3. Nie chcę innej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wilczku - mama wyłoniła się zza drzwi - Zaraz jedziemy, a Alan już przyszedł - posłała mi uśmiech i jeszcze raz przeskanowała wzrokiem moją sylwetkę.

Ktoś sobie wymyślił jakiś głupi bal z pobliskimi trzema głównymi watahami w kraju. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić spokojnej rozmowy między dominującymi samcami. Alfy miały dogadywać się w jakiś sprawach, a reszta miała miło spędzić czas. Westchnęłam i poprawiłam kolejny raz włosy. Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale rodzice mi kazali.

Stałam właśnie w czarnej, eleganckiej sukni ciągnącej się do kostek i odkrywającej plecy. Dekolt i rękawy były wykonane z lekko posrebrzanej koronki, a cały materiał opinał moje piersi i rozszerzał się lekko od talii w dół. Lewe udo od połowy odkryte było przez duże rozcięcie, a stopy zdobiły czarne szpilki z czerwoną podeszwą.

Włosy upięte miałam w luźnego koka z warkoczem z jednej strony głowy i wolno puszczonymi kosmykami przy twarzy. Makijaż trochę mocniejszy niż zwykle; oczy mocniej wytuszowane, a kreski grubsze. Usta pomalowałam czerwoną pomadką w płynie.

Westchnęłam i potrząsnęłam głową. Mama stanęła obok mnie i popatrzyłyśmy w lustro.

Wyglądała pięknie. Jest piękna. Zawsze zazdrościłam jej urody, która w zasadzie nigdy jej nie opuściła pomimo wieku. Jej bordowa sukienka mocno opinała jej piersi i pupę, ciągnęła się przy nogach, ale tak samo jak moja z jednej strony miała wycięcie. Do tego jej długie blond włosy były upięte dookoła głowy tworząc tak zwaną koronę, a makijaż nie był za mocny, ale subtelny.

- Wyglądasz cudownie - powiedziała cichym głosem przepełnionym dumą. Nie rozumiałam gdzie i w którym miejscu ona to widziała, ale nie odzywałam się bo nie wyszłybyśmy z domu, a na miejsce mieliśmy około trzy godziny drogi. To jakaś pomyłka - tyle się szykować, a później jeszcze dłużej kisić się w samochodzie. Niestety, tata źle policzył potrzebne nam na dojazd i ogarnięcie się godziny i musieliśmy to zrobić już w domu.

- Chodźmy już - westchnęłam i posłałam jej lekki uśmiech. Wyszłyśmy z mojego pokoju i zeszłyśmy na dół, gdzie czekali mężczyźni.

Oboje ubrani w eleganckie garnitury i krawaty prezentowali się bardzo dobrze, choć nie powiem, że podczas treningu wyglądali gorzej. Uśmiechnęłam się lekko do mojego chłopaka i przywitałam go pocałunkiem w policzek.

Tak, spotykałam się z Alanem. Niestety, nie satysfakcjonowało to moich rodziców. Marzyło im się, że spotkam swoją Bratnią Duszę i stworzę z nim cudowny związek. Ja jednak dawno straciłam nadzieję, czy też ogólnie przestałam myśleć o tym, że kiedykolwiek odnajdę swojego Mate. Ponoć więź wyczujesz od szesnastego do dwudziestego pierwszego roku życia, a ja miałam już na karku dziewiętnastkę.

- Chodźcie, dzieci - uśmiechnęła się do nas moja mama i przyjęła ramię od taty, a mnie Alan złapał za rękę. Przed domem czekały już dwa samochody, a dookoła nich biegał Nathan w błękitnym garniturze. Rodzice wraz z moim bratem zajęli jeden samochód, a ja z Alanem usiedliśmy w drugim. 

- Denerwujesz się? - zapytał w pewnym momencie.

- Może to nie to, po prostu wkurza mnie fakt, że jest możliwość na moje spotkanie z Damon'em. Ten palant wrócił i w końcu jakoś pewnie dojdzie do tego, że się.. Założę się, że dalej jest głupim, skończonym...

- Nie kończ - przerwał mi z uśmiechem - Znam doskonale twoje zdanie o nim - śmiał się ze mnie.

- Dzięki - warknęłam i założyłam ręce na piersi.

- Ojj nie dąsaj się, moja wilczyco - pocałował moją szyje, a ja odchyliłam mimowolnie głowę, aby miał więcej miejsca. Objął mnie w talii i pociągnął na swoje kolana. Chciałam go lekko odepchnąć, żeby nie miał tak łatwo, ale trzymał za mocno. W końcu oderwał się od mojego karku i popatrzył w oczy.

- Kocham cię - powiedział ciszej i zaatakował moje usta swoimi. Mruknęłam zadowolona i zarzuciłam ręce na jego szyję. Położył głowę na bok i pogłębił pieszczotę, a jego dłonie powoli zaczęły znikać pod materiałem sukienki.

- Alan... - mruknęłam, kiedy poczułam co robił.

- Gina, no proszę - zaskomlał. Odepchnęłam go i usiadłam na swoim miejscu poprawiając suknię. Byłam wściekła.

- Jestem z tobą. I tak, przez sam dotyk, pachnę tobą, a ty dodatkowo chcesz całkowicie przenieść swój zapach na mnie? - nie dowierzałam, byłam zła. Nikomu nie było to potrzebne.

- Tam może być twój Mate - wytłumaczył warknięciem. Nie przejęłam się tym.

- Twoja też - warknęłam w jego stronę i odwróciłam głowę tak, żeby widzieć drogę.

- Nie chcę jej odnaleźć - wyznał, a mnie z lekka zatkało. Ponownie popatrzyłam na niego z otwartymi szeroko oczami.

- Co?

- Mam ciebie - złapał moją dłoń - Nie chcę innej - złożył na niej lekki pocałunek.

- Zmienisz zdanie, kiedy ją znajdziesz - powiedziałam cicho, a w środku mnie zagościł smutek. Straciłam nadzieję na odnalezienie mojej Bratniej Duszy, ale nie chciałam, żeby on dla mnie rezygnował, nawet pomimo naszego ponad trzyletniego związku.

- Nie...

- Nie dam ci tego, co ona - przerwałam mu - Jeżeli ją poznasz, ja odejdę - odpowiedziałam twardo i odwróciłam się, żeby nie zobaczył moich zaszklonych oczu. Liczyło się dla mnie jego szczęście. Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale skończyliśmy na milczeniu przez resztę drogi.

~~*~~

Po długim czasie spędzonym w samochodzie moje nogi zdrętwiały, a tyłek bolał od siedzenia w miejscu. Alan wyszedł pierwszy i otworzył szerzej drzwi, a następnie pomógł mi wysiąść. Podziękowałam z uśmiechem i przyjęłam jego wystawione w moją stronę ramię.

- Chodźcie, dzieci - usłyszałam głos taty, który zmierzył nas niepocieszonym wzrokiem i razem z mamą i Nath'em poszli kilka kroków przed nami.

- Nie spinaj się - wyszeptał mi na ucho mój chłopak i zmierzwił swoje białe jak śnieg włosy.

- Postaram się - prychnęłam i uśmiechnęłam się pięknie do niego, na co potrząsnął głową z rozbawienia.

- Alfa Cavanah - powiedział dumnie mój ojciec, na co Omega, jak wyczułam, pochylił głowę, a my przeszliśmy do głównej sali.

Jak można się było spodziewać, przeważały tam kolory szlachetne dla wilków.

Ściany, które pięły się w górę na kilka metrów miały kolor szmaragdu, a przyozdobione były kilkoma wielkimi, starymi gobelinami. Ogromne, strzeliste okna były do połowy przysłonięte przez grube, srebrne zasłony. Przy scenie, która stała z przodu, na środku pomieszczenia, stały ogromne rzeźby wojowników. Wilki stały w dumnych pozach ukazując swoją wielkość albo uchwycone były w wirze walki. Na niewysokich kolumnach, na których stały pomniki, były wypisane zasługi, których dokonał każdy wilkokrwisty i wygrane przez nich wojny.

Ustawione pod ścianą stoły były nakryte szkarłatnymi, ręcznie wyszywanymi obrusami, które za pewne nie mało kosztowały. Zastawy stołowe w całości były czarne. Pomimo tego, że najelegantsze i zawsze wspominane były srebrne sztućce, my takowych mieć nie mogliśmy.

To podchodzi pod ironię. Jednym z trzech szlachetnych kolorów jest srebrny - taki sam, jak Księżyc, który jest dla nas tak ważny. Jednocześnie, niestety, to srebro jest dla nas zgubne.

Tysiące ludzi. Setki różnych dań i tyle samo zapachów. Mimo tego, że jestem wilkokrwistą, nie lubię przebywać w tak przeludnionych miejscach. Z zasady nie powinno mi to przeszkadzać, przecież żyjemy wszyscy razem w licznych sforach. Nie mniej jednak, czułam się dziwnie, gdy kilkanaście osób jednocześnie wpatrywało się we mnie w zamyśleniu.

Wilkołaki powoli się schodziły, a ja w tłumie próbowałam odnaleźć znane mi twarze. Niektóre osoby były mi znajome przez tatę. Prowadzi różne biznesy i jednocześnie musi dogadywać się z innymi watahami, dlatego nie raz odwiedzały go bardziej lub mniej znane osobistości.

W końcu znaleźliśmy nasz stolik. Na czarnych karteczkach na srebrno wypisane były imiona i nazwiska każdego ważniejszego uczestnika tej imprezy. Rozejrzałam się, mama i tata siedzieli obok siebie, z drugiej strony Luny miejsce zajął mój brat, a po prawej Alfy zasiadł Alan. No tak, dwa samce musiały prezentować się obok siebie, a ich samice były jak dodatek. Westchnęłam i przebiegłam oczami po kolejnych miejscach.

- To chyba jakiś żart - niemal wyplułam te słowa z ust. Miejsce obok przeznaczone było dla szanownego pana Damona Canis. Myślałam, że szlak mnie trafi na miejscu.

- Bogini, ty to mnie nienawidzisz - warknęłam sama do siebie.

- Chodź zatańczyć - szepnął mi na ucho Alan. Niechętnie wstałam i razem przeszliśmy przez tłum i stanęliśmy w wolnym miejscu. Położył swoją dłoń na moich plecach, drugą złapał mój nadgarstek i splótł nasze palce. Drugą swoją dłoń położyłam na jego ramieniu i zaczęliśmy powoli tańczyć, blisko siebie.

- Jak ci się podoba? - zapytałam po chwili.

- Jest... Nieźle - uśmiechnęliśmy się do siebie z lekkimi grymasami, a następnie zostałam mocno przyciągnięta do ciała mojego partnera. Wtuliłam się w całą jego sylwetkę i przymknęłam oczy rozkoszując się tym. Sama jego bliskość uspakajała mnie i pozwalała wrócić trzeźwym myślom. Przetańczyliśmy tak kilka piosenek rozmawiając i się śmiejąc z niektórych osób.

Nagle wyczułam coś w tłumie. Piękny zapach, inny od wszystkich pozostałych, taki, jakiś podobny. Zaciągnęłam się jeszcze raz. Nigdy wcześniej takiego nie wyczułam.

- Czujesz to? - zaczęłam się rozglądać próbując zlokalizować źródło tego zapachu.

- O czym ty mówisz? - pociągnął nosem - Niczego nie czuję, może jesteś głodna? - zaśmiał się cicho. Kiwnęłam przecząco głową, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia.

Chwilę był spokój, dopiero po kilku minutach stało się. Nagle poczułam się, jakby wyrosły mi skrzydła. Jakbym mogła zrobić wszystko!.. to było dziwne. Ciepło rozlało się po całym moim ciele, a następnie przeszedł mnie dreszcz.

~ Mates ~ szepnęła czule moja wilczyca, a gdy sama zdałam sobie z tego sprawę, przed oczami stanęły mi łzy.


Damon Canis

Ledwo wróciłem z Akademii, a już każą mi iść na jakiś bezsensowny bal, na który nie miałem najmniejszej ochoty. Westchnąłem i poprawiłem marynarkę, kiedy do mojego pokoju weszła Shayna.

- Nie denerwuj się już tak - zachichotała, na co lekko się skrzywiłem, ale przyjrzałem dokładnie.

-Taa - mruknąłem cicho i zacząłem analizować jej sylwetkę. Miała na sobie granatową sukienkę z kremowymi zdobieniami na grubych ramiączkach. U góry bardziej obcisła, a od talii mocno rozkloszowana. Jej czarne włosy były splecione w długi kłos, na twarzy miała delikatny makijaż, a jej usta uwydatniała bordowa szminka. Na nogach miała kremowe szpilki.

- Wyglądasz pięknie - chciała mnie przytulić, ale odsunąłem się odruchowo, na co w jej oczach pojawił się ból.

- Dziękuję - wyszeptała i odwróciła się w stronę drzwi.

- Shay, przepraszam - powiedziałem cicho, ale ona jedynie odwróciła się i posłała mi smutny uśmiech. Nic nie mogłem poradzić na to, że uczyli mnie jak być zdecydowanym i nieugiętym; taki ma być Alfa watahy.

Zszedłem na dół, gdzie czekali już moja rodzina, chłopaki i jakaś dziewczyna, a także moja partnerka, czyli dziewczyna, która obecnie zajmowała się zaspokajaniem mnie. Jest w tym dobra, ale na związek liczyć nie może. Nie pakuję się w takie rzeczy.

- Siema, debile - przywitałem się z kumplami. Wymieniłem również szybki uścisk dłoni z partnerką jednego z chłopaków i następnie podszedłem do Izzy.

- Cześć - wymruczała uwodzicielsko i wpiła się w moje usta. Na jej widok od razu odechciało mi się tam iść, a wrócić na górę i rzucić brunetkę na łóżko.

Przejechałem dłonią po jej odkrytym udzie, a ona mocniej zacisnęła dłonie na mojej szyi. Gdzieś z boku usłyszeliśmy chrząknięcie, więc niechętnie się od siebie oddaliliśmy. Obok siebie odnalazłem karcący wzrok rodziców, ale wywróciłem na to tylko oczami i wyciągnąłem ramię w stronę Iz.

Według moich, jeszcze, Alfy i Luny powinienem zająć się szukaniem swojej Mate, ale ja nie miałem najmniejszego zamiaru tego robić. Nie dam się uwiązać jak szczeniak czy dać kobiecie rządzić sobą. Tym bardziej, że mam dwadzieścia lat. To jest czas na zabawę, a nie zakładanie pseudo szczęśliwej rodzinki.

Razem z Blaise'em i moją siostrą, którzy szli razem, Cole'em i jego partnerką zajęliśmy jeden samochód, a drugim, za nami, jechała moja rodzina. Nie powiem, że widok mojej siostry i najlepszego kumpla razem był czymś normalnym, a wręcz przeciwnie - w ogóle tego nie rozumiałem i mi to nie pasowało.

Izzy usiadła na moich kolanach tak, że jej krótka sukienka podsunęła się w górę ukazując koronkę na końcach jej pończoch.

- Jak było w Akademii? - zaczął rozmowę Cole. No tak, wróciłam dzień wcześniej i nawet nie miałam kiedy z nimi pogadać.

- A jak miało być? Ciężko, to nie był hotel, a rygor tam trzymali.. - westchnąłem - No, ale teraz dostaniecie w dupę z takim Alfą - dalej poszły wyzwiska i śmiechy, a dodatkowo kręcenia się Iz na moich kolanach, za co miałam ochotę przerzucić ją przez kolano i dać nauczkę.

- Ciekawe, czy spotkasz Ginę - rzucił cwaniacko Blaise.

- Nawet mi nie wspominaj o tej rozwydrzonej księżniczce - warknąłem na niego - Jednym z plusów pobytu w Akademii było nie oglądanie jej twarzy.

- Język, kretynie - warknęła na mnie siostra i posłała ostrzegające spojrzenie.

- Zmieniła się - ciągnął nie zwracając uwagi na komentarz rzucony przez jego towarzyszkę w moją stronę. Oczy chłopaków się zaświeciły, za co dostali po głowach od dziewczyn. Blondynka obok Cole'a miała chyba na imię Sydney i również była Gammą.

- Mało mnie to obchodzi - prychnąłem - I tak jest nikim.

- Damon, zamknij w końcu pysk.

- Kim jest Gina? - zapytała Izzy i zarzuciła mi ponownie ręce na szyje.

- Córeczka Cavanah'ów - na same wspomnienia mnie zemdliło, ale też coś w środku podekscytowało. Kłótnie z nią były najlepsze, tylko my się tak obrażaliśmy i jechaliśmy po sobie kiedy tylko nadarzyła się okazja. Na mojej twarzy pojawił się szatański uśmiech, a chłopcy widząc to tylko kpiarsko się zaśmiali i zmieniliśmy temat.

~~*~~

Wchodząc na główną salę, gdzie przeważały szmaragd, szkarłat i srebro, a dodatkowo panował ogólny przepych, poczułam coś dziwnego. Nagle stanąłem w miejscu, przez co z tyłu wpadł na mnie Blaise. Warknąłem na niego, ale powróciłem do analizowania tego dziwnego uczucia. Piękny zapach, coś cudownego, intensywnego, innego, nowego. W jednej chwili moje ciało otuliło przyjemne ciepło.

~ Nasza Mate tu jest! ~ mój wilk zaczął wyć szczęśliwy i podniecony, ale nie zwracałem na to uwagi. Osoby dookoła zaczęły się na mnie dziwnie patrzeć, a ojciec przechodząc obok rzucił mi zainteresowane spojrzenie. Warknąłem na niego i nabrałem głęboko powietrza do płuc. Moja ręka, która była na biodrach brunetki, zsunęła się sama, a następnie zrobiłem kilka kroków do przodu. Ciągnęło mnie do tego zapachu. Musiałem znaleźć jego źródło.

~ Szukaj naszej Mate, debilu! ~ ten sierściuch warknął na mnie i próbował zmusić do dalszych kroków.

- Co ci jest, stary? - zapytał mnie Cole, ale już go nie słuchałem, tylko przeciskałem się między tłumem. Nie panowałem nad sobą, to uczucie wygrało nade mną i kazało odnaleźć moją Przeznaczoną. W oddali zobaczyłem swoich rodziców witających się z Cavanah'ami, ale ich denerwującej córeczki tam nie było. To było pocieszenie, nie będę musiał jej oglądać.

Zapach był coraz bardziej intensywny, a wycie wilka we mnie coraz głośniejsze. Czułem, jak moja Mate się denerwuje. Musiała mnie także wyczuć, ale jedna rzecz mi nie pasowała. Im bliżej byłem, tym dokładniej czułem, że nie jest sama. Z mojego gardła wydarło się głośne warczenie. Ludzie odsuwali się z drogi. Specyficzne uśmiechy mężczyzn mówiły mi, że chyba już wiedzą o co mi chodzi i uspakajali swoje partnerki, które oburzały się moim zachowaniem.

Nie panowałem nad sobą, moim jedynym celem było znalezienie jej i wyrwanie z łap jakiegoś samca, a następnie pokazanie mu, że ona jest moja. Tylko moja!

W tłumie tańczących par zobaczyłem ją, stała tyłem, ale byłem pewny, że to ona jak tego, że tam stałem i miałem zamiar dowalić gościowi, który miał czelność trzymać swoje łapska na jej biodrach.

Głośne warknięcie, szybkie podejście, jeden cios w szczękę i brzuch i po chwili okładałem tego chłoptasia pięściami. Słyszałem coś z tyłu, ale nie zwracałem na to uwagi; byłem jak w amoku.

- Stary, skończ! - dwie pary rąk odciągnęły mnie od krwawiącego ciała, a przede mną stanął mój ojciec i dał mi w twarz.

- Co się z tobą dzieje?! - krzyknął donośnie - Wystraszysz ją! - pokazał ręką za mnie, a ja dopiero sobie uświadomiłem, co się dzieje.

- Moja! - krzyknąłem, wyrwałem się i odwróciłem się z zamiarem oznaczenia mojej Przeznaczonej tu i teraz, ale stanąłem jak wryty - Niemożliwe - szepnąłem załamany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro