11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek był dniem w którym wypełniało mnie absolutne szczęście.
Zapytacie pewnie dlaczego.
W Dortmundzie miał odbyć się mecz, Borussia Dortmund kontra Real Madryt.
Mogłam zobaczyć się ze swoimi przyjaciółmi.
Dlatego gdy tylko się dowiedziałam, że królewscy przyjechali na idunę, jak najszybciej opuściłam swoje mieszkanie niemal biegnąc w stronę stadionu.
Nie licząc tego, że drużyna mojego życia przyjeżdżała tutaj na mecz, zostałam poinformowana, że Marco ma wejść na jakiś czas na boisko aby rozruszać mięśnie i przygotować się do nadchodzącego sezonu.
Nie miałam w sumie nic do gadania, po prostu mnie o tym poinformowano.
Martwiłam się, że jego noga nie wytrzyma przeciążenia, a to wyeliminuje go na kolejne pół roku ale wierzyłam, że będzie ostrożny.
Wiedział jakie są konsekwencje.

Na widok białego autokaru wjeżdżającego pod stadion, moje serce przyspieszyło i przyspieszyłam kroku do wejścia na stadion.
Okazałam swoją przepustkę i weszłam bez problemów.
Uśmiechnęłam się lekko słysząc krzyki kibiców Real'u Madryt stojących przed stadionem i czekających na mecz.
Nie bardzo wiedziałam gdzie powinnam iść jednak z niewielką pomocą ochroniarzy w końcu dotarłam tam gdzie chciałam.
Trafiłam akurat na wysiadającego z autokaru jedną z niewielu osób na tym świecie, które mnie naprawdę znały.
- Ramos! - zawołałam rzucając się do biegu, a on uniósł głowę dopiero w momencie w którym rzuciłam mu się na szyję i objęłam go nogami w biodrach.
Cofnął się o krok do tyłu, a sportowa torba wypadła mu z ręki gdy mnie objął.
- Cześć dziecino - powiedział w moje włosy obejmując mnie mocniej.
- Cześć dziadku - zaśmiałam się mrugając gwałtownie aby odgonić łzy.
Brakowało mi go niesamowicie.
Stanęłam na ziemi i spojrzałam na niego z uśmiechem.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo za nim tęskniłam.
Czyjeś ramiona objęły mnie od tyłu i uśmiechnęłam się szeroko gdy poczułam jego usta na moim policzku.
Wiedziałam kto to był, tylko jedna osoba od lat miała te same zwyczaje.
Położyłam swoje dłonie na jego i cofnęłam się tak, że byłam jeszcze bliżej Isco.
Zacieśnił uścisk, a ja westchnęłam ciężko ciesząc się uściskiem.
- Tak bardzo za wami tęskniłam.

Oczywiście mimo tego, że siedziałam na ławce dortmundczyków moje serce było oddane drużynie w bieli.
Głośno komentowałam mecz, a Reus siedzący obok śmiał się ze mnie ale dotrzymywał mi kroku.
- Marco! - Tuchel podszedł do naszej roześmianej dwójki i machnął na blondyna ręką. - Wchodzisz do końca.
Spojrzałam na zegarek, do końca meczu zostało pół godziny.
- To nie za dużo? - zapytałam patrząc na trenera, jednak Reus zerwał się z ławki szybciej niż się spodziewałam.
- Dam sobie radę! - zawołał ściągając z siebie bluzę i zostając w meczowym stroju.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja uniosłam dwa kciuki do góry.
Od wszystkiego są pewne wyjątki.

Mimo przebytej kontuzji i dużego wolnego od gry,  Marco zagrał świetnie i bezbłędnie w moich oczach.
Było widać, że ma piłkę nożną we krwi.
Pomógł swojej drużynie uzyskać remis, a mnie o dziwo ucieszył taki wynik.
Nie kibicowałam nikomu.

- Zostań na jeden dzień - powiedziałam do Sergio gdy drużyna pakowała się już do autokaru.
Obejmowałam ciasno jego talię nie chcąc go wypuszczać.
- Nie mogę mała - powiedział bawiąc się moimi włosami, a ja mogłam usłyszeć w jego głosie smutek. - W niedzielę mamy mecz.
- Jeśli opuścisz jeden trening to nic się nie stanie - powiedziałam patrząc mu w oczy, a on się zaśmiał.
- Gdyby to było takie proste to przeszedłbym dla ciebie do Dortmundu - wyznał, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. - Muszę uciekać dzieciaku.
Chwycił moją głowę w dłonie i złożył lekki pocałunek na jej czubku.
Patrząc na niego wsiadającego w autokar, w moich oczach pojawiły się łzy.
Tęskniłam za nim.
Każdego dnia mojej egzystencji.

***

Taka sama zasada skarby xxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro