10∆

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kevin poczuł, jak wszystko cichnie wokół. Widział rozbieganych ludzi, uciekających w popłochu, ale nic nie słyszał. Przymknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, zauważył stojącego kilka kroków obok Mackenziego. Uśmiechnął się lekko, by po chwili ze strachem wpatrywać się w upadającą sylwetkę swojego narzeczonego.

- Mac! Mac, wszystko w porządku?! Mac...- urwał, widząc powiększającą się ranę na klatce piersiowej.

- Oh... - westchnął Kanadyjczyk, spoglądając na tors. - To nic takiego, zwykłe draśnięcie.

- A wy co tak stoicie?! - warknął Amerykanin w stronę małego tłumu. - Może byście łaskawie po karetkę zadzwonili, a nie - gapicie się, jakbyście nigdy żadnego filmu akcji nie oglądali.

Po tych słowach, ktoś życzliwy wyjął z kieszeni telefon by zadzwonić po pomoc, a Bickner w tym czasie przypatrywał się ranie.

- Wygląda aż tak źle? - zapytał Boyd-Clowes, z trudem powstrzymując grymas na twarzy.

- N-nie...

- Kevin, daruj sobie. Boże, czy ty płaczesz?

- A skąd - mruknął, nieudolnie ocierając łzy rękawem.

- No weź, nie ma co się mazać. Widocznie tak miało być... 

- Co ty pieprzysz?! Zaraz przyjedzie karetka, zabiorą Cię do szpitala i wypuszczą po miesiącu!

- Kevin, wykrwawiam się - Kenzie zmierzył go wzrokiem i kaszlnął przeraźliwie, pozostawiając na wewnętrznej stronie dłoni krew.  - Nie zdążą tutaj dojechać.

- Nieprawda, zaraz tutaj będą!

- Posłuchaj - głos studenta słabł. - Musisz mi coś obiecać.

- Co takiego? - błąkające się w kącikach oczu łzy ponownie dały o sobie znać.

- Któregoś dnia, staniesz na podium w konkursie,  w tym Twoim durnym sporcie...

- Mac...

- Obiecaj!

- Obiecuję - wyszeptał. - Ale obiecałeś zostać ze mną do samego końca...

- Zostanę. Cały czas przy Tobie będę, ale duchem. Mogę się stać Twoją herbatą - uśmiechnął się blado.

- Herbatą?

- Taką, co pijesz codziennie. Takim Twoim uzależnieniem. Kevin, kocham Cię strasznie, wiesz?

Amerykanin zamknął oczy, powstrzymując szloch. Chwilę później poczuł, jak ręka Kanadyjczyka, wcześniej mocno zaciśnięta na jego kurtce, teraz odpuszcza. Wyglądał, jakby spokojnie spał i wydawałoby się, że wystarczy lekkie potrząśnięcie za ramię, by go wybudzić. Jednak tak nie było. Mackenziego nie dało się już obudzić.

Z chmur zaczęły spadać płatki śniegu, zdobiąc otoczenie. Jedna ze śnieżynek usadowiła się na jeszcze ciepłym policzku blondyna, ale o dziwo nie zaczęła topnieć.

Na ramieniu Kevina pojawiła się kobieca dłoń. Skoczek uśmiechnął się delikatnie i zapytał:

- Ty doskonale wiesz, kto to był, mam rację? Znasz go.

Szatynka spojrzała w przestrzeń i odpowiedziała:

- Myślę, że to raczej on znał nas, Kevinie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

///

Wow, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek uda mi się to skończyć. Od razu zapowiadam część drugą, choć nie wiem, kiedy się pojawi. Cóż, mam nadzieję, że jakoś przebrnęliście przez to pełne niedociągnięć opowiadanie, z masą błędów i wielkiego Pikachu na twarzy. Życzę kolorowych snów i mocnej psychy na ten cudowny rok szkolny <3

wasza KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro