8∆

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Nie pytajcie co brałam, podczas pisania tego rozdziału, ale przeczuwam, że wprawi w was w totalne osłupienie i będziecie mieć wielkie "Pikachu na mordzie"*

Do mieszkania dotarli dosyć późno. Właściwie to zbliżała się pierwsza w nocy, kiedy zamknęli drzwi wejściowe do bloku. Mackenzie zaliczył bliskie spotkanko ze schodami, a zamiast syczeć z bólu, ten zaczął się śmiać na tyle głośno, że obudził zrzędliwą sąsiadkę spod siódemki. Wyszła w aksamitnym szlafroku i czepku na głowie na korytarz, zapalając światło.

- Och, pan Bickner... - mruknęła, odkrywając tożsamość winnych. - ... i ktoś, kogo widzę drugi raz na oczy. Chciałabym tylko przypomnieć, że istnieje coś takiego jak cisza i nie każdy mieszkaniec bloku siedzi w mieszkaniu, śpiąc do jedenastej rano.

- Przepraszamy, panno Hudley, kolega nie zauważył, że na piętro prowadzą schody - chrząknął Kevin, obrzucając chłopaka oskarżycielskim spojrzeniem. - To może my już nie będziemy przeszkadzać w dalszym odpoczywaniu i każdy pójdzie w swoją stronę, hmm?

Staruszka prychnęła w odpowiedzi i stanęła w progu, jakby czekając, aż tamci wejdą do wnętrza mieszkania.

Bickner włożył rękę do kieszeni kurtki, dokładnie ją sprawdzając. Zmarszczył brwi, bo klucze z a w s z e wkładał do lewej, ale dla pewności druga kieszeń nie została pominięta. Jak się okazało, i tą nie zawierała ważnej rzeczy.

- Co jest? - zapytał Kanadyjczyk, spoglądając na wciąż szukającego rudzielca.

- Nie mogę znaleźć kluczy, pójdę do samochodu. Zaczekaj tutaj - wyjaśnił, zbiegając w kierunku wyjścia.

- Nie no, przecież nie wejdę do mieszkania i nie poczekam na Ciebie z kubkiem herbaty - blondyn odpowiedział sarkastycznie, czym przykuł uwagę siwowłosej kobiety.

- Ty chyba nie jesteś stąd, prawda?

Student odwrócił się w jej stronę, spoglądając na nią lekko zdziwiony.

- Oh, ma pani rację. Jestem z Kanady, a dokładniej z Toronto, ale do tej pory mieszkałem w Albercie.

- Jaka pani, mów mi Audrey - odparła, podając mu rękę.

- Eee... Mackenzie?

- Mój kuzyn od strony brata ciotecznego też ma na imię Mackenzie! - uśmiechnęła się życzliwie. - O, Kevin wraca - dodała z mniejszym entuzjazmem.

- Były w kieszeni drzwi pasażera, szczerze to nawet nie wiem, jak się tam znalazły.

- To chyba wtedy, kiedy zaczęliśmy si...- przerwał blondyn, łapiąc się za kostkę.

- To my nie będziemy już przeszkadzać, dobranoc panno Hudley - odpowiedział Bickner, po czym ukłonił się staruszce i zniknął za drzwiami. Młodszy pożegnał się uśmiechem i zamknął drewnianą konstrukcję.

- Czy ona się uśmiechała? - zdziwił się Kevin, kiwając głową w kierunku wyjścia.

- Tak, nawet ze mną rozmawiała - odparł, niewzruszony szokiem wymalowanym na twarzy współlokatora. - I jej jakiś tam brat stryjeczny też ma tak samo na imię jak ja - dodał ze śmiechem.

- Aha, to ja przez dwa lata zdążyłem zamienić z nią może z dwa zdania, a ty w ciągu minuty się z nią zaznajomiłeś i poznałeś członka rodziny.

- No widzisz, musisz być bardziej otwarty na ludzi. Zresztą, zacznij ćwiczyć już teraz, bo kiedy wrócisz na skocznię, każdy dziennikarz zada Tobie po kilkadziesiąt pytań dotyczących Twojego powrotu.

- Spokojnie, nawet lipiec się jeszcze nie zaczął. Do sezonu sporo czasu - stwierdził Amerykanin, wchodząc do kuchni.

|||

Pomimo zapewnień Kevina, nie zdążyli nawet okiem mrugnąć, a już trwał listopad, a co za tym idzie - sezon zbliżał się wielkimi krokami. Chłopak trenował od początku wakacji, jednak nikt, oprócz trenera, Maca i jego ojca o tym nie wiedział. Skoczek miał wznowić karierę podczas występu w Iron Mountain.

- A dopiero co mówiłeś, że wciąż trwa czerwiec - westchnął Kenzie, leżąc na podłodze, głową stykając się z czupryną starszego.

- Czas ucieka niemiłosiernie szybko, Mac. Dlatego musimy korzystać z chwili i spełniać własne marzenia, dopóki mamy na to...

- Czas.

Rudowłosy podniósł się z podłogi i wyszedł na chwilę z pomieszczenia, by wrócić, trzymając coś za plecami.

- Spełniać marzenia, nawet jeśli są totalnie szalone - kontynuował. - I nawet jeżeli nie możemy być pewni reakcji drugiego człowieka... ważnej dla nas osoby, to trzeba próbować.

- Kev... - zaczął blondyn, podnosząc się do siadu. Spojrzał w zielone oczy chłopaka, które aż błyszczały ze szczęścia.

- Mackenzie, wiesz, że jestem psychicznym szaleńcem, który ma ogromne problemy z nawiązywaniem znajomości? I fakt, że kogoś polubiłem, można uznać za wielki sukces?

- Kev, posł...-

- Ale za największy sukces, należy uznać, że zdołałem pokochać. Pomimo choroby, pomimo tej niechęci do ludzi, udało się.

Kanadyjczyk wstał z podłogi, łapiąc rękę Bicknera. Uśmiechnął się szeroko.

- Kevin, jesteś cudownym człowiekiem, jak każdy inny. Popełniasz błędy, ale je naprawiasz. Kochasz, ale na swój uroczy sposób. Jestem wdzięczny losowi, że spotkałem kogoś takiego jak ty.

- To chyba raczej ja powinienem to powiedzieć - wyszeptał, wyciągając rękę, w której znajdowało się małe, czerwone pudełko. W środku leżał naszyjnik, z wygrawerowanymi literami "KB" na połowie serca.

- Czy chciałbyś spędzić resztę życia z pewnym, zdrowo trzepniętym człowiekiem? - zapytał nieśmiało.

- Niczego bardziej nie pragnę - wyszeptał, mocno się w niego wtulając.

Dnia trzeciego listopada, w jednym z mieszkań w stanie Idaho, dwójka chłopaków podjęła decyzję o wspólnym życiu.

|||

Czekam na szok i niedowierzanie xDD
Kocham Was, Żółwiki
KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro