Never let me go

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cisza, przerywana żałosnym szlochem. Richard, który gładził go po plecach, smutek niemalże namacalny oraz ból, tak trudny do zniesienia. Było źle.

- Muszę ci coś powiedzieć - wyjąkał, starając się złapać oddech. Oczy bolały go już od nieustannego płaczu, a gardło miał zdarte niemalże do krwi, ponieważ  poprzedniej nocy krzyczał w poduszkę kilka godzin. Wszystko było nie tak.

- Ja to wszystko rozumiem - oznajmił i przytulił go do siebie. Jego dłonie mimowolnie błądziły po plecach Stephana.

- Nie. - Pokręcił głową. - Ty nic nie wiesz.

- W takim razie, powiedz mi o wszystkim - poprosił i usiadł przy kuchennym blacie, zastanawiając, co takiego robi się w dzień pogrzebu. Powinni zrobić jakąś stypę, ale nikt nie miał na to siły. Z jednej strony każdy spodziewał się, że to kiedyś nastąpi, ale z drugiej... wszyscy liczyli na cud, magiczne uzdrowienie, które postawi go na nogi. Niestety, życie to nie bajka.

- Chyba powinniśmy zacząć od początku, co nie?

- Nie wiem, to zależy od ciebie. To twoja historia, wasza historia - poprawił się, kiedy dostrzegł wielki portret Andreasa, wiszący na ścianie w kuchni. Był wtedy jeszcze uśmiechnięty, szczęśliwy, a przede wszystkim zdrowy.

- Wiesz, że zawsze kochałem fioletowy, co nie? - zapytał niewyraźnie, starając się uporządkować w swojej głowie całą tę historię.

- Nie wiem, może. Przepraszam Stephan, ale nigdy nie interesowały mnie takie sprawy - oznajmił i dłonią potarł swoją twarz, starając się nie rozpłakać. On też nie miał siły, w końcu przyjaźnili się z Andreasem od kilku lat.

- W każdym razie kochałem fioletowy, do czasu. Pewnego dnia zauważyłem fioletowe kręgi pod jego oczami i nagle znienawidziłem ten kolor. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jest źle. W końcu każdy ma czasem gorszy dzień, co nie? Na początku uznaliśmy, że to bezsenność. Zwykła reakcja organizmu, która została odblokowana przez jakieś wydarzenie. Brzmi irracjonalnie, ale to chyba trzymało nas przy życiu. Kurczowa nadzieja, że nic takiego się nie stało - westchnął, starając się przypomnieć te czasy, kiedy byli szczęśliwi, ponieważ mimo krótkich godzin snu oraz zmęczenia, Andreas potrafił się uśmiechać, prawdziwie uśmiechać. Kąciki jego ust unosiły się do góry, w oczach pojawiały się urocze zmarszczki. Stephan kochał to.

- Ale to nie była bezsenność, wszystko zrzuciło się na nas, niczym lawina - Stephan schował twarz w dłoniach, starając się uspokoić swój przyspieszony oddech. Pamiętał ten dzień, za bardzo wyrył się w jego pamięci.

- Trzeci grudnia, nie mylę się? - Richard pamiętał tę datę. Wszystko było wtedy nie tak.

- Tak, oczywiście. To był pojebany dzień - zaśmiał się smutno przez łzy - upadł na treningu, pojechaliśmy do lekarza i nagle bum! - palcami wykonał jakiś dziwny gest przy swojej głowie - Nowotwór złośliwy, kto by się spodziewał? Dwadzieścia trzy lata i diagnoza, która zmienia całe życie - wzruszył ramionami.

- Mieliście nadzieję? - Richard zapytał cicho, niewiedząc, jak wewnętrznie wyglądała ich relacja. Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że między nimi było dobrze, ale coś na pewno musiało się zmienić.

- Oczywiście Richard, kto by jej nie miał? - westchnął - Wiesz, to dziwne, ale pamiętam nawet, co grało w radiu, kiedy siedzieliśmy w aucie po wizycie u lekarza. Z głośników leciało "never let me go" i wiesz, co mu obiecałem?

- Niech zgadnę, że nigdy nie pozwolisz mu odejść, tak?

- Jakbyś tam był. - Pokiwał głową. - I nagle wszystko się zmieniło, zniknął mój Andi. Zastąpiła go jakaś wersja jego samego, bardziej pusta i zrozpaczona. Popadł w depresję, a fiolet przeważał na jego twarzy, ale to przecież nie koniec! Śmierć w jego wypadku nie była łaskawa. Nawet nie wiesz Richard, jak bardzo się męczył. Widziałeś jedynie namiastkę tego, czego ja świadkiem byłem codziennie.
Kiedyś kupiłem mu białą różę, która nagle zaczęła idealnie pasować do jego skóry - Stephan pokręcił głową, przypominając sobie jak bardzo blady był, ale to chyba nie to przerażało go najbardziej. Najgorsza była krew, która sączyła się z jego ust i swobodnie skapywała po jego klatce piersiowej, by finalnie wsiąknąć w prześcieradło. Ich sypialnia przypominała połączenie apteki oraz szpitala, ale Stephan jeszcze się łudził. Przeczytał wszystkie artykuły o cudownych ozdrowieniach, modlił się do bóstw, o których nigdy wcześniej nie słyszał, ale to nie przyniosło zamierzonych rezulatatów.

- Wiesz, bałem zostawiać się go samego. Miał takie straszne myśli, cały czas mówił o śmierci, opisywał ją w taki sposób, jakby była jego najlepszą przyjaciółką. On pogodził się z tym, że odejdzie, ale ja nie - Stephan pokręcił głową.

- Wiem, twoje desperackie poszukiwanie jakiegokolwiek wyjścia było tak bardzo bolesne. My też chcieliśmy coś zrobić, ale według nas nie było rozwiązania. Pozwoliliśmy mu cierpieć - Richard już nawet nie starał się powstrzymać swoich łez, to trwało za długo. On też potrzebował wreszcie wyrzucić to z siebie.

- Wiesz, w pewnym momencie, zaczęły się moje wątpliwości. Zastanawiałem się, czy faktycznie go kocham, czy warto walczyć. To nie był on, Richard. Normalny Andreas nie zachowywałby się w ten sposób. Tabletki oraz nowotwór go zmieniły, straciłem go - Stephan wiedział, że zbliża się do końca opowieści, że szala goryczy za chwilę się przeleje. Jasność ustąpi ciemności.

- Nie, przestań Stephan - Richard podniósł głos - To nadal był twój Andi, po prostu cierpienie zmieniło jego poglądy, ale nie możesz mówić, że był inny. Kochałeś go Steph - Freitag przekonywał go, ponieważ wiedział, że byli dla siebie stworzeni i gdyby nie ten pieprzony rak, żyliby pewnie teraz jak w bajce.

- Wiesz, nowotwór był jak ziarenko. Na początku taki malutki, ale z biegiem czasu zaczął się rozrastać, wypuszczał korzenie i atakował. Ból był okropny. Czasem całymi dniami zwijał się z bólu i płakał, a ja bezradnie głaskałem go po plecach, zapewniając, że kiedyś to się skończy. Chyba już wtedy podjąłem decyzję Richard i kurwa, wiem jak to zabrzmi, ale nigdy bym tego nie zmienił. Widziałem jego stan, to nas wykończyło, nasza miłość była zimna i opierała się jedynie na trosce i to co zaraz powiem Richard..... Znienawidzisz mnie za to, ale ja musiałem - pokręcił głową, przygotowując się na reakcję przyjaciela.

- To był drugi luty i już od rana byłem świadomy, że jest źle. Obudził mnie jego kaszel, a wtedy zauważyłem, że dusi się krwią, miał taki błagalny wzrok, tak cholernie cierpiał, a ja już wiedziałem. Podałem mu te cholerne tabletki Richard, to nie nowotwór go zabił, a ja - Stephan wyszeptał te słowa i wbił spojrzenie w ten cholerny portret, który wywoływał w nim coraz większe wyrzuty sumienia.
Freitag przełknął ciężko ślinę, zastanawiając się, jak ma zareagować. Nie był zły na Stephana. Wiedział, że jeśli ten to zrobił, to musiało być cholernie źle.

- Richard, błagam cię, powiedz coś - poprosił, a z jego oczu popłynęło kilka łez, nie spodziewał się, że jego oczy mogą jeszcze wyprodukować jakąś ciecz.

- Stephan... jeśli uznałeś, że to konieczne, to ja... ja to szanuję - oznajmił i przytulił go do siebie, a Stephan rozpłakał się na dobre.

- Nie uważasz, że to zdrada? W końcu on był niewinny w tej sprawie, to ja go zabiłem Richarda. Kurwa, nawet nie wiesz, jak to boli - łkał, a Freitag pocierał jego ramiona, czuł wobec Leyhe taką wielką litość.

- Nie Stephan, nie myśl o tym, nie w ten sposób.

- Przed śmiercią poprosił mnie, żebym nigdy nie pozwolił mu odejść. Powiedział, że na zawsze mam go mieć w swojej pamięci. Richard, ja go zabijałem, a on błagał, żebym nadal miał go w swoim sercu i to było tak cholernie niedorzeczne.

- Wiem Stephan, ale to jest miłość i to zawsze będzie tak wyglądać. To będzie boleć do końca twojego życia, będziesz się obwiniać, ale czy nie było to tego warte?

- Masz rację Richard, a teraz obiecaj mi, że dopilnujesz, bym nigdy nie pozwolił mu odejść.

- Obiecuję Stephan, pomogę ci w tym - zapewnił i przytulił go mocno.

Wiedział, że wszystko będzie inne, że ból nadal będzie trwać, ale Richard miał rację, dla tych pięknych chwil, było warto.

I może czasem Freitag czuł się winny, ponieważ wybaczył Stephanowi jego czyn, jednak wiedział, że tak musiało być. Nie mogli nic poradzić. Śmierć znowu odniosła triumf.

"im piękniejsza była miłość, tym dłuższe będzie cierpienie, kiedy ta miłość się skończy."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro