34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z dedykacją dla bianeczka2011 i NanaBekher.

Odkąd pięć minut wcześniej prywatny detektyw się z nim skontaktował, by przekazać mu aktualny adres pobytu Freyi, złamał już chyba połowę przepisów drogowych, jadąc na spotkanie.

- Gdzie ona jest? - wpadł jak burza do gabinetu Dana Showta.

- Dzień dobry panie Millan.
Niech pan usiądzie.

- Nie ma na to czasu. Już zbyt długo zwlekałem ze znalezieniem jej. - Odparł gniewnie.

- Dobrze, więc powiem wprost pani Staton jest w szpitalu.

Po słowach detektywa poczuł się jakby dostał w twarz. Mechanicznie opadł na wcześniej proponowanej mu miejsce.

- W szpitalu? Ale ..ale co jej się stało- szok wywołany takimi wieściami kompletnie ostudził jego wcześniejszy zapał, jednocześnie poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Spowodowane przekonaniem, że gdyby odnalazł ją szybciej nic złego by się jej nie stało.

- Spokojnie, z tego co się dowiedziałem zasłabła w rezydencji rodziców. Bardziej szczegółowych informacji udzielają tylko rodzinie, jednak wiem, że jest przytomna, a jej życiu nic nie zagraża.

- Który to szpital? - zapytał już znacznie spokojniej, jednak nadal pełen obaw.

- Portland Hospital.

Już po chwili opuszczał gabinet detektywa, by z bukietem róż i silnym postanowieniem sprowadzenia Freyi z powrotem do domu, pognać do szpitala.

*

Plan jej ojca z pozoru prosty, jednak jakby nie wykonalny.
Czekał już sześć godzin, by wprowadzić go w życie. Gdy tracił już nadzieję na pomyślność dostrzegł zbliżającą się postać Carlosa. Ukrył się szybko za najbliższym automatom z kawą i czekał.

*

- Dzień dobry- przywitał recepcjonistke nerwowym uśmiechem.

- Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? - zapytała na oko dwudziestopięcioletnia kobieta.Uśmiechając się szeroko.

- Szukam sali, w której leży Freya Staton.

Kobieta przez chwilę zarkała w monitor, wyszukując coś na klawiaturze.

- Jest pan kimś z rodziny? - zapytała.

- Jestem jej narzeczonym- odparł bez chwili wahania.

- Sala numer 8 na końcu korytarza

- Freya właśnie zasnęła - słysząc imię ukochanej odwrócił się za siebie.

Gdy zauważył Cartera zacisnął pięść na niewinnym bukiecie.

- A ty...

- Właśnie u niej byłem i myślę że nie na miejscu będzie jeśli będziesz ją odwiedzał - powiedział przerywając mu tym samym. - Zwłaszcza teraz.

- Zwłaszcza teraz?- powtórzył mechanicznie nie rozumiejąc do czego zmierza mężczyzna.

- Teraz, gdy spodziewa się mojego dziecka.

Słowa Cartera były jak kubeł zimnej wody wylany na jego głowę.
Ciąża? Carter ojcem dziecka Freyi?
Pokręcił głową odpędzając od siebie te myśli.
Freya jest w ciąży?

- Jakie dziecko?! O czym ty mówisz człowieku? ! - nie mógł uwierzyć w jego słowa.

- Sam się przekonaj- mówił pewnie, mimo strachu, że wszystko się wyda. Od początku wiedział, że plan ojca dziewczyny nie ma szans na powodzenie. Mimo to zgodził się go wykonać. Teraz pozostało tylko mieć nadzieję, że Carlos nie wejdzie do dziewczyny.

Stało się to czego obawiał się Carter, Carlos bez chwili wahania wmaszerował do sali dziewczyny.

*
- Freya czy to prawda? - zapytał głosem pełnym obaw, nie zważając na to, że nie widzieli się długo i ich spotkanie powinno wyglądać zgoła inaczej.

- Carlos? - jej cichy głos w sekundę ostudził jego temperament. Dopiero teraz przyjrzał się jej uważnie i dostrzegł jak bardzo blada jest. Jej zmęczone i zaskoczene spojrzenie przewiercało go na wskroś.

- Freya - wyszeptał przełykając ślinę. Tak bardzo za nią tęsknił. - Czy ty  jesteś w ciąży?  - zapytał równie cicho.
Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej o ile było to w ogóle możliwe.

- Skąd? Skąd o tym wiesz? - zapytała. Nie wiedziała kto mu powiedział, ani kto w ogóle wiedział o tym oprócz niej i lekarza. Sama chciała mu o tym powiedzieć zaraz po wyjściu ze szpitala.

- Czyli to prawda - powiedział spuszczając  wzrok.

- Tak. Chciałam ci powiedzieć jak tylko wyjadę ze szpitala.

- Jak długo wiesz?

- Dowiedziałam się rano. Zemdlałam i obudziłam się w szpitalu i wtedy...

- Freya - przerwał jej, bo niepewność paliła go od środka. Bał się o nią to oczywiste, jednak świadomość, że jego kobieta mogła być z kimś innym, niż on obierała mu zmysł logicznego myślenia. - Czy ojcem ...kto jest ojcem tego dziecka? - zapytał.

W pierwszej chwili nie zrozumiała jego pytania.
Kto jest ojcem? Przecież to było oczywiste.
Chyba że ..

- Carlos czy ty myślisz, że to dziecko innego? - zapytała unosząc się na łokciach. Nie mogła uwierzyć, że jej nie ufał.

- Nie, ale on powiedział, że jest jego i musiałem...mam mętlik w głowie i..

- Kto? Kto ci powiedział, że jestem z nim w ciąży?!- krzyknęła.

- Spokojnie nie możesz się denerwować w tym stanie. - powiedział chwytając ją za ramiona.

Natychmiast strąciła jego ręce patrząc gniewnie w jego oczy.

- Trzeba było o tym pomyśleć zanim oskarzyłeś mnie o zdradę! - warknęła.

- Wiem, że nie powinienem, ale on mnie zatrzymał i powiedział, że jesteś w ciąży. On wiedział.

- Kto do jasnej cholery? !

- Carter.

- Carter? Ale ja mu nie ...skąd on wiedział? Podsłuchał moją rozmowę z lekarzem?- mówiła sama do siebie.
Dlaczego to zrobił?

- To twoje dziecko. - Powiedziała pewnie, patrząc mu w oczy.
Fala przyjemnego ciepła zalała jego serce. Podświadomie czuł, że tak jest, przecież zdażyło się im kochać bez zabezpieczenia.
Tylko ten przeklęty Carter namącił mu w głowie.

- Tak się cieszę kochanie-  w końcu mógł to powiedzieć. Cieszył się mimo, że ta wiadomość wywołała w nim z początku szok.

- Skoro już wiesz to co chciałeś wiedzieć. To wyjdź! - rozkazała. Przemawiał przez nią żal, że zwątpił w jej wierność.

- Freya kochanie - padł na kolana przy jej łóżku i chwycił jej dłoń. - Kocham ciebie i naszego maluszka. Tak bardzo cię przepraszam. Nie powinienem był go słuchać,  ale odeszłaś, szukałem cię, a jak już odnalazłem...to był szok. Ciąża, Carter to wszystko, tego było za dużo- mówił szybko i chaotycznie, jednak dobrze wiedziała o co mu chodzi.
Po części go rozumiała jednak nie mogła tak po prostu mu wybaczyć. Nie ufał jej?

- Jestem zmęczona- odparła nawet na niego nie patrząc. - Idź już proszę.

Zrezygnowany mężczyzna wstał, jednak dalej trzymał jej rękę.

- Wrócę tu i będę o was walczył. Rozumiesz? - mówił pewnie lekko ściskając jej dłoń- Zrobię wszystko żebyś mi wybaczyła i wróciła ze mną do domu. Nie obchodzi mnie żaden Carter czy Dylan. Jesteś moja i będziesz ze mną! - Nachylił się i pocałował jej zimny policzek.

- Kocham cię - dodał zanim zniknął za drzwiami jej szpitalnego pokoju.

Dziewczyna opadła na poduszki i głęboko odetchnęła. Mimo żalu uśmiechnęła się lekko do siebie. Carlos ją kochał.
Obiecała sobie, że jak tylko wyjdzie ze szpitala, to porozmawia sobie z Carterem i nie będzie to przyjemna rozmowa.
Teraz najważniejszy był maluszek rozwijający się w jej łonie. Pogłaskała się czule po jeszcze płaskim brzuchu.

- Tatuś nas kocha skarbie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro