#3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-- Noe, wiedziałam, że nie zawsze myślisz logicznie, ale wczoraj przeszedłeś samego siebie -- narzekała Dominique, gdy jasnowłosy w milczeniu prasował świeżo wypraną, białą koszulę, oraz czarne, flanelowe spodnie do marynarki. -- Zdaję sobie sprawę, że masz miękkie serce. Wiem to, i kocham to w tobie, ale człowieku, zaprosić randomowego gościa na noc do naszego mieszkania?! I jeszcze zapłacić za niego rachunek wysokości połowy twojej pensji?! Czy ciebie totalnie pogrzało?!

Zdenerwowana dziewczyna siedziała na kanapie w większym pokoju, który służył zarówno za salon, jak i jej sypialnie, i przypatrywała się obojętnej twarzy najlepszego przyjaciela, który słuchał jej w milczeniu.

Po chwili ciszy żelazko z głuchym świstem wypuściło z siebie obłok pary, a Noe przełożył koszulę na drugą stronę.

-- Domi, a co według ciebie miałem zrobić? Zostawić go samemu sobie, na pastwę losu? -- mężczyzna strzepnął koszulę kilkakrotnie i odłożył ją w pozycji odpowiedniej do prasowania kołnierza. -- Już nawet nie chodzi o niego i o jego dobro, ale ja sam sobie nie umiałabym wybaczyć takiego zaniedbania! Nie mógłbym zasnąć myśląc, czy ktoś się o niego zatroszczył, czy dotarł do domu, czy nie został wykorzystany, czy jest bezpieczny... -- Noe zamilkł i spojrzał na dziewczynę przenikliwie. -- A ja mu to bezpieczeństwo mogłem zagwarantować! Myślisz, że gdybym go zostawił, mógłbym z tym funkcjonować? -- zapytał spokojnie, bez najmniejszego cienia gniewu.

-- Ehh, znam cię przecież, wiem jaka jest odpowiedź -- dziewczyna wstała i przeszła się po pokoju. -- Próbuję tylko zaznaczyć, że mimo wszystko twoje zachowanie było nieodpowiedzialne.

Noe odłożył żelazko i stanął obok kobiety, a następnie objął ją czule. Wyczuł wtedy bijące od niej ciepło i słabą woń słodkich perfum, jakie wzięła do wielkiego miasta jeszcze z ich stron. Przy niej czuł się dobrze, bezpiecznie.

-- Wiem, że postąpiłem nieodpowiedzialnie, masz prawo się na mnie gniewać -- powiedział cicho, nadal będąc w jej ramionach.

-- Pff -- zaśmiała się brunetka, a na jej twarzy pojawił się czuły uśmiech. Objęła chłopaka mocniej i kilkakrotnie przejechała dłonią po jego plecach. -- Już się tak nie rozczulaj, nie jestem zła. Chcę po prostu, abyś bardziej dbał o swoje bezpieczeństwo, to wszystko.

-- Będę -- odparł Noe i po chwili oboje odsunęli się od siebie. W tym samym momencie mężczyzna wyczuł lekką woń spalenizny. Domyślając się co się stało, odwrócił się w stronę żelazka i prędko podniósł je do pionu. -- Ee, od teraz. Będę ostrożniejszy już od tej chwili. -- dodał uśmiechając się niewinnie, gdy zerkał na trochę już przypalony materiał deski do prasowania.

Dominique pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Mimo lekkiego nieokrzesania, uwielbiała Noego. Poza tym, w Paryżu mieli tylko siebie, nikogo więcej, a już od lat stanowili dla siebie najbliższą i (w obecnej lokalizacji) jedyną rodzinę.

Kobieta chciałaby zostać dłużej i jeszcze trochę porozmawiać, gdyż ostatnio ze względu na godziny pracy dosłownie się mijali. Niestety musiała zaraz wyjść aby zdążyć na czas do swojego miejsca zatrudnienia. Pracowała w kawiarni w centrum handlowym, do którego miała jakieś dwadzieściapięć minut drogi, w tym około piętnaście metrem. Dlatego także ostatni raz poprawiła makijaż, założyła ubranie wierzchnie i chwyciła torebkę, a następnie pożegnała się i wyszła.

Noe pozostał sam w mieszkaniu, zastanawiając się jak będzie wyglądał jego dzisiejszy dzień w pracy.

***
-- Gdzieś się całą noc szwędał, brudasie?! -- krzyczała przesiadująca na parterze akademika zarządczyni, wrogo wymachując pięścią. Owe słowa kierowała rzecz jasna w stronę Vanitasa, który już po trzynastej wtoczył się do wielkiego gmachu, porażając wszystkich tam obecnych faktycznie niezbyt przyjemną wonią oraz upiornym wrażeniem bycia uosobieniem nędzy i rozpaczy.

Na głos starszej kobiety jedynie zerknął na nią niechętnie, aby już po chwili pójść w kierunku swojego pokoju. Wolał nie wdawać się w dyskusje z osobą, która, jak sądził po charakterze, nigdy nie miała przyjaciół ani żadnych znajomych, i której naczelnym celem istnienia było ganienie studentów za brudną toaletę czy gnijące w kuchni pomidory. Zwykle kłócił się z nią zażarcie, dzięki czemu stał się jej największym wrogiem, antagonistą swojego rocznika, jednak tego dnia nie miał siły na nic więcej niż oddychanie i powolne włóczenie nogami.

Minął na korytarzu kilka osób, które obrzucały go krótkim, zaskoczonym spojrzeniem. Ich wyraz twarzy pytał: "gdzie tak zabalowałeś, tęgi melanżowniku? Wyglądasz jak trup! Nadal żyjesz?", a on odpowiadał na to nieme pytanie pełnym zmęczenia wzrokiem, oddając wymownie "a czy wyglądam, jakbym żył?"

Stanął w końcu przed swoim pokojem. Nareszcie! Zakończył tę straszną tułaczkę, a już za moment będzie mógł się położyć w wygod-... no, po prostu w łóżku, aby odespać te kilka godzin, jakie stracił wczorajszej nocy w klubie! Wystarczyło tylko otworzyć drzwi!

Vanitas sięgnął do kieszeni, aby odszukać kluczyk. Jego dłoń powędrowała w głąb materiału, gdy nagle jego serce jakby stanęło, aby po chwili zacząć walić jak szalone - kieszeń była bowiem pusta. Powoli sięgnął do drugiej kieszeni, w tej jednak nie znalazł nic poza rozładowanym telefonem oraz papierkiem po gumie do rzucia. Jego już blada twarz zdała się przybrać kolor porcelany, gdy gorączkowo przeszukiwał kilkakrotnie każde miejsce, gdzie mógł znaleźć zgubę. Na próżno.

-- Nosz kurwa jego mać! -- wykrzyknął niekontrolowanie, co spowodowało niezbyt przyjemny dla ucha odzew z kilku pobliskich pokoi.

Stał tam przez chwilę w bezruchu, zastanawiając się co zrobić. Gdzie zgubił kluczyki, czyżby w klubie? Albo zostawił je u Noego? A może wypadły mu one jeszcze wcześniej, gdzieś na ulicy, po drodze?

Zniechęcony i zdenerwowany do granic możliwości, poczłapał w stronę kwatery marudnej zarządczyni.
Tak strasznie nie chciał jej widzieć, a już tym bardziej prosić się jej o otworzenie jego pokoju. Ileż się nasłucha komentarzy i szyderstw! Jakież to epitety usłyszy pod swoim adresem, tylko zazdrościć!

Starał się nie myśleć o upokorzeniu jakie zaraz będzie odczuwał. Westchnął ciężko i stanął przy okienku.

-- Musisz być nieźle narąbany, skoro zapomniałeś odebrać klucza -- rzekła staruszka przewracając oczami. -- Naprawdę, schlałeś się, jeśli twojej uwadze uszły panujące tu zasady -- dodała po chwili i niedbale rzuciła kluczykiem z zardzewiałym kółkiem na blat niewielkiego biurka. -- A teraz umyj się śmierdzielu!

Vanitas zmarszczył brwi. No tak! Jak mógł zapomnieć! Przecież w ich akademiku klucze do pokoi musiały być zwracane przed wyjściem na miasto, właśnie przez takie przypadki, jakiego obawiał się u siebie.
Poczuł ulgę, jak raz odczuwając pewną doze sympatii do marudnej kobiety, która nie czekając na jego odejście wywróciła oczami i wróciła do rozwiązywania krzyżówki.

Ciemnowłosy ponownie przeszedł przez korytarz i dotarł do pokoju. Klucz z niewielkim oporem przekręcił się w zamku drzwi, dzięki czemu Vanitas już chwilę później mógł ponownie zobaczyć swój ((nie)estetyczny) nieład. Jego pokój wyglądał jak typowy akademik niezbyt zaangażowanego w swoją dziedzinę studenta. Niemalże od progu powitał go stos, delikatnie mówiąc, nieświeżych ubrań, które, gdyby umiały mówić, błagałyby wręcz o pranie. Pare kroków dalej stało łóżko, które ozdabiała rozkopana niczym po wizycie wygłodniałych dzików, kilkutygodniowa pościel, na biurku za to, zamiast książek i notatek, znajdował się stos plastikowych, "jednorazowych" tylko w teorii misek oraz sztućców, których kultury najróżniejszych bakterii i grzybów przeszły już całą ścieżkę ewolucji i wybierały aktualnie trzeciego prezydenta. W zastałym powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń wszystkiego powyżej przytoczonego - od przepoconych skarpet przez pleśniejące odpadki sera z promki, po aromat fermentującego soku pomarańczowego. Co ciekawe, chłopak mieszkał sam, albowiem ostatni współlokator (tak jak kilku poprzednich) wyprowadził się po tygodniu, zastanawiające dlaczego...
Vanitasowi jednak nie przeszkadzał cały otaczający go bałagan, a przynajmniej do takich wniosków można było dojść biorąc pod uwagę fakt, że gdy tylko zamknął drzwi, niedbale położył się na łóżku.

-- Nie ma to jak u siebie -- westchnął i przyłożył głowę do poduszki. Ta u Noego była o wiele wygodniejsza, w ogóle jakoś lepiej mu było w mieszkaniu tego chłopaka, ale co poradzić, trzeba doceniać co się ma.

Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Zdawało mu się, że nadal czuł w sobie ostatki pochłoniętego wczorajszej nocy alkoholu. Cholerny alkohol! Już nigdy go nie wypije! To wszystko jego wina! Teraz każdy możliwy wieczór będzie musiał spędzić na pracy zamiast na... no, nie na nauce, ale miał wiele ciekawszych rzeczy do roboty!

Chciał już zasnąć i zapomnieć o wszystkim co mu się ostatnio przytrafiło. Odpłynąć myślami daleko stąd, odciąć się od rzeczywistości, jednak gdy już miał oddać się w ramiona Orfeusza, przypomniał sobie o telefonie do naładowania.

Westchnął męczeńsko. Tak, to była motywacja do wstania z łóżka i zrobienia kilku podstawowych czynności, w końcu jeśli nie ustawi budzika w telefonie, nie zdoła dotrzeć do pracy na czas, a chciał mieć wszystkie długi jak najszybciej za sobą i raz na zawsze zapomnieć o Noe i całej tej sytuacji.

Zwlekł się z miękkiej pościeli i poczłapał w stronę kontaktu z którego to zwisała ładowarka, aby agresywnie sięgnąć po jej końcówkę i podłączyć wyładowanego smartfona. W czasie zanim ten nałdował się na tyle aby móc go ponownie uruchomić i ustawić alarm, udał się do łazienki, aby wziąć krótki prysznic.

Od powrotu do akademika nie minęło pół godziny. Niby niedługo, jednak każda minuta aktywności dawała Vanitasowi się we znaki, a gdy tylko położył się na łóżku od razu zasnął.

***
Wybiła osiemnasta, a równocześnie ze zmianą godziny zadzwonił budzik telefonu Vanitasa.

Pierwszym co dało się słyszeć po uruchomieniu sygnału, było ciężkie westchnięcie bardzo zmęczonego i zniechęconego do wszystkiego człowieka. Następnie do uszu wszystkich owadów i bakterii mieszkających w zabałaganionym pokoju w akademiku doszedł dźwięk przekręcania się na trochę już zarwanym łóżku, a następnie podnoszenie się z niego ze sporym trudem. Vanitas chwycił telefon i wyłączył denerwujące buczenie.

Przez chwilę nie wiedział co się działo, dlaczego dzwonił budzik, gdzie się znajdował, jaki mamy dzień i jak sam się nazywa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zaraz powinien zacząć się szykować do swojej nowej pracy. Ahh, jakże mu się nie chciało! Niby kac już przeszedł, a jednak nadal wolałby sobie pospać, poprzeglądać instagrama, lub nawet lekko ogarnąć otaczający go bajzel. Już miał zamiar olać to wszystko i wrócić do łóżka, gdy przypomniał sobie niewinną, naiwną na wskroś twarzyczkę poznanego o poranku chłopaka, który bez mrugnięcia okiem zapłacił jego dług i zaufał że ten wywiąże się z jego spłaty. Przeklęty Noe!

Wystarczyło kilka machnięć szczotką i miętowa guma, aby poczuł się gotowy do wyjścia. Nie do końca wiedział co na siebie włożyć, więc założył swoje najlepsze, czarne spodnie, oraz białą koszulę.
Wyjrzał za brudne, nie myte chyba od triumfów Napoleona okno i doszedł do wniosku, że pogoda była w miarę w porządku, nie zapowiadało się na deszcz.

Wychodząc z akademika nawet nie spojrzał na zarządczynie, która drzemała w kanciapie, i która poderwała się dopiero, gdy chłopak bez najmniejszej nuty delikatności rzucił klucze do pokoju na stare biurko.

***
Vanitas stanął przed budynkiem, w którym to mieściło się jego (jeszcze nie do końca, ale całkiem prawdopodobne) miejsce pracy. Była to sporych rozmiarów, stara kamienica, którą ozdabiał kolorowy szyld z napisem "Un vrai gentleman". Taaa, na pewno przychodzili tu dżentelmeni! "Prawdziwi dżentelmeni" rzygają po kiblach po spaleniu skręta, zgonują na schodach przed lokalem, wszczynają bijatyki oraz proponują numerki i nagie sesje przypadkowym mężczyznom. Szyld świecił mocnym, neonowym światłem, aż Vanitas zakrył oczy dłonią. No świetnie, więc to tutaj miał wypruwać sobie żyły.

Niepewnie wszedł do lokalu i rozejrzał się. Było na tyle wcześnie, że na miejscu jeszcze prawie nikogo nie było, zastał jedynie kilku kelnerów i kobiety z serwisu sprzątającego. Nie kojarzył tego miejsca tak dobrze, jak mogłoby się wydawać. Coś mu świtało, co chwile doznawał niewielkich przebłysków w pamięci, jednak przyciemniony gejowski klub nadal nie wyglądał dla niego ani trochę przyjaźnie.

-- Dobry wieczór -- zagadnął przypadkowego kelnera, który ścierał stoliki przed otwarciem. -- Czy pracuje tu... -- pragnął zapytać o nowego znajomego, ale wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Przecież nawet nie znał jego nazwiska! Cholera jasna, jak to możliwe?! Ten dureń nawet mu się nie przedstawił!

Vanitas spojrzał na zakłopotaną twarz młodego mężczyzny, którego wręcz dziecięcą, anielską twarzyczke ozdabiały czarne, falowane wlosy. Nie no, chyba zgadnie o kogo chodzi jeśli powie tylko imię?

-- Noe! Czy pracuje tu Noe? -- zapytał po chwili zastanowienia.

Chłopak popatrzył na niego zdziwiony a potem uśmiechnął się lekko. Jego twarz wyrażała pewien (dziwny dla Vanitasa) entuzjazm i ekscytacje.

-- A! Ty pewnie jesteś jego chłopakiem, prawda? -- odparł rozpromieniony, nie dając mu czasu na odpowiedź. Od pociągnięcia go za sobą nie zniechęciła go nawet zaskoczona mina studenta, który nie wiedział co i dlaczego właśnie usłyszał. -- Chodź za mną, uprzedził, że tu przyjdziesz -- dodał za moment i obaj udali się w kierunku baru. Vanitas nie rozumiał o czym właśnie rozmawiali i za kogo został wzięty, po prostu zmierzał tam, gdzie prowadził go kelner, w myślach zabijając Noego jednym ciosem w potylicę.

-- Noe! - zawołał chłopaczek, na co blondyn się odwrócił. -- Patrz - twój boyfriendo! -- dodał dziwnie uradowany.

Jasnowłosy odłożył szklankę którą właśnie przecierał i podziękował współpracownikowi za przyprowadzenie do niego jego zguby, a następnie zabrał Vanitasa w zaciszne miejsce w kuchni.

-- Może jeszcze jesteśmy po ślubie, co? Fajnych się rzeczy dowiaduję. -- burknął zdenerwowany i spojrzał na Noego krzywo. -- Aż tak ci się podobam?

-- Pff -- mruknął kelner z politowaniem. -- Nawet cię nie lubię, takie zasady panują w tym miejscu - pracę dostają tylko zajęci.

-- A to niby czemu? -- Vanitas nie krył zdziwienia.

-- Z tego co mi wiadomo kilka lat temu miała tu miejsce gruba afera. W skrócie, kelnerzy dorabiali jako "modele" w czasie pracy, co nie spodobało się właścicielowi. Jeszcze na parę zdjęć przymknąłby oko, ale byli pracownicy wysyłali pozwy, gdy odnajdywali swoje nagie fotki w internecie. Nie rozumiem jakim prawem i dlaczego, ale, w każdym razie, właściciel stwierdził, że osoby w związkach będą mniej podatne na propozycje jakie tutaj dostajemy. Dlatego też przychodząc tutaj skłamałem, że mam chłopaka, inaczej by mnie nie przyjęli. Ciebie z resztą też, a wyglądasz mi na samotnego heteryka, więc upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu. -- powiedział i uśmiechnął się niewinnie.

Vanitas przewrócił oczami. Nie, żeby bycie gejem go obrażało czy czegoś mu ujmowało, ale jednak wolał aby postrzegano go takim jakim był - hetero. Mimo niecodziennej sytuacji zdecydował się pozostać w lokalu na te kilka nocy, zwrócić dług, a potem powrócić do zwykłego, studenckiego życia jakie prowadził, zapominając o niespodziewanym epizodzie.

-- Dobra, czy wszyscy już są? -- cała załoga usłyszała niski, wręcz tubalny głos, a po chwili do kuchni wszedł niewysoki, wąsaty mężczyzna z wyraźną łysiną na czubku głowy. Był to rzecz jasna kierownik, którego Vanitas rozpoznał bez trudu. Gdy tylko postać wkroczyła do pomieszczenia chłopakowi przypomniały się fragmenty wczorajszej nocy - zapach tanich perfum, otaczający zewsząd gwar, gorzki smak alkoholu oraz swąd wymiocin i marihuany w śmierdzącej toalecie. Na samo wspomnienie tego, co wtedy czuł, przeszły go dreszcze, zwłaszcza, gdy przypomniał sobie wściekły wyraz twarzy ściągającego go z sedesu wąsacza.

Kierownik rozejrzał się po pomieszczeniu patrząc na każdego z mężczyzn z osobna. Niektórzy byli już przebrani, inni dopiero co przyszli i nadal stali w zwykłych, codziennych ciuchach. Gdy tylko przeszył wzrokiem wszystkich pracowników, w tym Noego, utkwił spojrzenie w Vanitasie. Młodzieniec jakby skarcony opuścił głowę i odruchowo zacisnął wargi, tak, jak to miał w zwyczaju w sytuacjach stresowych.

-- Ah, więc to ty jesteś chłopakiem Sweetheart'a! -- zawołał donośnie, jakby w tamtym momencie dokonał jakiegoś niesamowitego odkrycia. -- Ah, Noe, było mówić od razu, że jesteście razem! Potraktowałbym go delikatniej! -- powiedział patrząc na jasnowłosego, który uśmiechnął się uroczo.

-- Nie pomyślałem, że Vanitas sprawi tyle problemów. Zwykle tak dużo nie pije... - odparł Noe i zerknął na kolegę z dziwnym błyskiem w oku. -- Jeszcze raz przepraszam za wczoraj.

-- Tak, przepraszam... - dodał ciemnowłosy, zrozumiawszy, że tak byłoby taktownym. -- Nie wiem co mnie napadło, nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przydarzyło -- dodał jakby chcąc się usprawiedliwić w oczach szefa i współpracowników.

-- Haha, rozumiem, chłopaki. Jesteście młodzi, szalejcie. No, byle nie na mój koszt -- zaśmiał się tęgi wąsacz i jeszcze raz spojrzał na ciemnowłosego. -- A więc już nawet wybrałeś sobie ksywkę! Haha, lubię cię, widzę cię w tej branży, szybko kojarzysz fakty -- powiedział nadal rozweselony a następnie zwrócił się do grupy. -- No dobrze, ekipo. Grafik jak zwykle wisi w korytarzu, młodziak dziś siedzi na zmywaku. Reszta na stanowiska, zaraz otwieramy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro