Rozdział 34:

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śnił mi się dzień w którym przyleciałam do Londynu i z lotniska odbierał mnie dyrektor. Oprowadził po akademiku i kiedy staliśmy pod drzwiami mojego pokoju podszedł do niego jego syn. Speszyłam się i szybko pożegnałam. Do dziś pamiętam te wielkie, zielone oczy... W którym tak się zauroczyłam. 

Poczułam na twarzy promyki słońca i lekko podniosłam powieki, przez mgłę dość blisko widziałam patrzącego na mnie chłopaka... Pomrugałam i rzeczywiście tak było.. 

- Co się tak patrzysz? - burknęłam i zamknęłam oczy. 

- I czar prysł... - westchnął. Spojrzałam na niego pytając, a on roześmiał się. - Jak spałaś byłaś taka słodka i bezbronna...  - Spiorunowałam go spojrzeniem, na co westchnął i pokiwał tylko głową. Położyłam się na plecach i podniosłam sobie ramiączko od stanika, które pewnie spadło mi podczas snu. 

- Śpisz w staniku? - zapytał jakby wydawało mu się to dziwne i nierealne.

- A masz coś do tego? - spojrzałam na niego i na telefon. Prychnął i cicho się zaśmiał.

- Zobaczymy czy później będziesz taka mądra. - powiedział i wstał. Zostawiając mnie z tymi dziwnymi słowami. O co mu chodziło? Kompletnie nie wiedziałam co miał na myśli i chyba wolę na razie nie wiedzieć, ale czy to oznacza, że on ma coś w planach? - Ubieraj się i schodzimy na śniadanie zaraz jest 11. jutro zrobię Ci pobudkę o 7 za te dzisiejsze nie miłe odzywki. 

- Uhm... - burknęłam ignorując go i wyciągając krótkie jeansowe spodenki i koszulkę. Weszłam do łazienki i ubrałam się. Włosy spięłam w niestarannego koka i włożyłam sandały. 

- No dalej. - Alan stał przy drzwiach i marudził. 

- Przecież możesz iść, przyjdę później. - rzuciłam. 

- Nie, nie mogę. - oznajmił i zabrał mój telefon do ręki. - Mam już wszystko. Chodź. - podszedł do mnie i złapał za rękę. Kiedy wyciągnął mnie na korytarz wyrwałam się. Nie był z tego zadowolony... ale nie zwracałam na to uwagi. Zeszliśmy do stołówki, gdzie przywitała nas reszta paczki. Siedzieli przy jednym z stolików i patrzyli w naszą stronę. Podeszliśmy w ich stronę i usiedliśmy. 

- Cześć. - uśmiechnęłam się.

- No nareszcie. - wykrzyknęła Edith. 

- Co? - zmarszczyłam brwi. 

- Uśmiechnęłaś się bez moich przymusów.  - zaśmiała się i reszta paczki także. 

- Dzięki. - rzuciłam. - Co jemy? - spojrzałam na kartę dań. 

- Między wami wszystko okej. - usłyszałam szept z strony Mii. 

- Nie wiem. Wczoraj w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy jak przyszłam. Dzisiaj krótka wymiana zdań. - szepnęłam. Zjedliśmy śniadanie i znów usłyszałam szept, lecz tym razem z drugiej strony. 

- Agnes... mam nadzieję, że założysz to bikini, które kupiłyśmy. - spojrzałam na Edi.

- No nie wiem... a może jednak to czerwone.. jest mniej wyzywające... - przygryzłam dolną wargę. 

- Nie... nie po to tyle chodziłyśmy po sklepach, żebyś go teraz nie ubrała, poza tym wyglądasz w nim świetnie... Alan się nie będzie mógł napatrzeć. - spiorunowałam ją wzrokiem. - No dobra, dobra. - powiedziała już trochę głośniej.

- Co wy tam tak szepczecie do siebie? - Lucas zrobił obrażoną minę i spojrzał w moją stronę. 

- Nic, takie tam babskie sprawy. - rzuciła Mia. Alan spojrzał na mnie dziwnie, lecz nic nie powiedział. 

- Dobra dziewczyny zbieramy się i za 20 minut na dole w holu. Okej? - powiedział Chris i popatrzył na nas. 

- Okej. - pisnęła Mia i Edi.. mnie to tak do końca nie cieszyło. Ruszyłam korytarzem do apartamentu. No tak nie mam karty... Stanęłam pod drzwiami i czekałam, aż przyjdzie Alan. Kiedy skręcił w nasz korytarz, znów się uśmiechnął i otworzył mi drzwi. 

- O co Ci chodzi? - założyłam ręce na piersiach i spojrzałam na niego. 

- O nic.- skłamał. Prychnęłam i poszłam założyć bikini. Szczerze to chciałam założyć to moje, które przywiozłam z domu, lecz Edi uparła się, że dużo lepiej będzie mi w czarnym i kupiła mi prześliczne bikini, lecz chyba jak dla mnie zbyt wyzywające. Z powrotem ubrałam na to rzeczy i wyszłam z łazienki. Spakowałam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy i założyłam okulary przeciwsłoneczne, po czym zeszliśmy razem na dół. Czułam jak z nerwów wszystko w moim brzuchu wiruje i kurczy się.

Ten wyjazd to na prawdę nie był dobry pomysł....  





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro