Rozdział 44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stoję przed wejściem na komisariat, dopalając kolejnego papierosa przez towarzyszący mi stres przed spotkaniem z żoną Greysona. Może być takie prawdopodobieństwo, że mężczyzna będzie znajdować się z domu.

Bóg mi świadkiem, że kobieta nie pozna go, jak tylko go dorwę w swoje ręce. Będę bić go tak długo, dopóki nie przyzna się, dlaczego od samego początku kręcił za naszymi plecami i robił z nas wszystkich idiotów. Jedyną osobą, która miała do niego zastrzeżenia, była Danielle, a każdy z nas zbywał jej podejrzenia. Pluję sobie teraz w brodę przez to, że jej wtedy nie posłuchałem. Mogłoby potoczyć się to inaczej.

— Gotowy? — Przenoszę spojrzenie na znajomego. Gaszę papierosa i wrzucam go do kosza, śledząc wzrokiem rozbawiony to, jak wkłada na głowę swoją policyjną czapkę, by wyglądać na profesjonalistę. — Jedziemy radiowozem — oznajmia, więc kiwam posłusznie głową.

— Jak mam być szczery, to trochę obawiam się spotkania z nią. Musimy ustalić wspólną wersję wydarzeń — mówię, kierując się za nim do samochodu.

Wkładam ręce do kieszeni spodenek i sprawdzam telefon, bo zaczął uporczywie wibrować, doprowadzając mnie tym do szału. Wzdycham, odrzucając połączenie od przyjaciółki i piszę jej krótką wiadomość, że jestem z Colinem, by nie musiała się martwić. Zacieram dłonie, które zaczynają mi się pocić. Zasiadamy w radiowozie i ustalamy jedną wersję. Będziemy musieli trzymać się jej za wszelką cenę.

Najgorsze w tym planie jest to, że ja będę odgrywać w nim kluczową rolę, a Colin będzie grać policjanta, który przyjął zgłoszenie o zaginięciu. Czyli najprościej mówiąc, będzie po prostu sobą.

Nie wiem, czego możemy spodziewać się po Josephine Morrin. Są dwie możliwości.

Pierwsza: kobieta została wtajemniczona w plan Greysona i będzie również kłamać nam w żywe oczy, jak jej mąż, a druga możliwość: nie ma pojęcia o niczym i powie nam wszystko co wie, jak tylko oznajmimy, że Greysona nie ma w szpitalu od kilku dni.

Mam ogromną nadzieję, że jednak ona nie ma zielonego pojęcia o tym, co wyprawia jej facet, bo dzięki temu wyciągniemy o wiele, wiele więcej informacji, które mogą okazać się przydatne w tej sprawie. Po tym, jak już zaplanowaliśmy wszystko od A do Z i spaliliśmy fajki, Colin wyjechał na ulicę Nowego Jorku, wpisując w nawigację wcześniej adres zamieszkania Morrin'ów. Krzyżuję ramiona na klatce piersiowej, nerwowo zerkając na ekran telefonu Loczka i dochodzi do mnie, że za dwie minuty będziemy na miejscu. Pukam niecierpliwie w gips na mojej ręce, dopóki nie dojeżdżamy do małego, schludnego domku jednorodzinnego. Colin zatrzymuje auto na podjeździe.

Wzdycham głośno, gdy dostrzegam ładną, rudowłosą kobietę za niskim płotkiem, bawiącą się z małą dziewczynką, która wygląda jak jej mała kopia. Szeroki uśmiech maluje się na twarzy Josephine Morrin, gdy gładzi dziecko po głowie, a dziewczynka śmieje się głośno, co łaskocze moje bębenki. Dopiero gdy wysiadamy z samochodu, a jej wzrok ląduje na radiowozie, uśmiech gaśnie. Zatrzaskujemy za sobą drzwi i po skinieniu do Colina, że zaczynamy wdrażać nasz niecny plan w życie, idziemy w stronę ogrodzenia.

— Przepraszam bardzo, pani Josephine Morrin? — Jego głos jest profesjonalny, jak na służbistę przystało.

Odchrząkuję niepewnie, stając u jego boku i dopiero teraz dostrzegam zaokrąglony brzuch kobiety. Otrzepuje dłonie widocznie zestresowana, ale nie daje tego po sobie poznać. Dziewczynka wzdycha głośno i chowa się za nogi swojej mamy, od czasu do czasu zerkając na nas spod przestraszona.

— Tak, a o co chodzi? — pyta, skanując wzrokiem najpierw Colina, później mnie. Głaszcze córkę po głowie, by uspokoić ją choć odrobinę, a ta spogląda na kobietę z dołu, jakby była ósmym cudem świata.

— Komisarz Wood. — Wylegitymował się, okazując się odznaką. — Zastaliśmy pani męża?

— Mąż jest na szkoleniach z pracy. Nie wiem, kiedy wróci.

Dziecko szarpie za materiał sukienki swojej rodzicielki, jednocześnie dzięki temu zwracając w końcu na siebie upragnioną uwagę. Kobieta wzdycha przeciągle i kuca przed dziewczynką. Układa dłonie delikatnie na jej ramionkach i gładzi je kciukami, szepcząc jej przy okazji coś do ucha. Piszczy podekscytowana i zaczyna biec w kierunku domu, zatrzaskując za sobą drzwi z impetem. Rudowłosa kobieta odprowadza ją spojrzeniem, dopóki nie nastaje cisza.

— Coś się stało konkretnego, panowie? — Mój wzrok ponownie machinalnie zjeżdża na ciążowy brzuch, a ślina w gardle zastyga.

Colin wbija mi łokieć w żebro, jednak ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie. Jego żona jest w ciąży dokładnie tak, jak Adele, a Greyson pozwala cierpieć mojej ukochanej ze świadomością, że nosi ona pod sercem dziecko. Pierdolony sukinsyn.

— Jestem znajomym Greysona ze szpitala. Zacząłem martwić się o niego, bo nie odzywa się do mnie już od dwóch tygodni. Jestem na zwolnieniu lekarskim, jak widać, a on miał zastąpić mnie w pracy. Nasz przełożony nieźle się zdenerwował, jak się nie pojawił, więc zadzwoniłem na policję, przepraszam z góry za kłopot — mówię na jednym tchu, po czym zaczynam się ironicznie śmiać, robiąc z siebie głupka. Wskazuję dłonią na stojącego obok mnie Colina, który z grobową miną udaje, że zapisuje coś w raporcie. — Nie wspominał nic o szkoleniach. Kiedy wyjechał? — pytam podchwytliwie, gdy jej spojrzenie ląduje na mojej ręce, a raczej na opatrunku gipsowym.

— Może wejdą panowie do środka? Nie chcę, żeby sąsiedzi słyszeli zbyt wiele.

Brunet posyła mi jednoznaczne spojrzenie, co oznacza, że nasz plan jak narazie sprawdza się bezbłędnie. Kobieta otwiera nam furtkę, więc podążamy za nią posłusznie. Rozglądam się po sporym ogrodzie, a zęby zaciskają się na wnętrzu polików, gdy dostrzegam w oknie twarz dziewczynki, która spogląda na nas z zainteresowaniem.

Kiwam głową do znajomego po tym, jak już wchodzimy do domu, by dać mu do zrozumienia, że nadal musimy trzymać się planu, bo jest dobrze. Jest nawet lepiej, niż przypuszczałem. Kierujemy się za kobietą do, jak się okazuje, kuchni, a mój wzrok przyciąga obraz powieszony na ścianie, a raczej rodzinne zdjęcie. Przyglądam się zdecydowanie zbyt długo, ale nie jestem w stanie odwrócić wzroku od tego, jak córka obejmuje szyję swojego ojca i całuje z miłością jego policzek. To ta sama dziewczynka, która jeszcze przed chwilą towarzyszyła swojej mamie na dworze.

— Może kawę? Herbatę? — pyta uprzejmie, a ja z Colinem równocześnie kręcimy głowami na boki. Siadamy przy okrągłym stole i dajemy chwilę kobiecie, która mimo sprzeciwów, stawia przed nami dwie szklanki z wodą. Dziękujemy za jej życzliwość. — Jeśli chodzi o to, kiedy wyjechał na szkolenia... Było to trzy dni temu. Jak tylko wrócił z pracy, ze szpitala, zaczął się pakować i wyjechał w pośpiechu. Nie mówił, kiedy wraca.

Marszczę brwi zdezorientowany, kalkulując w głowie dni nieobecności Greysona i dochodzę do wniosku, że wyjechał z domu dzień przed meczem absolwenckim, by być pod ręką Merle'a. Suchość w gardle zaczyna mnie dręczyć, więc sięgam po szklankę z wodą.

— Z moich informacji wynika, że pan Morrin nie pojawił się w pracy od dwóch tygodni. — Głos zabiera Colin, a Josephine porusza się niespokojnie na krześle, marszcząc przy tym brwi.

— To niemożliwe. Trzy dni temu wyjechał na szkolenie. — Kręci głową na boki, a jej spojrzenie pada na moją osobę. — To musi być jakieś nieporozumienie — mówi spanikowana, gładząc się po ciążowym brzuchu. Kątem oka widzę, jak Colin zaciska usta w wąską linię, pisząc coś na kartce. — Jeszcze wczoraj z nim rozmawiałam przez telefon. Opowiadał, co robił na szkoleniu i czego się na nim nauczył. To nie może być przypadek.

Lampka w mojej głowie rozświetla mroczne myśli. Kopię Colina w kostkę pod stołem, by zrozumiał, o co mi chodzi, jednak na marne. Odchrząkuje niepewnie i czeka na mój ruch.

— Ode mnie nie odbiera od dawna. Może dlatego, że zmieniłem numer telefonu. — Śmieję się idiotycznie, by kobieta połknęła haczyk. — Zadzwoni Pani ze swojego telefonu do Greysona i może mógłbym z nim porozmawiać? Muszę z nim uzgodnić, co przekazać przełożonemu, bo wciąż o niego dopytuje.

Robienie z siebie głupka wychodzi mi lepiej, niż mógłbym pomyśleć.

— Mamusiu, coś się stało? — Odwracam się, słysząc za sobą cichy, dziecięcy głos.

Dziewczynka wychyla się z różowego pokoju, a jej duże oczy badają moją twarz z zainteresowaniem. Ubrana w białą sukieneczkę wygląda, jak mały aniołek. Przełykam ślinę, dochodząc do wniosku, że coś mi nie pasuje w tej całej popieprzonej sytuacji. Greyson ryzykowałby dla Merle'a, mając na utrzymaniu rodzinę?

Ma kochającą żonę i wspaniałą córkę, a mimo tego dopuścił się rzeczy niewybaczalnych, za które może pójść za kratki. To nie trzyma się kupy.

— Nie, kochanie. Za chwilę do ciebie przyjdę, poczekaj jeszcze, dobrze? — Dziewczynka kiwa posłusznie głową i chowa się ponownie w pokoju, zatrzaskując drzwi.

Kobieta wzdycha głośno, wstając z krzesła tylko po to, by odnaleźć swój telefon. Dłonie jej drżą prawdopodobnie przez nadmiar stresu, spowodowany nagłym najściem, ale nie mieliśmy innego wyboru. Sytuacja jest delikatna, musimy z Colinem działać szybko, by dostać się do katowanej Adele. Jednocześnie nie możemy zbytnio stresować Josephine ze względu na ciążę, nie jesteśmy potworami. Nie chcę, żeby stała jej się krzywda.

— Włączę głośnomówiący — oznajmia, wybierając numer mężą na urządzeniu.

Wciągam gwałtownie powietrze i posyłam jej pełen sztuczności uśmiech, by nie domyśliła się, że coś jest nie tak. Mój uśmiech blednie z każdą sekundą, a gdy odpowiada nam głucha cisza, kobieta próbuje ponownie dodzwonić się do mężczyzny.

Josie? Coś się stało? Mówiłem, żebyś nie dzwoniła na ten numer. — Serce staje mi na moment, gdy słyszę głos tego zdrajcy jasno i wyraźnie.

Nie da się nie wyczuć jego zdenerwowania, jest niemalże namacalne, jednak kobieta stara się ukryć smutek za wszelką cenę, wywołany jego oschłym tonem.

— Przyjechał twój znajomy ze szpitala z panem policjantem. Mówią, że od dwóch tygodni nie byłeś w szpitalu. To prawda, Greyson? — Palce drżą mi pod stołem, a nadzieja na uzyskanie prawdy w końcu płonie we mnie na nowo.

To jedyna okazja, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat Adele.

Jaki znajomy? — Jego głos ocieka przerażeniem, czego Josephine nie jest w stanie wyczuć. Najwidoczniej nie zna prawdy o dawnym życiu swojego kochanego męża. Czuję wyższość, choć nie powinienem, bo również znajdowałem się w tym samym środowisku, co on.

W tym przypadku, jesteśmy jednością.

— Cześć, Greyson. Martwiłem się o Ciebie — odzywam się pewny siebie, prostując się na krześle. Zapada cisza w słuchawce, jednak połączenie nie zostało przerwane. Jego oddech jest słyszalny, a rudowłosa posyła mi zdezorientowane spojrzenie, które przyćmiewam zadowolonym uśmiechem. — Przełożony dopytuje o to, gdzie się podziewasz.

Wypowiada szeptem moje imię sam do siebie, niedowierzając w to, że posunąłem się do takiego ruchu, a ja śmieję się sucho. Colin kopie mnie pod stołem, bym opanował emocje, a prawda jest taka, że mógłbym postąpić z Josephine dokładnie tak samo, jak Naygin z Adele, a Colin nagrałby całe zajście dokładnie tak, jak zrobił to Greyson.

Uderzałbym ją raz za razem, dopóki nie wyglądałaby tak, jak moja ukochana. I dopóki nie błagałaby o litość, bo jest w ciąży, a ja powiedziałbym, że mam to głęboko w dupie.

Różnica jest taka, że ja nie jestem potworem.

Możemy pogadać na osobności? — Pytanie jest skierowane bezpośrednio do mnie.

Josephine udziela mi zgody, bym wziął urządzenie i udał się na zewnątrz, podczas gdy sama chodzi z kąta do kąta zestresowana całą tą sytuacją. Zanim opuszczam mieszkanie słyszę, jak Colin uspokaja kobietę, jak na prawdziwego policjanta przystało. Przykładam urządzenie do ucha, wyłączając tryb głośnomówiący.

— Nie rób jej krzywdy — prosi, gdy tylko zamykam za sobą drzwi, prowadzące do ogrodu.

— Żartujesz sobie? Zrobię jej krzywdę, jak mi nie powiesz, gdzie zabraliście Adele, a uwierz mi Greyson, nie chcę tego robić — oznajmiam spokojnie, wyciągając z paczki papierosów jedną fajkę. — Więc?

Panuję nad złością, a przynajmniej próbuję nad nią zapanować, choć moja cierpliwość jest jak cienka nić.

— Nie mogę ci powiedzieć, gdzie jesteśmy, kurwa, zrozum.

— Greyson, gdzie jesteście? Tak, czy siak, pożałujesz tego i lepiej zapamiętaj te słowa. Masz pięć sekund na odpowiedź. Jak nie odpowiesz, Josephine dowie się o Tobie wszystkiego, bo nie wie niczego, prawda? — Wypuszczam dym z płuc, czując się na wygranej pozycji. — Pomyśl tylko, jak zareaguje na wiadomość, że jej nieskazitelny mąż brał udział w porwaniu i katowaniu bezbronnej dziewczyny w ciąży. Obawiam się, że nie najlepiej zniesie tę informację.

Słyszę w słuchawce jego rozpaczliwe westchnienie. Jestem na wygranej pozycji, on zawsze był ode mnie słabszy, a jak widać, rodzina to jego pięta Achillesa. Dokładnie tak, jak moja.

— Zagroził mi, że jeśli nie pójdę na współpracę, zabije Josephine i moją małą Joselin. Nie miałem wyjścia, Alan, znasz Merle'a, jak nikt inny. Wiesz, że on nie rzuca słów na wiatr. — Zaciskam usta w wąską linię. Kręcę głową na boki, nie dopuszczając do siebie wiadomości, że Merle zagroził, że zabije dziecko. Niewinne, małe dziecko. — Nie mogę ci powiedzieć, gdzie jesteśmy. Ale pomogę jej to przetrwać, masz moje słowo.

Po tych słowach w tle słyszę głos sprawcy całego tego zamieszania. Prostuję się, a wzdłuż kręgosłupa biegnie mrożący krew w żyłach dreszcz. Połączenie zostaje przerwane, a w mojej głowie odbijają się echem słowa Greysona i nawoływanie Merle'a.

Nawet jeśli chcielibyśmy zlokalizować jego telefon, prawdopodobnie od razu wyciągnął z niego kartę i wyrzucił do śmieci. Dokładnie tak było z lokalizacją urządzenia, z którego zostało wysłane nagranie. Policja rozłożyła ręce i jedyne, co otrzymałem, to słowa współczucia.

Klnę pod nosem, wpatrując się w wyświetlacz smarfona Josephine, a mianowicie na fotografię, która przedstawia ich całą rodzinę. Przełykam ślinę zdesperowany i analizuję w głowie jego słowa, a raczej obietnicę, którą odważył się złożyć. Chciałbym mu zaufać i wierzyć, że jest po mojej stronie, ze względu na to, że nie miał wyboru. Gdybym ja znalazł się w jego sytuacji, prawdopodobnie zareagowałbym tak samo bez dwóch zdań. Bliskich przekładam ponad wszystko, są numerem jeden. Kto wie, jak potoczyłaby się ta sytuacja, gdyby Merle chciał zemścić się na Greysonie, a nie na mnie.

Dopalam papierosa i wraz z wypuszczanym dymem ulatuje ze mnie złość, a na jej miejsce wstępuje wyrozumiałość. Jestem w stanie uwierzyć w ten szantaż, który jest jak najbardziej w stylu Merle'a. Posunie się do przeróżnych rzeczy, dojdzie po trupach do celu i to dosłownie, jeśli mu na czymś zależy.

Teraz zależy mu tylko i wyłącznie na zemście.

Wracam do domu, skąd dobiegają głosy przejętej Josephine i Colina, próbującego załagodzić całą tę sytuację. Przełykam ślinę, a na twarz nakładam sztuczny uśmiech, który mógłby zasugerować, że kobieta nie ma się czym martwić. Dłoń, w której trzymam jej telefon zaczyna mi drżeć, a myśli wciąż krążą wokół tych kilku słów, wypowiedzianych przez Greysona.

"Pomogę jej to przetrwać".

— Zaszło małe nieporozumienie — mówię, pojawiając się w kuchni. Josephine porusza się niespokojnie na krześle, gdy oddaję jej urządzenie, a jedną rękę wciąż trzyma na brzuchu i bierze głęboki wdech, by rozluźnić się choć odrobinę. — Faktycznie jest na szkoleniu, a w pracy nie był od dwóch tygodni, bo miał przygotowania do wyjazdu. Mój błąd, przepraszam za zamieszanie — wyjaśniam sytuację kłamstwem, czując na sobie zdezorientowane spojrzenie Colina.

Do cholery, przecież nie mogę powiedzieć jej chociażby namiastki prawdy, bo się kompletnie załamie, a ucierpi na tym również ich nienarodzone dziecko przez stres. Dlatego czasami lepiej coś podkoloryzować.

— To dlaczego przełożony nic nie wiedział o jego wyjeździe?

— Został powołany z innego oddziału — odpowiadam pośpiesznie, czując dziwny niepokój w głębi. — Takie tam, lekarskie sprawy.

Macham ręką lekceważąco i śmieję się krótko. Odchrząkuję znacząco, by Colin w końcu wyczuł aluzję i ruszył swoje pieprzone cztery litery w kierunku wyjścia, bo im więcej kobieta zada pytań, tymbardziej się pogubię, a wtedy domyśli się, że wcale nie jestem lekarzem.

— No nic, przepraszam za najście jeszcze raz.

— Może poda mi pan swój numer? Przekażę go mężowi, żeby się mógł z panem kontaktować w razie potrzeby — zagaduje, spoglądając na mnie uprzejmie.

Josephine Morrin jest pierwszą kobietą, która nie potrafi wyczuć, że ktoś kłamie. Zazwyczaj płeć piękna używa swojego "babskiego instynktu", żeby rozszyfrować drugą osobę, ale nie ona. Ona uwierzyła w każde moje słowo.

— Tak się składa, że podałem mu go podczas rozmowy, ale dziękuję bardzo. — Kolejny raz uśmiecham się do rudowłosej kobiety, zbierając się jak najszybciej do wyjścia.

Colin bierze swoją teczkę zaraz po założeniu na głowę policyjnej czapki, a Josephine odprowadza nas do drzwi. Gdy już mamy wychodzić na zewnątrz, dziewczynka wychodzi ze swojego pokoju i obejmuje z czułością nogi swojej rodzicielki, ponownie przyglądając nam się w badawczy sposób.

— Dlaczego ten pan jest smutny, mamusiu?

Sztywnieję, gdy z ust dziecka pada tak dosłowne pytanie, dotyczące mojej osoby. Przełykam ślinę zdezorientowany i śmieję się nerwowo, łapiąc za klamkę.

— Przepraszam za córkę. Miłego dnia panom życzę — mówi kobieta, podnosząc dziewczynkę ku górze.

Macha nam na pożegnanie, co odwzajemniamy i w ciszy idziemy do radiozowu. Czuję na plecach palące spojrzenie zarówno Josie, jak i jej córeczki, dopiero gdy zasiadam na miejscu pasażera, czuję ulgę.

— No? Co ci powiedział ten sukinsyn przez telefon?

— Że Merle go zaszantażował. Groził mu, że jeśli nie pójdzie na współpracę, zabije Josephine i Joselin — odpowiadam zgodnie z prawdą, przeczesując włosy palcami do tyłu, lekko ciągnę za ich końce.

— Wierzysz mu?

— Nie wiem, ale ma to trochę sensu. Sam z siebie raczej by nie ryzykował pójściem za kratki, mając rodzinę — sugeruję, a Colin jedynie kiwa głową. — Jeśli okaże się, że to prawda, co powiedział, odwołam swoje oskarżenia. — Brunet wciąga gwałtownie powietrze i zerka na mnie kątem oka, przekręcając kluczyki w stacyjce.

— Byłbym w stanie w to uwierzyć, ale i tak musimy poczekać, jak ta sprawa się zakończy. Powiem ojcu, co udało nam się ustalić i obgadam to z nim.

Wyjeżdżamy na ulice Nowego Jorku, zmierzając w stronę komisariatu policji. Jestem wdzięczny Colinowi za to, że nie neguje mojego zdania. Patrząc na Josephine i małą, rudowłosą istotkę doszedłem do wniosku, że nie pozwolę na to, by dziewczynka i jeszcze nienarodzone dziecko wychowywało się bez ojca, jeśli jest niewinny.

Nie zmienia to jednak faktu,  że dołożył swoją cegiełkę do porwania Adele, a za to będzie musiał odpokutować. Jednak jeszcze długa droga do tego, by móc stwierdzić wiarygodność jego słów. Jedyna osoba, która mogłaby to potwierdzić to Merle, a od niego ciężko jest wyciągnąć prawdę. Dlatego trzeba będzie postawić na bardziej drastyczne środki, jeśli chcielibyśmy usłyszeć od niego chociażby jedno, zgodne z prawdą, zdanie.

Odpisuję w międzyczasie na wiadomości od bliskich, bo podczas tej chwili, gdy byłem bez telefonu, nagromadziło się ich całkiem sporo. Najwięcej od rodziców moich i Adele, którzy co godzinę pytają, czy są jakiekolwiek nowe informacje w tej sprawie, a ja z bólem serca muszę odpowiadać, że niestety nie. Nie będę wplątywać ich w sprawy dotyczące Greysona.

W ciszy przemierzamy ulice miasta, a gdy tylko zatrzymujemy się na policyjnym parkingu, Colin wypuszcza powietrze z ust.

— Postaram się dowiedzieć dziś czegoś więcej. Może są jakieś nagrania z kamer, które przeoczyliśmy.

— Pomogę Ci — oferuję podekscytowany.

— Zostaw to mnie. Jedź do domu i odpocznij, a jak tylko będę coś wiedział, dam ci znać.

Przewracam oczami zirytowany, ale ostatecznie przystaję na jego zdanie. Żegnamy się w pośpiechu, bo do bruneta właśnie zadzownił pan Wood, żądający nowych wieści. Idę do swojego auta, odprowadzając go jednocześnie wzrokiem do szklanych drzwi. Biję się z myślami, czy powinienem jeździć po mieście i szukać Adele, czy wrócić do domu i porozmawiać z przyjaciółmi o tym, czego się dowiedziałem od żony Greysona.

Ostatecznie decyduję się na drugą opcję, choć niechętnie. Droga na Brooklyn minęła mi w zastraszającym tempie, a zatrzymując się na podjeździe, dochodzę do wniosku, że chyba jechałem na autopilocie. Mój mózg nie zarejestrował drogi powrotnej, ani samochodu Chrisa, co oznacza, że nie ma ich w domu.

Wzdycham, zamykając auto i zmierzam w stronę frontowych drzwi, a raczej do doniczki, stojącej na oknie, by wyciągnąć z niej zapasowe klucze. Jakim zaskoczeniem jest to, że dom jest otwarty, a intuicja podpowiada mi, że stało się coś złego. Po cichu wchodzę do środka i zdejmuję buty, by nie zwrócić na siebie uwagi osoby, znajdującej się w mieszkaniu.

Stąpam powolnie po panelach, dopóki z kuchni nie dociera do moich uszu cichy, stłumiony szloch. Przymykam powieki zrezygnowany i tym razem już nie skradam się po korytarzu. Idę żwawo w stronę płaczu, a gdy staję w progu pomieszczenia, dostrzegam Danielle. Stoi do mnie tyłem i patrzy przez okno, ocierając jednocześnie nos i policzki chusteczką. Serce zaczyna mi mocniej bić, a wraz z każdą wylaną przez przyjaciółkę łzą, czuję się źle z samym sobą.

Pierdolone poczucie winy towarzyszy mi każdego dnia, a najgorsze jest to, że muszę z tym żyć i nic, ani nikt nie jest w stanie mnie pocieszyć. Bo wiem, że to wszystko dzieje się przeze mnie.

— Danielle, chodź tu do mnie — mówię spokojnie, trzymając emocje na wodzy.

Porusza się przestraszona moją obecnością, a gdy odwraca się w moją stronę, włosy na ciele stają dęba.

Jej twarz jest zaczerwieniona od wylanych łez, włosy w kompletnym nieładzie, a koszulka przemoczona. Przełykam ślinę, wyciągając ramiona w jej stronę, a blondynka bez zawahania w nie wpada. Owija ręce wokół mojego torsu i zaczyna szlochać. Drżę, spoglądając ku górze, jednak jest już za późno.

Pojedyncza łza spływa po prawym poliku i dociera aż do linii ust, rozprowadzając na nich jednocześnie uczucie żalu i bezradności.

— Nie mogę sobie z tym poradzić, Alan. — Zaciska mocno moją koszulkę w pięści, a ja w odpowiedzi głaszczę ją po głowie. — Obiecywała mi, że powie, jak będzie robić test. Miałam być przy niej, jak ona była przy mnie. Przez cały ten czas była sama z tym faktem, musiała być przerażona.

— Nadal nie rozumiem, dlaczego nie powiedziała mi o ciąży — odpowiadam szczerze, marszcząc przy tym brwi. Ukłucie w sercu jest bolesne, ale staram się to zamaskować.

— Mogła bać się twojej reakcji.

— Ale dlaczego? Już od dawna myślałem o dziecku — pytam, gładząc jej plecy, by szloch ustał choć odrobinę. Chciałem porozmawiać z nią zupełnie szczerze i wyciągnąć informacje, których wcześniej nie zdołałem się dowiedzieć, ani od niej ani od Adele. — Pluję sobie w brodę przez to, że nie zauważyłem, że coś jest nie tak. Chodziła przygaszona przez dłuższy czas, a ja dopiero teraz to zrozumiałem.

Jej oddech normuje się z każdą kolejną chwilą, gdy jesteśmy do siebie przytuleni.

— Chyba musimy przestać robić sobie wyrzuty za coś, na co nie mieliśmy wpływu. Oboje — mówi wymownie, odsuwając się ode mnie na krok. Łapię ją za ramiona, a na mojej twarzy błądzi niepewny uśmiech, wywołany tymi słowami.

Kciukami zataczam kółka na jej skórze, a jej brew rusza w górę potęgując zdezorientowanie moim zachowaniem.

— Ty możesz przestać robić sobie wyrzuty, ja nie. 

— Zamiast wmawiać sobie, że to twoja wina, zacznij myśleć nad tym, co mogłoby ją uszczęśliwić, jak już do nas wróci.

Wzdycham przeciągle, opierając się tyłem o blat kuchenny. Jej spojrzenie na świat i szarą rzeczywistość zdecydowanie do mnie nie przemawia, choć muszę przyznać, że z jednej strony ma rację. Jest zdecydowanie za późno, by płakać nad rozlanym mlekiem.

— Dowiedzieliście się czegoś nowego z Colinem? — Dziewczyna podchodzi do kuchenki i ustawia na niej czajnik z wodą. Uruchamia palnik i siada na krześle, przyglądając mi się uważnie w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Greyson był szantażowany przez Merle'a. Zagroził mu, że jeśli nie będzie z nim współpracować, zabije jego ciężarną żonę i córkę — odpowiadam bez ogródek, zaciskając delikatnie palce na wystającej części blatu.

Uchyla usta, zaskoczona nagłym wyznaniem, jednak ja mam dość owijania każdej brzydkiej prawdy w ozdobny papierek.

— Skąd wiesz?

— Byliśmy u jego żony dzisiaj. Zadzwoniła do niego ze swojego telefonu, odebrał. Chwilę z nim porozmawiałem. — Wzruszam obojętnie ramionami i siadam naprzeciwko przyjaciółki, czekając na jej reakcję.

Grymas na jej twarzy nie zwiastuje niczego dobrego, a ja chcę wysłuchać tego, co ma do powiedzienia, bo ostatnio nie pomyliła się co do Greysona, miała czujnego nosa.

— Nie można mu ufać, Alan. W końcu przyczynił się do tego porwania, miał w tym swój udział.

— Tak, wiem, ale... jak zobaczyłem Josephine w ciąży i ich córeczkę... Jestem w stanie uwierzyć w ten szantaż. Znam go od dawna, zawsze rodzina była u niego priorytetem, a jeśli chodziło o ich bezpieczeństwo, nie zawahałby się.

Woda gotuje się, więc wstaję z krzesła i napełniam kubki wrzątkiem. Stawiam kubek przed analizującą każdy szczegół dziewczyną, a sam sięgam po jabłko, by przegryźć cokolwiek. Nie wiem, kiedy ostatni raz zjadłem coś pożywnego, ale było to na pewno jeszcze przed zniknięciem Adele. Teraz żywię się głównie papierosami, kawą i alkoholem.

— Jak będzie niewinny, odwołam oskarżenia.

— Mówisz serio?

— A Ty byś chciała wychowywać córkę bez Chrisa u boku? Nie jestem bez serca, żebym pozwolił wychowywać się dziecku bez ojca, daj spokój. — Kręcę głową na boki, widząc to, jak przewraca zirytowana oczami. — Postąpiłabyś inaczej na moim miejscu, jeśli okaże się, że Merle faktycznie go zaszantażował?

— Ja po prostu mówię, że mu nie ufam, a tym bardziej na słowo. Zrobisz to, co uważasz za słuszne, jestem po twojej stronie — mówi, układając swoją dłoń na mojej. Gładzi ją lekko, a kącik jej ust unosi się słabo ku górze.

Chciałbym odwzajemnić ten gest, jednak uśmiechanie wychodzi mi jedynie wtedy, gdy muszę zrobić to przymusowo. Patrzę na dziewczynę zamyślony, wracając myślami do słów Greysona, a mianowicie do złożonego słowa i do snu, który zaprząta mój cholerny umysł.

ADELE

Próbuję wziąć gwałtownie wdech spanikowana, podnosząc się do siadu. Zimna woda wylana na moją głowę powoduje chwilowy paraliż, nie mogę złapać oddechu. Sapię przeraźliwie, a po ciele przebiega dreszcz, spowodowany lodowatą pobudką. Z włosów spływa mi ciecz, a ubrania, które mam na sobie, przyklejają się do ciała, potęgując dreszcze jeszcze bardziej. Przez zamknięte powieki dostaje się światło, co oznacza jedynie to, że nastał dzień.

Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale nie potrzebowałam na to zbyt wiele czasu. Straciłam sporo krwi, a przez brak jedzenia i nawodnienia nie byłam w stanie nawet walczyć ze samą sobą. Ocieram twarz odrętwiałą, nieuszkodzoną dłonią i nim zdążę się obejrzeć, Naygin kuca przy mnie ze strzykawką i złowrogim, obrzydliwym uśmiechem.

— Nie ruszaj się to nie będzie bolało. — Jego palce boleśnie zaciskają się na moim nadgarsku i choć próbuję wyrwać rękę, jest już za późno. Igła tępo wsuwa się w moją skórę, wywołując mój cichy jęk, jednak on nie zwraca na to uwagi. Nie mam siły, by z nim walczyć, nie mam siły, by chociażby się ruszyć. — Heroina pomoże ci z bólem — oznajmia ironicznie, gdy wyciąga igłę z mojej skóry.

Wzdycham ciężko, mrużąc leniwie powieki. Opieram się plecami o ścianę, gdy w głowie zaczyna mi szumieć, jednak w bardzo przyjemny sposób. Moje ciało nagle robi się lekkie, jakby nic nie ważyło, a zadowolony wzrok Naygina nie przeszkadza mi w odczuwaniu euforii po wstrzyknięciu do krwi narkotyku. Śmieję się krótko, gdy próbuje coś mi przekazać, jednak ja kładę się na zimnej posadzce, zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą zostało wylane na mnie całe wiadro lodowatej wody. Znów robię się senna, jednak osoba, kucająca przy mnie uniemożliwia mi zaśnięcie.

— W końcu mogę cię dotknąć.

Zamiast zaprzeczeń, z mojego gardła wydostaje się głośny, paniczny śmiech, a przynajmniej mam takie wrażenie. Świat zaczyna wirować, gdy czuję jego opuszki palców na swojej dłoni. Walczę usilnie z tym, by nie przegrać walki ze snem i z heroiną, która zapanowała nad moim ciałem i umysłem w zaledwie kilka sekund, jednak w tej nierównej walce ja jestem na przegranej pozycji.

Dociera to do mnie, gdy Naygin nie zaprzestaje swoich ruchów, a wręcz przeciwnie. Pragnie więcej i więcej, a teraz ma to, co tylko zechce na wyciągnięcie ręki. Czuję wciąż jego dotyk, najpierw na nadgarstku, później na łokciu, na barku, aż nie dociera do mostka. Mruczę coś pod nosem niezrozumiałego, nawet nie mam zielonego pojęcia, co mam na myśli i co chciałabym mu powiedzieć. Prawdopodobnie to, by przestał mnie dotykać, jednak nie jestem przekonana przez szumy, które męczą moje myśli i wmawiają mi, że powinnam iść spać.

Nie jestem zmęczona, przecież dopiero się obudziłam, a mimo to, powieki robią się coraz cięższe.

— Nie — burczę pod nosem, ale jest już za późno. O wiele za późno.

Zimna, szorstka dłoń wsuwa się pod miseczkę stanika, a ja drętwieję, chwilowo odzyskując resztki zdrowego rozsądku. Mam zamiar znów wymierzyć mu cios w krocze, by przestał mnie obmacywać, jednak nic z tego. Siada na mnie całym swoim ciężarem, dręcząc sutek w bardzo bolesny sposób.

Rozglądam się spanikowana, chcąc odnaleźć jakikolwiek ratunek. Zaciska dłoń na mojej piersi, co wywołuje odruch wymiotny. Żółć zbiera mi się głęboko w gardle, ale ja już jestem kompetnie stracona przez heroinę. Oddycham wolno, godząc się z losem, jaki był mi najwidoczniej pisany. Leżę w bezruchu, a obraz zaczął mi się zamazywać przez łzy, mozolnie wyciekające z moich oczu.Łapie za nadgarstki przy moich dłoniach i przekłada mi ręce nad głowę, uniemożliwiając ruchy, jednak ja i tak nie byłabym w stanie nic zrobić, by go z siebie zrzucić. Pochyla się nade mną usatysfakcjonowany, czuję ciepły oddech przy swojej szyi, a chwilę po tym mokre usta na poliku. Zaczyna mnie całować, wyznacza ścieżkę od twarzy, aż po obojczyki.

— Podoba ci się, prawda? — Jego szept wywołuje znów u mnie zniesmaczenie.

Obracam głowę w bok i przymykam powieki, prosząc Boga w myślach o pomoc, choć zdaję sobie sprawę z tego, że to na marne. Zagryza płatek mojego ucha, układając się na mnie z erotycznym westchnieniem, wskutek czego jego przyrodzenie, okryte spodniami wbija się w udo. W głębi duszy właśnie zostałam rozdarta na pół i pozbawiona jakiejkolwiek godności.

— Zdejmiemy z ciebie koszulkę. Co ty na to? — Nagle chwyta za materiał i pod wpływem siły rozdziera go. Leżę pod nim obnażona, mając na sobie jedynie biustonosz. — Czujesz, jaki jestem na ciebie nagrzany? Czujesz to, Adele?

Napiera na mnie wzwodem raz za razem, sapiąc w obleśny sposób, a łzy wciąż wyciekają z kącików oczu. Czuję chłód połączony z odrazą do samej siebie i jego język, uciążliwie drażniący moją skórę.

— Masz twarde sutki. Podniecam cię?

Próbuję poruszyć rękoma, które mam przyszpilone nad głową, gdy jedną dłonią opuszcza mój stanik. Całuje mnie, a mną wstrząsają dreszcze, gdy językiem dociera do sutka. Szlocham zdesperowana i sama świadomość tego, że jestem kompetnie naćpana i niezdolna do normalnego funkcjonowania, dobija mnie jeszcze bardziej do lodowatego betonu.

— Koniec tej zabawy. Teraz czas na prawdziwe przyjemności.

Obraca mnie nagle na brzuch, w efekcie uderzam głową o twardą podłogę. Jęczę obolała i zamroczona z twarzą, przyciśniętą do jeszcze niedawno wylanej wody. Przełykam ślinę z ogromnym trudem, na chwilę zwątpiłam, czy aby przypadkiem nie straciłam przytomności, gdyż nie czułam nic, prócz błogości, wywołanej narkotykiem.

Do momentu, aż Naygin nie zaczął ściągać moich spodenek, lewitowałam między jawą, a rzeczywistością. Na moment przed oczami pojawił się Alan i jego nieskazitelny uśmiech, a chwilę po tym, wraz z dotykiem chłopaka, pojawiła się żałosna desperacja i próba uwolnienia się od o wiele cięższego faceta. Teraz jedynie majtki zakrywały moją kobiecość, a ja czując wzwód na pośladkach, straciłam wszelkie nadzieje na ratunek.

On mnie naprawdę zgwałci.

— Gotowa? — pyta, a ja machinalnie zamykam oczy.

Na wpół przytomna odliczam sekundy, ile potrzeba, by Naygin zdjął ze mnie bieliznę i zgwałcił mnie bez żadnych skrupułów.

— Ani mi się waż, kurwa! — Nagle krzyk Greysona sprawia, że uchylam ociężałe powieki, choć nie należy to do najłatwieszych zadań.

Nie widzę, co się dzieję, jednak mogę domyślić się po zbolałym krzyku Naygina, że dostał w twarz. Z impetem uderza o ścianę, jednocześnie zsuwając się z mojego ciała, a ja nareszcie mogę złapać upragniony, głęboki oddech.

— Co jej podałeś? — Poprawiam swój biustonosz, nasuwając go na piersi, podczas gdy Greyson łapie chłopaka za koszulkę i podnosi go ku górze. Wolno analizuję wszystko, co się dzieje po tym,jak udało mi się usiąść. — Co jej podałeś, kurwa, pytam się! — wrzeszczy, biorąc z podłogi pustą strzykawkę. Przygląda się jej uważnie, podczas gdy Naygin rozpina rozporek przy swoich spodniach, najwyraźniej zadowolony z tego, co przed chwilą zaszło. — Dałeś jej heroinę? Pojebało cię? Ona jest w ciąży.

— Chciałem się trochę zabawić, nic więcej — mówi, ironicznie się śmiejąc.

Ociera krew, spływającą z jego wargi po uderzeniu przez Greysona, a gdy stawia krok w moim kierunku, odruchowo wzdryguję się, sięgając po rozdarty materiał koszulki.

— Jeszcze raz się do niej zbliżysz, to nie będę cię oszczędzać.

Greyson pcha Naygina w stronę wyjścia z pomieszczenia. Jego spojrzenie, przeszywające mnie na wskroś, wywołuje kolejny odruch wymiotny. Siedzę skulona w kącie, osłaniając swoje roznegliżowane, wciąż przemoczone ciało. Narkotyk płynący w żyłach pozwolił mi zapomnieć o tym, że było mi zimno, a resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mi, że powinnam się zakryć. Ręce mam wiotkie, ledwo mogę nimi poruszać, a o nogach nie wspomnę. Śledzę wzrokiem powolnie sylwetkę Greysona zaraz po tym, jak wywala Naygina z pokoju. Burczy coś niezrozumiałego, wyrzucając przez okno strzykawkę i igłę, a gdy podchodzi do mnie, zaczynam się śmiać.

Głupkowato, głośno śmiać, gdy widzę jego przerażenie w oczach.

— Adele, ej — mówi, podając mi spodenki.

Marszczę brwi zdezorientowana i patrzę na nie dłuższą chwilę, by zrozumieć, że należą do mnie. Ubieram je z trudem na siebie, a sam fakt, iż nie jestem w stanie podnieść się z ziemi przez pieprzoną heroinę, nie ułatwia mi tego zadania. Greyson przytrzymuje mnie, bym nie wywaliła się na twarz, a następnie ściąga z siebie koszulkę i wkłada mi ją przez głowę. Nogi mi drżą i muszę przytrzymać się ramion mężczyzny, żeby nie upaść i nie poturbować się jeszcze bardziej.

— Jesteś mokra, co się stało?

— Nie wiem — odpowiadam bełkotliwie. Siadam ponownie na zimnym betonie i patrzę na niego z dołu. — Chcę do domu.

Po tych słowach świat zaczyna wirować. Najpierw powoli, a później coraz mocniej i mocniej, aż nie opadam całym swoim ciężarem na podłoże. Zasypiam wraz z przeraźliwym błaganiem Greysona, bym nie zamykała oczu, ale nie jestem w stanie dłużej z tym walczyć. Ostatnie, co czuję, to chłód i poczucie bezradności, wypełniające mnie całą.

Chcę spać.

_______

littlebabyx12

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro