ROZDZIAŁ 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Jadę właśnie do przychodni weterynaryjnej. Scott napisał mi, że chce pogadać i jest właśnie w tym miejscu. Marzę o tym, aby problemy się skończyły. Wiem, jestem osobą nie potrafiącą usiedzieć na miejscu. Lubię, gdy coś się dzieję. Ale to już przesada. Ile można walczyć z czymś, czego nie można zabić. Musimy pozbyć się Kaminy, jednocześnie nie możemy jej zabić, bo to człowiek. Chore, wiem.

          Właśnie podjechałam pod budynek. Wysiadłam i zmierzam w kierunku wejścia. Oczywiście nie mogę przejść przez furtkę. Pieprzona blokada.

- Deaton!

          Zza ściany wyłonił się wspomniany mężczyzna. Niby nie wyróżniał się w tłumie, ale jednak dla mnie zawsze będzie wyjątkowy. W każdej sytuacji można na niego liczyć.

- Przepraszam, zapomniałem po Tobie – uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka, jednak furtki nie zamknął. - Może ktoś jeszcze przyjść – odpowiedział na moje nie zadane pytanie. Kiwnęłam głową i podążyłam za nim.

- Hej , Scott - podeszłam do chłopaka i przytuliłam na przywitanie .

- Hej, Nina. Musimy pogadać – powiedział zmieszany.

- Wiem. Po to tu jestem. Co to za sprawa? - spojrzałam na małego pieska leżącego na stole.

- Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzał – odezwał się Deaton.

- Skąd. Spokojnie - posłałam mu uśmiech. - To o co chodzi?

- O Kanimę i Gerardzie. Wiesz, że on zabił Matt'a? Tym samym stał się ...

- Jej panem – dokończyłam za Scott'a. - Jak to możliwe? Jak go zabił?

- Utopił go – powiedział Isaac wchodząc do pomieszczenia.

- Kiedy? - zadałam kolejne pytanie.

- Po akcji na komisariacie. Poszedł za nim i go dorwał. Zdaje się, że Gerard ma swój własny plan. - powiedział Scott.

- A my musimy mieć swój. Od kiedy o tym wiecie? - spojrzałam na chłopaków.

- Od kilku minut.

- Ja wiedziałem wcześniej – powiedział Isaac. – Ponoć Peter widział to zajście.

- Pan zmartwychwstały?

- Tak, dokładnie – zaśmiał się lekko.

- Jeśli Gerard ma teraz Kanimę po swojej stronie, to mamy przejebane.

- Nina! - krzyknął Deaton.

- No co? Oni nie są dziećmi – chłopcy zaśmiali się.

- Co robimy? - zapytał Scott.

- Coś wymyślę. A co Cię tu sprowadza, Isaac?

- Chciałem pogadać ze Scott'em.

- To ja wyjdę – powiedziałam i miałam skierować się do wyjścia, ale zatrzymał mnie.

- Zostań. Nie mam nic przeciwko Twojej obecności – uśmiechnął się.

- Więc o co chodzi? - zapytał Scott.

- Erica i Boyd chcą odejść ze stada Dereka. Dzisiaj.

- A Ty zastanawiasz się czy nie odejść z nimi? - zapytałam. Ten spojrzał na mnie zdezorientowany. - Gdy mówiłam, że czytam w myślach, serio to mówiłam .

- Kurde – powiedział i zaśmiał się.  – Ale tak. Myślę nad tym.

- Wiesz – zaczął Scott. – To dosyć poważna decyzja. Odejście ze stada jest trudne. Wy potrzebujecie Alfy.

- Dokładnie – wtrąciłam się. – Każdy wie, że Derek nie należy do najmilszych osób, ale jednak dba o was. Na swój sposób, ale jednak. Nie pozwoliłby, aby stała wam się krzywda.

- Ja osobiście nie potrafiłbym zostawić przyjaciół ani stada – spojrzał na mnie Scott lekko się uśmiechając.

- Dobrze, że nie mam nikogo – powiedział Isaac i dotknął psa, a na jego ręce pojawiły się żyły. - Co to?

- Odbierasz mu ból. - powiedział Scott. – Wiele mu nie zostało, ale dzięki Tobie nie cierpi.

- To tak się da?

- Tak – odpowiedziałam. – Takim małym czynem możesz pokazać , że nie jesteś zły. Pomagasz mu, Isaac.

          Spojrzałam na chłopaka, a on wpatrywał się w psa. W jego oczach ujrzałam łzy, a on podniósł wzrok na nas i się uśmiechnął. To był miły widok, który chciałabym widzieć o wiele częściej.

- Niesamowite - powiedział.

-  Nie jesteś sam. - powiedziałam, uśmiechając się w jego stronę.

- Jestem - chłopak wyraźnie posmutniał.

- Nie. Masz Dereka, Erice, Boyd'a ... – powiedziałam.

- ... Mnie, Stiles'a, Allison, Lydię ... – dopowiedział Scott.

- ... I mnie – dokończyłam. – Nigdy nie jesteś sam. Dobrze wiesz, że możesz na nas liczyć. Jesteśmy w tym razem, mimo wszystko. Nigdy Cię nie zostawimy – powiedziałam.

- Dziękuję – odpowiedział chłopak wzruszony.

- To Twoja decyzja, czy odejdziesz czy nie. My ją uszanujemy bez względu na wszystko.

- Przemyślę to. Ale raczej odejdę. Mam dość tego miasta. Dziękuję za wszystko – przytulił nas i wyszedł.

          Przez chwile nikt z nas się nie odzywał. Cisza ogarnęła gabinet weterynarza. Było mi smutno, że Isaac che odejść z miasta. jednak to jest jego decyzja,  aja nie mam prawa go do niczego zmusić. Scott postanowił ją przerwać.

- Dzisiaj mecz Lacrosse, na którym będzie Gerard. Będziesz? - Tu spojrzał na mnie.

- Nie przegapiłabym takiej okazji – uśmiechnęłam się.

- Jesteście wielcy – powiedział nagle Deaton . Spojrzeliśmy na niego zdezorientowani. -Jesteście młodzi, a nie boicie się wyzwań. Każde z was wiele przeszło, a wy się nie poddajecie. Macie świadomość tego, że możecie przegrać. A wy mimo wszystko chcecie walczyć.

- Wiesz, ktoś kiedyś powiedział mi, że nieważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz. Po każdym upadku stajemy się silniejsi – uśmiechnęłam się.

- Mądre słowa - powiedział Deaton, a Scott się uśmiechnął.

- Dobra, ja uciekam. Trzeba przygotować się do walki. Pa – powiedziałam i już mnie nie było.

          Po przybyciu postanowiłam się trochę odświeżyć. Wzięłam szybki prysznic i w samym ręczniku wybrałam się do sypialni. Ubrałam na siebie komplet bielizny i ruszyłam go garderoby. Wybór ciuchów nie był łatwy. Padło na jasny ubiór, który znalazł się w mojej szafie dzięki Lydii.

          Zeszłam na dół ubrana i podeszłam do lodówki. Wyjęłam z niej dwa woreczki krwi i przelałam jeden do szklanki. Po wypiciu wlałam drugi. Gdy skończy się ta cała wojna muszę przejść na detoks. Za dużo krwi ostatnio piję. Zapełniłam swój brzuszek krwią i wyszłam z domu. Zamknęłam drzwi i ruszyłam o garażu. Dzisiaj chciałam wybrać samochód, którym jeszcze nie jechałam. Padło na Nissana.

           Szybko ruszyła spod domu i skierowałam się w stronę szkoły. Po zaparkowaniu wspięłam się na trybuny i usiadłam obok Melissy oraz Szeryfa. Przywitałam się z nimi i skupiłam na zawodnikach. Zauważyłam Scott'a i Stilesa, którzy zamartwiali się przegraną wojną. Jeszcze się nie zaczęła ! Co za młotki. Spojrzałam na Melisse, a ta wyglądała na skrępowaną moim towarzystwem. Chciałam wstać i zmienić miejsce, ale złapała mnie za nadgarstek i uśmiechnęła się. Rozpoczął się mecz. Scott siedział na ławce, Stiles był na boisku. Spojrzałam na ławkę i zobaczyłam Scott'a w towarzystwie Isaac'a. Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął się.

- Pomogę wam – wyszeptał, ale ja to usłyszałam. Uśmiechnęłam się.

- Postaraj się nikogo nie wysłać do szpitala – powiedział Scott.

- Postaram się – odpowiedział Isaac. – Nina, pomóż mi .

          Pokiwałam głową i zaczęłam szukać swoich ofiar. Zauważyłam Gerarda, który przyglądał się wszystkim. Już nie mogłam się doczekać jego miny, gdy odkryje prawdę o mnie.

- Zasłoń mnie – powiedziała do Melissy.

          Ona bez żadnych pytać wykonała moją prośbę. Zauważyłam jednego z zawodników z naszej drużyny i ruszyłam ręką. Chłopak wylądował na trawie i musieli go znosić.

- To Ty? - zapytała Melissa.

- Tak. Muszę usunąć kilku zawodników, aby Scott mógł wejść na boisko i pilnować Jacksona.

          Melissa kiwnęła głową i dalej mnie osłaniała. Poszukałam wzrokiem kolejnej ofiary, którą musiałam posłać na ławkę.  Podcięłam kolejnego zawodnika. Usłyszałam czyjś głos. Gerard.

- Poddaj się, Scott. Nie wiem jak to robisz, ale Ci się nie uda. Przyprowadź mi Alfę, a nikt nie zginie.

          Spojrzałam zdziwiona na Scott'a. Oni mieli jakiś układ. Tylko dlaczego chłopak mi nic o nim nie powiedział? Nie ufa mi? W tym momencie byłam na niego lekko zła, ale to załatwię później.

- Pomóż mi, Nina – wyszeptał Scott.

          Odszukałam kolejnego zawodnika i ten również wywalił się łamiąc rękę. Nie miało być tak ostro. Gerard zaczął rozglądać się po trybunach. Jego wzrok padł na mnie. Koniec gry. Uśmiechnęłam się do niego wrednie i podcięłam kolejnego zawodnika. On spojrzał na mnie zły. Jeszcze tylko jeden i wejdzie Scott.

           Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałam. Isaac upadł sparaliżowany na ziemię. Spojrzałam ze zdziwieniem i przerażeniem na Scott'a. Isaac'a ściągnęli na noszach z boiska.

- On to zrobił specjalnie – powiedział i został zaniesiony do budynku.

          Scott wszedł na boisko i zaczął rozglądać się za Jacksonem. Zobaczyłam, że nie ma Gerarda. Czyli już robi się gorąco. A miałam nadzieję, ze chociaż do końca meczu będzie spokój.

- Gerard – wyszeptałam, a Scott spojrzał w stronę szkoły. Gerard szedł dumnym krokiem w tamtą stronę, a Scott chciał iść za nim.- Ja się tym zajmę. Pilnuj Jacksona – powiedziałam, a ten kiwnął głową w odpowiedzi.

- On to słyszy? - zapytała Melissa.

- Tak. Mamy super słuch.

          Kobieta uśmiechnęła się. Wyszeptała jeszcze ,, uważajcie na siebie '' . Uśmiechnęłam się do niej szeroko i skierowałam do szkoły. Gerard coś knuje, to pewne. Szybkim krokiem poszłam do szatni chłopców. Nie myliłam się. Isaac był oparty o umywalkę, a Gerard wraz z dwoma łowcami stali przed nim.

- Scott nie dotrzymuje umowy. A Ty zginiesz jako pierwszy. 

          Gerard zaczął zbliżać się do chłopaka, ale zobaczył jego cwany uśmiech. Spojrzał w lusterko i ujrzał moją uśmiechniętą twarz. Jego mina była bezcenna.

- Witam kochanych łowców.

          Powiedziałam, a pod moimi oczami wyszły żyły, wraz z nimi kły. Rzuciłam się na łowców, z którymi nie miałam większego problemu. I oni polują na wilkołaki. Żałosne. Chciałam rzucić się na Gerarda , ale on zwiał, jak zwykle.

- Gdzie on jest? - warknęłam. – Z resztą nie ważne – podeszłam do Isaac'a. - To zaboli .

          Przecięłam jego rękę i ścisnęłam. Jad Kanimy zaczął opuszczać jego ciało. Szkoda tylko, że to musi być tak bolesne. Nie chciałam go ranić, ale nie było innego wyjścia.

- Dziękuję – powiedział.

- Nie, to ja dziękuję – uśmiechnęłam się. - Pomogłeś nam, chociaż miałeś odejść. To wiele znaczy dla mnie i dla Scott'a. Cieszę się z Twojej decyzji, Isaac. Pamiętaj,  jesteś naszą rodziną.

          Chłopak po raz kolejny tego dnia miał łzy w oczach. Spojrzał na mnie uśmiechnięty. Miałam ochotę go przytulić, chłopak naprawdę stał się dla mnie kimś ważnym. Tą chwilę przerwał mój instynkt.

- Muszę lecieć – powiedziałam, a Isaac spojrzał na mnie zdezorientowany. – Mam czasami przeczucia. Teraz czuję, że w lesie coś się dzieje. Muszę to sprawdzić. Powiadom Scott'a, proszę.

- Powiem mu. Uważaj na siebie.

- Ty też – uśmiechnęłam się.

          Wybiegłam szybko ze szkoły i skierowałam się do samochodu. Odpaliłam auto i pognałam w stronę lasu. Rzadko kiedy moje przeczucia mnie okłamują. Czuję, że ktoś jest w niebezpieczeństwie. Powinnam teraz być na boisku, a jadę do lasu, bo mi tak sumienie podpowiada. Świetnie, muszę się leczyć, serio. Ale najpierw sprawdzę, co się dzieje. W Beacon Hills niczego się nie ignoruje.



******************************************************************************************

Witajcie, Kochani :* 

Podoba wam się w ogóle te opowiadanie? Nikt nie komentuje tego, a ja nie wiem, czy mam pisać dalej :( Dajcie jakiś znak, czy się podoba. Nawet sama kropka w komentarzu będzie dla mnie znakiem, że mam pisać dalej. 

Miłego czytania :*



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro