ROZDZIAŁ 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           Dzisiaj wymarzona środa Lydii Martin. Poniedziałek i wtorek minął bardzo szybko. Nawet nie wiem kiedy. Od soboty jest spokój. Nikt nie przeszkadza, nie zabija, nie rozrabia. To aż dziwne. Ale zapewne to cisza przed burzą. Co do dzisiejszego dnia, mam złe przeczucia. Zawsze gdy jest spokój, później dzieją się bardzo, bardzo złe rzeczy. Przez 22 lata swojego życia zdążyłam się tego nauczyć. Jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca.

            Wstałam z łóżka, rozciągnęłam się, wykonałam kilka szybkich ćwiczeń i pognałam do łazienki. Wzięłam prysznic, wtarłam w ciało czekoladowy balsam i owinęłam się ręcznikiem. Przeszłam do sypialni i ubrałam na siebie biały komplet bielizny. W takim odzianiu wybrałam się do garderoby. Czas wybrać sobie ubrania na dzisiejszy, szkolny dzień. Wybrałam bluzkę na ramiączkach, cienki bezrękawnik , długie spodnie i buty na szpilkach. Dzień zapowiada się słoneczny, więc dzisiaj pojadę bez skóry. Mój strój możenie należy do najjaśniejszych, ale Lydia się ucieszy. W końcu nie będę ubrana cała na czarno.

           Po ubraniu się przyszedł czas na makijaż i fryzurę. Postawiłam na mocny makijaż. Uwielbiam malować się mocno, nikt nie wie dlaczego. Ja sama tego nie wiem. Włosy, standardowo, zostawiłam rozpuszczone. Po ogarnięciu się zeszłam na dół i zrobiłam sobie na śniadanie tosty oraz kawę. Posiłek dopełniłam woreczkiem krwi. W ostatnim czasie strasznie często ją spożywam, a to wszystko przez rany, które otrzymuję w Beacon Hills. Wcześniej woreczek starczał mi spokojnie na tydzień. Ale cóż, takie życie. Po zjedzeniu wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i skierowałam się do garażu. Ze zdziwieniem zobaczyłam moją audi. Pewnie chłopcy ją odstawili do mnie po imprezie. Wzruszyłam ramionami i wsiadłam do niej.

           Pod szkołą zauważyłam Scott'a i Stiles'a, a po drugiej stronie Jacksona. Miałam dość udawania, że nie rozmawiam z przyjaciółmi, więc podeszłam do nich. Ten plan i tak wydawał się być do dupy, a teraz wpadłam na coś innego.

- Co Ty robisz? - zapytał wystraszony Scott.

- Jak to co? Podchodzę do moich przyjaciół. Nie przejmujcie się Jacksonem. Wkręcę mu, że porzucił mnie samą na imprezie i wy mnie odwieźliście, czy coś tam - uśmiechnęłam się.

- Widzisz, Scott. Kobiety jednak potrafią myśleć – spojrzałam na niego wzrokiem zabójcy. – Nic nie mówiłem – podniósł ręce w geście obronnym.

          Jackson spojrzał w naszą stronę i gdy zobaczył mnie z chłopakami, zdziwił się. Ja nie zwracając na niego uwagi, wzięłam chłopców pod ramiona i skierowaliśmy się w stronę drzwi szkolnych.

- Gotowi na dzisiejszą imprezę? - spytałam.

- Tak. Ale mamy problem - powiedział Scott.

- Jak zwykle. Jaki?

- Derek nie przyjdzie. Musi pilnować stada, bo dzisiaj pełnia. Oni się nie kontrolują.

- A Ty? - zapytałam.

- Co ja? - spojrzał na mnie zdziwiony. Czy on naprawdę nie może zacząć trochę myśleć?

- Dasz radę? Będziesz się kontrolował?

- Myślę, że tak. Daję sobie radę podczas pełni, więc nie będzie tak źle. W razie czego mam Ciebie – puścił mi oczko, a ja zaśmiałam się. Skierowaliśmy się do klasy. O zgrozo, lekcje.

          Przez wszystkie zajęcia czułam na sobie czyjś wzrok. Nie musiałam się odwracać , aby wiedzieć, że to Jackson. Lydii za to nie było w szkole. Napisała mi, że nie ma czasu na lekcję, musi zająć się przygotowaniami do imprezy roku. Takiej to dobrze. Też mogłabym odpuścić sobie zajęcia, ale za dużo by tego było. Gerard i tak już dziwnie na mnie patrzy. Czyżby się domyślił? A może Victoria coś mu powiedziała?

          Lekcje, o dziwo, minęły w miarę szybko i bez przeszkód. Chciałam jak najszybciej opuścić budynek szkoły i wybrać się do domu. Z wielką chęcią usiadłabym na kanapie i nic nie robiła. Nie było mi to jednak dane, ponieważ zostałam przez kogoś zatrzymana.

- Hej, Nina. Unikasz mnie? - zapytał Jackson.

- Ja? Skąd  - odpowiedziałam lekko zła. Serio, ja chcę do domu.

- Jesteś na mnie zła?

- Co? Nigdy w życiu. Przecież nie zaprosiłeś mnie na imprezę, po czym opuściłeś i zostawiłeś samą wśród obcych ludzi. Za co miałabym być zła – powiedziała sarkastycznie.

- Przepraszam, nie wiem jak to się stało. Nic nie pamiętam .

- Trzeba było pić więcej. A teraz wybacz, ale spieszę się.

- Pogadajmy normalnie - złapał mnie za nadgarstek.

- Jackson, puść. To mnie boli – powiedziałam. Ten jednak był niewzruszony. Ściskał mnie coraz mocniej. Serio zaczęło mnie to boleć.

- Nina, wszędzie Cię szukam. Jedziemy? - Z tej niezręcznej i złej sytuacji uratował mnie, nie kto inny, jak sam Scott McCall. Ten zawsze wie, kiedy przyjść.

- Tak, już jedziemy. Jackson, puść mnie. Muszę jechać - ten jakby wyrwany z transu puścił mnie i spojrzał smutno.

- Będziesz dzisiaj u Lydii? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Będę. Na razie – powiedziałam i odeszłam w stronę auta. – Dzięki, Scott. On jest opętany. Najpierw jest miły, a później stara się złamać mój nadgarstek. Boże, z kim ja się zadaję.

- To Kanima, co się dziwisz. A tak serio, to podwieziesz mnie teraz do domu – uśmiechnął się szeroko.

- Niech stracę – zaśmiałam się i wsiedliśmy do auta.

           Po drodze staraliśmy się wymyślić  jakieś plany awaryjne. Jest nas 3. W sumie 4, bo mamy Allison jeszcze po swojej stronie, chyba. W każdym razie musimy poradzić sobie sami, bo na Dereka nie mamy co liczyć. Jest dzisiaj bardzo zajęty. Przynajmniej jeden problem z głowy. Wilkołaki bez kontroli nie będą biegać po mieście.

          Odwiozłam Scott'a i skierowałam się do swojego domu. Zastanawiałam się co ubrać. Musi być sukienka, bo inaczej Lydia mnie zabije. Po dłuższym namyślę postawiłam na zwykłą, czarną sukienkę rozkloszowaną u dołu i czarne szpilki. Nie powinna mnie z to zabić.

          Po ogarnięciu się i przyszykowaniu ruszyłam na imprezę. Nie jechałam samochodem, ponieważ mam zamiar dzisiaj wypić. Tak, wampiry mogą się upić, nie to co wilkołaki. Co prawda, nam potrzeba o wiele więcej alkoholu niż człowiekowi, ale jednak. Po dotarciu pod dom Lydii uderzyła we mnie głośna muzyka i tłum ludzi. To było do przewidzenia. Gdy Lydia Martin wyprawia imprezę, grzechem jest nie przyjść. Znając życie, połowa z tych ludzi nawet nie wie kto jest organizatorem.

- Nina! - usłyszałam krzyk Lydii, który wyrwał mnie z rozmyśleń.

- Lydia! Wszystkiego Najlepszego! - ucałowałam ją w policzek i wręczyłam prezent. Otrzymała ode mnie sukienkę, która jej się bardzo podobała i nie mogła jej  ostatnio sobie kupić, drogie perfumy i przepiękny komplet biżuterii z białego złota.

- Dziękuję! Jesteś kochana - przytuliła mnie i zaprosiła do środka. - Muszę iść do reszty gości, bo ktoś właśnie przybył. Czuj się jak u siebie. Miłej zabawy , widzimy się później. – I tyle ją widzieli.

          Zaczęłam się rozglądać po ludziach. Jest tu sporo osób ze szkoły, ale również są osoby, które pierwszy raz widzę na oczy. Zauważyłam Jacksona, który był odwrócony, więc mnie nie widział. Nagle obok mnie pojawiła się Lydia, jakby wyskoczyła spod ziemi.

- Kochana, proszę drinka. Wypij za moje zdrowie! - uśmiechnięta szeroko, czyli impreza udana jak zawsze.

- Dziękuję. Ty nie napijesz się ze mną? - zapytałam i odebrałam napój od niej.

- Może później. Lecę zobaczyć, czy nikt się nie utopił. Nie chcę mieć trupów na imprezie – puściła mi oczko i zniknęła.

          Chciałam się napić, ale poczułam dziwny zapach pochodzący z drinka. Powąchałam mocniej, a następnie zamoczyłam delikatnie usta. Tojad. Co prawda na mnie nie działa, ale na innych już tak. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że ludzie zaczęli się dziwnie zachowywać. A może już wcześniej się tak zachowywali, a ja nie zwróciłam na to uwagi? Mieli halucynacje, zapewne przez wypity alkohol z tojadem. Szybko wylałam swój napój i zaczęłam szukać przyjaciół. To się może źle skończyć. Najpierw ujrzałam Allison, która miała wystraszony wyraz twarzy i trzymała się za brzuch. Podbiegłam do niej.

- Allison! Wszystko dobrze? - spytałam. Ona spojrzała na mnie, a później na swój brzuch.

- Nic nie rozumiem – powiedziała. - Przed chwilą moja kopia postrzeliła mnie w brzuch.

- Twoja kopia? To nie była prawda. Masz halucynacje, jak każdy tutaj. Ktoś dodał tojad do drinków, przez co wszyscy widzą niestworzone rzeczy. Muszę szybko znaleźć chłopaków. Nie pij więcej – zostawiłam samą dziewczynę, która krzyknęła jeszcze ,, dziękuję '' i pognałam na zewnątrz.

          Ludzie zachowywali się co raz dziwniej. Niektórzy gadali sami ze sobą. Inni zaś kłócili się ze ścianą bądź jakąś rośliną. Następni krzyczeli do kogoś, kogo nie było. Bałam się o chłopaków, bo nie wiedziałam, ile oni tego wypili. Zobaczyłam Stiles'a, który miał łzy w oczach i patrzył w jeden punkt. Nagle uchylił się, jakby miał czymś dostać.

- Stiles! - zawołałam i podbiegłam do niego. Z drugiej strony szedł Scott. Znalazłam ich, to najważniejsze.

- Co tu się dzieję? - zapytał przerażony Scott.

- Tojad. Ktoś dolał go do alkoholu. Trzeba otrzeźwić Stiles'a. Jak Ty się czujesz? - zapytałam i wzięłam Stiles'a pod ramię. Zaprowadziliśmy go koło basenu.

- Już lepiej. Wcześniej widziałem Allison, która całowała się z Kanimą.

- To nie prawda. To halucynacje – wsadziłam głowę Stiles'a do wody.

- Co Ty robisz?! Utopisz go! - krzyknął przestraszony Scott.

- Serio? Myślisz, że bym go zabiła? - spytałam i wyciągnęłam otrzeźwiałego Stiles'a. - Spokojnie, już doszedł do siebie. Najlepszy sposób na trzeźwienie - wsadź głowę pod wodę. Zawsze działa – uśmiechnęłam się.

- Gdzie Lydia? - zapytał Scott spokojniejszym głosem.

- Nie mam pojęcia. Wy spróbujcie ogarnąć gości, ja jadę do Dereka. Mam złe przeczucia. Jakby coś się działo, to dzwońcie – powiedziałam.

           Zadzwoniłam po taksówkę i chwilę później byłam pod domem Hale'a. Zapłaciłam kierowcy i ruszyłam w stronę drzwi. Coś mi tu nie pasowało. Jest za cicho. Przecież w środku powinien być Alfa z trzema, niekontrolującymi się  betami. A jest za cicho. Powoli weszłam do środka i poczułam krew. Ktoś jest ranny, tylko kto? Było ciemno, więc chwilę zajęło mi przyzwyczajenie wzroku do panującego mroku. Spoglądałam na ziemię i kawałek dalej zauważyłam leżące ciało. Podbiegłam tak i odwróciłam twarzą do mnie. To był Derek. Bety go tak załatwiły?

- Derek – klepnęłam go lekko po twarzy. Nic, zero reakcji. Klepnęłam go kilka razy mocnej. Dalej nic. - Derek! - Tym razem uderzyłam go z pięści. Obudził się. - Wszystko gra? Co się stało? - Pomogłam mu podnieść się do pozycji siedzącej.

- Lydia, bety, Peter ...

- Co? Derek, spokojnie. Po kolei – powiedziałam.

- Bety straciły kontrole – powiedział. – Walczyłem z nimi, ale mi uciekły. Wybiegłem do lasu, chciałem ich znaleźć. Nagle pojawiła się Lydia – przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Dmuchnęła mi czymś w twarz. Potem zjawiłem się tu, a ona z pomocą mojej krwi wskrzesiła Petera, mojego wujka. - Ostatnie słowa powiedział ze złością. – Zabiję ją!

- Spokój! -  złapałam go za ramiona, – Nie możesz jej zabić, kretynie. Już raz próbowałeś i Ci się nie udało. - powiedziałam spokojniej. - Jakim cudem udało jej się wskrzesić Petera?

- Nie mam pojęcia – jego wypowiedź przerwał telefon. Dzwonił Scott.

- Scott, nie mogę gadać. Mamy problem – powiedziałam od razu.

- My też. Wiemy, kto jest Panem Kanimy – powiedział.

- Kto?

- Matt – powiedział – Matt Daehler.

          I teraz wszystko by się układało. Tajemniczy ,, M '' , dziwne spojrzenia w naszą stronę, zawsze był na miejscu ataku Jacksona. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz tak. Dziwne zbiegi okoliczności nie były zbiegami okoliczności. To nie były przypadki.

- Cholera. Musimy go złapać – powiedziałam. - Ale najpierw pomogę Derekowi złapać Bety. Spotkamy się u mnie – rozłączyłam się.

          Spojrzałam na Dereka. Wszystko słyszał. Wstał z ziemi, kiwnął głową i poszedł w stronę drzwi. Ruszyłam za nim i pobiegliśmy do lasu. Tam zaczniemy poszukiwania. Oby się znaleźli. Oby łowcy nie znaleźli ich przed nami.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro