ROZDZIAŁ 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



          Pogoń za Kanimą trwała w najlepsze. Pierwszy był Derek, a zaraz za nim biegłam wraz ze Scott'em. Skubana, szybka jest. Byłam pewna, że szybciej się zmęczy albo dowie ją wielki Alfa. Rozczarowałam się. Skupiłam się w 100 % na pościgu. Czułam, że jesteśmy coraz bliżej. Wbiegliśmy pod wielki most. Zatrzymałam się gwałtownie, przez co Scott wbiegł we mnie. Mało brakowało, a byśmy oboje runęli na ziemię. W ostatniej chwili złapaliśmy równowagę.

          Spojrzałam w stronę, z której dochodziły odgłosy walki. Derek był atakowany przez jaszczurkę, zwinnie unikał jej ciosów. Oparłam się o najbliższy ,, słupek '' i z uwagą oglądałam przedstawienie. Derek został rzucony o ścianę z wielką siłą, przez co na mojej twarzy zagościł uśmiech. Nie moja wina, że jego krzywda mnie uszczęśliwia. Mógł nie denerwować mnie od samego początku.

- Długo masz zamiar stać i się śmiać z cierpienia Dereka? - spytał wkurzony Scott. – Czy raczej ruszysz łaskawie swój tyłek i mu pomożemy?

- Mam wybór? Wybieram pierwszą opcje – uśmiechnęłam się szeroko do niego. Gdy zobaczyłam jego wściekłą minę, zmieniłam zdanie. Gdyby wzrok zabijał, leżałabym martwa. Tu, teraz, natychmiast. - Albo nie, jednak mu pomogę. Tak, to dobry pomysł – uśmiechnęłam się.

          Ruszyłam w stronę walki, usłyszałam jeszcze ciężkie westchnienie Scott'a. Nie moja wina, że wielki Alfa Derek Hale działa mi na nerwy bardziej, niż wszystkie czarownice Nowego Orleanu razem wzięte. Trzeba mu przyznać, ma do tego ogromny talent.

- I to niby ja jestem młodszy. - Powiedział.

- Słyszałam, mały wilczku!

- Miałaś słyszeń! - Odkrzyknął, tym samym zwracając na nas uwagę gada, który w tym momencie dusił Dereka. ,, A mogłam chwilę się pokłócić ze Scott'em. Wtedy miałabym jeden problem z głowy " pomyślałam. Westchnęłam i ruszyłam na gada.

          Kanima jest mądra. Zachowuje się tak, jakby znała każdy mój ruch. Będzie trudno ją pokonać, zresztą nawet nie znamy na nią sposobu. Dodatkowo nie pomaga nam fakt, że jej Pan wie kim jestem. Znowu skupiłam się na walce z jaszczurem, ale za późno. Rzuciła mną z taką siłą, że aż wbiłam się w środek muru. Spadłam na ziemię z głośnym jękiem bólu. Nie cierpię być rzucana o ścianę. Jakby nie mogli mną rzucać np. o łóżko, albo chociaż materac.

          Na Kanimę rzucił się Derek ze Scott'em. Zaczęło to wyglądać korzystnie dla nas, dopóki nie pojawili się Łowcy. Klika osób wyszło z samochodu i zaczęło w nas strzelać. Nie pomagało nam to. Nie zdawali sobie sprawy, że w tym momencie walczymy po jednej stronie? Idioci, kompletni idioci.

          Nagle poczułam palący ból w okolicach żeber. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam plamę krwi. Zaczęła robić się coraz większa plamiąc moją bluzkę coraz bardziej. Spojrzałam na nich wściekła i z chęcią mordu w oczach. Znowu od morderstwa powstrzymał mnie Scott. Derek spojrzał najpierw na Łowców, a następnie na mnie. Gdy zobaczył krew na mojej bluzce spojrzał na mnie wielkimi oczami ze strachem . Dlaczego? Nie mam pojęcia. Zapytajcie złego, wielkiego i wrednego Alfę. Nigdy nie zrozumiem jego zachowania.

          Nagle przypomniałam sobie o jaszczurce. W tym momencie rzucała się na Argent'a. Nie myśląc o ranie i bólu, rzuciłam się w tamtą stronę. Osłoniłam go sobą, przez co całą siłę uderzenia przyjęłam na siebie. Kanima podrapała mnie, zostawiając niezłe sznyty na moim ciele. Mój policzek piekł niemiłosiernie. Prawdopodobnie przy okazji podrapał mi twarz. ,, Świetnie, mało mam ran na ciele " pomyślałam. Wkurzyłam się do granic możliwości i rzuciłam się na Kanimę waląc ją mocno w pysk. Odskoczyła kilka kroków dalej i spojrzała na mnie. Moje oczy zapłonęły, pod nimi wyszły żyłki, a moje kły wysunęły się. Syknęłam ostrzegawczo na gada i rzuciłam się w wir walki. Nie zważając na nic i nie zwracając uwagi na towarzystwo waliłam w Kanimę z całej swojej siły. Upadła i podnosiła się. Moje ciosy były dla niej silne, ale szybko się podnosiła. Byłam co raz bardziej wściekła. Syknęłam jeszcze głośniej niż wcześniej. Nagle ona jakby nigdy nic odwróciła się i zwiała. Spojrzałam na nią zdziwiona. Chwilowo zwiesiłam się lekko nie do końca wiedząc, co tu się wydarzyło.

          Odwróciłam się w stronę pozostałych. Każdy patrzył na mnie dziwnie. Byli zdumieni tym, co zobaczyli. A to nie wszystko na co mnie stać. Dobrze, że stałam w półmroku, dzięki temu nikt mnie nie rozpoznał. Ja natomiast zauważyłam Gerarda, który przypatrywał mi się zdziwiony i próbował dostrzec moją twarz. Jedno przyszło mi na myśl. ,, Scott! '' . Bałam się, że Argent go zobaczy i zaatakuje. Wiem, że oni wiedzą o Scott'cie, ale nie muszą się z nim spotykać zbyt często, prawda? ,, Tu jestem. Oni mnie nie widzą " usłyszałam jego głos w mojej głowie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zobaczyłam, że Derek zaczyna się wycofywać. Łowcy nawet nie zwrócili na niego uwagi. Wpatrywali się we mnie.

- Kim jesteś i co tu robisz? - spytał mocnym głosem Gerard. 

          Zaśmiałam się i pomachałam im z wielkim uśmiechem na twarzy, którego niestety nie mogli zobaczyć. Oddaliłam się z miejsca ,,zbrodni '' i ruszyłam w kierunku domu. Było ciemno, zimno, a ja padałam z nóg. Dodatkowo rany na moim ciele nie poprawiały mojego stanu. Musiałam natychmiastowo napić się krwi. Szkoda, że mieszkam kawałek stąd.

          Wróciłam do domu późno i pierwsze co zrobiłam, to udałam się do kuchni. Otworzyłam specjalną lodówkę z krwią, wzięłam 2 woreczki i napiłam się, po raz kolejny nie bawiąc się ze szklankami. Posiadam w domu dwie lodówki. Jedna jest przeznaczona do zwykłego jedzenia, a druga jest na krew. Nie każdy musi wiedzieć , że przetrzymuje wiele litrów krwi w domu, prawda? Po wypiciu krwi, udałam się do sypialni, nie mając siły na nic. Ale niestety czekał mnie jeszcze prysznic. Co prawda, mogłabym to zrobić jutro rano, ale nie lubię spać umazana krwią, do tego własną. Więc zrzuciłam swoje potargane ubrania i weszłam pod prysznic. Puściłam ciepłą wodę i przez kolejne 5 minut stałam bez ruchu. Nie miałam siły podnieść nawet ręki. Co dziwne, bo po 2 woreczkach z krwią powinnam być pełna sił. Ale zapewne tak się nie stało z powodu mojej drugiej ,, strony " , a mianowicie tego, że jestem czarownicą. Po chwili sięgnęłam po malinowy żel pod prysznic, umyłam się dokładnie z krwi.

          Wyszłam spod prysznica i wytarłam się dokładnie ręcznikiem. Ubrałam cienką bluzkę na ramiączkach i szorty, czyli mój typowy strój do spania. Ruszyłam do sypialni, zgasiłam światła i położyłam się do łóżka. Przez otwarte okno poczułam znajomy zapach, a dokładnie zapach wilka. Nie mogłam jednak zidentyfikować zapachu, więc wstałam i wyjrzałam na zewnątrz. Dokładnie przyjrzałam się okolicy, ale nikogo ani niczego nie zauważyłam. Zapach pozostał, ale po właścicielu śladu nie ma. Wzruszyłam zmęczona ramionami, zamknęłam okno i rzuciłam się na łóżko. ,, Tego było mi trzeba '' pomyślałam i chwilę później już śniłam.

**********

          Obudziłam się około 9 rano. Byłam spóźniona do szkoły, więc stwierdziłam, że kolejny dzień wolnego nie zrobi mi różnicy. Zadzwoniłam do szkoły z informacją, że źle się czuję i nie pojawię się na zajęciach. Po telefonie leżałam dalej w łóżku i wspominałam stare lata. Wszystko wydaje się takie odległe i nierealne, jakby było snem. Jednak niestety to smutna rzeczywistość. To nie tak, że moje życie było usłane samym złem, bo tego powiedzieć nie mogę. Większość chwil była wesoła. Ale najczęściej człowiek po przeżyciach wyraźniej pamięta te złe chwile. Nie chcąc dalej myśleć o tym, narzuciłam na siebie za dużą, męską bluzę należącą kiedyś do Stefana i zeszłam na dół. Dziś na śniadanie postanowiłam zrobić naleśniki z czekoladą i owocami. Zrobiłam również kawę i ruszyłam do salonu. Włączyłam telewizor, akurat leciał jakiś film. Oglądałam sobie spokojnie, aż przerwał mi telefon. Dzwonił Scott. A jak on dzwoni to oznacza tylko jedno. A mianowicie kłopoty.

- Co znowu zrobiliście i dlaczego tak  się stało? - Spytałam bez powitania.

- Hej Nina, też się cieszę, że Cię słyszę. Dziękuję, u mnie dobrze. A Ty jak się czujesz? - spytał słodkim głosem.

- Scott, zawsze jak dzwonisz, to coś się dzieję. Więc konkrety poproszę.

- A nie mogę zadzwonić do przyjaciółki i spytać się, jak czuje się po wczorajszej walce? Może tylko się martwię, a Ty od razu zarzucasz mi, że dzwonię z jakąś sprawą - powiedział smutnym głosem.

- Okeeej. Więc, dziękuję Scott, czuję się lepiej. Miło, że dzwonić, ale oglądam fajny film, a Ty mi przerywasz. Więc sam rozumiesz, ale rozłączam się. Później pogadamy ...

- Czekaj... - Ha! Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. – Mamy kłopoty – westchnął.

- A nie można było tak od razu? - Zapytałam.

- Nie, bo byś mnie zabiła. W sumie i tak mnie zabijesz, ale tak to chociaż trochę Cię udobruchałem. Przynajmniej miałem taki zamiar i może chociaż trochę mi się udało, a jak nie to ...

- Stop! Scott, cholera, zamieniłeś się ze Stiles'em na mózgi czy jak? To on jest od paplania głupot. Mów, o co chodzi i miejmy to z głowy.

- Przepraszam – powiedział skruszony. - Bo chodzi o to , że ... jakby Ci to powiedzieć. Dzisiaj jest ładna pogoda, Ciebie nie ma w szkole, nas nie ma w szkole, porwaliśmy Jacksona , słońce świeci, co robisz później?

- Słucham?! Porwaliście Jacksona?! - O nie, teraz jestem zła, naprawdę zła.

- No tak, to usłyszałaś. Tak, porwaliśmy Jacksona. A dokładnie to nie porwaliśmy, tylko wzięliśmy go wczoraj na wycieczkę i tak z nami został.

- Wczoraj?- warknęłam. Powoli ten chłopak wyprowadza mnie z równowagi. – Dlaczego informujecie mnie dopiero dzisiaj?

- Bo wczoraj byłaś zmęczona, ranna i w ogóle. Nie chciałem Cię bardziej denerwować. Widzisz? Martwię się o Ciebie jak prawdziwy, kochany przyjaciel – mogę się założył, że właśnie wyszczerzył zęby.

- Martwić to powinieneś się w tym momencie o was, bo jak zaraz zjawię się przy was, to pomorduję. Ty i Stiles zginiecie w męczarniach.

- Kocham Cię? - bardziej spytał niż stwierdził. Przewróciłam oczami. I co ja z nimi mam? Ubaw po pachy.

- Gdzie jesteście, matołki?

- W lesie - odpowiedział od razu, a ja przewróciłam oczami.

- A to tak. Bo las to jakieś 2 metry na 2 metry. Pewnie, szybko was znajdę.

- Możesz mnie namierzyć? Ciężko określić, w którym miejscu dokładnie jesteśmy – powiedział skruszony z nadzieją w głosie.

- Pewnie, wilczku. Ktoś jeszcze o tym wie?

- Ja i Stiles, oczywiście. Teraz Ty i jeszcze Allison.

- Powiadomiłeś Argentów?

- Nie , tylko Allison.

- Jeśli Gerard się o tym dowie, to zamorduję.

- Pewnie. Już  mam trochę kar śmierci od Ciebie. Starczy mi do końca życia. Za ile będziesz?

- Kiedy Ty się taki wyszczekany zrobiłeś , co? A nie chwila, jesteś pieskiem. Sorry, zapomniałam - zaśmiałam się. Musiałam to powiedzieć. - Daj mi z godzinę, muszę się ogarnąć. A wy w tym czasie nie ruszajcie się z miejsca i nie rozrabiajcie. Najlepiej usiądźcie na dupie i nic nie róbcie. To wam wychodzi najlepiej.

- Tak jest, Pani Kapitan. Do zobaczenia - przewróciłam oczami. Zabije gnoja. Własnymi rękami rozszarpię go.

          Nie pozostało mi nic innego jak ogarnąć się. Dopiłam kawę i poszłam wziąć ( znowu ) szybki prysznic. Wybrałam sobie ubrania i zaczęłam się szykować. Ubrałam czarną bieliznę i na to nałożyłam wybrane wcześniej ubrania. Zeszłam na dół, biorąc po drodze telefon i klucze od domu. Na dole nałożyłam na siebie czarną skórę i oczywiście czarne botki na szpilkach. Kto normalny ubiera szpilki do lasu? Nina Fortem. Nie moja wina, że uwielbiam takie obuwie. W nim czuję się najpewniej. Uwielbiam walczyć w szpilkach, chodzić, biegać lub tańczyć. Taka już jestem.

          Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę garażu. Zastanawiałam się, który samochód wybrać. Postanowiłam ponownie wziąć swoje kochane BMW. Kocham ten samochód. A do tego jest szybki.

          Wsiadłam do auta, odpaliłam go i puściłam głośno muzykę. Wyjechałam z garażu, zamknęłam go pilotem i z piskiem opon wyruszyłam spod domu w stronę lasu wcześniej namierzając Scott'a. Po drodze obmyślałam plan mordu na matołach. Wreszcie odpuściłam. Bo kto by mnie denerwował i podnosił mi ciśnienie, jak nie oni? Owszem, jest jeszcze Wielki Alfa w postaci Dereka, ale wolę ich. Przynajmniej na nich mi zależy. Chociaż nie mogę powiedzieć, że życie Dereka mnie nie interesuje. Pomimo tego, że lubię patrzeć na jego cierpienie i czerpię z tego radość, nie dałabym mu zginąć. Oczywiście nie przyznam się do tego publicznie.  Uratowałabym go, a później słuchała jego gadaniny o tym, że niepotrzebnie to zrobiłam. Tak, zdecydowanie tak by było. Obiecałam sobie, że go rozgryzę. I zrobię to, teoretycznie, albo praktycznie. To zależy. Pomyślę nad tym później. Teraz trzeba jechać i ratować koziołki w opałach.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro