1.15. [METEORYT] Żółta karteczka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W opozycji do burzliwego sierpnia wrzesień minął bardzo spokojnie. Powoli odzyskiwaliśmy równowagę. Wybite szyby w oknach wymieniono, zniszczone konstrukcje zastąpiono nowymi, połatano rozerwane ulice, a spalone połacie trawy zaczęły odrastać zielonymi źdźbłami.  W całym mieście stopniowo usuwano widoczne i odczuwalne skutki deszczu meteorytów. Te duchowe, które pozostały, wciąż wisiały nam nad głowami, owiane zmową milczenia. Wszyscy czuli się nieswojo, jakby coś zostało umyślnie przemilczane.

Rodzice pracowali od świtu do zmierzchu, a na ich twarzach malowało się coraz to większe zmęczenie, więc mogłyśmy tylko przypuszczać, że na dobre zakończenie musimy jeszcze poczekać. Było jasne, że nie mogli dzielić się z nami na bieżąco informacjami.

Zapragnęłam stać się dociekliwa i podejrzliwa — jak Alicja. Przewidywać, odważnie szukać, ale zamiast tego nadal tkwiłam w zawieszeniu. Wciąż byłam tak samo ufna i łatwowierna, a gdy przychodziło co do czego, szukałam schronienia i zamykałam mocno oczy. Nigdy nie analizowałam, nie interpretowałam, ale brałam sprawy w swoje ręce. Starałam się, żeby szły w dobrym kierunku. W tamtym momencie musiałam zatrzymać się i przeczekać, wsłuchać się we własne potrzeby, w wewnętrzny głos. Czekałam na coś, co zmieni bieg wydarzeń, choć nie wiedziałam, co to może być.

***

W przeddzień wesela, z samego rana widziałam Jolkę rozmawiającą z cieciem, tfu z dozorcą, tfu z agentem P.A.W. Archaniołem Gabrielem, to znaczy z Gabrielem Aniołem w jego piwnicznym biurze. Z tym śliskim, typem, który nie lubi kotów.

Czarnuszek zawsze na niego psioczył. Gabriel zamykał na klucz drzwi od piwnicy i nie chciał wpuszczać do klatki schodowej, a Czarny był strasznym powsinogą. Zawsze znajdował sposób na ucieczkę, ale wrócić już nie potrafił, więc wył pod drzwiami, czekając na ratunek.

Wracając do Anioła. Nie byłam nigdy tą wścibską siostrą, ale akurat leżałam plackiem pod piwnicznym, lekko uchylonym oknem. Widziałam, jak Gabriel otoczył Jolę swoimi anielskim ramieniem, głaskał ją po plecach i ewidentnie pocieszał, a potem dał jej kopertę, pewnie z wypłatą i wizytówkę, gdyby chciała do niego dzwonić. Jolka na schodach otworzyła kopertę i rechotała kilka minut, ale nie wiem z czego, bo już nie zdążyłam tego dostrzec. Kiedy został sam, podszedł do piwnicznego okienka, zamknął je, po czym rozmawiał przez telefon, tak cicho, że nic już nie słyszałam.

A koty? Miały tę imprezkę w poważaniu. Wieczorem, zlewając moje nerwowe sprzątanie pokoju, skończyły toaletę i położyły się do starego, pustego pudła na kapelusze. Wyglądały jak chiński znak Ying—Yang — dwa idealne, biało-czarne kleksy miękkiego futerka. Cały świat leżał im u stóp.

A właśnie, wesele. Teoretycznie, dla młodej pary to najcudowniejszy dzień w historii ich związku, a w praktyce — ogrom pracy. Zostało już bardzo mało czasu do uroczystości, a ja nadal nie miałam w co się ubrać, starałam się więc korzystać on-line z pomocy i rad przyjaciółek, bardziej ogarniętych w kwestiach mody, ale nic z tego i tak nie wyszło. Żadna z zamówionych przez internet sukienek nie pasowała. Przejście przez osiedlowe sklepiki z odzieżą z drugiej ręki skończyło się fiaskiem i migreną.

Jeśli miałabym porównywać figurę swoją i Jolki do księżniczek Disneya, to Jolka byłaby zwiewną i eteryczną Mulan. O ile szczupła Jolka wyglądała rewelacyjnie w każdej sukience, to ja wylewałam się dekoltem i nie dopinałam na tyłku. Dramat, szczególnie w czasach kiedy Kim Kardashian nie była jeszcze modna. Obeszłyśmy wszystkie sklepy, przeglądnęłyśmy z Jolką każdy zakątek internetu. Nic. Pasowała na mnie granatowa kiecka ze studniówki szyta na miarę i ta zielona, którą miałam w domu, ta z zamkiem na plecach, do którego nie mogłam swobodnie dosięgnąć i za każdym razem musiałam zwijać się w paragraf, aby ją zapiąć. Ostatecznie mogłam nie iść na to wesele wcale, w końcu nadal nie dostałam oficjalnego zaproszenia.

Darek twierdził, że głupio by było obrażać się i nie iść, i też nie miał zaproszenia, ale jednak garnitur jakimś cudem kupił. Na moje nieszczęście — obydwoje mieliśmy być świadkami.

Goła i bosa świadkowa, brawo Marta, brawo!

Jeden plus, że buty i torebkę kupiła mi Jolka, w tajemnicy oczywiście, bo sama bym się na nie nigdy nie zdecydowała. Umówiła mnie do fryzjera, kosmetyczki i na manicure, masakra.

Jej sukienka była piękna: gładka, mlecznobiała, z szyfonu, prosta i klasyczna, z niedużym dekoltem i lekko bufiastymi długimi rękawami. Jedyną ozdobę stanowiły perłowe guziczki przy mankietach.

Przez to wszystko zaczęłam się zastanawiać: czy też kiedyś wezmę ślub? Miałam dziewiętnaście lat i ani jednego kandydata na chłopaka. Nie musiałam się nawet stresować brakiem osoby towarzyszącej.

— A może zaprosisz Bartka — zaproponowała Jolka. — Wiesz, jeśli miałabyś się czuć źle sama, bez pary. Cały czas ci dogadywałam z tego powodu. Przepraszam, to na pewno nie jest ani miłe, ani łatwe.

Przetarłam oczy ze zdumienia.

— Ktoś podmienił mi siostrę? Ale Bartek... To nie byłby głupi pomysł, gdybym go zaprosiła, ale nie będę robić problemów ani sobie, ani jemu. Od tej akcji w bunkrach mówi mi tylko: "Cześć" i nic poza tym. Żadnych uśmieszków, drżącego serca, ani nic totalnie. Nie jest mną zainteresowany, a co ciekawe, ja nim też. 

— Podejrzewałam, że tak będzie — roześmiała się Jolka. — Wiedziałam, że chłopak pół głowy od ciebie niższy nie ma u ciebie żadnych szans.

— Ej, to wcale nie tak. A nawet jeśli, to przecież mam prawo do własnych upodobań. Kilka razy machał mi przez szybę w księgarni, raz czy dwa zajrzał pogadać o książkach. Czy ja naprawdę muszę na siłę dopatrywać się w każdym kandydata na faceta? Chciałabym, no ale skoro go nie ma, to naprawdę...

Zanim na horyzoncie nie pojawił się Grzegorz, chyba nawet o tym nie myślałam. Podobał mi się fizycznie, jako dorosły mężczyzna (a nie chłopak/rówieśnik), ale jego osobowość zaklęta w niedomówieniach była dla mnie zagadką. Jeśli było coś, czego nie znosiłam, bardziej niż niespodzianek, to właśnie fałszu, kłamstwa i kombinowania za moimi plecami.

Z drugiej strony był Darek, którego znałam prawie całe życie, ale nigdy nie brałam na serio. Zresztą z wzajemnością. Może nawet mnie lubił? Myślenie o nim zawsze wywoływało we mnie uśmiech. Przez tę krótką chwilę w jego ramionach czułam się zaopiekowana i to chyba było fajne.

"Gdzieś daleko w kosmosie, dwie obce istoty toczyły ze sobą walkę na kawałku kosmicznego gruzu zwanego kometą. Przyjaźń i Miłość". To byłoby znakomite pierwsze zdanie książki, o kosmicznej podróżniczce, która szuka miłości, a jedynym wsparciem, jakie ma, jest jej gruby kot. Śmiałam się ze swoich głupich pomysłów — co innego mi pozostało?

***

Czułam, że wszystko wróciło do normy, a ten ostatni dzień pracy w księgarni napawał mnie optymizmem, tym bardziej że dostałam wypłatę z premią. Zastanawiałam się, jak przekazać Darkowi niezbędne informacje. Nakleiłam mu żółte karteczki tam, gdzie trzeba, tam, gdzie nie trzeba i dodatkowo wydrukowałam tekst na kartce.

Trochę się wkurzył: "Znowu te karteczki paskudne!", ale robiłam to też trochę dla siebie, żeby o niczym nie zapomnieć.

— Widzimy się jutro! — powiedziałam, bo nie bardzo widziałam, jak zacząć... a raczej, jak skończyć, nie planowałam dalszej kariery w osiedlowych sklepikach. — Jutro ślub twojego brata i mojej siostry.

— Tak, mój brat i twoja siostra wezmą ślub. — Darek powtórzył to samo, jednak zabrzmiało inaczej. — Będziemy się często widywać, na rodzinnych obiadkach i tak dalej.

— A od poniedziałku rok akademicki. Mam nadzieję, że mi wszystko ze szczegółami opowiesz.

— Nie inaczej. Będziemy się widywać, nie martw się — powiedział, chociaż ja się wcale nie martwiłam. — No i nie jestem zazdrosny o Grzegorza — stwierdził rezolutnie Darek.

— Bo nie ma o co. On pewnie o ciebie też nie jest, nie widziałam go. Muszę już spadać. Cała księgarnia jest twoja. — Nie chciałam go obejmować, ale po przyjacielsku położyłam mu rękę na ramieniu.

— Daj znać, jak będziesz miała plan zajęć, jak będziesz chciała, możesz wpadać na kilka godzin po zajęciach.

— Zobaczę — powiedziałam i szybko się odwróciłam, żeby się nie rozryczeć. Coś mnie w środku ukłuło.

— To do zobaczenia.

— Pa! — pożegnałam się krótko.

Wyszłam szybko, zanim zobaczył, że przykleiłam mu na monitorze jeszcze jedną, ostatnią żółtą karteczkę. Może zauważy. A jak nie, to też dobrze. Narysowałam na niej niechlujnie czarnym markerem zezowate serduszko. Będę chyba za nim trochę tęskniła.

***

Dzień przed ślubem Jolka i Michał siedzieli w małej knajpce nad morzem. Michał wpatrywał się wprost w Jolkę, a ona usiadła bokiem, wyciągnęła nogi na drugim krześle i obserwowała fale, mewy, piasek i przechodzących ludzi. Jej rozpuszczone włosy powiewały na wietrze.

— Wiem, że masz wątpliwości — zaczął Michał. — Nie musimy tego robić, jeśli nie chcesz — mówił bez pospiechu, patrząc na Jolkę takim samym zakochanym wzrokiem jak zawsze, od kiedy pamiętała.

— Chcę, tylko nie wiem, czy dam radę — powiedziała Jolka, nie odwracając wzroku. — Nie miałam nigdy wątpliwości. Byłam strasznie zmęczona, sama, z młodszą siostrą i wszystkimi możliwymi problemami. Pisałam ci o tym. Wiem, jaką masz pracę. Zawsze wiedziałam. Może po prostu kupię sobie psa albo paprotkę.

Michał zmrużył oczy w uśmiechu i swobodnie oparł głowę na dłoni. Wiedział, że Jolka nie zmieni zdania.

— Czyli wszystko ustalone. Widzimy się jutro u ciebie w domu w południe. Wszystko zgodnie z planem.

— Tak — odpowiedziała Jolka. — Już raz odpowiedziałam Ci „Tak" i to się nigdy nie zmieni.

— A co z Grzegorzem? Między wami jest okej?

— Skończyłam z nim w momencie, kiedy zdecydowałam się iść z tobą do łóżka — zachichotała.

— To nie było łóżko. — Michał uniósł jedną brew. — A Stelmaszczyk to nadal mój jedyny kumpel i traktuję go jak brata. Miał wam pomagać podczas mojej nieobecności.

— Oj tak — radośnie zaćwierkała Jolka. — Wszyscy go o to prosili. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaką był rewelacyjną niańką.

***

Na najwyższym piętrze budynku urzędu, Tymczasowy Naczelnik Jan Nowak, aktualnie bez prosperującego sekretariatu, uznał, że nadszedł koniec jego kadencji i w trybie natychmiastowym złożył rezygnację. Wszystko działało w jak najlepszym porządku, to znaczy przynajmniej tak jak przed katastrofą. Odwołano stan klęski żywiołowej. Agenci, którzy dotąd okupowali biura, spakowali swoje rzeczy i wrócili do stolicy. Nowak miał poczucie, że wykonał kawał dobrej roboty, a ponieważ nie widział już powodu, by dłużej zostawać, zamiast przyznać sobie premię, wypił ostatnią whisky z lodem.

Przygotował niezbędne dokumenty i osobiście zaniósł je do sekretariatu Prezydenta Miasta. Wychodząc z gabinetu, zdjął złotą tabliczkę z hebanowych drzwi i położył na biurku sekretarki. W domu czekała na niego rodzina i wędka, gotowa do pierwszego od dawna połowu ryb. Janek, bo teraz był już po prostu Jankiem, z uśmiechem wspominał swoją sekretarkę — nigdy nie pracował z kimś tak obowiązkowym. Stelmaszczyk niestety nie przypadł mu do gustu.

Gdy wyszedł z budynku, z kpiącym uśmiechem obejrzał burą fasadę i wysokie okna, włożył ręce do kieszeni i poszedł piechotą na dworzec PKS, bez cienia nostalgii za urzędniczą codziennością.

***

W tym samym czasie, w piwnicznym biurze Gabriela Anioła, zjawił się mężczyzna w szarym kombinezonie, z kopertą w dłoni. Tajemnicza przesyłka akurat nie miała wybuchnąć, ale jej zawartość była równie elektryzująca. Gabriel otworzył kopertę srebrnym nożykiem do listów i wyjął złotą tabliczkę z własnym imieniem i nazwiskiem.

Czarna limuzyna zabrała go pod gmach urzędu, a mężczyzna przeprowadził przez długi korytarz i zostawił pod hebanowymi drzwiami z plakietką „Wiceprezydent Miasta". Gabriel usiadł na rzeźbionym krześle i długo czekał, aż drzwi się otworzą. Kiedy jednak nikt się nie pojawił, zdecydował się działać — chwycił mosiężną klamkę i wszedł do środka. Niezależnie, na jakich drzwiach zawiśnie plakietka, nie zamierzał rezygnować ze swoich celów.

Był otwarty na wszelkie propozycje, szczególnie te dotyczące awansu.


Ciąg dalszy nastąpi...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro