16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rozdział dedykuje 12082007m, Nana1Bekher,
KarolinaKornicka,siwa110

Kochani!
Z okazji Świat Wielkanocnych, życzę
Zajączka pięknego, dyngusa mokrego.
Miłości wiecznej, drogi tylko mlecznej.

Z tej także okazji rozdział nieco mało świąteczny.

Jak zwykle o ósmej rano przekroczył próg budynku ich wspólnej firmy.
Szybka wymiana grzeczności z pracownicą recepcji i już był pod swoim biurem. Postanowił jeszcze zajrzeć do biura Carlosa.
Tak jak przypuszczał, było puste. Na usta Ryana wpłynął szeroki uśmiech. Freya też nie przyszła do pracy.

Zamknął drzwi z powrotem i poszedł do siebie. Zanim jeszcze zasiadł za biurkiem, rozległ się dźwięk jego telefonu.

Na wyświetlaczu ukazało się zdjęcie Carlosa z śmiertelnie poważną miną, skrzywił się lekko na taki widok i odebrał połączenie.

-Słucham- powiedział.

-Hej stary! Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że biorę wolny dzień- powiedział radośnie Carlos.
Ryan w zdziwieniu odsunął telefon od ucha, by spojrzeć na wyświetlacz i upewnić się, że na pewno rozmawia ze swoim przyjacielem.
W prawdzie liczył na zmiany dzięki Freyi, jednak nie sądził, że nastąpią aż tak szybko.

-Wolny dzień? -zapytał dla potwierdzenia.

-Tak, aha i na twoim miejscu nie spodziewałbym się dzisiaj w pracy Freyi. Bierze urlop- poinformował Carlos.

-Będziesz się gęsto tłumaczył chłopie-Ryan roześmiał się na jego słowa- i to ze szczegółami- dodał.

-Szczegóły zostawimy dla siebie, prawda kochanie?- te słowa Carlos skierował już w stronę swojej towarzyszki.

-Kochanie?-zapytał zaskoczony.

-Muszę kończyć, jesteśmy bardzo zajęci. Trzymaj się Ryan! A ci Freya cię pozdrawia.

Zanim Ryan zdążył cokolwiek powiedzieć, Carlos zakończył połączenie.

Udało się! Odzyskałem przyjaciela.

Spacerowali po mieście, rozmawiali, śmiali się.
Wspólne śniadanie, spacer.
Odpoczynek nad sadzawką. Dotyk rąk, słodkie pocałunki, czułe słówka.
Zero pracy, zero obowiązków. Tylko oni.

Ona zapomniała o Dylanie, o przeszłości. Był tylko on. Jego oczy i uśmiech. Nigdy nie czuła się tak jak teraz.

On pierwszy raz od dawna stwierdził, że praca nie jest najważniejsza. Zapomniał o Lorenie. Poczuł, że to jest kobieta z którą mógłby spędzić życie. Tylko z nią.

*
Tradycyjnie już, była spóźniona.
Jednak Dan Showt cierpliwie czekał, dopijając swoją letnią już kawę. Przed nim na niewielkim stoliku leżała koperta z informacjami, na których tak bardzo jej zależało.

-Witam panie Showt- przywitała się.

Mężczyzna zerwał się z miejsca natychmiast kłaniając.

-Witam pani Sporse.

Gdy oboje usiedli Lorena, od razu przeszła do rzeczy.

-Co pan dla mnie ma?

-Prosze-powiedział mężczyzna, podając koperte kobiecie.
Ona zaś bez słowa zaczęła przeglądać informacje zgromadzone przez detektywa.

-Freya Thompson, sekretarka od tygodnia?To jakiś żart?

-Nie pani Sporse. To nie żart. Wspólnik pani narzeczonego zatrudnił ją tydzień temu.

-Tu jest napisane, że pracowała jako połykaczka ognia, to jak ona może być teraz sekretarką? Ona w ogóle jakąś szkołę skończyła?

-Tu zasadniczo zaczynają się schody ...pani Thompson, tak naprawdę nazywa się, Freya Staton, zmieniła nazwisko jakieś trzy lata temu-wyjaśnił Showt.

-Staton? Czy ona ma coś wspólnego z Frankiem Statonem?

-Tak, to jego młodsza córka.

-Frank Staton jest najbardziej dochodowym producentem drukarek 3d w Londynie- powiedziała zszokowana.

Co bogata dziedziczka robi w Stanach jako zwykła sekretarka? !

-Co ona robi w Stanach w takim razie?jest cholernie bogata!

- Kilka lat temu, ojciec jej szukał, ale zapadła się pod ziemię. Nie wiem jaki był powód jej wyjazdu. Nikt nie wie, jedynie ona sama. Ojciec zaniechał poszukiwań po dwóch latach.

-Jest coś jeszcze? Znalazł pan coś po za tym?

- Niestety nie.

Lorena przejrzała jeszcze raz dokumenty, dostarczone przez detektywa.
Dłużej zatrzymując wzrok na londyńskim adresie rodziców Freyi przechodząc na wzmianke o fundacji Drugi dom.

-Drugi dom? Co to za fundacja?

- A no tak. Zapomniałem, ta fundacja zajmuje się pomocą dzieciom, które straciły rodziców w tragicznych okolicznościach- wyjaśnił.

Lorena skrzywiła się na jego słowa. Nie interesowały ją fundacje charytatywne. Dla niej to była strata czasu i pieniędzy.

-Co ta dziewucha ma z tym wspólnego? - zapytała już mniej zainteresowana tematem.

-Pani Thompson jest jednym z założycieli tej fundacji.

Lorena zdumiona uniosła brwi.

Cholerna Angelina Jolie się znalazła.

-Coś jeszcze?

-Jeśli interesuje panią ten temat, to w przyszły piątek odbędzie się bal charytatywny. Będzie zorganizowany przez tą fundację.

Kobieta zamyśliła się na chwilę.

-Dobrze się pan spisał-powiedziała wręczając koperte mężczyźnie.
Dan uśmiechnął się szeroko, chowając ją do kieszeni.

-Chcę żeby dalej pan zbierał informacje i na bieżąco zdawał raporty- zażądała.

-Oczywiście pani Sporse- odpowiedział z powagą.

Kobieta wstała z krzesła i bez pożegnania udała się do wyjścia.

Robili zakupy na obiad, gdy telefon Carlosa się rozdzwonił.
Imię Loreny na wyświetlaczu popsuło mu nastrój. Przepraszając Freyę, oddalił się lekko żeby odebrać połączenie.

-Słucham- powiedział chłodno, za chłodno.

-Cudownie witasz się narzeczoną po nocy i prawie całym dniu poza domem-odpowiedziała z sarkazmem.

-Nie mogłem wcześniej zadzwonić- nie silił się nawet na przeprosiny, ani tym bardziej na wyjaśnienia. Nie widział w tym sensu, ich rozstanie było już kwestią kilku godzin. Nie chciał już dłużej być w związku, w którym musiał się podporządkować nakazom i zachciankom Loreny.
Freya po części otworzyła mu oczy.

- Cokolwiek.
Dzwonię, żeby ci powiedzieć o moim wyjeździe.

-Jakim wyjeździe? -zapytał lekko już poirytowany tą rozmową. Chciał jak najszybciej wrócić do Freyi.

-Wylatuje do Londynu na kilka dni. Porozmawiamy jak wrócę- powiedziała i rozłączyła się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro