1.13. [METEORYT] Pułapka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie byłam zaskoczona, gdy z daleka zobaczyłam przez szybę księgarni Darka i przewieszającą się przez kontuar dziewczynę. Krew zaczęła mi szybciej krążyć. Pewnie pokazywała mu swoje tatuaże albo szukała książki kucharskiej.

"Kurczę, czy ten chłopak może choć raz nie flirtować z obcymi babami" — przeszło mi przez myśl.

Kiedy wpadłam do środka razem z drzwiami, Darek stał zmieszany, z rękami w kieszeniach, pod samym regałem, a laska przewracała oczami z irytacją. Spojrzałam na nią ostrzegawczo, ale postanowiłam nie marnować czasu. Szarpnięciem za rękaw wyciągnęłam go poza zasięg rażenia i w kilku zdaniach opisałam sytuację. Przez chwilę bałam się, że będzie próbował żartować, ale o dziwo, zrozumiał za pierwszym razem. Z przyklejonym uśmiechem wyprosił pannę z księgarni, zamknął od środka drzwi, po czym wziął mnie za rękę i wyszliśmy tylnymi drzwiami dla personelu. Udało mu się również w ciągu kilku minut zmontować całkiem niezły plan.

— Mówisz, że ktoś się kręci po parkingu? Nie zdołamy niezauważeni zabrać samochodu, a mam niestety tylko rower. Usiądziesz na bagażnik, tylko weź nogi do góry, żeby się nie ciągnęły po ziemi — wydawał polecenia.

Prawie mnie to rozbawiło, ale powaga sytuacji zmusiła mnie do posłuszeństwa. Dawno temu jeździliśmy razem na rowerze. Boże jak ja tęskniłam za tymi czasami, kiedy woził mnie na ramie z przodu albo na kierownicy, wszystko robiliśmy dla jaj. A potem „pach!", byliśmy nastolatkami i się skończyło.

— Znam drogę, zaraz tam będziemy. Albo za godzinę, bo jesteś strasznie ciężka — wysapał po kilkunastu metrach.

Zbliżając się do poligonu, z daleka zauważyliśmy, że pod głównym budynkiem stoją dwa terenowe samochody i ktoś, kogo już dwa razy widziałam, w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Z sercem w gardle rozpoznałam znajomą sylwetkę. Czerwona czapeczka z daszkiem zasłaniała twarz, a gość nazwany przeze mnie Serwisantem, rozmawiał przez komórkę.

— Darek, zatrzymaj się natychmiast. Nie możemy tamtędy wejść. Muszę zadzwonić do rodziców.

Zeszliśmy z roweru i schowaliśmy się za większą kępą krzaków. Po kilku nieodebranych połączeniach nagrałam wiadomość na sekretarkę. Głos mi drżał, choć starałam się brzmieć pewnie.

„Mamo, tato. Alicja prosiła, żeby was poinformować w razie potrzeby. Są z Grzegorzem w bunkrze pod poligonem, szukają dzieciaków Waldka. Nie ma wyjścia przez centrum handlowe. Jest też ten facet, o którym wam mówiłam, i dwa wojskowe auta. Nie dzwońcie do mnie. Szukamy z Darkiem innej drogi do środka."

Nie wiem, ile z mojej wypowiedzi się nagrało, ale oby wystarczyło.

— Znam inne wejście do bunkra, ale dawno tam nie byłem, może od podstawówki. Spróbujemy przejść tamtędy. Powinno nam się udać.

Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Był jedyną osobą, na której mogłam teraz polegać.

Mimo że szwendanie się po bunkrach uważałam za pomysł nie tyle głupi, ile odrażający, to byłam wdzięczna Darkowi. Prowadził mnie pewnie za rękę po schodach do pomieszczeń całkowicie pozbawionych oświetlenia, za to pełnych śmieci i szczurów. W środku szliśmy prawie po omacku, bojąc się zdradzić ostrym blaskiem z latarki. Gdy usłyszeliśmy kroki, przycisnęliśmy plecy do ściany. Przez cienki T-shirt czułam wilgoć i coś małego przemykającego chudymi nóżkami po pionowej powierzchni. Wszystko we mnie krzyczało, żeby uciekać, ale zmusiłam się do ciszy. Staraliśmy się oddychać najciszej, jak się dało, ale i tak zostaliśmy namierzeni.

Alicja skierowała latarkę w naszą stronę.

— O, kogo ja tu widzę! — powiedziała szeptem. — Marta, jednak nie udało ci się usiedzieć grzecznie w aucie.

Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się słabo.

— Zanim mnie zabijesz, muszę ci powiedzieć, że nie możecie wrócić przez centrum handlowe, kręcą się tam podejrzane typy. Chcą zamurować tę dziurę prowadzącą do bunkra.

— Widzę, że nie jesteś sama — zaświeciła latarką prosto w twarz Darkowi, a światło było tak mocne, że chłopak gwałtownie puścił moją rękę, by zasłonić oczy. — Alicja Zamiejski — przedstawiła się. — Nie będę udawać, że nie wiem, kim jesteś. Cóż byłby ze mnie za detektyw — mówiła bardzo poważnym głosem do Darka.

— Fajny, brawo Marta! — Pokazała w moją stronę uniesiony kciuk.

— Zachowujecie się głośno jak stado słoni — kontynuowała szeptem. — Mieliśmy już prawie tych dwóch chłopców, ale się przestraszyli i uciekli. Są nadal w magazynie z bronią. Grzegorz nie najlepiej prezentuje się po ciemku, więc może się jednak przydacie.

Rozdzieliliśmy się — ja poszłam na poszukiwania z Alicją, a Grzegorz z Darkiem. W taki sposób udało nam się znaleźć przestraszonych synów Waldka, schowanych pod plandeką w rogu pomieszczenia.

— Bartek, Kuba, to ja, Marta. To nasi przyjaciele, wyłaźcie już, musimy stąd spadać!

Serce mi się krajało na widok przerażonych twarzy chłopców, kiedy Kuba cicho zapłakał.

— Marta, tu są takie okropne szczury z zielonymi ślepiami, ja się boję.

— Ale z ciebie niedorajda — skrytykował go Bartek. — Marta, tu jest magazyn broni! Mają karabiny, granaty, drony bojowe... tu jest wszystko.

Spojrzałam na niego ostro.

— Nie podniecajcie się tak. To bardzo niebezpieczne miejsce i musimy stąd uciekać. Chodźcie! — ponaglił Darek.

Kiedy byliśmy już wszyscy razem, napatoczyliśmy się na znajomych majstrów, wychodzących z głównego korytarza. A jednak to byli najemnicy. Serce przyspieszyło mi z przerażenia, ale Grzegorz z Alicją obezwładnili ich bez trudu. Wtedy pojawił się facet w czerwonej, przyciągającej wzrok czapeczce.

— Alicja bierz dzieciaki! — powiedział Grzegorz, ale ona już była gotowa do startu w długi ciemny korytarz prowadzący do centrum handlowego.

— Najwyżej rozwalę ścianę łomem, zaprawa murarska tak szybko nie zastyga — zażartowała, choć w jej głosie słychać było lekkie napięcie.

— Alicjo, masz łom w plecaku? Nie przestajesz mnie zaskakiwać.

— Taki kieszonkowy — odpowiedziała i pobiegła z Bartkiem i Kubą.

— Kto tam jest? — krzyczał Serwisant. — Czy to myszy, czy może szczur albo kret? To ty Stelmaszczyk? — facet rozglądał się po pomieszczeniu, oświetlając kolejne palety z ładunkiem, po czym wszedł pomiędzy paczki i spacerował powolnym krokiem.

— Marta, Darek, mam nadzieję, że mi ufacie — zwrócił się do nas Grzegorz, skupiony i napięty, gotowy do działania

— Nic a nic! — powiedziałam stanowczo.

— Wcale ci nie ufamy, Grzesiek — przytaknął Darek chłodno.

— Boże, czemu?! Musicie mi teraz robić problemy? Powiedzcie, że ufacie i będzie git. Na filmach to zawsze działa — mówił zdenerwowany.

— Może jak wytłumaczysz, co robiłeś w mieszkaniu Poniatowskich, jak karmiłem koty? Czemu się włamałeś i chciałeś ukraść meteoryt?

Grzegorz przewrócił oczami, ale nie stracił zimnej krwi.

— Darek, jesteś gorszy niż Marta! Nie odpierniczajcie teraz cyrków. Nie mamy na to czasu.

— On się do nas włamał? Jak złodziej, serio? — zwróciłam się zdziwiona w stronę Grzegorza.

— I na dodatek nie wiedział, że jesteś w szpitalu — dodał Darek, z satysfakcją widząc, że Grzegorz traci grunt pod nogami.

— Pół dnia byłem tutaj, w bunkrach, a tu nie ma zasięgu. To tajna akcja, nie będę wam wszystkiego teraz tłumaczył! — powiedział, jednak totalny brak przekonania malujący się na naszych twarzach sprawił, że kontynuował. — Kiedy stąd wyszedłem, od razu dostałem od Jolki informację, że ma kamień. Musiałem go od niej odebrać, bo one są radioaktywne i emitują jakieś nieznane promieniowanie.

— Nie było kamienia, więc zabrałeś termos — wtrącił Darek.

— Był w nim ślad promieniowania. Czy mi wierzycie? — spytał ponownie.

— Tak, ale nadal ci nie ufamy — odparł Darek.

Sprawdziłam na komórce, faktycznie w bunkrze nie były zasięgu, a Grzegorz chyba planował zasadzkę.

— Zrobię zamieszanie. Na mój sygnał biegnijcie prosto do wyjścia, jest oznakowane fluorescencyjnymi strzałkami. Tylko musicie mi obiecać, że będziecie robić dokładnie to, co wam mówię. I tym razem... — Grzegorz zwrócił się do mnie — Marta, ostrzegam. Wykonujesz dokładnie moje polecenia. Czy zadzwoniłaś do rodziców?

— Tak, ale nie odbierali, więc nagrałam wiadomość na sekretarkę.

— Czy masz włączoną lokalizację?

— Mam, ale przecież tu nie ma zasięgu — odparłam, wzruszając ramionami.

Zawsze się zastanawiałam, jak to jest w filmach szpiegowskich, że bohaterowie mają tyle czasu na prowadzenie dialogów. Zwyczajnie im wtedy odbija! Właśnie miałam się przekonać na własnej skórze.

— Fluorescencyjne, to takie świecące się na zielono, albo żółto — pouczałam Darka, gdy Grzegorz prowadził procesy myślowe.

— Boże, Marta! Wiem, nie jestem aż taki tępy — wkurzył się, choć jego oczy wyrażały wdzięczność, że próbowałam rozładować sytuację.

— Nie mów do mnie "boże", choć wiem, że niewiele mi brakuje! — przedrzeźniałam go.

— Mózgu ci brakuje! — zaskrzeczał Darek, naśladując mój głos.

— Dzieciaki, musicie teraz się droczyć? To nie miejsce i czas — oświecił nas przemądrzały tajny agent.

— Stelmaszczyk, wyłaź szczurze, bo zacznę strzelać! — powiedział spokojnie Serwisant i dla pewności wycelował w ścianę i strzelił. Powietrze zgęstniało od napięcia.

Grzegorza poderwał się na równe nogi.

— Nie strzelaj, Wiśniewski! Przecież wiesz, jakie to niebezpieczne! — podniósł obydwie ręce, pokazując, że też ma broń, choć nie zamierza jej używać.

— Jestem przecież z wami — powiedział, chwycił mnie za kołnierz i szarpnął do góry.

— Mam tu dwie takie małe myszki — kopnął Darka w łydkę z wyraźnym zadowoleniem i popchnął nas do przodu. Celował pistoletem prosto w moją szyję.

— Ręce do góry, szczeniaku! — wrzasnął na Darka, wciąż obserwując Serwisanta.

Mój oddech przyspieszył, a serce waliło mi jak młotem.

Jak on powiedział? Wiśniewski? Tak jak ta nasza lekarka w szpitalu. Co tu jest grane?!

Grzegorz popychał nas w kierunku wyjścia, więc szliśmy, potykając się o własne nogi.

— Wyprowadzę ich i zamknę w samochodzie. Potem ich gdzieś wywieziemy — zaproponował Grzegorz.

Próbowałam złapać wzrok Darka, szukając w nim jakiegoś potwierdzenia, że to, co się dzieje, ma sens. On podał mi tylko rękę i mocno zacisnął palce na moich. To miało mi dodać otuchy, ale zamiast tego poczułam strach.

— Nigdzie sam nie pójdziesz, Stelmaszczyk. Weź ze sobą dwóch ludzi, a ja sprawdzę, czy tu ktoś jeszcze nie został – odparł Wiśniewski, zimnym i bezlitosnym głosem.

Plan najwyraźniej nie układał się tak dobrze, jak Grzegorz zakładał. Tym bardziej że dosłownie w chwilę później Wiśniewski natknął się na ogłuszonych najemników, udających ekipę remontową. Przez moment zamarłam. Teraz wszystko mogło się posypać.

Bez wahania zaczął strzelać w naszą stronę, na szczęście zdążyliśmy wbiec do niskiego korytarza. Pod naszymi nogami przeleciały jak rakiety, dwa nieduże cienie. Z przeciągłym miauknięciem i pazurami rzuciły się na najemników – Czarnuszek i Śnieżynka! Dały nam cenny czas na ucieczkę. W magazynie rozległy się wybuchy, a Grzegorz miał rację – magazyn pełen łatwopalnych materiałów to nie miejsce na strzelaniny.

Zziajani wybiegliśmy na zewnątrz. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, a płuca paliły od wysiłku. Grzegorz otworzył drzwi jednego z zaparkowanych samochodów z przyciemnianymi szybami i wtedy, usłyszał charakterystyczne kliknięcie odbezpieczanej broni. Wielki jak góra facet wyszedł zza kierownicy. Musiałam działać szybko, póki mnie nie zauważył. Wyciągnęłam z torebki gaz pieprzowy, który zostawiła w aucie Zamiejski i prysnęłam w twarz olbrzymowi. Ten ułamek sekundy wystarczył. Agent Stelmaszczyk walnął go drzwiami, wytrącając broń z ręki.

Dla mnie cała scena przesuwała się jak w zwolnionym tempie. Facet był co najmniej dwa razy większy, a mimo to nasz agent dzielnie walczył. Po dwóch ciosach w szczękę Grzegorz zatoczył się i upadł na plecy.

Sparaliżowani strachem wycofywaliśmy się. Pod ręką miałam jedynie jakieś kamienie, patyki i gałęzie, więc rzucałam, czym popadło. Darek kopnął pistolet pod auto, a facet powalił go jednym ciosem.

— Uciekajcie! — krzyknął Grzegorz, podnosząc z ziemi potłuczoną butelkę. Zamierzał się na bandziora dwa razy większego niż on, a z niewielkiego budynku na poligonie wyszli właśnie dwaj pozostali najemnicy, zakrwawieni i podrapani.

Sytuacja wyglądała już naprawdę beznadziejnie, kiedy stała się rzecz niezwykle dziwna. Na poligon wjechało z hukiem rozpędzone czarne BMW. To nie był samochód terenowy, ale poradził sobie z wybojami, jadąc zygzakiem w lekkim poślizgu. W trakcie hamowania otworzyły się drzwi od strony pasażera i wyskoczył zamaskowany mężczyzna w czarnej bluzie. Trzy celne strzały z broni i trzy martwe ciała osunęły się na ziemię, zanim samochód dobrze się nie zatrzymał. Kiedy opadły tumany kurzu, od strony kierowcy wysiadła ciemnowłosa kobieta, obserwując teren zza okularów.

— Nie ma go, Wiśniewski zwiał — powiedziała do krótkofalówki.

— Mama? Tato? — jęknęłam, patrząc na nich oszołomiona. Darek pomógł mi się podnieść z ziemi, przytrzymując mnie mocno, jakby bał się, że mogę zaraz zemdleć. — Czy wy na pewno jesteście laborantami w tej waszej agencji?

Grzegorz spojrzał na mnie, a potem na moich rodziców. Sarkastyczny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wskazującym palcem popukał się w skroń.

— Serio powiedzieliście im, że pracujecie w laboratorium? No, no. Szacuneczek! — Zagwizdał ze zdumienia, na jego ustach zagościł uśmiech. Taki uśmiech pod wąsem jak to się mówi, choć wąsów już znowu nie miał. Niestety nic nie powiedział, a rozbudził tylko moją ciekawość.


Ciąg dalszy nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro