12. Na co liczyłaś?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałam w swoim starym pokoju, a dookoła panowała przeraźliwa cisza. Ściany i meble pokryte były cienką warstwą kurzu ścieraną ostatni raz z dwa tygodnie wcześniej. Po sprawie z mamą postanowiłam zostać w swojej rodzinnej watasze i żaden Canis nie miał siły mnie stąd wyciągnąć.

Damon musiał wtedy wrócić do domu i zająć się sforą oraz odgrywać rolę cholernie zatroskanego i zazdrosnego braciszka wobec Shayny. U ludzi bowiem ciąża trwa dziewięć miesięcy, u wilków dwa, a u nas mniej więcej się wyrównuje i jest to niecałe pięć miesięcy. Młody Alfa nadrabiał czas stracony przez pobyt w Akademii, a to też nie do końca dobrze mu szło, ponieważ do żalu, jaki żywiła do niego wilczyca dochodziły dodatkowo humorki ciążowe.

Moje rozmyślania przerwał cichy trzask klamki i zaraz po tym skrzypnięcie drzwi. O wilku mowa. Do sypialni wszedł mój Mate, z początku odwrócił się szybko aby zamknąć drzwi i że nie śpię zauważył dopiero po odwróceniu się. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, żadne z nas nie chciało zrobić pierwszego kroku i się odezwać. Na jego twarzy były widoczne jeszcze ślady walki, które powoli się regenerowały.

- Wyglądasz okropnie – rzuciłam na zaczepne. Prychnął i przeczesał włosy palcami podgryzając wargę.

- Nie myśl sobie, że wyglądasz lepiej – odpyskował. Kącik moich ust uniósł się lekko do góry, chciałam się wyprostować, żeby go lepiej widzieć, ale gdy oparłam łokcie za sobą i chciałam się podnieść ogromny ból przeszył moją klatkę piersiową i brzuch. Na moją twarz wstąpił grymas, jęknęłam cicho, a chłopak szybko znalazł się przy mnie.

- Nie wolno ci się ruszać – powiedział cicho zaraz po tym jak ponownie mnie ułożył. Popatrzyłam na niego pytająco, a w odpowiedzi zagryzł wargę i pociągnął kołdrę przykrywającą mnie w dół. Otworzyłam szerzej oczy widząc mój tułów owinięty w całości białym bandażem.

- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał z... wyrzutem? Usiadł bokiem do mnie dlatego nie mogłam zobaczyć mimiki jego twarzy. Zmarszczyłam brwi i jeszcze raz popatrzyłam w dół. Nie chciałam oglądać się w takim stanie dlatego przykryłam się z powrotem.

- Dlaczego mówisz o tym, jakby to było coś złego? – poczułam się urażona. Ja to zrobiłam dla niego, a on miał żal o to do mnie.

- Bo mogło ci się coś stać?! Pomyślałaś o konsekwencjach swojego czynu? Co, gdyby ostrze trafiło wyżej? – wstał gwałtownie zatapiając palce we włosach. Przełknęłam ślinę myśląc jak mu to wytłumaczyć.

- Damon, w tamtej chwili nie myślałam o niczym innym poza konsekwencjami, jakie czekałyby ciebie, gdyby to trafiło celu. Nie miałam w głowie niczego poza tym, że możesz już po tym ciosie nie wstać – przez cały czas patrzyłam mu w oczy, które były pełne niedowierzenia. No tak, czego mogłam się spodziewać – Nie obchodziło mnie moje zdrowie, a twoje, zrozum. Czy to wystarczająca odpowiedź na twoje pytanie? – pytanie retoryczne - Tak? To lepiej powiedz mi, co wyście tam do jasnej cholery robili i jak się tam znaleźliście? Wiedziałeś, że tam będę – zmrużyłam oczy. To nie było już pytanie. On miał dokładne informacje, to nie mógł być przypadek.

- Po prostu wiedziałem, że coś odwalisz – mruknął wymijająco. Chciałam go dokładnie wypytać, ale w tym momencie ktoś wszedł do pokoju. Popatrzyłam w tamtym kierunku i jak się okazało, był to nasz doktorek wraz z moim tatą i...

- Alan? – zapytał nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Przez szok zapomniałam o bólu i znowu chciałam się podnieść. Skutek był taki jak poprzednio dorzucając gniew mojego Mate.

- Co ja ci powiedziałem? – warknął i położył rękę na moich plecach, a następnie ułożył znowu na materacu. Łypnęłam na niego wzrokiem, byłam zdenerwowana, a swoim szczeniackim zachowaniem tylko pogarszał sytuację.

- Wyjdź, Damon – na słowa mojego ojca chłopak warknął zdenerwowany i jedynie odsunął się aby lekarz miał miejsce. Nie zostawił go też jednak za dużo, przecież musiał wszystko widzieć... Wywróciłam oczami na jego zachowanie co skwitował łobuzerskim uśmiechem.

- Jak widziałem, nie dasz rady się podnieść – zaczął mówić lekarz – Co cię dokładnie boli? – głupie pytanie.

- Cała klatka piersiowa i niższe partie, a szczególnie lewa część, ciężko mi się oddycha, tym bardziej jak patrzę na tego idiotę – wskazałam palcem Canisa, który udał urażoną minę, a w rzeczywistości śmiał się razem ze mną – Piecze mnie prawe oko i kostka chyba jest skręcona.

- To już wiem – mamrotał denerwując mnie.

- Co pan nie powie – parsknęłam wrednie – A może powiesz mi, dlaczego się nie zregenerowała jeszcze? Co wy mi podajecie? – zapytałam widząc na półeczce zestaw medykamentów. Zahaczyłam o spojrzenie białowłosego, jego skupione było w pełni na mnie, z czym poczułam się w pewnym momencie dziwnie. Tym bardziej, że zaraz naprzeciwko mnie stał mój przeznaczony.

- Uspokój się – ostry głos taty przeszył powietrze – Coś ty tam w ogóle robiła? – warknął wściekle i gdyby nie lekarz, za pewne dostałabym piękne kazanie. Reszta musiała na kilkanaście minut opuścić pokój, ponieważ Travis chciał przeprowadzić kolejne badania. Robił różne rzeczy, mierzył puls, temperaturę, oddech, pracę serca i oglądał kostkę oraz głowę i oko.

- Nie – powiedziałam głośno, gdy w pewnym momencie złapał za bandaż na klatce piersiowej. Złapałam jego nadgarstki nie pozwalając na dalszy ruch.

- Spokojnie Gina, muszę to sprawdzić – próbował mnie przekonać, ale nie chciałam się zgodzić. No bez jaj! – Przecież muszę to sprawdzić – westchnął znudzony.

- Możesz sobie wzdychać ile chcesz, ale nie będziesz mnie tam oglądać – warknęłam pod nosem na co wywrócił oczami, rzucił jakimś przedmiotem na stolik i ruszył w stronę drzwi.

- Jakbym lepszej kobiety nie widział...

- Jebie mnie to – warknęłam krzyżując ręce na piersiach. Nie będzie mnie zbok oglądał i macał.

Zamknął za sobą głośno drzwi, a zaraz po tym z korytarza mogłam usłyszeć głosy mojego ojca, Mate i Alana. W tym momencie nie wiedziałam już jak mam go nazwać. Dawną miłością? Przecież gdyby nie Więź dalej bylibyśmy razem...

- Gina nie utrudniaj sytuacji – drzwi otworzyły się z hukiem, a zaraz przed łóżkiem stanął Dominic. Odwróciłam głowę na osobę, która weszła zaraz za nim, a okazał się być nim Canis. Stanął przy górze łózka, obok mnie, jego szczęka była mocno zaciśnięta tak samo jak pięści, których kostki powoli bielały.

- Jak ją utrudnia? Ma rację – podniósł lekko głos – Ten gość nie będzie jej do kurwy oglądał, zapomnij – warknął na mojego ojca. Otworzyłam szerzej oczy, nie spodziewałam się po nim takiej reakcji. Przecież wiem, że samce są zaborcze, ale żeby aż tak? On? W głowie mi się to nie mieściło.

- Nie zapominaj do kogo mówisz, Damon – ostrzeżenie to jednak nic nie dało, szatyn dalej nie odstępował mnie na krok. Wow, Bogini, coś ty z nim zrobiła? Przed chwilą się po mnie darł...

- Nie zapomnij, Dominic, że mowa tu o mojej Mate – powiedział tym samym tonem. Niewątpliwie zbił tym go z tropu.

- Hej! – zwróciłam ich uwagę – Tato, nie dam się mu obejrzeć – zaznaczyłam – Źle się z tym czuję i nie pozwolę na to. Jedziemy do nas – powiedziałam po chwili. Nie byłam pewna swoich słów, nie chciałam do końca tego robić, ale nie czułam się do końca dobrze w tym domu. CO ja gadam?! – U nas lekarzem jest Anna i to ona będzie mnie leczyć – chyba upadłam na głowę.

- Nie – zaprzeczył od razu mój ojciec przeczesując swoje ciemne włosy – Nie pozwalam ci, Gina. Masz tu dobrą opiekę, poza tym musimy porozmawiać – mówiąc to popatrzył znacząco na Damon'a. Zmarszczyłam brwi i uniosłam się podpierając za sobą łokcie. Sapnęłam cicho czując ukucie, ale podniosłam głowę i spojrzałam wprost w oczy ojca.

- Wracam do siebie. Nie byłam w mojej nowej watasze od przeszło dwóch miesięcy, myślisz, że jakie mają tam teraz o mnie zdanie? Już i tak jestem traktowana jak obcy, nie muszę im dawać kolejnych powodów do tego – warknęłam. W końcu się dowiedział, hmm. Ignorując spojrzenia mężczyzn i ich próby zatrzymania mnie wyprostowałam się i zrzuciłam nogi z materaca na podłogę.

- Czekaj – Damon szepnął spokojnie i podał mi rękę, abym złapała się jej. Pomógł mi się wyprostować i przerzucił moją rękę na swoją szyję, a następnie objął mnie w pasie. Nie zawracałam sobie głowy rzucanymi nam spojrzeniami, a tym bardziej nie chciałam rozmyślać o tym, skąd u Canis'a takie zachowanie.

- Wyjeżdżamy jeszcze dziś – powiedziałam zanim zamknęłam na sobą drzwi do łazienki. Nie jestem słaba. Ściągnęłam dresy, w które mnie ubrano oraz podkoszulek. Stanęłam przed lustrem krytycznie patrząc na biały materiał owinięty wokół mojego ciała.

Umyłam twarz wcześniej wiążąc białe włosy w kitkę na czubku głowy. Obmyłam się szybko próbując nie krzywić się przy większych ruchach. Namoczyłam jednym ze specyfików mały ręcznik i przetarłam nim większe rany tak jak to robił Travis. Maścią nasmarowałam okropną szramę przy oku, która, jak podejrzewałam, nie zabliźni się tak łatwo jakbym chciała. Założyłam po chwili zmagań luźniejsze jeansy i zieloną bluzę na górę, wcześniej mocniej zaciskając bandaż. Rozpuściłam włosy, szybko je przeczesałam i zostawiłam rozpuszczone, aby nie przeszkadzały mi w podróży.

Byłam uparta i nieugięta od dzieciństwa. Przez ten czas tylko Damon umiał wybić mnie z rytmu i wkurzyć do granic możliwości, ale teraz było inaczej. Oboje się zmieniliśmy, tak samo jak nasze nastawienia do siebie. Dość dziecinnej gry, po tym co działo się dzień wcześniej miałam dość. Tyle osób zginęło i o wiele więcej mogło skończyć tak samo, a my zachowywaliśmy się jak dzieci.

Wyszłam z łazienki z nową energią. Nie dość, że czułam się lepiej czysta, to wiedziałam co muszę zrobić. Przed drzwiami jak się okazało stał jeden chłopak. Białe włosy i niebieskie oczy były tak cholernie znane i tak bardzo chciałabym móc tęsknić za nim jak głupia nastolatka, którą już niestety nie byłam. Odwróciłam głowę i zamrugałam kilka razy. 

- Gina – w jego głosie była jakaś ulga. Nim się obejrzałam byłam w jego ramionach, a dotyk palił jak cholera. Zatkało mi dech w piersiach, naprawdę, przez chwilę nie mogłam oddychać – Jak mogłaś tak się wystawić? Cholera, nawet nie wiesz jak się bałem o ciebie – ciepłe powietrze owiewało moje policzki przyprawiając całe moje ciało o dreszcze. Niepewnie uniosłam ręce i objęłam jego kark. Nie zwracałam uwagi na ból, który sama sobie sprawiałam tym. Musiałam być blisko niego, potrzebował tego.

- Przepraszam. Musiałam to zrobić, Alan – powiedziałam cicho. Czułam jak zatapia nos w moich włosach, które kolor miały takim sam jak jego. Kiedyś powiedzieli nam nawet, że jesteśmy rodzeństwem...

- Przepraszam – szepnął – Za wszystko, skarbie – oparł swoje czoło o moje. Patrzyłam mu w oczy nie wiedząc jak i gdzie mam się ruszyć. Już tak dawno nie mogłam popatrzyć mu w oczy, dotknąć jego jedwabistych włosów, poczuć ciała i ciepła od niego bijącego... Którego nie czułam już. Chciałam krzyczeć z bezsilności, on czuł się dobrze w tej sytuacji, a ja nie czułam niczego. Usłyszałam skrzypnięcie, dlatego otworzyłam oczy i popatrzyłam nad ramieniem chłopaka.

Damon stał jak wryty w ziemię. Jego ramiona unosiły się w szybkim tempie, tak samo jak klatka piersiowa. Spanikowana patrzyłam raz na Alana, a raz na niego. Zacisnął palce w pięści, a kostki natychmiastowo pobielały.

~ Damon, to nie tak...

~ Właśnie widzę, czekam w samochodzie ~ i poszedł. Zostawił mnie, nie zrobił nic. Otworzyłam usta chcąc krzyknąć za nim, ale z drugiej strony... Łączyła nas TYLKO WIĘŹ.

~~*~~

- Jesteś uparta jak matka – pokręcił głową na boki i przytulił mnie mocno, przez co ból wzrósł, ale nie dałam tego po sobie poznać. Oparłam brodę na jego głowie i potarłam plecy czując jak drży.

- Dasz sobie radę, Nathan. Pilnuj ich i dbaj, za niedługo to ty tu będziesz rządził – szepnęłam i pocałowałam jego czoło. Ścisnął mnie na moment mocniej, a później odsunął się kilka kroków w tył. Odwróciłam się w stronę samochodu i zeskanowałam wzrokiem mojego Przeznaczonego. Ten wyjazd był dziwny, taki nagły, a nas czekało jeszcze kilka godzin sam na sam w jednym samochodzie.

- Gin – podszedł do mnie tym razem tata – Uważaj na siebie – powiedział kładąc dłoń na moje ramię – I na niego – posłał w stronę Damon'a nieufne spojrzenie. Westchnęłam i pokiwałam głową na zgodę.

- Pilnuj mamy i pisz jak coś się będzie działo – przytuliłam go. Złożyłam krótki pocałunek na jego policzku i skinęłam głową zanim odwróciłam się i odeszłam w stronę samochodu. Z przyjaciółmi pożegnałam się wcześniej, nie zniosłabym ponownie ich smutnych oczu przy moim odejściu. Poza tym nie byłam pewna, czy Kyle wytrzyma nie rzucając się Canis'owi do gardła i odwrotnie.

- Gina zaczekaj! – kilka metrów od nas stał Alan. Byłam już jedną nogą w aucie, gdy on się pojawił. Zerknęłam na szatyna, ale on siedział wyprany z emocji i zaciskał coraz mocniej palce na kierownicy. Odwróciłam głowę w stronę wołającego mnie, ale on był już przy mnie. Jego gorące wargi naparły na moje z tak ogromną siłą, że prawie się przewróciłam. Złapał za moje biodra i przyciągnął do siebie brutalnie przez co moje ręce wylądowały na jego torsie. W tamtym momencie czułam jakby rozrywało mi cały brzuch. Otworzyłam szeroko oczy, nie wiedziałam co się dzieje. Nim się spostrzegłam wdarł się językiem do moich ust, a zaraz obok rozległ się trzask drzwi.

Nagle jego ciało znikło, a ja z powrotem odzyskałam swobodę ruchu. Przez zamazany obraz widziałam jak Mike ciągnie za ramiona Alana, a z drugiej strony stał Kyle ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Patrzył wprost na mnie. Zasłoniłam usta ręką nie wierząc w to, co właśnie się wydarzyło. Ludzie dookoła nas patrzyli czekając na rozwój akcji, ale nie miałam zamiaru dawać im tam jakiegoś popisu. Szybko wsiadłam do samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zacisnęłam mocno powieki i pięści, miałam dość tego miejsca, nie chciałam tego pocałunku, nie wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam.

- Jedź! – warknęłam, a on wykonał to bez słowa. Nie patrzył na mnie, nie odzywał się, miał mnie w dupie i to, co się wydarzyło. Roznosiła mnie złość, a po minięciu granicy watahy jedynie te uczucia się nasilały. Chciałam krzyczeć, wyżyć się na czymś, nieważne jak.

Jak mógł mi to zrobić? Kochałam go. Naprawdę darzyłam uczuciem, a on teraz zrobił coś takiego! Wiedział, że Damon widział nasz uścisk, a co dopiero to! Zrobił to specjalnie! Celowo pocałował mnie właśnie w takim momencie i czasie! Miało to przekreślić wszystko, co starałam się zbudować i o co chciałam walczyć! Wierzyłam w niego, po wszystkim co było podczas walki myślałam, że odpuści.

- Zatrzymaj się! – krzyknęłam. Minęło pół godziny, a ja miałam dość! Nie umiałam normalnie oddychać i funkcjonować przez jego zachowanie i moje myśli biegnące ku Alanowi. Canis wywrócił na moje słowa oczami, a polecenie wykonał dopiero po jakiś dziesięciu minutach, gdy pomiędzy drzewami pojawiło się więcej miejsca. Tak, bo szybciej nie mógł...

Jak burza wypadłam z samochodu i zaczęłam głośno oddychać. Zgięłam się wpół gdyż ból zaczął być nie do zniesienia. Zakrztusiłam się przez szybki oddech i wyschnięte gardło. Syknęłam prostując się, uniosłam materiał bluzy do góry i przyłożyłam rękę do ciała aby spróbować wyczuć czy bandaż jest suchy. Nie mogłam tego zobaczyć, wiadome, dlatego musiałam to ocenić w ten sposób. Poczułam pod palcami wilgoć, co wystraszyło mnie dodatkowo.

- Pokaż to – przede mną pojawił się Canis, do którego stałam przez ten cały czas tyłem. Otworzył szerzej oczy patrząc na mnie. Poza tym nie pokazał żadnych innych emocji. Przyłożył rękę do odpowiedniego miejsca i przycisnął lekko, co wywołało większy ból. Odwiązał do połowy bandaż i przerwał go związując materiał pod piersiami. Następnie z kieszeni wyciągnął dwa duże kawałki gazy i przyłożył, jak się domyśliłam, do ran, a potem owinął świeżym bandażem. Zacisnął go mocniej w niektórych miejscach, a po skończeniu wstał i bez słowa poszedł do auta.

- Damon – jęknęłam okręcając się na zdrowej nodze. Druga powoli się regenerowała, ale w dalszym ciągu nie rozumiałam dlaczego to tak długo trwa. Chłopak zatrzymał się przy już otwartych drzwiach i poparzył na mnie pytająco – Dlaczego taki jesteś? – zapytałam w końcu.

- Jaki? Jaki znowu to ja jestem? – warknął najwyraźniej wyprowadzony z równowagi.

- Cichy, obojętny! Nie rozumiem cię! Przez całą drogę nie powiedziałeś ani słowa, zachowujesz się jakby...

- Jakby co?! – krzyknął przerywając mi.

- Jakby obeszło cię to co zobaczyłeś! –krzyknęłam jeszcze głośniej. Przez sekundę mogłam podziwiać jego zdziwienie i zmieszanie, a później złość. W szybkim tempie znalazł się przy mnie, bardzo blisko. Mój oddech przyspieszył, na co jednak zdawał się nie zwrócić uwagi. Cofnęłam się gwałtownie, a wtedy poczułam jakby coś we mnie się rozerwało.

- Na co liczyłaś? Myślałaś, że przejmę się tym, co odstawiłaś z tym swoim kochasiem? Myślisz, że obchodzi mnie to wszystko? Ty? Śmieszna jesteś – parsknął robiąc krok w moim kierunku – Gdyby mi choć trochę zależało wierz mi, że nie doszłoby do tego, co się wydarzyło. A że się nie odzywam? Nie przyszło ci do głowy, że po prostu nie chcę z tobą rozmawiać? – po tym wrócił do samochodu.

Stałam jak ta idiotka i patrzyłam się przed siebie, nie mogłam uwierzyć w jego słowa. To ja się starałam, czułam okropnie z tym, co się stało, poświęcałam, a on co?! Wzięłam drżący oddech i przetarłam twarz dłońmi. Pokuśtykałam na miejsce pasażera i obróciłam się twarzą do szyby na tyle, ile to było możliwe. Rana bolała coraz bardziej, a wizja kilku godzin w jednej i tej samej pozycji zaraz obok niego nie pocieszała.

Czułam się, jakby mi dał w twarz. Przez chwilę, na wojnie, gdy mnie uratował, pomyślałam, że teraz naprawdę może być między nami dobrze. A on co? Zero wdzięczności, jakiejkolwiek reakcji poza wyrzutami. Tyle dostałam za pieprzoną chęć pomocy i poczucie odpowiedzialności.

~~*~~

Otworzyłam drzwi prawie przez nie wypadając. Po spotkaniu z ziemią moje nogi ugięły się gwałtownie jakby były z waty. Rękawem otarłam spocone czoło, było mi gorąco, a całe ciało niemiłosiernie bolało.

- Gina! – obok mnie pojawił się Alfa Collin. Przerzucił moją rękę przez swoje barki i przytrzymał mnie w pasie. Krzyknęłam czując rwanie na boku i przy podbrzuszu. Mężczyzna popatrzył na mnie przestraszony i niepewnym ruchem chwycił skrawek bluzy, a następnie płynnym ruchem uniósł go. Po jego minie mogłam stwierdzić, że cała sytuacja wygląda fatalnie. Bez słowa wziął mnie na ręce i prawie biegiem ruszył w stronę Domu Głównego. Naszą drogę widziałam jak przez mgłę. Nie wiedziałam jakie korytarze mijamy i po jakich schodach wchodzimy. Wszystko zlewało się w jedną, niewyraźną plamę.

W końcu znaleźliśmy się w gabinecie Anny, a zorientowałam się o tym dopiero wtedy, gdy zostałam położona na łóżku, a obwiązujący materiał zniknął i mogłam w końcu normalnie oddychać. Chociaż nie, ból stał się jeszcze większy, gdy zaczęła coś z tym robić. Zacisnęłam mocno zęby, a w pięści zgniotłam róg zbitej poduszki.

Kobieta mamrotała coś pod nosem, ale nie rozumiałam w pełni jej słów. Używała jakiś dziwnych substancji, które jak się domyśliłam, miały na celu oczyścić te badziewia na moim ciele. Miałam wrażenie, jakby wnętrzności stawały się płynne tylko po to, żeby ze mnie uciec. Kiwałam głową na boki, krzyknęłam, gdy przycisnęła coś mocno do mojego podbrzusza, a było to cholernie zimne.

Po kilku minutach, albo paru godzinach, nie wiem, podała mi kilka płynów i podłączyła do jakiejś kroplówki, o której istnieniu wcześniej nie wiedziałam. Stopniowo dzięki nim odzyskiwałam zdrowy rozsądek i myślenie. Wzrok wracał do normalności, tak samo słuch i węch. Docierały do mnie powoli strzępki rozmów. Nim jednak całkowicie odzyskałam panowanie nad sobą poczułam ukucie przy nadgarstku, a zaraz po tym zasnęłam.

~~*~~

Gdy się obudziłam byłam sama w pomieszczeniu. Jak się okazało, leżałam w swojej sypialni, a nie w gabinecie lekarskim. Rozejrzałam się dookoła, zostałam położona na środku materaca, w pokoju panował względny porządek, a po moim współlokatorze nie było śladu. Podparłam się łokciami za sobą i zsunęłam pościel, którą byłam przykryta. Tym razem tylko rana była przykryta gazami i zapewne posmarowana czymś, bo czułam różne zioła. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy zobaczyłam nagle, że cała szrama nie jest tak krótka jak mi się wydawało i sięga do pachwiny.

Próbowałam sobie przypomnieć jak to było i dokładnie w które miejsce dostałam, ale niestety nie umiałam wrócić do tego. Za dużo bólu kojarzyło mi się z tym, aby dokładnie przeanalizować i przypomnieć sobie jak było. Leżałam tak bez ruchu może z pół godziny, dopóki drzwi się nie otworzyły, a przez nie weszła czwórka ludzi.

- Dzień dobry, Luno, jak się dziś czujesz? – Anna posłała mi lekki uśmiech, którego niestety nie umiałam odwzajemnić. Leżąc tak miałam jedynie w głowie, jak to się właściwie stało. Od naszego pierwszego postoju niewiele pamiętałam, później jedynie akcje w gabinecie... ponieważ to bolało.

- Nie najlepiej, Anno – mruknęłam przez suche gardło – I nie mów tak – powiedziałam chowając twarz w poduszkę, gdy odklejała wszystkie plastry. Zacisnęłam lekko zęby, aby nic z pomiędzy nich nie wyszło. Kobieta pokiwała głową zerkając na Collina i Paule za siebie.

Zaczęła sprawdzać mój stan podobnie jak Travis, ale ona miała dar do swojej pracy, dlatego też wolałam, aby to ona się mną zajęła. Rzadko kiedy zdarza się, że ktoś z nas dostaje jakieś specjalne umiejętności od Bogini, ale ona była tą szczęściarą. Samym dotykiem umiała powiedzieć jak ciężko jest się rannym, wiedziała czym to najlepiej leczyć i jakie rannego czekają skutki. Chore trochę, ale praktyczne.

Wszyscy siedzieliśmy bez słowa jakieś dwadzieścia minut, kiedy blondynka zadecydowała, że musimy przenieść się do jej gabinetu i to w szybkim tempie, ponieważ musi sprawdzić coś niecierpiącego zwłoki. Zdziwieni chyba nie mieliśmy za bardzo nic do mówienia, ale starszy Canis zadecydował, że wszystko co potrzebne zostanie przyniesione do sypialni, żebym nie musiała się ruszać. Wywróciłam na to oczami, ale gdy moja próba wstania nie powiodła się odpuściłam.

- Po co to? – zdziwiłam się widząc w rękach samców urządzenia do USG, którym niedawno badana była Shayna. Oni jednak wzruszyli ramionami w odpowiedzi i po pojawieniu się Anny oddalili się zostawiając jej miejsce. Ostrożnie nasmarowała części ciała, które ją interesowały, a następnie krzywiąc się zaczęła oglądać co się tam dzieje.

- Alfo, chyba powinieneś wyjść – mruknęła patrząc na mnie znacząco. Otworzyłam szerzej oczy nie rozumiejąc o co może jej chodzić.

- Co? Raczej nie zamierzam – pierwszy raz tego dnia odezwał się w mojej obecności, ale dalej na mnie nie patrzył. To bolało, ale co mogłam zrobić? Jeśli tego chciał, to tak będzie, koniec.

- Ja...

- Niech zostaną, Anno. I tak się dowiedzą – machnęłam ręką – Mów, co mnie czeka, chcę to mieć z głowy. Jakieś zabiegi? Bolące leczenie? Zniosę to, dawaj – próbowałam dodać jej otuchy widząc jej nietęgą minę. Musiało być dobrze.

- Luno – kazałam nie używać tego zwrotu halo – Ja... Ty... - wzięła ciężki oddech i spuściła głowę – Obrażenia są dość rozległe, stało się coś, przez co rana pogłębiła się i powiększyła...

- Przejdź do konkretu – powiedziałam nie chcąc słyszeć szczegółów.

- Istnieje jedynie kilka procent na to, że kiedykolwiek zajdziesz w ciążę – zapadła cisza.

Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam w sufit, ścianę przed sobą, ale nie na nich. Nie umiałam popatrzyć w oczy starszego Alfy i jego Przeznaczonej. Nie mogłam spojrzeć na doktor, a co dopiero na Damon'a. Opuszką palca dotknęłam swojej skóry na brzuchu. Pierwsza łza wypłynęła spod mojej powieki nieświadomie. Następne tworzyły już wodospad. Nie ruszałam się, nie rzucałam, po prostu płakałam. Pociągnęłam nosem i dopiero wtedy szybkim ruchem przewróciłam się na bok rozrywając poduszkę.

- Nie, błagam, powiedz, że to nieprawda  – lamentowałam nie mogąc się pozbierać. To było niemożliwe. Nie mogłam zostać pozbawiona jeszcze tego, dlaczego akurat postanowiłaś zabrać mi to?!

- Przykro mi, Luno – jej głos był zdławiony. Obróciłam się w jej kierunku podnosząc głowę. Dopiero wtedy ujrzałam, że jej brzuch był zaokrąglony. Gdy zrozumiała co robię wybiegła niemal z pokoju. Przeniosłam wzrok na rodziców mojego Przeznaczonego, a następnie na niego. Stał i wpatrywał się w podłogę. Nawet w takiej sytuacji nie mogłam liczyć na jego wsparcie, po prostu patrzył sobie na panele, jego mimika nie mówiła nic.

Zaszlochałam głośno i ignorując cały ból i sprzeciw jego rodziców wstałam i podeszłam do szafy. Podniosłam bluzkę i z obrzydzeniem patrzyłam na dzieło ostrza. Obraz znikł zamazany przez kolejne łzy zbierające się w moich oczach. Nagle nie czułam już nóg, a jedynie kogoś ręce trzymające mnie w ramionach.

- Nie, to nie może być prawda – szlochałam. Kręciłam głową na boki, nie mogłam w to uwierzyć. To nie tak miało być, nie tak! Chciałam mieć dziecko! Móc być nazwana matką!

- Gina – Paula otoczyła mnie swoimi troskliwymi ramionami zaraz po tym, jak Collin położył mnie z powrotem na łóżku. Zamknęła w szczelnym uścisku, którego nie chciałam. Ona miała to, czego ja pragnęłam, a nie miałam szansy zakosztować. Nie chciałam tam być z nią u boku, choć to koszmarnie brzmi, taka była prawda.

- Nie, chcę zostać sama – próbowałam ją odsunąć, ale nie chciała odpuścić – Chcę zostać sama! – krzyknęłam przez płacz. Dopiero wtedy się odsunęła i popatrzyła na mnie ze smutkiem w oczach. Zrobiła to, o co poprosiłam, ale niechętnie. Stając w drzwiach obejrzała się jeszcze raz na mnie, a następnie wyszła razem ze swoim partnerem.

- Jeśli o to ci chodziło to gratuluję – szepnęłam dając kolejnym łzom upust.

- O czym ty mówisz? – wow, jednak umiał mówić.

- Chciałeś mojego odejścia, proszę bardzo. Nie mam zamiaru tu zostawać. Znajdź sobie partnerkę, która będzie dobrą Luną i będzie w stanie dać ci potomka – zapłakałam mocno zaciskając powieki – Jestem do niczego – szepnęłam chowając twarz w poduszce. To było za dużo.

- Co?

- To – prychnęłam dławiąc się łzami – Nie rozumiesz? – zapytałam podnosząc się tak, aby móc na niego spojrzeć – Właśnie spełnia się twój sen, skarbie. To koniec, możesz mnie wywalić daleko poza granice swojej sfory i żyć w końcu swobodnie, w spokoju. To koniec! – krzyknęłam.

On nie rozumiał. Miałam dość siebie i swojego życia. Cokolwiek robiłam było złe. Pomagałam jego siostrze – źle. Słuchałam się i wykonywałam rozkazy, poddawałam się mu i dawałam poniżać – niedobrze. Walczyłam o siebie i innych, broniłam jego i oddawałam za niego – też źle. Nie wiedziałam już jak mam żyć, tym bardziej z myślą, że to koniec.

Bo to koniec, on wyszedł trzaskając drzwiami, a ja zostałam sama ze sobą i wiadomością, że nigdy nie będzie mi dane nosić pod sercem dziecka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro