16. Vitani

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłość jest czymś, czego nie da się zdefiniować, każdy odczuwa ją w inny sposób odpowiedni dla każdej osoby. W starożytnej Grecji wyróżniano kilka rodzajów miłości:

agape - najwyższa forma miłości, braterska

philia - miłość przyjacielska i łagodna, przyjaciół

eros - miłość gwałtowna i pożądliwa, kochanków

Jednak miłość, która była w oczach Shay, gdy dostała na ręce swoją córeczkę była tak ogromna i szczera, że nie umiałam się nawet głębiej nad tym zastanowić. To było coś fantastycznego, ona taka wycieńczona, ale dalej mająca siły na to, aby bronić swoje dziecko przed każdym i wszystkim, co miałoby zagrozić jej córce.

Była spocona, jej twarz czerwona, mokra i opuchnięta od łez. Trzymając małą ręce trzęsły się jej jakby miała atak, a wory pod oczami były ciemne i od razu rzucały się w oczy. Perełka spała na jej rękach owinięta w szary kocyk, była już po wszelkich badaniach, umyta i zmęczona. Mimo braku sił jej piąstki były mocno zaciśnięte, a nosek zmarszczony.

- Jest piękna - szepnęłam do stojącej obok mnie Pauli. Obie byłyśmy bardzo dumne z naszej małej Shayny i skarba, któremu imię miało dopiero zostać wybrane. Kobieta potrząsnęła głową, a wtedy jej policzki zalśniły od łez.

Minęło kilka minut, a szatynka zasnęła z dzieckiem na rękach. Jej matka wzięła dzieciątko i położyła do łóżeczka obok, które stało na wyciągnięcie ręki młodej matki. Nie mogłam nadziwić się, jak piękna była dziewczynka. Ktoś by powiedział, że dziecko to tylko mała, czerwona, niekoniecznie urodziwa, pomarszczona istota. W tamtej chwili miałam wrażenie, że stała się całym moim światem.

Wyszłam do holu w poszukiwaniu mulata, którego brakowało mi w tym pięknym obrazku. Rozejrzałam się po korytarzu szpitala, w którym w zasadzie przebywaliśmy od kilku dni. Shay miała ogromne bóle, dlatego Collin zdecydował, że ma jechać do szpitala, gdzie zagwarantują jej profesjonalną opiekę.

Jakieś trzy metry dalej siedział szukany przeze mnie osobnik. Ruszyłam w jego stronę spokojnym krokiem, a kątem oka zauważyłam, że na końcu korytarza stała męska część rodziny Canis i rozmawiała z lekarzem prowadzącym. Oboje stali w pewnych siebie pozach pokazując tym doktorowi, że to oni mają przewagę jako Alfy. Tak, szpital ten był tylko dla wilkokrwistych.

- Nie chcesz ich zobaczyć? - usiadłam na podłodze obok niego. Miał ugięte nogi w kolanach i oparte na udach łokcie; w dłoniach trzymał twarz zasłaniając się. Nie odpowiedział mi, dlatego postanowiłam kontynuować - Mała waży 3000 gramów, ma 52 centymetry, a jej oczy są hebanowe, choć przez cały czas je mrużyła. Ma oliwkową karnację. Je...

- Błagam, przestań - przez ręce jego głos był stłumiony - Czuję się okropnie, ok? - westchnął podnosząc głowę. Przekręcił kilka razy kark, a on strzyknął głośno. Niektóre osoby by się skrzywiły z niesmakiem, ale mi to nie przeszkadzało.

- Przez cały czas myślisz o Jess, prawda?

- Znowu zaczynasz - westchnął.

- Zaczynam, bo choć w pewnym stopniu umiem odnaleźć się w twojej sytuacji - próbowałam go przekonać. Popatrzył na mnie marszcząc brwi i posłał zdziwione spojrzenie - Przed znalezieniem Mate miałam swoją miłość, wiesz o tym. Alan był mi najdroższy, byłam pewna, że nic nas nie rozdzieli. Planowaliśmy wspólną przyszłość, oboje myśleliśmy, że już nie spotkamy swoich Przeznaczonych, a w takim wypadku będziemy mogli zostać razem - wzrok miałam wbity w niebieską ścianę przed sobą - Wierz mi, byłam w stanie skoczyć za nim w ogień i wodę. Miałam nadzieję, że to on jest tym jedynym, chciałam by okazał się moim Mate, a gdy tak się nie stało, nie chciałam go już znaleźć.

- Gina...

- Proszę, daj mi skończyć - przymknęłam na chwilę powieki - Pojechałam na ten pieprzony bal ze względu na rodziców, on mi towarzyszył. Przez całą drogę opowiadał mi o tym, że mnie kocha i nie chce spotkać swojej Mate. Czułam to samo, ale nie powiedziałam na głos, doskonale o tym wiedział. Z tego, co mówił mi Kyle, planował się nawet w końcu oświadczyć. Kochałam Alana całą sobą, a teraz ta Więź sprawia, że ulatnia się on z mojej głowy. Blaise, ja tracę wspomnienia o nim, coraz rzadziej umiem w myślach wymówić to, co do niego czułam przez lata. Czuję się, jakbym zdradziła samą siebie, a najgorsze jest to, że Mates wypiera na mnie ulokowanie tych emocji w Damon'ie, a ja gubię się w samej sobie.

- Jak często myślisz o Alanie? - zapytał po kilku dobrych minutach ciszy. Uśmiechnęłam się smutno.

- Coraz rzadziej. Coraz częściej widzę w swojej głowie Canis'a, a sama świadomość tego boli. Bo do tego czasu zakochałam się tylko jeden raz tak na prawdę. I na prawdę miałam nadzieję wyjść za Alana i to z nim się zestarzeć, może przejąć watahę, zależałoby to już od woli mojego ojca, ale tego chciałam od czasu, zanim skończyłam szesnaście lat, może wcześniej.

- Nie czujesz się źle przez to, że zamiast o Alanie myślisz o Damon'ie i na odwrót? - te pytania były niekomfortowe, dziwne, ale wiedziałam, że on tego potrzebuje.

- Nawet nie wiesz jak bardzo - zaśmiałam się bez krzty wesołości - Zdarza mi się ich porównywać, a jeszcze nie było okazji, żeby się to dobrze skończyło.

- Ja myślę w ten sposób o Shay i Jess - zaczął ostrożnie cichym głosem - Wiem, że od dwóch lat kocham Shaynę, wiem, że właśnie urodziło nam się dziecko, wiem, że ono tam jest i czeka na swojego ojca, ale nie umiem wziąć jej na ręce wiedząc, że moja Mate w tym momencie patrzy na mnie z góry - kręcił głową na boki. Wyglądał jakby chciał wyrzucić myśli z głowy.

- Blaise - położyłam dłoń na jego ramieniu - Nawet jeśli Jessica się na ciebie patrzy, to jako twoja Bratnia Dusza chce tylko dla ciebie jak najlepiej. Widzi, że masz obok siebie kobiety, które w tym momencie cholernie mocno cię potrzebują - popatrzył mi w oczy, w jego był smutek - Nie pozwól takim myślą zniszczyć wszystkiego, co miałeś do tej pory.

- Kocham je, Gina. Zapach małej to wszystko, czym teraz oddycham. Cytrusy i bazylia. Z drugiej strony przed oczami mam tylko Shay. Ale boję się konsekwencji, które mnie czekają. Straciłem Mate, matka mojego dziecka może mi nie wybaczyć, że tak długo mnie nie było, bo myślałem o innej - jego twarz wyrażała strach i przerażenie.

- Shay cię kocha, nie zapominaj o tym. Jesteś jej światem, doskonale wie, że musisz sobie wszystko poukładać, ale tęskni. Myślisz, że czego by chciała? Twojego dobra. Twojego i waszej córki - uśmiechnęłam się lekko - Jesteście dla niej wszystkim - czułam, że powoli się przekonuje - Idź tam - spojrzał na mnie jak na wariatkę - Jeśli po zobaczeniu swojej córki dalej nie zrozumiesz, że Jess ci odpuszcza, sama zaopiekuję się Shay i będę ją wspierać, ale błagam cię, spróbuj.

Z pomiędzy jego warg wydostało się głośne westchnięcie. Zmrużył lekko oczy, przetarł twarz i wstał ze swoją gracją i pięknym sposobem poruszania. Otrzepał ubrania, na których zebrał się kurz i kiwając głową lekko ruszył w stronę sali. Stanął przed nią i chwilę zerkał przez szklaną powłokę, która pokazywała co dzieje się w środku. Położył dłoń na klamce, a zanim zniknął w środku odwrócił twarz do mnie i powiedział cicho:

- Dziękuję, Luno. Wierzę, że wam też się uda - uśmiechnęłam się, ale nie. Nie wierzyłam w to.

~~*~~

- Chcielibyśmy wam przedstawić Vitani Esme Lykosa - powiedziała oficjalnym głosem brunetka wskazując na małe zawiniątko w rękach mulata. Przypatrzyłam mu się chwilę, nasza rozmowa podziałała. W tym momencie radość i miłość biły od niego na kilometry. Patrzył na nie z tak ogromnym uczuciem...

Po raz kolejny tego dnia zaszkliły mi się oczy. Ta mała osóbka wniesie w nasze życie pełno radości i niezapomnianych wspomnień, tego byłam pewna jak niczego innego.

Chciałam ją wziąć na ręce, móc przytulić do piersi, pocałować pulchne policzki i ukołysać do snu. Przełknęłam głośno ślinę i patrzyłam jak mała kruszynka przeszła na ręce swojego wujka, który w oczach miał pieprzone fajerwerki. Poprawiłam kosmyk włosów, który wpadał mi do oczu i zatrzymałam dłużej wzrok na białym linoleum na podłodze.

- Mamy nadzieję, że zgodzicie się zostać jej rodzicami chrzestnymi - z zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie w ramie. Uniosłam podbródek, aby zorientować się co się dzieje; obok mnie stał śmiejący się cicho Blaise. Zmarszczyłam brwi i dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów.

- Ja na 100%, nawet bym wam nie pozwolił oddać jej komuś innemu - zaśmiał się mój Mate wpatrując się w Vitani jak w obrazek. Coś ścisnęło się boleśnie w mojej klatce piersiowej. Przeniosłam wzrok na przyjaciółkę, która czekała na moją odpowiedź. Przełknęłam gulę w gardle.

- Ja... nie wiem, czy to jest dobry pomysł - szepnęłam ponownie skupiając się na dziecku. Czułam się, jakby ktoś rzucił na mnie urok. Nie mogłam wytrzymać nie patrząc się na nią. Była taka drobna, piękna, słodka, kochana. Zawładnęła moim sercem. Nabrałam głośno powietrza do ust, gdy otworzyła swoje prawie czarne oczęta i zjechała wzrokiem swojego przyszłego ojca chrzestnego. Nieświadomie uchyliłam usta; otuliłam się szczelnie ramionami.

- Chłopaki, moglibyście zostawić nas same?

- Ledwo wziąłem ją na ręce, a każecie mi już wychodzić? - fuknął Damon, ale podał małą matce, która skarciła go wzrokiem.

- Stary, to moja córka, a już każą mi ją zostawić - mruknął niepocieszony świeżo upieczony tatuś, który pocałował swoją dziewczynę w czoło, a zaraz po tym córkę. Razem minęli mnie i po chwili zostałyśmy w trójkę. Nie mogłam się oprzeć, całą swoją uwagę skupiałam na niej.

- Gina, poprosiłam cię o zostanie matką chrzestną nie tylko dlatego, że jesteś mi najbliższa, a ani ja, ani Blaise nie mamy siostry. No, biologicznej w każdym bądź razie. Zrozum, wiem, że czujesz się okropnie z tym wszystkim. Zdaję sobie sprawę, że to może boleć z początku - nawet nie wiedziała jak bardzo - Ale wiem, że dzięki temu pokochasz ją równie mocno jak ja i Blaise. Otoczysz ją podwójną opieką, nie pozwolisz zranić. Nie pytaj dlaczego, ja to wiem, ale zrozumiem, jeśli odmówisz.

- Shay, wiesz, że to wszystko, o czym teraz marzę, ale boję się, że zawiodę. Nie wiem nawet, czy zostanę w waszej sforze...

- W NASZEJ, Gina - warknęła przez zaciśnięte zęby - Nie wybierasz się nigdzie, nie pozwolimy na to, Damon...

- Damon musi mieć kobietę, która da mu dziecko, Shayna - powiedziałam dosadnie. Puściłam ręce wzdłuż ciała i zacisnęłam palce w pięści - Ja mu go nie dam. Kim jest Alfa, którego Mate nie może dać mu dziecka? Jaką ona jest Luną? Jaki da przykład młodszym, gdy sama nie doświadczyła macierzyństwa? Nie wiem jak to jest, gdy kopie cię dziecko. Nie rozumiem porannych nudności i pojebanych zachcianek. Nie będę umiała im pomóc - pokręciłam głową na boki próbując zdusić chęć płaczu.

- Jesteś dobrą Mate, będziesz wspaniałą Luna, a jeśli mój brat tego nie doceni teraz, to przekona się dopiero wtedy, gdy będzie za późno - mruknęła pod nosem. Wyciągnęła rękę w moją stronę, drugą dalej podtrzymywała główkę małej. Niepewnie podeszłam do nich, a ona po chwili mojego zawahania dała mi ją na ręce. Wyprostowałam się, aby było mi wygodniej i poprawiłam ręce, aby jej też było dobrze. Podtrzymałam główkę, a wtedy skupiła na mnie swoje spojrzenie. Uśmiechnęła się patrząc na moje włosy, co ja też zrobiłam zaraz po niej. Jej pewnie będą czarne jak rodziców, a nie białe jak moje.

- Zgoda - nie mogłam się jej oprzeć - Cześć, Vi, będę twoją drugą mamusią - zaśmiałam się cicho głaszcząc jej mięciutki policzek. Miałam wrażenie, że się uśmiecha.

Drzwi się otworzyły, a przez nie weszli faceci wraz z rodzicami rodzeństwa. Dziadek od razu podszedł do swojej pierwszej wnuczki, a ja oddałam mu ją na ręce. Wszyscy byli zachwyceni nową osóbką, jednak ojciec i dziadek wyglądali jakby mięli pęknąć z dumy.

Natrafiłam na osobę Damon'a. Patrzył na mnie przenikliwie, mierzył od stóp do głów. Przeszedł mnie dreszcz, a on stanął luźniej i prawie się uśmiechnął w ten zwycięski sposób, bo wiedział, że to jego sprawka. Jednak całe rozbawienie zniknęło z jego ciała i znowu pojawiła się zimna maska obojętności. Kiwnął głową w stronę drzwi; to był rozkaz. Niezauważenie wyszliśmy z salki. Stanęłam opierając się plecami o ścianę, nogę jedną ugięłam i zrobiłam to samo. On stał w podobnej pozie naprzeciwko.

- Po co mnie stamtąd wyciągnąłeś?

- Musimy pogadać - westchnął. Wyczułam od razu, że irytuje go ta sytuacja, zawsze tak było.

- Akurat teraz, gdy twoja siostra urodziła, a nasza przyszła chrześnica się obudziła? - chwilę masowałam skronie, od wszystkich emocji zaczęła boleć mnie głowa.

- Tak, teraz. Posłuchaj, ja nie jestem ślepy. Widziałem jak zachowywałaś się przy Shay, od kiedy była w ciąży. Widzę i będę widzieć z jakim uwielbieniem patrzysz na Vitani. Nie jestem głupi, twoje przeprosiny i płacz po nocach - otworzyłam szeroko oczy - Tak, o tym też wiem. Masz mnie za aż takiego idiotę? Jesteśmy powiązani do cholery - warknął i odepchnął się od ściany robiąc trzy kroki w moją stronę.

- To nic nie znaczy - odpowiedziałam na pozór obojętnie i odwróciłam wzrok. Kilka sekund później jego dwa palce złapały mój podbródek i nakazały popatrzyć mu w oczy. Przełknęłam ślinę, lubiłam jego tęczówki.

- Obwiniasz się o to, że nie możesz mieć dziecka. Przepraszasz mnie, za zniszczenie życia. Płaczesz i uciekasz, gdy tylko widzisz małe dzieci. Za kogo ty mnie masz? Nie rozumiem, dlaczego to robisz, jesteśmy w tym w końcu razem. Nic z tych rzeczy nie jest twoją winą do cholery - kręciłam głową na boki. To była moja wina, on kłamał.

- Nie prawda, nie mów tak.

- Taka jest prawda, Cavanah - mocniejszym uściskiem przytrzymał moją twarz - Nie mam cię za głupią, bezpłodną partnerkę czy słabą Lunę. Nie raz pokazałaś, że jesteś wiele warta, że poświęcisz się dla watahy. Ludzie coraz mocniej w ciebie wierzą, mają nadzieję, że będzie coraz lepiej...

- Dobrze, niech ci będzie! Ale co z tego, jeśli ty potrzebujesz potomka, Damon?! D-Z-I-E-C-K-A! A ja ci go nie mogę dać, wiesz o tym, sam siebie okłamujesz, albo uwierzyłeś w te brednie! Nie potrafię dać ci dziecka, ja... - zamknął mi usta w najbardziej perfidny sposób. Otworzyłam szerzej oczy i się nie ruszałam. W końcu nie wytrzymałam i ugryzłam jego dłoń, a on odskoczył nie spodziewając się tego.

- Nie denerwuj mnie - warknął wywracając oczami - Jesteśmy w tym razem.

- Nie, nie jesteśmy. Powinieneś znaleźć sobie kobietę, która będzie w stanie urodzić dziecko - chciałam odejść, a wtedy złapał mój nadgarstek i pociągnął mocno, przez co wylądowałam na jego torsie. Objął mnie niepewnym ruchem i obniżył podbródek tak, żeby popatrzyć mi w oczy.

- Jesteśmy sobie Przeznaczeni, czy tego chcemy czy nie. Razem jesteśmy silniejsi - nie mogłam się skupić. Mój wzrok skakał z jednego jego oka na drugie nie umiejąc się zdecydować. Miałam ochotę krzyczeć, czy on nie rozumiał, w jakiej sytuacji się znalazł?!

- Widziałam jak patrzysz na małą - wyłkałam w końcu nie wytrzymując. Pękłam. Tak bardzo tego nienawidziłam - Widziałam ile szczęścia ci sprawiła, już od dawna nie uśmiechałeś się tak szeroko i szczerze. Damon, ja nie będę umiała dać ci tego, o czym marzysz - zza kurtyny łez widziałam jego twarz coraz bliżej siebie. Poczułam muśnięcie motyla na czole. Otworzyłam szeroko usta i oczy, które świeciły się od łez. Położył swoją ciepłą dłoń na moim przedramieniu i niespiesznym ruchem zjechał w dół łapiąc za mój nadgarstek.

- Jakoś sobie poradzimy - mruknął, choć wydawało mi się, że raczej niepewnie. Nie wytrzymałam, położyłam drugą rękę na jego karku i stanęłam na palcach. Złączyłam nasze usta w pełnym mieszaniny uczuć pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro