Rozdział 27:

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zbliżałam się coraz bardziej do głosu który słyszałam. Kiedy zobaczyłam jak trzech chłopaków wyzywa i biję dziewczynę stanęłam jak wryta. Postanowiłam się wycofać i wezwać policję, lecz kiedy odchodziłam jeden z nich zauważył mnie. Zaczęłam biec. Odwróciłam się i zauważyłam, że jest nie daleko mnie. Skręciłam w lewo... lecz na mojej drodze napotkałam płot. Chciałam spróbować przez niego przejść, lecz nie udało mi się. Chłopak podbiegł do mnie i złapał za dwie ręce. Zaczęłam się wyszarpywać i krzyczeć.

- Uspokój się! - krzyknął i przyłożył mi w twarz, ale ja dalej próbowałam się uwolnić. Niestety znów dostałam w twarz. - Będziesz cicho, czy mam być jeszcze mniej delikatny? - warknął trzymając mnie za gardło i podnosząc ku górze. Zaczęłam się dusić... lecz po chwili puścił mnie i upadłam. -Wstawaj kurwa! - krzyknął i kopnął mnie w nogę.

- Hej! - usłyszałam głos z oddali. Zobaczyłam chłopaka, biegnącego w naszą stronę.

- Ty suko. - warknął na mnie i przyłożył jeszcze raz w twarz. Znów położyłam się z bólu. Łzy ściekały mi po policzkach. Zobaczyłam, że sylwetką, która biegła w naszą stronę był Alan. Chłopak który mnie złapał zaczął uciekać.

Alan dogonił go i przycisnął do drzewa, wtedy wiedziałam, że zaraz może się to źle skończyć. Pobił go tak, że jego ciało powoli zsunęło się po drzewie w dół, lecz to jeszcze nie koniec. Kiedy Alan był już blisko mnie... zauważyłam, że reszta grupy chłopaka biegnie w naszą stronę.

- Alan... Uciekaj ich jest więcej... - powiedziałam i spojrzałam w tył. Chłopak odwrócił się i zacisnął pięści.

- Coś ty kurwa zrobił? - krzyknął jeden z nich i pokazał na chłopaka pod drzewem, któremu drugi pomagał wstać. Zaczął zbliżać się w naszą stronę. Pierwsze ciosy...Uderzenia, kopnięcia. Cały czas to Alan miał przewagę, lecz nie długo. Kiedy chłopak, który pomagał wstać kumplowi zaczął uderzać go z drugiej strony.... role się odwróciły.

Alan upadł na ziemię... Zamknęłam oczy i zaczęłam płakać. Znów głośne krzyki.. otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Chris i Ash podbiegają i zaczynają uderzać tych dwóch mężczyzn, którzy zaczęli uciekać. Ash podbiegł do mnie i uklęknął na ziemi.

- Kurwa! - krzyknął. - Nic Ci nie jest? Chodź pomogę Ci.. - objęłam go, a on uniósł mnie na rękach. Zobaczyłam jak Chris pomaga wstać Alanowi. Podeszliśmy w ich stronę i spojrzałam na niego.

- Zawieziemy was do szpitala...żeby was obejrzeli. - powiedział Ash.

- Ja nie muszę. Weźcie Alana. Mi .... nic nie jest - dokończyłam.

- Nie ma mowy. Ty też jedziesz. - rzucił i ruszył przed siebie. Zobaczyłam w oddali czarny samochód Alana. Usiadłam z tyłu. Chłopacy wsiedli do auta.. - Alan dasz kluczyki. Chyba nie będziesz prowadził? - spojrzałam na niego i widziałam, że nie jest zadowolony...ale dał kluczyki mojemu kuzynowi. Usiadł obok mnie i zapiął pasy. - Ten pod drzewem to twoje dzieło? - Ash skierował się do Alana.

- Taa... - burknął, a Ash prychnął i zaparkował pod szpitalem.

Lekarz powiedział, że ze mną wszystko w porządku i mogę jechać do domu. Wyszłam na korytarz gdzie czekała na mnie cała reszta, prócz osoby, którą chciałam zobaczyć.

- Matko jak się martwiłam o ciebie!! - Mia napadła na mnie i mocno przytuliła. Kiedy ona przyjechała? I gdzie jest Alan?

- Hm.. - odchrząknęłam. - Zaraz mnie udusisz. - zaśmiałam się, a dziewczyna od razu oderwała się.

- Masz rację. - rzuciła. - Wszystko w porządku? Co ci powiedział lekarz? - spojrzała na mnie.

- Ach.. lekkie stłuczenia i zadrapania..Ale nic poza tym. - powiedziałam. - A gdzie Alan? - zapytałam, a dziewczyna dziwnie spojrzała na mnie.

- Serio? Ja Cię chyba nigdy nie zrozumiem... -westchnęła. - Pojechał już. I my też już jedziemy. Musimy poważnie porozmawiać. - pogroziła mi palcem i pociągnęła za sobą.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro