1.6 || To nie był dobry moment

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miiko mocniej zaciskała palce na Krysztale, gdy tylko wóz podskakiwał na jakiejkolwiek nierówności. Po jakimś czasie jej wzrok padł na Eriana. Elf siedział naprzeciwko z nogami podkurczonymi na siedzeniu. W dłoni trzymał szmatę i czyścił buty. A przynajmniej próbował. Wyglądał na rozkojarzonego: albo przecierał już czyste miejsca, albo zwyczajnie nie trafiał.

Potem znowu spojrzała na Kryształ. Nie mówiła tego głośno, ale elf miał dobry pomysł z jego zakryciem. Ostrożnie odłożyła go pod siedzenie a Nevrze dała znak, żeby postarał się omijać wyboje lub jechał wolniej. Potem usiadła obok elfa i położyła dłoń na jego nadgarstku.

- Czekaj, pomogę ci.

Nie czekając na odpowiedź, wzięła ścierkę i już dotykała pierwszej plamy, gdy elf wzdrygnął się.

- Miiko! To nie jest dla mnie zbyt komfortowa sytuacja! – włosy mu się nastroszyły, a końce uszów uniosły do góry, ale zaraz szybko się uspokoił. – Wybacza... ale to po prostu nie jest dla mnie normalne.

- Nie pomagacie sobie w Zakonie?

- Członkom Rady to nawet musimy, ale oni nam lub między sobą... powiedzmy, że to kwestia umowna.

- To nie brzmi dobrze...

- Z czasem idzie się przyzwyczaić, chociaż przyznam, że nie pamiętam swojej ostatniej dobrze przespanej nocy, ale... - elf podrapał się po brodzie.

- Co?

- Pomijając to, że dostałem w głowę, wasze porwanie i zabijanie Notrigera, to była naprawdę udana misja.

Miiko dostrzegła uśmiecha na jego twarzy i, że Erian po raz pierwszy chyba tak naprawdę rozluźnił się. Na ten widok jej samej zrobiło się milej, bo właśnie coś sobie uświadomiła.

- Zabawne...

- Co?

- Znamy się zaledwie parę dni a mam wrażenie, że znalazłam zaufanego przyjaciela.

- Też tak myślę. Chyba wystawię wam pozytywną opinię – elf uśmiechnął się szeroko.

- Czyli jest pan zadowolony z naszych usług? – odparła Miiko głębszym tonem, ale w środku z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

- No nie było najczyściej, ale dobrze nam poszło.

- Przestań. To ty zrobiłeś najwięcej, że chyba sam dałbyś sobie spokojnie radę. Może, chociaż na chwilę ściągnij buty i zrelaksuj się?

- Po całym dniu jak ten? – elf roześmiał się. - Życie ci nie miłe?

- Naprawdę zasługujesz na chwilę odpoczynku. Na coś na, co miałbyś ochotę... – położyła swoją dłoń na jego. Twarz elfa zrobiła się czerwona i po chwili Miiko zrozumiała, jak to wyglądało. Odsunęła się jak oparzona. – Czasem nie mam wyczucia.

- Trochę...

- Ale na randkę to się umówcie jak już wrócimy – wtrącił Nevra, nawet nie odwracając głowy, ale jednocześnie chichocząc, co po chwili udzieliło się pozostałym.

***

- Jesteśmy! – Nevra zatrzymał wóz przed Wielką Bramą.

- Wreszcie. Tyłek mnie już boli – Erian wstał przeciągnął się i otworzył tylną klapę, zeskakując na dół. – Pomóc ci? – zwrócił się do Miiko.

- Dzięki, ale dam sobie radę.

Odstawili wóz i w tej samej chwili podeszli do nich Leiftan, Ezarel i Valkyon. Lorialet, o dziwo, najpierw skierował się do Eriana i przytulił bez słowa. Elf uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk. W tej samej chwili Miiko dostrzegła lekki grymas na twarzy młodszego z braci, ale to zignorowała.

Erian przyłożył dłoń do miejsca trafienia od Kryształu i usta na sekundę wykrzywiły mu się w bólu. Nie umknęło to jednak uwadze nikogo.

- Co ci się stało? – Ezarel i Leiftan spytali jednocześnie, po czym rzucili na siebie zaskoczone spojrzenia.

- Na Wyrocznię! Całkiem zapomniałam o twojej ranie! – Miiko uderzyła się otwartą dłonią w czoło.

- Spokojnie – natomiast Erian zachowywał się, jakby to było ledwie skaleczenie. – Z tego, co wiem to ani tu nie umieram, ani się nie wykrwawiam. Dostanę jakąś maść i opatrunki i będzie po problemie ot tak – pstryknął palcami i nagle kilka pustych skrzynek ustawionych obok eksplodowało na pojedyncze deski i wióry drewna. Wszyscy aż podskoczyli, by zaraz potem patrzeć to na miejsce wybuchu, to na Eriana.

- Łał – Nevra przeczesał włosy dłonią. – Jak to zrobiłeś?

- Nie wiem. To ja? Jeśli tak to... nie wiedziałem, że w ogóle tak potrafię.

- Dobra – Miiko, jak to ona, szybko postarał się ułożyć sytuację. – To robimy tak. Straż teraz idzie odłożyć Kryształ na swoje miejsce, a ty Erian idź od razu do przychodni. Tylko postaraj się niczego nie wysadzić po drodze.

- Dobrze mamo... A poza tym nie sądzę, żeby to był jakiś powód do niepokoju. To pewnie jakieś zwykłe wyładowanie mocy. U elfów to dość powszechne.

- Ale u małych dzieci... – wtrącił Ezarel, ale brat już poszedł.

To młodszemu z braci dało jednak moment do namysłu. ,,Dziwne, on przecież rzadko korzysta z magii i to niezbyt idealnie. A jednak ten wybuch był dość silny, ale jednocześnie skoncentrowany w jednym miejscu. Do tego trzeba o wiele dłuższych przygotowań, gdy on to zrobił ot tak. Czy to możliwe, że on w końcu... Nie... Po takim czasie? Chociaż dar cioci też późno się ujawnił... Jedno jest pewne: dopóki Erian nie wróci do Świątyni to trzeba go mieć na oku".

***

- Oparzenie jest bardzo powierzchowne – Ewelein kończyła nakładanie opatrunków. – Choć szczerze jestem zaskoczona, bo myślałam, że Kryształ mimo wszystko zostawi wyraźniejszy ślad.

- Przecież mówiłem, że uderzenie było małe.

- Ale to wciąż Kryształ i jeszcze wspominałeś, że dostałeś z bliskiej odległości. Dlatego moim zdaniem, będziesz musiał długo uważać na tą ranę i zgłosić się do kogoś, gdy tylko coś cię zaniepokoi, jasne?

- Yhm...

- Dobrze. Ta maść powinna się szybko wchłonąć, a za parę dni rana powinna być już o wiele mniej widoczna. Jednak wieczorem zgłoś się na kolejną dawkę, ale po niej już będziesz miał spokój. Tylko pamiętaj o obserwacji!

- Ewe? Jesteś w porządku i tak dalej, ale chyba się powtarzasz.

- Taki nawyk. Zaraz będziesz mógł wyjść, ale chciałbym zrobić jeszcze jedno badanie, do którego potrzebuję tylko odrobiny twojej krwi.

Dwa ostatnie słowa wywołały ostrzegawczy sygnał w głowie Eriana. Energia Ultimate'ów płynęła w jego żyłach, a wiele badań mogłoby z łatwością wykryć jego umiejętności. Elf zbyt długo ukrywał swoje moce, żeby coś tak banalnego go wydało.

- A, co dokładnie chcesz zrobić?

- Cóż, faery z wysokim stężeniem manny we krwi mają w sobie coś na rodzaj bariery przez niektórymi efektami silnej energii. Bo jak w sumie wygląda sprawa z twoimi mocami wrodzonymi? Czy czułeś coś szczególnego, gdy się złościłeś lub czegoś bałeś?

- Powiem tak: szału nie ma. A jeśli o to pytasz... to czasem miałem wrażenie, że drętwiały mi ręce, ale to szybko mijało. Ale to badanie faktycznie bada tylko mannę?

- Tak, dlatego jest takie skuteczne, bo skupia się tylko na tym jednym aspekcie. Nie ma ryzyka, że inne czynniki wypłynęłyby na wynik testu.

- Och, jak tak to proszę bardzo – podwinął rękaw płaszcza i wyciągnął ramię.

- Doskonale. Poczekaj moment, poczujesz lekkie ukłucie, ale spokojnie – Ewelein pewnym, ale i delikatnym ruchem szybko znalazła żyłę i wbiła igłę. – Boli cię?

- W ogóle. Znasz się na swojej robocie.

- Dzięki. Okej, gotowe – elfka wyciągnęła igłę tak, że Erian nawet nie poczuł. Wyczuł dopiero zimny płyn do odkażenia ranki i nieco szorstki opatrunek. – Wynik powinien być jutro, koło południa. Jakby, co poproszę, żeby ktoś cię powiadomił.

- Okej, no to do jutra! – Erian z uśmiechem zeskoczył z łóżka i wyszedł z przychodni.

***

Leiftan zobaczył elfa w chwili, gdy wychodził z przychodni. Szybko wspiął się na górę, żeby złapać mężczyznę i chwilę porozmawiać. Ale nie chciał wprowadzać swojego planu... wolała po prostu pogadać jak... przyjaciel z przyjacielem. Daemon sam się sobie dziwił, bo od dawna nie myślał o kimś w ten sposób. Nie oszukiwał się nawet z myślą nad okłamaniem Ashkore 'a, że plan nie miał sensu, bo Erian ,,już za bardzo zżył się ze Strażą". Nawet miał już w głowie idealny pomysł, żeby smok nie nabrał podejrzeń. Już otwierał usta, żeby zawołać elfa, gdy jak ten przechodził koło laboratorium to drzwi nagle się otworzyła i czyjeś ramię wciągnęło mężczyznę do środka. Daemon szybko podbiegł i zaczął nasłuchiwać.

- Co jest?

- Chciałem... pogadać... - od razu rozpoznał głos Ezarela.

- No i?

- Powiem wprost: nie jestem pewny czy to dobrze, że kolegujesz się z Leifem – daemon w ostatniej chwili powstrzymał się od zdradzenia swojej obecności.

- Mogę wiedzieć dlaczego?

- Pomyśl logicznie. Czemu on się tak wokół ciebie kręci, gdy wcześniej tylko z raz czy dwa gdzieś usłyszał twoje imię? Dla mnie to jest co najmniej podejrzane.

- To zabrzmiało to, jakby polubienie mnie było czymś dziwnym – odparł Erian surowym tonem. Z jednej strony nie byłoby w tym nic dziwnego, ale zwracała się tak do Ezarela, gdy oba elfy twierdziły, że doskonale się dogadywali i jeden ufał rozsądkowi drugiego.

- Nie to miałem na myśli! Po prostu ja Leiftanowi nie ufam, więc przyjmij radę młodszego brata i potrzymaj go jeszcze na dystans. Jeśli jest prawdziwym przyjacielem to ci to udowodni.

- Ez! Nie wiem, co masz do niego i szczerze mało mnie to interesuje. Jestem już dużym chłopcem i sam potrafię stwierdzić, co jest dla mnie dobre. Moja głowa... - elf jęknął, a daemon musiał znowu się powstrzymać, żeby nie wejść do środka.

- Co ci jest? Poczekaj, oprzyj się o mnie.

- T-to nic takiego. Już przechodzi...

Wtedy Leiftan musiał uciec, bo Erian skierował się do wyjścia.

***

,,Co się z nim dzieje?", pomyślał młodszy z braci, gdy spotkał się z Nevrą i Valkyonem na stołówce. Wzięli napoje i usiedli z boku sali. Ezarel siedział tak pogrążony w myślach do chwili, gdy wampir klepnął go w ramię.

- Eldarya do Eza! Jest tam kto?

- Jestem, jestem... Wybaczcie, ale martwię się o Eriana.

- Coś z jego raną? – spytał Valkyon.

- Nie, chyba sam już o niej zapomniał. Po prostu... dziwne rzeczy się z nim coś dzieją.

- To znaczy? – spytał zaciekawiony Nevra.

- Wiecie, Erian to taki typ, że zazwyczaj stara się być spokojny, ale, gdy ktoś go wkurzy to trzeba uciekać jak najdalej. Od dziecka miał z tym problem, ale od jakichś... dwóch lat, szczególnie. I jeszcze ten wybuch... to mnie chyba bardziej martwi, choć...

- Zlituj się elfie! Mów ciągłymi zdaniami!

- No zmierzam do tego. I błagam, nie mówcie mu tego, ale sądzę, że ta eksplozja to znak, że jego dar w końcu się ujawnia.

Szefowie Straży i Obsydianu spojrzeli na siebie zaskoczeni.

- Te dary... - jęknął Nevra. – Parę razy coś o nich wspominałeś, ale nigdy tego nie wyjaśniłeś. Może w końcu nas oświecisz?

- Dobra – Ezarel nie wyglądał na do końca przekonanego, ale skinął twierdząco głową. – Na początek, nikt nie ma pojęcia skąd się u nas wzięły. Mówi się, że były w naszej rodzinie od zawsze, ale nie wiadomo jak. Uściślając, każda osoba z rodu parę lat po narodzinach objawia swój dar. Są naprawdę różne, ale często powiązane z pasją danej osoby. W moim przypadku jestem świetnym alchemikiem, ale, gdy korzystam z daru to wtedy siła wywarów wzrasta aż kilkukrotnie.

- Yhm... Jeśli pamięć mnie nie zawodzi to macie jeszcze trójkę kuzynów?

- Tak, Solar, Fleur i Nonchi i każde z nich ma dar. I nie, wżenieni się w naszą rodzinę nie daje daru – odparł elf, gdy zobaczył, że Nevra już otwierał usta. Wampir szybko się zamknął.

- To z tego wychodzi, że Erian daru nie ma? – spytał Valkyon.

- Dokładnie. Jako jedyny w rodzinie. Początkowo myślało się, że po prostu ujawni się później, bo na przykład medyczne zdolności cioci ujawniły się dopiero, gdy miała czternaście lat. I nic. Erian ma już dwadzieścia siedem i nie pokazał żadnej przesłanki.

- To na pewno jesteście rodzonymi braćmi?

- A ty się prosisz o utratę drugiego oka? Teraz to ty mówisz jak babcia. Ona też twierdziła, że mama puściła się z kimś innym i miała takiego fioła na tym punkcie, że potem przez miesiąc nikt z nią nie chciał rozmawiać, a ona potem długo przepraszała mamę, choć widać, że nie robiła tego zbyt chętnie. Swoją drogą, to mógłbym się założyć, że teraz dalej snuje teorię na ten temat... Mniejsza. Nasze dary mają to do siebie, że ujawniają się jeszcze jako niekontrolowane. A to, by pasowało do sytuacji z wybuchem. I może to jest dar Eriana – rozwinięte umiejętności magiczne. Tylko po prostu odrzucało się tą myśl.

- Albo on sam sobie przeczył... - mruknął Valkyon, ale nikt tego nie usłyszał.

***

Ezarel zobaczył Eriana dopiero w drodze na kolację. Był sam, ale to było nawet lepiej. Zrozumiał, że nieco przesadził w temacie Leiftana, choć podejrzenia dalej pozostawały. Chciał przeprosić, ale jednocześnie poruszyć temat ewentualnego daru brata, nie denerwując go jednocześnie, a to już mogło być trudniejsze.

Jednak na widok elfa natychmiast zapomniał o tym, co chciał powiedzieć. Erian był trupio blady, a całe jego ciało drżało, choć na twarzy był oblany potem. Nie miał opaski na oczach, ale dzięki temu Ezarel dostrzegł duże cienie pod jego oczami. Mówiąc krótko: wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Erian!

- Co? – elf burknął opryskliwie jak nie on, zwłaszcza w stosunku do młodszego brata.

- Słuchaj ja... przepraszam za te moje wyrzuty o relacje z Leiftanem. Chyba byłem trochę... zazdrosny.

- W końcu to z siebie wykrztusiłeś. Chcesz czegoś? Padnięty jestem.

- Hej, co ci jest? Zachowujesz się... no jak nie ty.

- Mówiłem już. Jestem zmęczony. Mam ci to dokładnie rozpisać? Udokumentować to, że Erian pada na twarz po misji i ma świadomość, że zaraz będzie musiał wracać do wariatkowa zwanego ,,Świątynią Zakonu Lumino"?

- Erian, błagam, porozmawiajmy. Przecież cieszyłeś się, że tu przyjechałeś, a teraz sprawiasz wrażenie jakbyś tu był za karę.

- Za karę to ja muszę żyć...

- Co? – Ezarel poczuł jak napięły mu się mięśnie, a w głowie zabrzmiał alarm. ,,Za karę to ja muszę żyć"? To brzmiało jak myśli samobójcze... A to była jedna z ostatnich rzeczy jakie pomyślałby o bracie. Gdzie się podział ten opiekuńczy elf, z którym w dzieciństwie byli nierozłączni, a uśmiechy nie schodziły z twarz?

Nagle Erian zachwiał się. Ręką powstrzymał odruch wymiotny, ale jego stan gwałtownie się pogarszał. Elf zamrugał oczami, gdy w pewnej chwili po prostu runął na podłogę. Ezarel złapał go w ostatniej chwili i sam poczuł wstrząs, gdy tylko dotknął jego ciała. Przerażenie na chwilę zamgliło jego logiczne myślenie, wpatrzony w nieprzytomnego Eriana dopiero po chwili zdobył się, żeby wołać o pomoc.

***

Usłyszeli go jacyś dwaj mężczyźni z Obsydianu i zdołali przenieść elfa do przychodni. Ewelin od razu wskazał im na puste łóżko i skupiła nad badaniami, jednocześnie zasypując Ezarela istnym gradem pytań. Elf umiał odpowiedzieć na zaledwie połowę z nich. Pewnie umiałby na więcej, ale był zbyt zdenerwowany, żeby skupić się nad odpowiedziami.

W końcu Erian leżał spokojnie, a Ewelein nałożyła chłodny okład na czoło, bo w międzyczasie mężczyźnie przytrafiła się jeszcze gorączka.

- Chyba na razie po wszystkim. Rana się nie zmieniła... na szczęście nie doszło do żadnej infekcji.

- To... co teraz?

- Niech pośpi. Rano zobaczę, co dalej.

***

Chyba nie dałoby się zliczyć wszystkich wyobrażeń o śmierci. To, by nawet nie miało sensu. Faery umierały na różne sposoby: choroby, wypadki, otrucia, morderstwa... Długo, by liczyć. Również z pozoru straszna, a jednak stanowiła tyle inspiracji dla literatury czy badań. Lecz większość zawierała jedno pytanie.

Czy istniało ,,życie pozagrobowe"?

Tak.

Ciało to ciało, nie było wieczne. Dusza już tak. Nie było dla nich jednego miejsca. Jedne cierpiały za grzechy w podziemiach, a drugie doznawały zbawienia w niebie. Lecz była jeszcze trzecia droga: świta Wyroczni, boskiej istoty, w której kult mało kto wątpił. Mało było zmarłych, którzy dostąpili tego zaszczytu: czasem to byli bohaterowie lub wielcy artyści. Sama kobieta nigdy tego dosłownie nie powiedziała (o dziwo, po drugiej stronie jej mowa była zrozumiała dla każdego) to nie było tajemnicą, że pewną słabością darzyła ,,niesłusznie znienawidzonych".

Malith był jedną z takich osób. Był wyjątkiem. Wyrocznia darzyła go zaufaniem, ale sam elf nigdy nie chciał mieć dodatkowych korzyści z owej racji. Sam uważał się za kogoś przeciętnego, uważał, że zrobił to, co każdy na jego miejscu.

Jego dusza unosiła się ponad chmurami. Rzadko patrzył w dół, lecz w górę. I rozmyślał. Nigdy o tej jednej konkretnej rzeczy: myśli po prostu błądziły, a on ich nie powstrzymywał. Siedział tak, może bezczynnie, a jednak miał w sobie coś, co nie pozwalało przejść obok niego obojętnie.

- Malith... jak zwykle zamyślony – Wyrocznia ot tak pojawiła się tuż obok. Elf powoli wstał i ukłonił się.

- Wyrocznio...

- Proszę cię... jesteś wśród swoich. Tytuły są niepotrzebne. A w ogóle nie o to mi chodzi. Miałem to zrobić już dawno, ale ciągle mi to jakoś uciekało z głowy, a chciałam ci pogratulować.

- Niby czego?

- Cóż... niewiele dusz po reinkarnacji umie dalej zachować świadomość z poprzedniego życia.

Malith kilka razy zamrugał oczami.

- Przepraszam, ale chyba nie rozumiem. Jaka reinkarnacja?

- Gdy faery umiera jego dusza czasem...

- Wiem, co to jest, ale Wyrocznia chyba pomyliła osoby.

Kobieta lekko rozchyliła usta w zaskoczeniu, ale wyraz jej twarzy szybko zamienił się w konsternację. Stanęła obok elfa, który wciąż nie rozumiał, co miała na myśli.

- Tego nie przewidziałam...

Wykonała jakiś gest w powietrzu, a parę chmur przed nimi zawirowało i rozstąpiło się, żeby pokazać jakiś obraz. Malith odruchowo zajrzał. Miejsce wyglądało na przychodnię, o czym świadczyły proste łóżka, zasłony między nimi i kilka szafek z eliksirami i opatrunkami. Obraz był trochę ciemny, co wskazywało na późny wieczór, ale wyraźny. W przychodni była tylko jedna osoba, spała... Malith zmrużył oczy, żeby jej się przyjrzeć i prawie odskoczył.

- Cholera jasna! To przecież ja! Włosy, postura... no, wszystko! No... może poza tymi ubraniami... ale... jak? Zaraz, wróć, głupie pytanie. Widzę, że to reinkarnacja, ale według wierzeń elfów objawia się tylko w obrębie rodziny.

- Bo tak jest. To Erian, syn Akkara.

Wszystkie wspomnienia wróciły do Malitha... i poczuł napływające łzy. Adaia... przez to wszystko ani razu o niej nie pomyślał, choć była miłością jego życia. Ich dzieci, Giselle i Akkar... chłopiec miał tylko roczek, gdy odszedł. Gdzieś usłyszał, że po tej stronie dusze traciły poczucie czasu, ale teraz poczuł to na własnej skórze.

- Mój mały Akkar sam został ojcem?

- I to dwa razy. Ma jeszcze drugiego, młodszego syna, Ezarela, ale twoja dusza objawiła się tylko w starszym z nich. Ogólnie masz pięcioro wnucząt. Dziwne...

- Co? – Malith nawet na chwilę nie odrywał wzroku z wnuka... Pierwszy raz pomyślał o sobie jak o dziadku.

- Reinkarnacja z reguły objawia się tylko wspomnieniami lub wyglądem, ale Erian jeszcze odziedziczył twoje moce Ultimate'a. Są bliźniaczo podobne.

- Cóż... wielu osób twierdziło, że są we mnie silne, to chyba musi mieć jakiś związek.

- Możliwe, chociaż po raz pierwszy od dawna nie jestem czegoś pewna. Jeszcze wymieszane z magią wrodzoną...

- Co?

***

Krew buzująca, krew niespokojna. Kropla przelała czarę. Tama runęła z hukiem. Energia rozlała się po ciele, czyn się stał. Moc stała się potężnym, nieposkromionym prądem. Akcja zapadła, przyszłość zaczynała się nakreślać, choć wciąż pozostawała ledwie zarysem. Kolejne akcje łatwo zaburzyłby pierwsze szyki, tworząc kolejne scenariusze.

Aura pulsowała. Zasada była jasna: na początku było i będzie szaleństwo. Dopiero z czasem nastałoby opamiętanie...

***

Erian powoli szedł przed siebie w stronę odgłosów, które dochodziły ze Schroniska. Umysł miał jakby ospały, z trudem pamiętał wydarzenia sprzed paru chwil. Kojarzył jedynie, że się obudził i nagle zapragnął wyjść na zewnątrz. Nikt go nie zobaczył i nie zatrzymał. Potem usłyszał jakieś śmiechy i rozmowy, a ciekawość nakazała mu je sprawdzić i... tego już nie pamiętał.

Idąc, dotknął twarzy. Wokół oka wyczuł coś jakby narośl, która w dotyku jednak przypominała korę drzewa. Przycisnął to coś, ale to był błąd, bo odpowiedział mu ostry ból. Sama skóra na ciele stała się natomiast dziwnie chłodna, wręcz nienaturalnie zimna.

Najbardziej dziwiło uczucie, jakby coś przyczepiło mu się do pleców. Najpierw stawało na baczność, by zaraz opaść i prawie sunąć po ziemi. Erian miał nieodparte wrażenie, że poczuł muśnięcia piór. Skrzydła? Niemożliwe. Elfy nie latały, a jeśli już to była niezwykle trudna sztuka wymagające miesięcy czy lat praktykowania zawiłej magii.

Po chwili dotarł na miejsce, choć wciąż nie wiedział, co dokładnie go tutaj przywiodło. W ogóle miał wrażenie, że między umysłem a ciałem wytworzyła się jakaś bariera.

- Co to jest?! – ktoś wrzasnął.

- Jestem... - Erian przytknął dłoń do ust. Zamiast słów, z jego gardła wydobywały się niezrozumiałe warknięcia. Co się z nim stało?!

- Potwór! – pisnęła jakaś przerażona kobieta.

- Czekajcie! - elf nagle zgiął się w pół, bo wrócił ten okropny ból, ale tym razem dał o sobie znać jeszcze w miejscu trafienia od Kryształu. Przez krótki moment chciał rzucić się na te faery... poczuć ich krew na rękach... taką ciepłą...

- Zabiję nas wszystkich! – krzyknął ktoś. – Dźgnąć go!

Inna osoba powaliła Eriana na ziemię i wykręciła rękę za plecy. Elf ryknął z bólu. Kolejne osoby wrzeszczały przerażone.

- Powiesić go! Niech skurwiel zdycha!

Kilka osób mu zawtórowało, a potem brutalnie dźwignięto Eriana na nogi. Był zbyt słaby, żeby się bronić, ale też i obawiał, że jedno lekkie uderzenie mogłoby spowodować masakrę. Wręcz poczuł ten paradoks: energia w jego ciele buzowała niczym wrzątek, ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa. W tym czasie ktoś związał mu ręce i gdzieś pociągnął.

- Nie, nie, nie! Chwila!

- Nie puszczajcie go!

Wyciągnięto go gdzieś na górę, a Erian mógł tylko taki wisieć bezczynnie. W pewnym momencie poczuł sznur na szyi, a panika wróciła z podwójną mocą. Szarpał się, ale ktoś kopnął go w kolano, że z trudem ustał i znowu wrzasnął z bólu. Te faery chciały go zabić... wszystkie. Nie było nawet jednego głosu sprzeciwu.

- Co ja wam zrobiłem?! – jego warknięcia zagłuszały jeszcze głośniejsze wyzwiska faery. Jedna kobieta krzyczała, że zabiłby jej dzieci. Druga osoba była przekonana, że zrównałby Schronisko z ziemią.

Nagle ktoś go popchnął. Stracił grunt pod nogami. Pętla się zacisnęła, a elf walczył o, chociaż najmniejszy haust powietrza. Wierzgał nogami, choć zdawał sobie sprawę, że to, by mu nie pomogło.

Tracił świadomość...

***

Całą Lśniącą Straż zaalarmowało to, że radosne odgłosy mieszkańców Schroniska nagle zastąpiły wszelkiej maści obelgi wymieszane z... rykami. Te brzmiały jak jakiś duży, konający chowaniec.

Idąc za hałasami, szybko znaleźli zbiegowisko, zapatrzone w coś na górze, że nawet nie dostrzeżono ich przybycia. Faery skandowały wyzwiska tak głośno, że słyszało się nawet własnych myśli.

Ezarel zadarł głowę do góry i... zamarł na widok Eriana. Rozpoznał go od razu, choć wokół lewego oka miał coś czarnego, a zza pleców sterczały długie, ciemnofioletowe skrzydła, brudne od krwi. Erian próbował walczyć z pętlą na szyi, ale jego ruchy szybko robiły się coraz słabsze i wolniejsze. Młodszy z braci powinien zadziałać, ale po prostu tak stał.

Nagle na przód wyrwali się Leiftan i, choć nikt nie wiedział, kiedy przyszedł, Chrome. Ezarel dostrzegł nóż w dłoni blondyna.

- ZOSTAWCIE GO IDIOCI! – wrzasnął jak nigdy i rzucił ostrzem.

Przeciął sznur, a Erian runął w dół. Lorialet i wilkołak rzucili się przed siebie, łapiąc mężczyznę tuż nad ziemią. Tłum zawył zawiedziony, a niektórzy nawet na nich ruszyli z bronią w ręku. Wtedy Chrome wstał i dobył swoje sztylety, nawet nie okazując strachu przed o wiele większym i silniejszym tłumem.

- Odsunąć się! – warknął, że sierść aż mu się nastroszyła. – Do tyłu mówię!

Leiftan zdołał wziąć Eriana na ręce i zabrać ze Schroniska, podczas, gdy Chrome go osłaniał. Po chwili podbiegła do nich Ewelein i po szybkich oględzinach, natychmiast kazała go zabrać do przychodni.

Gdy zniknęli, Ezarel, ze złością w oczach, odwrócił się do tłumu, zawiedzionego, że ich samosąd się nie udał. Jedynie kilka osób opuściło głowę na znak skruchy, choć elf i tak wątpił w ich szczerość.

- Wszyscy, którzy byli w to zamieszani niech już teraz liczą się z poważnymi konsekwencjami!

- Ale on, by nas... - ktoś chciał protestować, ale Ezarel posłał im takie spojrzenie, że wszelkie wyrazy oburzenia zniknęły od razu.

***

Erian obudził się rano z tępym bólem głowy i czarną plamą w pamięci. Próbował wstać, gdy powstrzymały go... sznury. Ktoś przywiązał go do łóżka jak jakiegoś wariata. Odruchowo zaczął szarpać się z więzami, gdy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.

- Już, już! – głos Ezarela zadziwiająco szybko go uspokoił. – Spokojnie!

- Cholera jasna, Ez! Jeśli to miał być żart to, ci nie wychodzi.

- Rozwiązać go – Miiko stała tuż obok.

Ktoś podszedł i rozciął liny. Erian rozmasował obolałe ramiona i usiadł na brzegu łóżka. Gdy to jednak zrobił, wyczuł dziwny dreszcz niepokoju, który przeszedł wszystkich w pomieszczeniu. Jakby się bali, że zaraz, by ich zaatakował.

- Jak się czujesz? – spytał Leiftan. Erian zaczął się zastanawiać ile osób tu było. Lecz, gdy próbował się nad tym zastanowić, to poczuł nieprzyjemne ukłucie w skroni.

- Ech... miałem okropny sen. Byłem jakimś potworem i chcieli mnie powiesić.

Cisza, którą nastała po jego słowach, bardzo mu się nie spodobała.

- Erian – Ezarel zbliżył się do brata. – To nie był sen... Leiftan i Chrome uratowali cię w ostatniej chwili.

- Co?

- Stary... - wtrącił się Nevra. Erian naprawdę się zastanawiał, ile osób tu było. – Ty miałeś takie wielkie skrzydła i dziwne coś na oku. Nie będę kłamać, dreszcz mnie przeszedł. – Ale teraz już wszystko w porządku! – dodał szybko wampir, ktoś go chyba zrugał spojrzeniem.

- Ja... nie rozumiem... Jak?! Nie jestem potworem!

- Wysokie stężenie manny – szepnęła Ewelein.

- Co?

- Erian jest faery z wysokim stężeniem manny we krwi. Siedemnaście tysięcy jednostek!

Wszyscy patrzyli to na kobietę, to na Eriana, który tylko się kulił na łóżku. Przez głowę mężczyzny na raz przefrunęło tak tyle myśli, że o większości zaraz zapominał: ,,Ja? Faery z wysokim stężeniem?", ,,Siedemnaście tysięcy?", ,,Niech mnie ktoś zabije", ,,Jakby mi mało było problemów".

- Co to dla mnie oznacza? – spytał słabym tonem. Współczucie, które biło od Ezarela i Leiftana było tak wyraźne, że można, by je było ciąć nożem.

- Czekanie. Mogłam się domyślić, że ta ,,mutacja" i ten wynik będą ze sobą powiązane, bo im więcej jednostek tym dzika forma jest bardziej agresywna, ale jako, że to była twoja pierwsza przemiana to jeszcze nieszkodliwa, ale następne...

- Nie kończ, załapałem. Nie ma na to jakiegoś lekarstwa, eliksiru?

- W pewnym sensie jest. Wywar Stostera wstrzykiwany dożylnie powstrzymuje mutację, która się objawia, gdy naraz użyjesz dużo zaklęć lub będziesz w wielkim stresie. Podobno można to wyczuć, ale to jest sprawa indywidualna dla każdego faery. Z czasem posiądziesz formę rozumną, gdzie będziesz mógł używać skrzydeł i ogólnego wzmocnienia w pełni świadomie, ale nie wiadomo, co wpływa na to, kiedy się ją osiągnie. Podobno rekord na ten moment to dwadzieścia pięć lat.

- Kiepska byłaby z ciebie mówczyni motywacyjna – mruknął Erian i lekko się rozluźnił, ale tylko odrobinę. – Cholera... przecież mogę kogoś zabić i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Dziękuję Ewelein – powoli wstał z łóżka. – Mogę iść?

- Jasne. Tylko uważaj na siebie.

- Tak... będę.

***

Siedział przy fontannie i próbował myśleć. Jednak jakiekolwiek próby spełzały na niczym, bo zaraz przypominał sobie słowa Ewelein: ,,Z czasem posiądziesz formę rozumną, gdzie będziesz mógł używać skrzydeł i ogólnego wzmocnienia w pełni świadomie, ale nie wiadomo, co wpływa na to, kiedy się ją osiągnie".

Czemu on? Nie dość, że Ultimate to jeszcze ukryta bestia, dopóki ta nie raczy się uspokoić. Czy zrobił coś złego? Nie umiał zadać konkretnego pytania, jego myśli urywały się na najprostszych: ,,Jak?", ,,Dlaczego?".

Nagle poczuł, że trzymał sztylet w dłoni. Nawet nie poczuł, gdy brał go do ręki. Ostrze było tak blisko nadgarstka... Wystarczyłoby jedno dobre cięcie i to, by się skończyło. Świat przestałby patrzeć mu na dłonie i ocenić kim lub czym był. Może to był efekt wychowania, ale zawsze postrzegał samobójstwo jako chaos, nagły koniec, oznaka, że ktoś potrzebował pomocy, ale nigdy jej nie otrzymał, może nawet jakaś forma strachu. Niby z jednej strony samobójca zawsze miał motyw działania, ale Erianowi zawsze to się kojarzyło ze złą decyzją. A teraz? Przyjechał tu z myślą spotkania z bratem, okazji do prezentacji swojej wartości, a miał wrócić do Świątyni z łatką bestii, wyrokiem i nagłą zmianą myślenia. Myśl odebrania sobie życia nagle jawiła mu się jako wybór neutralny: śmierć, ale jednocześnie koniec cierpienia. Jakaś opcja... Potem szybko schował ostrze. Nie mógłby tego zrobić, nie mógł skrzywdzić Eza, rodziców, cioci, wujka Respena, kuzynostwa, a nawet babci, choć ta wkurzała niemiłosiernie. Musiał żyć dla tych, których kochał. Teraz nawet się uśmiechnął na myśl, że będzie miał wymówkę od spotkań z staruszką.

- Niby siedzisz na widoku, a znaleźć cię nie można – Ezarel usiadł obok. – Jak się czujesz z... no, wiesz.

- Lepiej, dzięki. Jeszcze mam myśl, że to zły sen, ale jednocześnie przyzwyczajam się do świadomości, że sporo się zmieni.

- No już chyba nie będziesz mógł jechać na wszystkie misję Zakonu, co nie?

- I tak ostatnio nie ma ich zbyt dużo... Zmieniając temat, to teraz chyba najbardziej się boję, że jak się przemienię to kogoś zabiję.

- Nie zrozum mnie źle, ale przyznaj, że jako Infiltrator dziwnie to brzmi.

- Ez! – Erian syknął nieco ostrzej niż zamierzał. Ręce mu zadrżały. – Pamiętasz ile lat już jestem w Zakonie? Dziewiętnaście lat. W Infiltratorach od szesnastu. Wiesz, ile faery zabiłem?

- Jakoś przy obiedzie o tym nie opowiadasz...

- Pięć. Pięć osób, Ez. A misję na, których byłem mogę spokojnie liczyć w setkach. Więc pięć osób na tyle wyjazdów to śmiesznie mało, ale dla mnie to dużo. Pewnie byłoby tego więcej, ale podrzynam gardło tylko, gdy mam naprawdę dobry powód: morderca, gwałciciel, świr, gościu, który mi prawie rozwalił nos i jedyne na czym się znał to wymachiwanie pięściami... A i tak czuję często opór. Bo w tym tkwi paradoks: po praktyce wystarczy jeden ruch, żeby rozciąć komuś gardło, ale zaraz potem masz świadomość, że zabiłeś żywą osobę, która pewnie ma rodzinę, która nie zdaje sobie sprawy, że ich bliski właśnie krztusi się własną krwią.

Ezarel nie odezwał się do tej pory ani razu. Czasem tylko mocniej ściskał wargi. Też pozbawiał życia, a wspomnienie o banshee dalej było w nim silne, ale chyba nigdy nie pomyślał o tym w taki sposób jak Erian. W jednej chwili tak zrobiło mu się żal brata, że bez słowa go przytulił. Przez myśl mu przeszła kolejną propozycja przeniesienia do Straży, ale nie powiedział tego głośno.

Bo to nie był dobry moment.

***

O cholera. Prawie 5 tyś. słów. Ludzie, rekord...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro