Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: wulgarny język

To był kolejny dzień w domu Guzmánów, kolejny dzień bycia przykutym do łóżka. Loretta odchodziła od zmysłów, zamknięta w czterech pomieszczeniach na krzyż. Gdyby mogła wybierać, wolałaby już złamać rękę, nie nogę. Madrigalowie przychodzili do niej codziennie umilać jej czas. Podczas swojego pobytu tutaj, Loretta dowiedziała się wielu fascynujących rzeczy, na przykład, że Mariano związał się z Dolores i oświadczył, że kocha ją, a nie Isabelę. Obydwóm dziewczynom ulżyło.

Pewnego dnia przyszedł do niej lekarz i powiedział, że to czas, w którym Loretta może śmiało próbować pokonywać dystanse dłuższe, niż z sypialni do kuchni i z powrotem. Julieta przyniosła jej dwie błyszczące, drewniane laski.

— Powoli, Loretto — powiedziała, biorąc ją pod ramię. Loretta sztywno chwyciła się lasek i delikatnie wsparła się na nich. — To pewnie kwestia czasu, zanim się do nich przyzwyczaisz.

— Tak — mruknęła z niepewnością. Julieta puściła ją i pozwoliła, aby przeszła się kawałek. — Nie jest tak źle, chyba dam radę...

— To co, idziemy na spacer?

— Teraz? — zdziwiła się Loretta. — No dobrze.

Kobiety wyszły z domu na główną ulicę i wtem usłyszały kilka pozdrowień lecących w kierunku Loretty. Ta pokraśniała ze szczęścia i zadarła głowę do góry, pozwalając, aby jej twarz musnęły promienie słońca. Podążyły w kierunku Casity. Loretta nie mogła pojąć, jakim cudem dom był już prawie gotowy. Ile to minęło? Trzy tygodnie? Tak, tego dnia mijały dokładnie trzy tygodnie od upadku magii Madrigalów, a Casita wyglądała zupełnie jak nowa. Brakowało jej tylko kwiatów, okiennic i ocieplenia.

— Jak udało wam się tyle zrobić? — zapytała Loretta. — Czyżby Luisa jednak miała dar?

— Nie — odrzekła Julieta z wyraźnym smutkiem. — Straciliśmy nasze dary na zawsze. Pomogli nam mieszkańcy Encanto. I nie, ty nie będziesz mogła pomagać w budowie — powiedziała, uprzedzając pytanie Loretty. — Możesz sobie usiąść, popatrzeć i ładnie wyglądać, ale nie tykać się niczego. To, że pozwolono ci chodzić, nie oznacza, że masz się przemęczać.

— Cóż, to lepsze niż nic nierobienie — zaśmiała się Loretta i oparła głowę na ramieniu swojej przyjaciółki.

— Poza tym, mamy dla ciebie niespodziankę — dodała. — Po jej odkryciu z pewnością długo nie wstaniesz.

— Niespodziankę? — powtórzyła Loretta. Julieta uśmiechnęła się tajemniczo i poprowadziła ją na wzniesienie, na którym rozciągała się Casita.

Pierwsze, co rzuciło się Loretcie w oczy, był tłum pracujących ludzi. Każdy trzymał coś w rękach, kilka osób pchało taczki z cegłami i rozrobionym cementem. W jednym momencie wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na Lorettę z szerokimi uśmiechami. Loretta pomachała im nieśmiało. I nagle, nad głową Loretty śmignęła Dolores uczepiona liny zawieszonej na rusztowaniu.

— TÍA LORETTA! — zawołała, lądując przy niej na prostych nogach. Rzuciła się jej na szyję, co przełożyło się na ostry ból jej lewej nogi. Loretta upuściła laski i syknęła. — O jejku jej, przepraszam, przepraszam, Tía! — Dolores w mig podała jej obydwie laski.

— Dolores... przepraszam cię — powiedziała Loretta z przeszklonymi oczami. — Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, wtedy, w kuchni, przed kolacją. Naprawdę nie myślę o tobie w ten sposób.

— To nic, przecież się nie gniewam — odpowiedziała, ukazując szereg białych zębów.

Jeszcze wiele osób podeszło do Loretty porozmawiać z nią i życzyć jej zdrowia. Mirabel i Camilo zaprowadzili ją do ławki, podali jej koc i gazetę i usiedli po jej bokach, wymieniając znaczące spojrzenia.

— Piszą tu coś ciekawego?

— Szczerze, to po co ci gazeta, skoro masz tu tyle wspaniałych widoków — napomknął leniwie Camilo i wskazał dłonią panoramę. Co jak co, ale Loretta widziała tam tylko walające się worki po cemencie.

— Wolę oglądać małe kotki niż katorżniczą pracę, mój drogi.

— Przyjrzyj się, Loretto — dodała Mirabel, obejmując ją ramieniem. — Na przykład spójrz na te wysokie palmy! Tam, tuż obok studni.

Loretta poczuła się dziwnie. Odniosła wrażenie, że Mirabel i Camilo chcą jej coś pokazać, ale nie mogła dostrzec, co. Zmrużyła oczy, przyjrzała się dokładnie dali. Rzeczywiście, coś tam było. Zielona plama. Ale nie sposób było wyróżnić, co to takiego, skoro majaczyło na tle równie zielonych liści.

Loretta dźwignęła się na nogi i pokuśtykała w stronę studni. Nagle, plama zniknęła. Loretta zmarszczyła brwi i przyśpieszyła kroku. Wrażenie, że powoli domyślała się, co to było, wrzuciło do jej żołądka kilka ołowianych kul...

A raczej kto.

— Loretto!

Loretta odwróciła się. Szła ku niej Julieta z blachą ciastek.

— Może skosztujesz?

— Nie teraz, mi amiga — odrzekła bez osłonek, nie zwalniając kroku, a w zasadzie kuśtyku. — Powiedz mi, czy nie przykludził się ktoś do was ostatnio? Mój narzeczony, na przykład?

Po co w ogóle zadawała to pytanie? Nie uraczyła Juliety wysłuchaniem jej, tylko od razu pognała w kierunku studni. Usłyszała głosy i włosy zjeżyły się jej na całym ciele. Stukanie jej lasek o kamienny chodnik był tak głośny, że zagłuszał prace wykończeniowe Casity. A może to wszyscy zatrzymali się, aby zobaczyć, co teraz zrobi?

Jeśli to naprawdę był on, Loretta mogłaby stracić nad sobą kontrolę i pożałowaliby tego wszyscy w promieniu mili. Loretta potrafiła naprawdę głośno krzyczeć. Za młodu stosowała tak zwaną kurację decybelami. O dziwo, zawsze przynosiła korzystne dla niej skutki.

Gwałtownym ruchem zajrzała za drugi koniec studni, lecz jedynym, co zobaczyła, był mały szczurek. I dużo piachu. I trzy, czarne czupryny.

— Felix, nie, Agustín przestań, błagam... — dwaj mężczyźni wypchnęli kogoś w wyświechtanej szacie pod jej nogi. — O boże...

Loretta stanęła jak dęba i poczuła, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.

Bruno Madrigal, jej narzeczony od siedmiu boleści, odgarnął czarne, skołtunione włosy. Spojrzał w górę wzrokiem pełnym strachu i napotkał Lorettę tak wściekłą, że skulił się w sobie. Wyglądał zupełnie inaczej niż przed dziesięciu laty, a jednak tak samo. W Loretcie zagotowała się krew.

— O kur... — powiedział po prędce i zerwał się na równe nogi.

Loretta w ostatniej chwili złapała go za kołnierz zielonego ponczo, upuściła kule, zamachnęła się i z całej siły wymierzyła mężczyźnie policzek. Plask uderzenie zagłuszył wszystkich wokoło. Lico Bruna poczerwieniało.

— Ty skurwysynu — wydyszała Loretta, zaciskając pięść przy jego szyi. Bruno pobielał, na jego twarzy odznaczały się teraz wszystkie pięć palców. Kilka szczurów uciekło z jego kieszeni. — Jesteś w czarnej dziurze, Brunie Madrigal.

— Loretto! — zawołała Mirabel, ale ta sarknęła na nią groźnie.

— Milcz, dziewczyno.

Loretta pociągnęła za sobą Bruna, ostro go szarpiąc. Ból nogi zaczął promieniować na całej długości jej ciała. Wszyscy ustępowali jej drogi. Loretta nie mogła nad sobą zapanować. Przez sekundę albo jej odłam, ucieszyła się na widok swojego narzeczonego, ale teraz chciała go rozszarpać, rozerwać na części pierwsze. Bruno zaś starał się coś mówić, dotykał jej dłoni, chcąc uwolnić się z jej uścisku. Wysyłało to do jej podbrzusza niebezpieczne impulsy.

Kiedy wyciągnęła go wystarczająco daleko w głąb gęstwiny drzew, puściła jego fraki tak, że upadł pod jej stopy. I zaczęła wrzeszczeć, płosząc przy tym ptaki.

— GDZIEŚ TY BYŁ, JAK CIĘ NIE BYŁO?! ŻYŁY SOBIE WYPRUWAŁAM, ŻEBY CIĘ ZNALEŹĆ, WYPŁAKIWAŁAM SOBIE OCZY, A TY SIEDZIAŁEŚ SOBIE W JAKIEJŚ ZAPYZIAŁEJ DZIURZE?! CIEBIE POPIERDOLIŁO, TAK?! PO CEREMONII MIRABEL CHCIAŁAM SIĘ ZABIĆ, NAJPIERW CIEBIE POTEM SIEBIE, ALE TERAZ TO JUŻ W OGÓLE!

Oczy ich obojga wypełniły się łzami, ale Loretcie nie przeszkodziło to w pastwieniu się nad Brunem.

— Mi amor...

— NIE MI AMORUJ MNIE, BO CI TAKIEGO KOPA SPRZEDAM, ŻE CIĘ MATKA NIE POZNA! PUKNIJ SIĘ W ŁEB, CZŁOWIEKU! WIESZ, ILE CZASU MI ZAJĘŁO POGODZENIE SIĘ Z TWOIM ZNIKNIĘCIEM? DWA BITE LATA! — wzięła głęboki wdech. Jej głos wbił Bruna w ziemię, na jego twarzy malował się szok.

— Nie chciałem cię skrzywdzić — powiedział załamanym głosem i wytarł zniszczonym ponczo twarz. — Ale musiałem chronić moją rodzinę. Musiałem odejść, dla jej dobra. Zobacz, Loretta, m-mi amor. — Drżącą dłonią sięgnął za kołnierz i wyciągnął dwie obrączki wiszące na nitce na jego szyi. Pokazał je Loretcie z bliska.

— ZABIERAJ MI TO, BO CI ZAJEBIE.

Loretta z rozpaczy załamała ręce.

— Gdzieś ty był? — syknęła, łapiąc się pod boki. Bruno zaskomlał pod nosem. Loretta złapała go za kołnierz i potrząsnęła nim. — Zadałam ci pytanie. Gdzie-żeś-był?!

— W Casicie — wymruczał, przełykając ślinę z przerażenia. — W ś-ścianach. Mirabel mnie znalazła, chciała się dowiedzieć czegoś o przepowiedni...

Lorettę opuściły wszystkie siły, jakie dotychczas w sobie nosiła.

— I gdyby cię nie znalazła, nadal byś się chował? Nadal podglądałbyś nas przez szpary?

Nie usłyszała odpowiedzi. Wylewając łzy, Loretta odwróciła się i pognała w kierunku Casity tak szybko, jak pozwalał jej wszechobecny ból. Okłamała Mirabel, tam, na dachu.

Nie wybaczy.

__________

Okeej, a więc mam dzisiaj wenę, więc dwa rozdziały jednego dnia muszą być. Tak, to wszystko przez zdalne, ja nie mam zamiaru słuchać o jakichś podażach lub tkankach łącznych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro