Wmówiłem im, że jestem na jakimś obozie z Relicty, gdzie chcą po prostu nas bardziej poznać. Nie dociekali. Może to i lepiej.

– Ej Ty, puścisz mnie? – usłyszałem nagle głos Radena, nie był zachwycony.

Dopiero po fakcie dotarło do mnie, że trzymałem go za rękaw bluzy. Puściłem go i spokojnie usiadłem na jednym z krzeseł, a on zaraz obok mnie. Mruknął coś pod nosem, poprawiając rozciągnięty rękaw.

– Chciałem po prostu się dowiedzieć, jak to na Ciebie nalegano – wydusiłem w końcu, chowając dłonie do kieszeni.

– Myślisz, że jesteś wyjątkowy, bo sama Gastrell na Ciebie nalega? – zapytał i głośno się zaśmiał, przy okazji zwracając na nas uwagę pozostałej trójki adeptów, którzy rozmawiali między sobą. Przewróciłem oczami. – Szczerze to myślałem, że się Ciebie pozbędą… Albo Ty wygadasz swoim rodzicom, jaka jest prawda o projekcie.

Kolejna osoba, której nazywanie opiekunów per rodzic przychodziło z łatwością. Z jednej strony zazdrościłem im takiej lekkości, ale z drugiej… Z jakiegoś powodu nie potrafiłem sam się przełamać, by zacząć ich tak nazywać.

– To coś złego, gdybym im o tym powiedział? – zapytałem, patrząc na nastolatka.

– W teorii działamy tajnie, żeby nie zdobyć rozgłosu i żeby nie kręciło się tutaj zbyt wiele osób.

– A co z tymi, co pochodzą z krańców krainy Ninjago? Ich opiekunowie wiedzą?

– Opiekunowie – w głosie Radena wyczułem coś dziwnego. Specjalnie podkreślił tę część zdania.

Już miałem zamiar coś powiedzieć, nawet otworzyłem usta, gdy nagle drzwi do gabinetu otworzyły się, a w nich stanął młody chłopak, ubrany w niebieski strój, zupełnie taki, jaki noszono w szpitalach. Musiał być pielęgniarzem.

Trzymał w rękach teczkę i poprawiając okulary na nosie, wyczytał pierwsze nazwisko.

– Witner.

– To ja.

Wstałem odruchowo. Pielęgniarz ruchem ręki wskazał, żebym za nim poszedł, po czym sam zniknął wewnątrz gabinetu. Ruszyłem za nim, zostawiając Radena samego sobie.

– No to do zobaczenia awanturniku – usłyszałem za sobą cichy śmiech chłopaka, jednak postanowiłem to zignorować.

Gabinet był biało-czarny. Jasne ściany, czarne biurko, krzesła i kozetka. Odsłonięta jedna z różowych rolet, druga odsłonięta, zasłaniała wpadające do środka słońce. Rozejrzałem się po wnętrzu, nawet nie zauważyłem, gdy siedziałem już na krześle. Podszedł do mnie pielęgniarz.

– Pani lekarz niedługo przyjdzie. Proszę o cierpliwość – powiedział, na co ja skinąłem głową.

W pokoju poza drzwiami wejściowymi, były jeszcze drugie drzwi - zapewne do jakiejś strefy dla pracowników. Wyszedł przez nie pielęgniarz, mijając biurko, które stało mu na drodze.

Nie wiem ile minęło czasu - sekundy, może minuty. W końcu drzwi otworzyły się, a do środka weszła młoda kobieta, ubrana w czarny golf i narzucony na to kitel. Jasne włosy miała spięte w niskiego i ulizanego koka. W jednej dłoni trzymała niebieskie rękawiczki, które zaczęła powoli ubierać.

– Witaj Nevan – przywitała się z promiennym uśmiechem, a jej głos był przyjemny w słuchaniu. – Nazywam się Amy Smith. Zajmuje się tutaj badaniem adeptów z bloku B.

– Blok B? – zapytałem, marszcząc brwi.

Kobieta zaczęła przegrzebywać szafki szuflady, w której trzymała różnego rodzaju specyfiki, potrzebne jej w badaniu. Wyjęła strzykawkę szczelnie zamkniętą w opakowaniu. Wbiłem się mocniej w fotel, widząc igłę. Nie przepadałem… Nie znosiłem wręcz igieł.

– Nie musisz się bać – zapewniła, najpewniej widząc mój niepokój. – Badanie krwi jest wymagane i nie trwa długo. Jeśli chodzi jednak o blok B… Profesor Gastrell zrobiła przydział grup pod względem zamieszkania.

– Czyli blok B należy tylko do ludzi z Damaru?

– Nie do końca – mówiła, kręcąc przy tym głową. – W bloku B mieszkają nie tylko mieszkańcy danych regionów, ale także ludzie, których wybrano od tak, żeby tam mieszkali. Tak samo z resztą bloków, których mamy w sumie sześć.

– Niedawno dołączyłem, więc dlaczego znalazłem się w bloku B, a nie F? – dopytywałem.

Byłem ciekaw, czy już wcześniej podjęto decyzję, kto będzie w danym bloku. Skąd wiedzieli, że ja tam będę… Rzucili monetą czy wiedzieli, że w końcu do nich dołączę? Nie byłem jeszcze w tamtym skrzydle, nie miałem kiedy. Zaraz po pobycie przy tubie, zaprowadzono mnie tutaj, żebym czekał na lekarza.

Amy podeszła bliżej mnie. Automatycznie podwinąłem rękaw bluzy, po czym poczułem, jak przeciera mi miejsce przy zgięciu ręki wacikiem, nasiąkniętym jakąś substancją.

– Powiedz mi Nevan – zaczęła, przygotowując strzykawkę. Zerknęła w moim kierunku. – Jesteś bardziej z tych, którzy wierzą w przyjście spalonych na nowo, czy z tych, którzy uznali to za dobrą zabawę?

– Nie należe do żadnej ze stron. Jestem tutaj tylko po to, by dali mi spokój – mruknąłem niezadowolony.

– Spokój, tak? Czyli nie bardzo chcesz tutaj być – podsumowała moje słowa, a ja poczułem jak igła przekuwa mi skórę.

– Nie.

Spiąłem się na chwilę. Nie spodziewałem się tego, a raczej nie wiedziałem kiedy udało lekarce udało się wszystko przyszykować. Spojrzałem na wkłucie. Do pojemnika napłynęła krew, ciemnego odcienia. Nie trwało to długo. Zanim się obejrzałem, kobieta wyjęła igłę, przejechała wacikiem raz jeszcze, zbierając kroplę krwi i dała mi opatrunek, żebym uciskał przez chwilę ranę. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, choć czułem, że ona jest w stanie mi powiedzieć coś więcej. Może poskładał bym już wszystkie fakty, choć i tak dowiedziałem się wiele… A przynajmniej więcej niż w ciągu ostatnich lat.

– Możesz już iść. Zawołasz dla mnie… – spojrzała na leżącą na biurku listę, najpewniej z nazwiskami osób z bloku B. – Turner Raden. Mógłbyś?

Przeniosła wzrok z kartki na mnie. A więc mogłem mieszkać razem z Radenem, chłopakiem, który poniekąd mnie wplątał w całą tę szopkę. Życie nie zna litości…

Wstałem, ale zamiast podejść do drzwi i wyjść, podszedłem do lekarki. Zdziwiła się, widząc mnie stojącego obok niej. Była młodą kobietą, nie dałbym jej nawet trzydziestki. Jak się tutaj znalazła tak wcześnie? Zazwyczaj lekarze byli starymi ludźmi, a ona…

– Coś nie tak chłopcze? – zapytała nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.

Pokręciłem głową, odtrącając myśli na bok. Spojrzałem na kobietę i zastanawiałem się, jak powinienem ubrać moje myśli w słowa. Kilka razy otwierałem i zamykałem usta, jednak milczałem. Mogło to zirytować każdego, ale nie ją. Nie patrzyła na mnie gniewnie, ale przechyliła głowę na bok i czekała na to, co zamierzam powiedzieć.

– Pani… – zacząłem, jednak ona podniosła szybko rękę, na której w dalszym ciągu miała rękawiczkę i pomachała nią na boki.

– Żadna pani, per pani to możesz powiedzieć starszej pani Cooper, sprzątającej blok D – zaśmiała się, pewnie widząc moje zaskoczenie na twarzy. – Mam dwadzieścia osiem lat, tak, jestem lekarzem wynajętym przez Kosmo i znam tajemnice, które krążą wokół Relicty. Muszę je znać, żeby wiedzieć więcej przy badaniach.

– Jakich badaniach, jeżeli mogę zapytać.

– Większość z nich jest tajna, ale dotyczy sprawy waszej i spalonych. Krew pobieramy, by ją przebadać i sprawdzić, czy nie macie markera genetycznego.

– Markera?

Kobieta skinęła głową.

– Nazwałam to tak, gdy badałam krew Galena. Zauważyłam, że osoby z Relicty mają coś, co łączyło je z dawnymi mistrzami żywiołu – powiedziała z uśmiechem, po chwili jednak dodając: – Zanim zapytasz, skąd wzięłam ich krew do badań… To rzecz tajna.

Kiwnąłem głową, dając znak, że zrozumiałem. Nie o to jednak chciałem spytać, jednak po dłuższym zastanowieniu dotarło to do mnie…

Obecność Galena mnie nie zdziwiła. Chłopak praktycznie wychowywał się w systemie Kosmo, więc również na nim prowadzono badania i sprawdzano czym wyróżnia się Relicta. Gdyby w ruinach znaleźli tylko kilkoro dzieci, pewnie tak bardzo by się tym nie przejęli. Znaleźli nas wielu, w dodatku nigdy nie znaleziono przy nas dorosłych. Gastrell wiedziała, że coś tu śmierdzi i postanowiła to sprawdzić, testując swojego bratanka… Przykre. Przynajmniej wiedziałem już, dlaczego taki był… Choć podejrzewałem to dużo wcześniej.

Znowu to zrobiłem. Milczałem dłuższy czas, pogrążony w swoich myślach, prowadząc tą durną narrację z samym sobą. Gdy się ocknąłem, kobieta znów uważnie mi się przyglądała. Jak gdyby nigdy nic kiwnąłem głową i ruszyłem w kierunku wyjścia, jak miałem zrobić już kilka minut temu.

– Dziękuje pani doktor – rzuciłem na odchodne.

– Możesz mówić mi Amy. – powiedziała, a ja zatrzymałem się, patrząc na nią zaskoczony. – Nie chcę, żeby między mną a moimi pacjentami istniała jakaś hierarchia. Wiem, że dużo przeszliście w życiu, dlatego chce stworzyć wam tu miłą przestrzeń.

– Kółeczko wzajemnej adoracji? – zapytałem, unosząc brew.

– Powiedzmy – uśmiechnęła się. – A teraz mi tu znikaj, muszę zająć się resztą bloku jeszcze przed obiadem. Przyjdź, gdy będziesz miał problem.

– Dobrze pa… Amy.

Kobieta pokręciła rozbawiona głową, po czym wróciła do swoich zadań. Stanąłem przy drzwiach i pociągnąłem za klamkę wychodząc. Rozejrzałem się po poczekalni. Było tam więcej osób, niż jeszcze pięć minut temu. W końcu dostrzegłem Radena, który żywo o czymś opowiadał. Podszedłem i wskazałem na drzwi gabinetu.

– Wzywają Cię – rzuciłem, po czym od razu zamierzałem odejść, ale usłyszałem za sobą roześmiany głos chłopaka.

– Czyli jednak będziemy się widywać we wspólnym bloku młodziku. W sumie się cieszę, jestem ciekaw, czy znowu “eksplodujesz” gniewem, jak poprzednim razem.

Nic nie odpowiedziałem. Po prostu wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na lewo, skąd mnie przyprowadzono. Korytarz był długi, choć mogło na to nie wskazywać to, że budynek z zewnątrz wydawał się być niewielki. Poza gabinetem na całej długości korytarza roiło się od wielu innych pomieszczeń - gabinety, sale badawcze, kantorek na detergenty…

Ciekawe, gdzie mieści się ten blok B? – przeszło mi przez myśl.

– Już po badaniach czy planujesz ucieczkę? – usłyszałem za sobą.

Dreszcz przebiegł mi po plecach. Nie spodziewałem się nikogo, a tu jednak… Odwracając się dostrzegłem znudzoną twarz bruneta, ukrytą pod kapturem. Chłopak stał oparty plecami i stopą o ścianę. Skrzyżował ręce na torsie. Podniósł głowę, by móc na mnie spojrzeć.

– Co Ty tu robisz? – zapytałem od razu, ustępując przy okazji miejsca komuś, kto akurat wchodził do poczekalni.

Galen odwrócił się w moją stronę, tym razem podpierając się bokiem o ścianę. Spojrzał na zgięcie mojej ręki, a ja odruchowo cofnąłem ją, zakrywając rękawem koszuli.

– Tak się składa, że mieszkam jakieś dziewiętnaście lat – po chwili przeniósł wzrok ze zgięcia na moją twarz. – Czekałem, aż wyjdziesz.

– Nie mogłeś po prostu tam wejść jak normalny człowiek?

Galen pokręcił głową.

– Od kilku tygodni mieszkam w bloku E, więc nie powinienem… Zresztą wystarczy mi, że już tutaj się na mnie patrzą.

Faktycznie. Dopiero gdy to powiedział, zacząłem to zauważać. Każdy z adeptów, który przechodził obok nas, zerkał w jego kierunku lub patrzył bez żadnych skrupułów… Ja czułem się nieswojo w tej sytuacji, więc co miał powiedzieć on, gdy był na językach wszystkich. W końcu był synem brata samej profesor Gastrell, która zarządzała centrum badawczym.

– Był powód przeniesienia? – zapytałem nagle, co go zaskoczyło.

– Powiedzmy… – mruknął bardziej do siebie, zerkając gdzieś na bok. Coś ukrywał. Gdy planowałem o to zapytać, on mnie uprzedził, dodając po chwili: – Wracając do Twojego poprzedniego pytania. Abbie prosiła, bym pokazał Ci blok B.

Nagle drzwi do poczekalni otworzyły się. Znowu on…

– Czy ktoś powiedział blok B? Piszę się! – wykrzyknął, wieszając się na mnie i Galenie.

Zerknąłem na Galena, szukając u niego pomocy. Liczyłem na to, że odmówili. Ten jednak miał twarz bez jakiegokolwiek wyrazu, znowu patrzył w jakiś kąt. Westchnąłem. Wyrwałem się spod Radena, który cały czas się uśmiechał. Co było takiego śmiesznego? Nie potrafiłem go zrozumieć.

– Więc jak Galen? Oprowadzisz mnie i świeżaka? – zapytał, odsuwając się od chłopaka.

Ten poprawił kaptur na głowie, skinął głową i ruszył przed siebie korytarzem na lewo, skąd przyszedłem.

– Chodźcie.

Ruszyliśmy za nim. Przez całą drogę nikt nie zamienił nawet słowa. Galen nie był w nastroju do rozmowy, ja zresztą też nie, a Raden rozglądał się po całym ośrodku. Od tuby skręciliśmy na prawo. Wchodząc w korytarz, chwile wcześniej dostrzegłem wiszącą metalową tabliczkę z podpisami miejsc.

SIŁOWNIA
SALA TRENINGOWA
BLOKI: B, D, E

Czyli nawet jeśli ja i Galen byliśmy z innych bloków, to mieszkaliśmy praktycznie obok siebie - bloki znajdowały się po jednej stronie. Ciekawiło mnie, jak rozmieścili to wszystko między sobą. Zanim się obejrzałem, staliśmy obok tuby z panelem… Zatoczyliśmy koło?

Raden i ja spojrzeliśmy po sobie, jednak żaden z nas nie odezwał się. Przysiągłbym, że to miejsce wyglądało identycznie do tego, które rozdzielało każdą ze stref. Dopiero tłum ludzi pomógł mi zrozumieć, że tylko ten element był zgodny z całą resztą.

– Co tam się dzieje? – zapytałem, wskazując na ludzi przy szybie.

– Ktoś z adeptów pokusił się na trening z I.S.A.W. – powiedział Galen, zaskoczony chyba nawet bardziej niż ja czy Raden.

– I.S.A.W.? – zapytał brunet, podchodząc bliżej tłumu.

– Inteligentny System Analizy Walk.

– Beznadziejna ta nazwa – przyznałem, a Raden wskazał na mnie palcem, kiwając głową na potwierdzenie moich słów.

Galen mruknął coś pod nosem. Ruszyliśmy ku tłumowi, przeciskając się na przód. W końcu znalazłem kawałek wolnej przestrzeni. Raden stanął obok mnie. Galen gdzieś zniknął.

– Jest naprawdę dobry – mruknął ktoś z tłumu.

Za szybą znajdowała się kwadratowa sala. Podłoże wypełniały piach i kamienie. Wszędzie porozkładane drewniane i metalowe przeszkody. Czyjś cień przemknął przez połowę sali, którą mogłem nazwać treningową.

Zamaskowany adept, ubrany w granatowy kombinezon, stał naprzeciw kogoś… Nie, czegoś. Stał naprzeciw maszyny, która mogła przypominać człowieka. Jej powierzchnię pokrywał metal. Na wysokości, gdzie powinny być oczy, wbudowano długi ekran, który w tej chwili świecił na niebiesko.

– Czyli to jest ta słynna technika Kosmo – Raden wpatrywał się w maszynę, zacierając ręce. – Ciekawe, jakich systemów i podzespołów użyli i do czego są jeszcze zdolni.

Faktycznie… Ciekawe, co jeszcze mogło się kryć w tej placówce. Ile czasu budowali to miejsce? Musieli wiedzieć o projekcie dużo więcej i wcześniej, niż pewnie podejrzewaliśmy. Jedyną osobą, adeptem, który mógł znać prawdę był Galen. Szukałem go wzrokiem, jednak nigdzie go nie znalazłem.

Nagłe mocne uderzenie w szybę, wyrwało mnie z planu szukania chłopaka w tłumie. Zwróciłem się w kierunku sali za szybą. Spodziewałem się tam leżącego człowieka, a zastałem robota.

– Co się wydarzyło? – zapytałem, nachylając się nad Radenem, który przyglądał się walce z otwartymi ustami, zgarbiony i z opuszczonymi rękami.

– Liczyłem, że to cudo techniki jest sprytniejsze, a nie zostanie powalone przez parę prostych ciosów!

Raden interesował się maszynami lub po prostu lubił patrzeć, jak ktoś obrywa - do zapisania.

Zamierzałem coś powiedzieć, jednak gdy tylko otworzyłem usta, chłopak chwycił mnie za ramię, kurczowo zaciskając na nich palce. Drugą ręką wskazał na robota, który po chwili wstał.

Adept zakręcił się wokół siebie. Z początku wyglądało to po prostu idiotycznie - zamierzał zmylić tym jakoś wroga czy kopnąć go, gdyby się zbliżył? Gdy tylko moją głowę przeszły takie myśli, nagle zaczęło się coś dziać.

Iskra. Obroty zmieniły się w jasne tornado. Odchodziły od niego iskry, jakby przeskakujące napięcie, próbowało znaleźć gdzieś upływ. Jedna z nich uderzyła w robota, gdy ten się zbliżył. Potem wciągnęło go tornado, wyrzucając gdzieś na ścianę.

– Czy to prawdziwy wojownik ninja? – spytał ktoś z tłumu, reszta osób podchwyciła to i zaczęły się szepty.

Z legend, które opowiadali mi opiekunowie, ninja potrafili obracając się, stworzyć tornado. Nazwali to spinjitzu. Słyszałem szepty - to, co mówili na ten temat. Nikt z nich nie potrafił tego zrobić, choć niektórzy z pewnością próbowali nawet teraz.

Spojrzałem na Radena, który po zobaczeniu tego, już się nie uśmiechał, nie zachwycał nad technologią centrum badawczego. Teraz bacznie przyglądał się adeptowi w masce, który unikał ciosów robota. Zastanawiał się nad czymś. Gdyby było możliwe, teraz widziałbym pracujące w jego mózgu trybiki, próbujące coś rozgryźć. Nie pytałem. Nie zamierzałem. Wróciłem do pojedynku.

Ciekawe, co jeszcze ma w zanadrzu – pomyślałem, widząc kolejny unik wojownika.

Nie mogłem tej walki nazwać równą. Do tej pory robot dał się pokonać praktycznie w kilku ciosach. Zbyt łatwo się poddawał, choć coś mi tu nie pasowało. Po każdym wykonanym ataku, przez ekranik robota przewijała się jasna kropka. Nie dostrzegłem tego od razu - dopiero, gdy robot zbliżył się na tyle do szyby, bym mógł to zauważyć. Kolejny cios - to samo.

– Niby analiza walki, ale chyba powinien jakoś to wykorzystać – mruknął ktoś obok mnie.

Nie patrzyłem, kto to mówił… Zresztą prawie nikogo nie znałem. W tym wszystkim musiała być jakaś taktyka. Nie wierzyłem - nie chciałem wierzyć - że adept wygra walkę z czymś, co miało być trudne w pokonaniu. Choć z drugiej strony znał spinjitzu… Ale ta biała kropka nie dawała mi spokoju.

W jednej chwili szala została przechylona na korzyść robota. Gdy adept szykował się do skoku, by to zakończyć, maszyna szybko się odwróciła i zrobiła unik. Wojownik upadł. Szybko wstał i ruszył do ataku. Użycie spinjitzu tym razem nie mogło pomóc w pokonaniu przeciwnika - ten znalazł na to sposób i unieszkodliwił go. Kolejna seria ciosów została odbita przez maszynę. Każdy ruch, którego używał teraz adept, był nieskuteczny. Maszyna musiała mieć czas na poznanie strategii wroga - dlatego teraz każdy jej ruch okazywał się bezbłędny co do sekundy czy milimetra.

Pojedynek trwał do momentu, w którym robot nie podrzucił przeciwnika, po czym od razu, uderzając między łopatki, wbił go w ziemię. Adept nie wstawał dłuższy czas.

– Nie żyje… Wracać do roboty – rzucił ktoś beznamiętnie, po czym ludzie od razu zaczęli się rozchodzić.

Naprawdę? Po chwili uniesienia, ktoś oberwał, a wy skazujecie go na straty i odchodzicie?! Co z wami jest nie tak?!

Robot stanął w miejscu, na środku sali. Jego ekran zgasł i od tamtej pory się nie zaświecił. Zamaskowany adept w końcu wstał, po czym podchodząc do drzwi, gwałtownie je otworzył. Chwycił za maskę i cisnął ją w kąt, przeklinając pod nosem. Wtedy to dostrzegłem… Rude włosy opadły na ramiona dziewczyny, twarz pokrywały rumieńce wraz z kropelkami potu.

– Właśnie skądś kojarzyłem ten styl walki – mruknął pod nosem brunet, mrużąc oczy i podnosząc głowę, jakby przeżywał właśnie jakąś retrospekcje.

– Rune? – zapytałem, ignorując to, czy Raden długo by stał w zawieszeniu czy nie.

Dziewczyna od razu zareagowała. Odwróciła się ku nam. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak szybko je zamknęła. Chwyciłem bruneta - który dalej nad czymś rozmyślał - za rękaw bluzy i pociągnąłem do rudowłosej.

– Dobra walka, choć końcówka może mniej przyjazna dla oczu.

– Ktoś rzucił, że nie żyjesz i ludzie się rozeszli. Brak empatii wita.

– Gdybym miała kogokolwiek z tłumu o to oskarżać, powiedziałabym że tym tekstem rzucił Raden.

– Ej, to nie prawda! – skrzyżował ręce na torsie udając urażonego. Po chwili jednak trochę ciszej dodał: – Gdybym wiedział, że to Ty od razu robiłbym zakłady na robota.

Uderzyłem chłopaka otwartą dłonią w tył głowy. Rune w tym czasie kręciła głową na boki. Nie wyglądała na złą. Uśmiechała się. W pewnej chwili zauważyła, że się jej przyglądam.

– Myślałam, że gdzieś Cię zamknęli i już nie zobaczymy Cię żywego. Dobrze Cię widzieć w tym miejscu.

– Ciebie też. Chociaż nie powiem… Sam w trakcie rozmowy z profesor Gastrell myślałem, że to będzie mój koniec. Strasznie dziwna z niej kobieta.

– Ma swoje metody, nie wszystkie są… Rozsądne.

– Znasz ją? – zapytałem, nie ukrywając zdziwienia.

Skinęła głową. Chowając maskę, podeszła do nas. Po chwili poczułem ciężar na barkach, gdy dziewczyna oparła się o mnie i swojego głupiego brata. Spojrzała najpierw na niego, później na mnie. Cały ten czas się uśmiechała, choć sam na jej miejscu, pewnie był leżał gdzieś mocno poobijany.

– Widziałeś to, co zrobiłam na sali? – zapytała nagle.

– Mowa o spinjitzu?

– Bingo mały. Powiedzmy, że moi rodzice poznali się z profesor Gastrell w jednym z gorszych momentów mojego życia…

– …Prawie spaliła całą instalację – dopowiedział Raden, po chwili obrywając od siostry tak, jak chwilę temu ode mnie.

Rune westchnęła ciężko i puściła nas, prostując się. Wskazała znowu w kierunku sali, w której jeszcze dwie minuty temu walczyła z robotem.

– Miałam może z siedem, osiem lat, gdy się to zaczęło… – otworzyła usta, jakby zamierzała coś do tego dopowiedzieć, ale szybko je zamknęła, milcząc przez chwilę. Spokojnie czekałem, nie miałem nic innego do zrobienia, zwłaszcza, że nie wiedziałem, jak to wszystko będzie wyglądało. – Ten idiota – wskazała na swojego brata – uznał, że dobrym pomysłem będzie zabawa w pracowni ojca. Do tej pory nie pamiętam, co dokładnie się wydarzyło. To była chwila. Poszła iskra, a pięć minut później trzeba było gasić rzeczy dookoła. Nasza mama znalazła kontakt do profesor i skontaktowała się z nią.

– Robili na Tobie badania – stwierdziłem, widząc jej gorzką minę, gdy o tym opowiadała. Nie musiała tego mówić na głos, mówiła o naukowcu, który raczej zbadałby każdego, byleby udowodnić swoje szalone teorie.

– Na nas.

Odwróciłem głowę do nastolatka. Nas? Czyli choć to Rune była w centrum zainteresowań, rykoszetem oberwał także i on? To nadal nie wyjaśniało, dlaczego był dosyć… Specyficzny. Rune była spokojna i z pewnością nie mógłbym o niej powiedzieć, że była zadufana w sobie - tak jak jej bliźniak.

– Gastrell szukała czegoś… – głos niepewny, dziewczyna nie wiedziała czy miało to sens, czy w ogóle powinna mi to mówić. Ja jednak słuchałem. – Nevan, wiem, że nie chcesz tutaj być, ale uwierz… Jeżeli ta… Można powiedzieć, że “przypadłość” jest w Tobie? Możesz pewnego dnia obudzić się w ruinach…

– Bądź w ogóle się nie obudzić.

– Może Gastrell wyczuła w Tobie, że coś jest na rzeczy? Chce nam pomóc, może pozbyć się tego? Może to opanować? Nie wiemy tego, dopóki się nie przekonamy.

– Nie. Chce. Tu. Być. – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, bardzo powoli. Nie chciałem kolejny raz słuchać, że to wszystko dla naszego dobra. Po prostu nie.

– Nie zachowuj się jak małe rozwydrzone dziecko stary. Nie każdy z nas chciał, ale musimy tu być – warknął brunet, wyrywając się spod objęć bliźniaczki.

– Zabrzmiało to trochę tak, jakbyśmy byli jakąś sektą – usłyszałem z plecami radosny śmiech.

Kojarzyłem ten głos, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć, do kogo on należał. Zamierzałem się odwrócić, ale wtedy nieznajomy poklepał mnie po plecach i stanął obok Rune, obejmując ją ramieniem. Blond włosy. Mocno zarysowane linie szczęki. Zielone oczy. To był chłopak ze spotkania… Tylko jak mu było? Ethan? Edmund? Emil?

– Nie wiedziałam, że tu jest Twój sektor Elio – rzuciła Rune, unosząc brwi.

Oczywiście! Elio! Jak można było zapomnieć tak specyficzne imię? Choć i mojego nie mogłem zaliczyć do imion w kategorii "pospolite".

– Mieszkam w bloku E. Niedawno dostałem przydział. Szedłem do pokoju, gdy was zobaczyłem i usłyszałem fragment rozmowy – wyjaśnił pokrótce, spoglądając na każdego z nas.

– Czyli będziemy się częściej widywać Fernsby.

– Mam taką nadzieję Turner.

Rune i Elio posłali sobie miłe spojrzenia. Dziewczyna ciepło uśmiechnęła się do chłopaka, przeczesując mu palcami blond włosy. Tych dwoje ewidentnie łączyła głębsza relacja. Byli ze sobą? A może tylko kręcili? Tak czy inaczej, nie dane mi było zapytać. W momencie, gdy brałem wdech, by coś powiedzieć, uprzedziło mnie ciężkę stępknięcie Radena, który wyciągnął rękę, wpychając ją pomiędzy parę zakochanych i przejechał nią w dół, rozdzielając ich.

– A ja mam nadzieję, że to cukierkowanie zaraz się skończy, bo inaczej będę żałował, że to cudo techniczne I.S.A.W. uderzyło Ciebie, a nie mnie siostrzyczko.

Brunet posłał rudowłosej sztuczny uśmiech. Dziewczyna jedynie przewróciła oczami i odwróciła się z powrotem do Elio. Raden stał z boku, z założonymi rękami. Gdy tamci omawiali jakieś kwestię, ten miał skłonność do dopowiadania niektórych momentów. Przynajmniej w taki sposób dowiedziałem się, że Raden jest sam, Elio i Rune są parą, a jakaś starsza pani Gordon otworzyła oddział swojej cukierni Markiz w okolicach Ignacii.

Tak czy inaczej, choć nie miałem okazji wtrącić się do dyskusji, przyjemnie mi się ich słuchało… Jakkolwiek słuchanie sprzeczki rodzeństwa można nazwać czymś przyjemnym.

Może kilka dni tutaj, nie byłoby złe? Skoro najgorszą rzeczą, na ten moment, wydawały się treningi, może dałbym radę przeczekać te parę dni, licząc, że wszystko okaże się jedną wielką pomyłką. Wtedy profesor Gastrell nie miałaby nic do powiedzenia, gdy odeślą mnie z kwitkiem powrotnym do Damaru. Mogłem w tym wszystkim znaleźć też i pozytywy - będę w stanie dowiedzieć się czegoś więcej o Relikcie i nie usłyszę już więcej, że osoby stamtąd sprowadziły na Ninjago City zagładę… A przynajmniej taką miałem nadzieję.

– Ej, stary. Skup się! – Raden klasnął mi dłońmi zaraz koło ucha, na co ja odskoczyłem, wpadając na jednego z przypadkowych adeptów. – Weź w końcu przestań latać w tych obłokach i zejdź na ziemię. Myślisz, że co? Jesteś jakimś bohaterem, co prowadzi jakiś wewnętrzny monolog?

No może i jest coś gorszego od treningów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro