1.3. [METEORYT] Przyjaciółki i Siostry.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, czy już wspominałam, ale miałam dwie przyjaciółki. Niezwykłe, prawda?

Gosię znałam od podstawówki, a Agatę od liceum. Taka przyjaźń zdarza się raz na milion świetlnych lat i trwa w nieskończoność. Mieszkałyśmy tak blisko siebie, że widziałyśmy swoje okna. Wieczorami dawałyśmy sobie sygnały świetlne latarkami, a każdego ranka razem pokonywałyśmy drogę do szkoły. Nie ma nic lepszego niż wsparcie przyjaciółek, kiedy jest się małą dziewczynką, nastolatką, a później młodą kobietą. Byłyśmy strażniczkami swoich marzeń i powierniczkami najskrytszych sekretów.

Wiedziałyśmy, że to ostatnie wspólne dni lata, a we wrześniu nie spotkamy się już w szkole. Jednak wierzyłyśmy, że nasze drogi nigdy się nie rozejdą na tyle daleko, żeby stracić ze sobą kontakt.

Kiedy powiedziałam im o spotkaniu z Grześkiem, zmówiły się paskudy przeciwko mnie i zażądały szczegółowej relacji, z wycieczką objazdową. Pojechałyśmy więc we trójkę rowerami nad morze. Nazwały to "ostatnią wielką wyprawą śladami pierwszej i ostatniej randki Marty i Grzegorza".

— To nie była randka! — odkrzyknęły zgodnym chórem.

— Z tego, co opowiadasz, to on jest koło trzydziestki, wysoki, brunet — podsumowała Agata. — Z czarującym uśmiechem...

— I oczami szarymi jak stal lub błękitnymi jak niebo... — uzupełniła Gosia.

— Lub zielonymi jak przechodzili przez las — Agata prawie ryczała ze śmiechu. — I z wąsami.

— Bez wąsów! — poprawiła Gosia. — Ale wcześniej miał wąsy.

— A teraz już nie ma, cicho! — wtrąciłam. — Sama jestem ciekawa, bo już sama słabo pamiętam, jak wyglądał.

— Z waszej perspektywy to jest jakimś starym dziadem — rzuciła Gosia. — Moi rodzice w życiu nie pozwoliliby mi się spotykać z facetem starszym o dziesięć lat. A może... Marta, lepiej powiedz, do jakiego aktora jest podobny. Do Toma Cruise'a? — podsunęła.

— Nie no, co ty, on jest strasznie stary — Agata machnęła ręką. — Stawiałabym na Milesa Tellera.

— Jeśli miałabym kogoś wybrać, to chyba Jake Gyllenhaal — odpowiedziałam, a dziewczyny natychmiast zaczęły dochodzenie w zasobach zdjęć internetu.

— No, Marta... — westchnęła Agata. — Muszę przyznać, że jesteś straszną frajerką, że nie poszłaś z nim do hotelu.

— Na kawę! — poprawiłam ją.

— Będziesz miała Chorobliwy Brak Chłopaka (CBC) do końca świata...

— Trudno... Taki mój już los.

— Od niej starszym, a nie że starym! — rechotała Gosia.

— Nie ma trzydziestu lat, może dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat — zamyśliłam się, patrząc, jak na plażę wjeżdżają quadem ratownicy.

— O Boże... — jęknęła Gosia. — Pamiętacie, tego mojego przystojnego sąsiada?

— Ratownika, który ma na imię Radek.... — weszłam jej w słowo.

— Tryb incognito! — Gosia szybko włożyła okulary i czapkę z daszkiem. — Tylko się nie oglądajcie. To właśnie on.

Oczywiście, wszystkie trzy odwróciłyśmy się jednocześnie.

— Czy wy naprawdę zgłupiałyście? Co wy robicie? Mnie tu nie ma! — Zarzuciła na ramiona ręcznik i skuliła się na leżaku.

— To ten umięśniony z długimi włosami? — spytałam, udając, że czytam książkę.

— Czy ten drugi? Niższy szatyn? — Agata też była ciekawa.

— Kurde, jaka wtopa!! On tu idzie. — Gosia zaczęła zasłaniać twarz ręcznikiem.

Ale nie przyszedł.

— Wszystkie jesteśmy takimi samymi frajerkami — podsumowałyśmy chórem. — Umrzemy samotne, pochowają nas w stalowych trumnach i na nagrobkach będzie znak: skażenie CBC — Chorobliwy Brak Chłopaka.

Każda zrobiła na czole palcem znak nieskończoności.

Bo nasza choroba będzie trwała wiecznie.

Po godzinie, może dwóch, bystry ratownik Radek w końcu podszedł do nas pogadać. Albo rozpoznał sąsiadkę, albo już się strasznie nudził. Zaproponował jej przejażdżkę quadem, a nasza Gosia, trzęsąc się z nerwów jak galareta, odpowiedziała mu, że w zasadzie to już się zbiera, bo jej zimno i musi nakarmić rybki.

Tak, okazuje się, że nawet dziewczyny w naszym wieku nie zawsze potrafią rozmawiać z chłopakami. Ale przynajmniej próbujemy. Nie pierwszy raz.

Późnym popołudniem na plaży pojawił się Darek ze swoim towarzystwem, a my zwinęłyśmy koce.

W drodze powrotnej naszło nas na wspomnienia. Była kiedyś taka gra "A pamiętasz, jak...", w której przywoływało się najbardziej żenujące zdarzenia z życia. Miałyśmy tematy na co najmniej godzinną trasę, ale szczegółów z czystej skromności już wam oszczędzę.

***

Wieczorem oglądałyśmy z Jolką telewizję w salonie. Oprócz wypowiedzi polityków, setek tragedii, wojen i powodzi, przerywanych reklamami, prawie nie zwróciłyśmy uwagi na raport Agencji Kosmicznej. Brodaty naukowiec mówił coś o mijającej Ziemię komecie. Kiedy skończyły się wiadomości, zadzwonił telefon. Jolka odebrała i wyszła, zasłaniając słuchawkę. Rozmawiała krótko i ściszonym głosem. Na moim telefonie brzdęknął sygnał SMS-a.

— Marta, musimy przygotować się na tę burzę. — Jolka patrzyła na mnie przerażona.

— Ej, no co ty. Straszą pierwszą lepszą letnią ulewą. Lepiej powiedz, kto dzwonił.

— Tata. Mówił, że u nich jest tak silny wiatr, że zrywa dachy i łamie drzewa. Prosił, żebyśmy zeszły na noc do piwnicy, bo będzie niebezpiecznie.

Jolka zaczęła zasłaniać rolety antywłamaniowe na zewnątrz i od środka żaluzje w oknach. Wyłączyła z gniazdek sprzęty i zakręciła zawór wody, jakbyśmy wyjeżdżały na wakacje.

— Przestań panikować — rzuciłam, ale w tym momencie przyszły kolejne SMS-y.

— Schronu?! Przecież w Polsce nie ma schronów! — jęknęłam.

Nie śledziłyśmy wydarzeń na Fcalebooku ani na Vogóle, które zawsze oferowały najświeższe internetowe wiadomości. Wieczorny Express w telewizji oglądałyśmy z musu, bo to był jeden z warunków naszego samodzielnego mieszkania podczas nieobecności rodziców. Jak widać, dziennikarze też mieli swoje tajemnice i nie mówili widzom wszystkiego.

A teraz chwila retrospekcji.

Urodziłam się, kiedy Jola miała 5 lat. Zabrałam jej ulubiony kocyk, ukochanego misia, powyrywałam włosy lalkom. Miałam tylko 3 lata, a rodzice musieli pozwolić mi już jeść frytki i lody, bo moja starsza siostra też je jadła. Kiedy chciałam iść na podwórko, ona szła ze mną, a kiedy ona chciała iść na dyskotekę, obydwie siedziałyśmy w domu. Ja byłam wysoka, ona była wyższa, ja byłam najlepsza w klasie, ona wygrywała konkursy międzyszkolne. Kiedy napisałam maturę, Jola studiowała farmację na ostatnim roku Akademii Medycznej.

Tylko dlatego rodzice zdecydowali się na pracę za granicą, bo mieli do nas stuprocentowe zaufanie.

No i byłyśmy przecież obie pełnoletnie.

Zeszłyśmy do piwnicy tylko po to, by Jolka mogła uspokoić swoje nerwy.

W naszym bloku każdy miał mikroskopijną komórkę lokatorską, ale w części wspólnej było pomieszczenie na wózki i rowery, oraz dość przestronna suszarnia. Zabrałam ze sobą koc (choć w piwnicy było duszno), dwie butelki wody i latarkę. Do torebki spakowałam portfel, telefon, kluczyki od auta i dokumenty, tak na wszelki wypadek. Wcale nie miałam zamiaru tam spędzić całej nocy. Jola przytargała nie wiadomo skąd wielki materac, na którym od biedy dało się usiąść. Zawsze to lepsze niż twarda podłoga. Małe piwniczne okienka przy samym suficie wpuszczały resztki dziennego światła, ale wiało coraz mocniej i gałęzie krzaków waliły o szyby.

Jola odebrała kolejny telefon. Tym razem widziałam dokładnie, że na ekranie wyświetliło się imię — Grzegorz. Po chwili usłyszałyśmy syreny alarmowe i serce stanęło mi na chwilę ze strachu w gardle.

Wkrótce do piwnicy i do suszarni przyszli pozostali sąsiedzi z naszego bloku. Mężczyźni zasłonili okna kartonami i zabili deskami, schowanymi na specjalną okazję. Po chwili zgasło światło, zgodnie z przewidywaniami odcięto zasilanie na osiedlu. Latem zmierzch zapada późno, więc nie było całkiem ciemno. Grzmiało coraz głośniej i co chwilę przez szpary w zabitych dechami okienkach, widać było rozbłyski. Siedzieliśmy przerażeni w jakieś dwadzieścia osób, zatykając palcami uszy. Syreny wyły nadal, a za oknem rozpętało się piekło. Przeciągły świst narastał, jakby coś ogromnego przelatywało nam właśnie nad głowami.

Wtedy do piwnicy weszła siostra Kowalskiej z synami, mocno spóźniona. Basia, bo tak się przedstawiła, trzymała na rękach dwa koty. Chłopcy wyglądali na przerażonych, bardziej niż pozostali. Kuba usiadł koło mnie i mocno przytulał czarnego jak smoła futrzaka.

— Mama nie mogła znaleźć kluczy, a potem koty się wystraszyły, a potem nie mogliśmy otworzyć drzwi do piwnicy. Marta, tam został mój Naruto — powiedział i zalał się łzami.

— Twój komiks, tak? Jutro rano dam ci nowy. Nie martw się — pocieszałam go nieudolnie.

— Naruto, nasza złota rybka — wytłumaczył Bartek, który przycupnął tuż obok, na jakimś wiaderku po farbie. — Tata wyszedł godzinę temu do sklepu. Nie mamy z nim żadnego kontaktu, a Kuba koniecznie chciał zabrać do piwnicy akwarium.

Telefony zabrzęczały jak wściekłe, wiadomości SMS spływały jedna za drugą, wypełnione instrukcjami z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa.

Czekaliśmy.

Ktoś włączył latarkę.

Sąsiedzi zaczęli rozmawiać.

— Jolka, ja wiem, kto dzwonił — powiedziałam szeptem do siostry, a ona zbyła mnie milczeniem.

— Marta, to nie jest najlepszy moment na rozmowę o twoich sprawach sercowych. Proszę cię.

Jolka zawsze była strachliwa. Kiedy ja niczym się nie przejmowałam, ona dla odmiany wymiotowała z nerwów. Teraz waliło mi serce.

— Skoro to twój chłopak, to po co spotyka się ze mną? — Nie dawałam za wygraną.

— Marta, rzeczy nie zawsze są takie, jak myślisz.

— To przestań kręcić i mi wyjaśnij, zanim nam sufit nie spadnie na łeb. — Gdy to powiedziałam, poczułam wstrząsy.

Wszyscy zgromadzeni w suszarni zaczęli się nerwowo rozglądać, ale nie było już, gdzie uciec. Jolka podała mi swój telefon, z trudem opanowując drżenie rąk. — Masz, czytaj. — Włączyła mi okienko komunikatora.

Patrzyłam na ekran z niedowierzaniem. Meteoryty? To jakiś żart. Przecież te rzeczy zdarzają się tylko w filmach katastroficznych, nie w rzeczywistości. Jola najwyraźniej miała takie same myśli, bo zaczęła kręcić głową.

Nie zdążyłam skojarzyć faktów, a to, co napisał Grzegorz, nie składało mi się w całość. Kometa? To niedorzeczne. Przecież miała po prostu minąć Ziemię i zniknąć bez śladu w otchłani kosmosu. Tymczasem podłoga drżała niebezpiecznie, a z zewnątrz dochodziły przerażające dźwięki.

Wpisałam w okienko czatu:

Kliknęłam "wyślij", ale ikonka pokazywała "brak sieci".

Ktoś z sąsiadów włączył latarkę, inni zaczęli cichutko rozmawiać, próbując opanować strach.

Stary Marcinkowski przytargał radio na baterie, ale odbierała tylko jedna stacja. Z wiadomości nie dowiedzieliśmy się nic nowego, burze, deszcze, gromy z jasnego nieba, powodzie, powalone drzewa, mamy zostać w bezpiecznym miejscu, co najmniej do rana. Chyba że budynek się zawali, to mamy uciekać i znaleźć inne schronienie, lub czekać, aż nas wydobędą spod gruzów.

Przypomniało mi się z lekcji geografii o meteorze tunguskim i o czelabińskim. Bardzo optymistyczna wizja. Jolka podała mi jakąś tabletkę, więc połknęłam bez zastanowienia i popiłam wodą z butelki. Chyba rozdała je wszystkim.

Wtedy komuś się przypomniało, że piwnice w całym bloku są połączone drzwiami przeciwpożarowymi, a w klatce obok jest świetlica z telewizorem i pralnia z bieżącą wodą. Ktoś miał akurat naładowany akumulator, a ktoś inny domowe wino i nalewkę. Walczak spod trójki miał całą piwnicę przetworów, a Kowalska trzymała tu zapas żwirku, więc jej siostra Basia odetchnęła z ulgą. Miałam wrażenie, że tu na dole ludzie mieli więcej skarbów niż w mieszkaniu. Zaraz zawiązał się piwniczny komitet obywatelski i gdyby nie kataklizm na powierzchni Ziemi, byłoby swojsko i przyjemnie. Ponoć Jankowski z parteru poszedł do mieszkania tylko na chwilkę, ale spadł mu na głowę święty obraz, więc szybciutko wrócił w bezpieczne miejsce. Po dwudziestej trzeciej odnalazł się mąż Basi, tata chłopaków — Władek. Kuba przestał ryczeć, a Bartek znalazł i uruchomił konsolkę Nintendo i go wciągnęło do wirtualnego świata. Ktoś przychodził, ktoś wychodził. W piwnicy pojawiały się kolejne zestresowane koty, psy, chomiki i świnki morskie.

Sytuacja była absurdalna. Z jednej strony syreny alarmowe, groźne SMS-y i przerażające odgłosy burzy. Z drugiej – Walczak pijący wino z uśmiechem na twarzy, jakby to był zwykły dzień.

Na podłodze została pusta fiolka po lekach z napisem Xanax.

Komórka Poniatowskich miała numer "7B" i mieściła dwa rowery, komplet opon, obdarte drzwi od szafy i starą pościel. Umościłyśmy z Jolą legowisko i uznałyśmy, że darujemy sobie degustację nalewek, oglądanie starych filmów na VHS i dotrwamy do jutra w ciasnocie i piwnicznym odosobnieniu. Jeśli jutro oczywiście nastąpi.

— Marta... — mruknęła Jolka.

— Co? — opowiedziałam, ziewając. Nakryłam się grubym kocem i odwróciłam do siostry plecami.

— Grzesiek to nie jest mój chłopak.

— Uhm — Udałam, że mnie to nie interesuje, bo strasznie chciało mi się spać. — No co ty nie powiesz — mruknęłam, próbując ukryć narastającą irytację. — Mój też nie.

— Słuchaj, Marta — zaczęła niepewnym głosem — uważaj na niego. Wolałabym, żebyś trzymała się od niego z daleka. Nie jest taki, jak myślisz.

Nie zareagowałam, bo postanowiłam sprawdzić osobiście. Siostra od zawsze próbowała kontrolować moje życie. Minęło kilka godzin, zanim burza zaczęła się uspokajać. W piwnicy wszyscy byli zmęczeni, niektórzy przysypiali, inni siedzieli w ciszy, czekając na jakiekolwiek wieści. Jolka już dawno zasnęła na materacu, a ja leżałam, wpatrując się w sufit, słuchając odległych dźwięków burzy, ale w końcu też zasnęłam.

Śnił mi się spływ kajakowy, mieliśmy rozbite namioty nad brzegiem rzeki, a do pontonów i kajaków pchaliśmy kozy. Z nieba spadały kule ognia, a pomiędzy nami biegały miniaturowe dinozaury.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro