#4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęła właśnie 3:12, gdy Vanitas opuszczał budynek gejowskiego klubu tylnymi drzwiami dla obsługi. Z jego, jakże pięknej i estetycznej stylówki, jaką wybierał całe siedemnaście sekund przed wyjściem z pokoju, nie zostało praktycznie nic. Po ośmiu godzinach gwaru z sali, krzyku kelnerów oraz ciągłego ponaglania na kuchni, czuł się jak wypluta guma. Dzwoniło mu w uszach, a opuszki jego palców nadal pozostawały zmarszczone od długotrwałego kontaktu z wodą, mimo, że zmywał w rękawiczkach. Był zmęczony, spocony i pochlapany nie do końca jeszcze wyschniętą wodą z płynem do mycia naczyń, a samopoczucia nie poprawiał chłodny wiatr któremu zachciało się zerwać akurat w momencie, gdy miał się zbierać do domu.

Ciemnowłosy wyszedł z budynku i stojąc za lokalem od razu wzdrygnął się, już po sekundzie poza duszną kuchnią przeszły go dreszcze. Nie przewidział, że w nocy będzie aż tak zimno. Przeczuwał, że ten powrót do akademika będzie dla niego lekcją na długo.

-- Nie za ciepło ci? -- usłyszał znajomy głos i odwrócił się w stronę z której dobiegał. Był to rzecz jasna Noe, który właśnie zamykał drzwi od zaplecza, aby chwilę później zejść kilkoma schodami w dół. -- W nocy bywa naprawdę zimno.

-- Pfff, nie wiedziałem, dzięki, "wujku dobra rada" -- odparł oschle i wyprostował się chcąc wyglądać pewniej.

-- I jak ci się podobał pierwszy dzień w pracy? -- zapytał jasnowłosy stanąłszy obok Vanitasa, aby chwile później obaj zaczęli iść w stronę ich miejsc zamieszkania.

Chłopak skonfundował się. Głupie pytanie, czemu w ogóle miałoby mu się podobać?! Stój człowieku osiem godzin na zmywaku, plecy cię bolą, ręce odpadają. Myślisz, że usiądziesz na moment, ale nie! Bo jeden z kelnerów właśnie wrócił z tacą pełną kieliszków do umycia! Zmywarka pracuje, a ludzi w lokalu przybywa, więc możesz liczyć tylko na siebie. Gorąca woda paruje, a okna pozamykane, bo barmanowi będzie po plecach wiało! Pocisz się, koszula przykleiła ci się do pleców, po czole spływa pojedyncza kropla potu, którą wycierasz rękawem. Nie masz siły dłużej stać, czujesz się jak w saunie, w końcu siadasz. Barman wyszedł na papierosa, więc w końcu otwierasz okno. Ten jeden chłodny podmuch powietrza ratuje ci skórę i przypomina, że jeszcze żyjesz, a miejsce w którym się właśnie znajdujesz to nie pierwszy stopień piekła.

-- Było... ok -- powiedział Vanitas po krótkim zastanowieniu. -- Dość ciężko, ale pewnie to kwestia wprawy. Z resztą, nie zatrudniam się tu na całe życie, a trochę wysiłku nie zaszkodzi -- dodał myśląc jak będzie wyglądała jego poranna pobudka, gdy o siódmej rano usłyszy budzik po tym jak położy się spać zaledwie trzy godziny wcześniej.

-- Jeśli to cię pocieszy, to już jutro dostaniesz możliwość pracy na sali -- odparł Noe z uśmiechem. -- U nas działa to w ten sposób, że nie mamy do końca przypisanego stanowiska. To znaczy, grafik grafikiem, ale jeśli ktoś ma słabszy dzień i nie czuje się na siłach do rozmowy z klientami, to dogaduje się z załogą i idzie na zmywak. Jeśli nie masz ochoty stać na wejściu przy sprawdzaniu toreb i dowodów, możesz pogadać ze współpracownikiem i pomóc kucharzowi. Jak głupio by to nie zabrzmiało, panuje między nami naprawdę rodzinna atmosfera -- dodał z dziwną dumą, która wprawiła Vanitasa w pewne zdumienie. Z czego on się tak cieszył? Przecież to tylko obślizgły "a la fancy" klubo-bar dla francuskich homoseksualistów, co tu może być powodem do dumy?

Szło im się razem naprawdę miło. Mimo, że poza pracą nie mieli zbyt wielu tematów do rozmów, cały czas toczyła się między nimi jakaś konwersacja. Rzecz jasna do momentu, gdzie ich drogi się rozwidlały.

-- Idziesz w tamtą stronę? -- zapytał Noe widząc, że Vanitas stanął na środku chodnika wyraźnie pokazując, że siłą rzeczy tu muszą się rozstać.

-- Tak, to najszybsza droga do akademika -- odparł i wzruszył ramionami. W tym samym momencie na ciemne włosy spadła pierwsza kropla zimnego jak lód deszczu, który zaczął kropić coraz mocniej. -- Kurwa, świetnie, nie dość, że zimno, to pada. Ehh, narazie! Może zdążę dobiec zanim całkiem przemoknę -- dodał wykonując ruch dłonią w geście pożegnania i złapał się za ramiona w celu, choć minimalnego, ogrzania się. Już zmierzał pospiesznie w stronę pasów, gdy poczuł uścisk na przedramieniu. Był to rzecz jasna Noe, który patrzył na niego poważnie. Wyglądał zupełnie jak przed chwilą, z tą różnicą, że nie miał już na sobie średniej grubości, śliskiej, granatowej kurtki z kapturem. Trzymał ją w dłoni, którą wystawił w stronę Vanitasa.

-- Załóż ją -- powiedział i uśmiechnął się promiennie. -- Mi do przejścia została dosłownie jedna ulica, będę w domu za minutę. Tobie się bardziej przyda -- dodał i wręczył koledze swoją odzież wierzchnią.

Ciemnowłosy patrzył na Noego z niezrozumieniem. Pfff, znalazł się, koń na białym rycerzu! Co on sobie wyobraża? Że nie stać go na kurtkę? Że ocali niezależnego studenta od przemoczenia deszczem i będzie mu to potem wypominał, jakby zrobił nie wiadomo co? Ha! Nie z nim takie numery, nic nie dostanie.

To działo się w głowie Vanitasa, ale zaskoczony mężczyzna nie odpowiedział na gest współpracownika ani słowem, a jedynie wziął kurtkę i patrzył, jak Noe przebiega przez puste skrzyżowanie docierając na jego koniec.

Po chwili był już sam na długiej ulicy, a deszcz zaczynał padać naprawdę mocno. Chcąc nie chcąc nie pozostało mu nic innego, jak założyć kurtkę Noego i jakoś doczłapać się do akademika.

***
Wybiła siódma rano, a budzik w na wpół wyładowanym smartfonie zadzwonił z całą siłą. Minęła dłuższa chwila, zanim Vanitas przekręcił się na łóżku i włączył drzemkę, aby za moment wydać z siebie żałosny jęk.

Położył się spać kilka minut przed czwartą nad ranem. Zanim to jednak zrobił, musiał po cichu przejść do kantorku okrutnej zarządczyni i jakimś cudem zdobyć klucz do pokoju. To, wbrew pozorom, nie okazało się tak trudne, jak by się mogło wydawać, bowiem starsza kobieta chrapała tak głośno, że nie obudził by jej nawet wystrzał rakiety. Tuż po wejściu do środka Vanitas padł na łóżku i zasnął w ubraniach przeznaczonych do noszenia w pracy.
I właśnie w ten sposób także wstał, o owej siódmej rano.

Po dziesięciu minutach leżenia i rozważania samobójstwa w końcu wstał z twardej, trochę zarwanej pryczy i zaczął się przebierać. Nie miał ochoty jeść czegokolwiek, nawet umycie zębów zdawało się stanowić dla niego za duże wyzwanie, więc poprzestał na jedynie lekkim odświeżeniu. Łącznie z ubraniem się, zajęło mu to piętnaście minut. Zaraz powinien wyjść, lecz uprzednio wyjrzał za okno chcąc się dowiedzieć czy jego ubranie będzie adekwatne do pogody. Za brudną szybą zauważył ludzi z parasolami, co oznaczało, że padał deszcz.

-- Fuck -- pomyślał i rozejrzał się po pokoju. Nie miał parasola, a wyciągnięcie czegoś ze stosu smrodu (jak czasami nazywał przeznaczony do prania stosik brudnych ciuchów) byłoby nieakceptowalne do noszenia w przestrzeni publicznej, więc zrezygnował z ryzykownego zachowania. Rozważał poszukanie czegoś w szafie, lecz zdał sobie sprawę, że wszystko, co nadawało się do noszenia, leżało już w niechlubnym stosiku, nie bez powodu chodził trzeci dzień w tych samych skarpetkach. Do głowy przychodziła mu już tylko jedna opcja, która zakładała nie odstraszanie ludzi na ulicy wonią ubrań, oraz praktyczne zastosowanie. A była to oczywiście kurtka, którą wczoraj pożyczył mu Noe. Czas naglił, więc nie mając innego wyboru narzucił na siebie odzież współpracownika i szybko opuścił pokój.

***
-- No więc, proszę mi powiedzieć, jakie substancje czynne mamy w powszechnie stosowanych lekach na przeziębienie i jaka powinna być ich dawka aby działały, ale nie groziły przedawkowaniem? -- słuchał Vanitas na kolejnym niezbyt ciekawym wykładzie. Co prawda stwierdzenie "słuchał" było niezbyt adekwatne, gdyż chłopak jedynie siedział przy biurku i popijał obrzydliwą kawę z automatu, usilnie starając się nie zasnąć.

Wczorajsza noc była koszmarna. Nie dość, że po pracy na zmywaku bolały go plecy i ramiona, to dodatkowo rozpadał się deszcz, więc teraz wisiał Noemu już nie tylko pieniądze, ale i przysługę. Zdawał sobie również sprawę, że jego zaległości na studiach piętrzyły się w każdym dniem, a wielkimi krokami zbliżała się sesja, która miała zadecydować o jego losie na uczelni.

Chłopak ziewnął zakrywając usta dłonią i rozejrzał się po sali. Widział kilka znajomych twarzy, profesora, oraz... Jeanne. Ahh, cudowna, słodka Jeanne, jego nieosiągalne marzenie. Jak mógłby się do niej zbliżyć i zaprosić na randkę? Znaczy, obecnie i tak nie miałby na to czasu, ale... może kiedyś?

-- Pan na końcu, z ciemnymi włosami, odpowie mi na pytanie -- usłyszał przebijający się na tle własnych myśli głos profesora. Od razu jego myśli wróciły na właściwe tory, wnet rozejrzał się po pokoju skupiając uwagę na tylnych rzędach. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, iż to on był owym "panem z ciemnymi włosami"!

-- Ee, mógłby profesor powtórzyć? -- zapytał niepewnie i od razu odwrócił wzrok, szukając czegokolwiek w swoich ubogich notatkach.

-- Ehh, proszę państwa, takie rzeczy mogliście odwalać w szkole średniej. To są studia, tu nikt na siłę nie trzyma. Jeśli wolicie imprezować zamiast się uczyć, droga wolna - idźcie do pracy. Skończycie robotę i będziecie mogli robić co chcecie! -- powiedział z wyraźną aluzją do siedzącego w ostatnim rzędzie studenta z worami pod oczami i półlitrowym kubkiem po kawie na ławce. -- Dobrze, skoro już udało mi się zdobyć wasze zainteresowanie, to przechodzimy dalej.

Vanitas westchnął i przetarł oczy dłonią. Nie, to definitywnie nie były warunki do życia - albo praca, albo nauka. Może, jeśli będzie na sali, uda mu się zarobić więcej dzięki napiwkom? Na pewno będzie ciężej niż na zmywaku, ale przynajmniej szybciej zwróci dług i będzie się mógł skupić na szkole? Znaczy, nie, żeby kiedykolwiek był nastawiony na dobre wyniki, ale chyba warto było przynajmniej zaliczyć semestr.

Choć wykład nie był tak nudny jak mógłby się wydawać, dłużył mu się niemiłosiernie. Tym większy był jego entuzjazm w momencie jego zakończenia. Jednym ruchem zgarnął zmęczony życiem zeszyt i długopis i pognał do wyjścia. Wtem kątem oka zauważył piękny obrazek, jakim była oczywiście cudowna Jeanne, która... zmierzała w jego stronę!

Momentalnie zaczął panikować. Starał się nie patrzeć w jej stronę, aby nie wyjść na dziwaka, jeśli to jednak nie z nim chciała rozmawiać. Dyskretnie poprawił fryzurę i pożałował, że rano nie umył zębów. Zerknął w jej stronę i zdębiał, chyba naprawdę szła prosto do niego!

-- Cześć, Jeanne -- powiedział obojętnym tonem, jednak blask w jego oczach i rozpromieniony wyraz twarzy wskazywały bez najmniejszej wątpliwości jak bardzo cieszył się z możliwości nawiązania z nią kontaktu.

-- Hejka, słuchaj... -- zaczęła jakby nieśmiało, co wprawiło Vanitasa w zupełną ekscytacje. W sekundę przez jego głowę przebiegło setki myśli, jednak dominowała jedna - jeśli dziewczyna sama do ciebie podchodzi i nie wygląda na pewną siebie, odwraca wzrok, stoi w większej odległości, to... bankowo chce cię zaprosić na randkę!!! Tak! To musiało być to!

Od przypływu adrenaliny na policzkach chłopaka pojawiły się rumieńce, a każda chwila oczekiwania na następne słowa kobiety dłużyła się niczym wykłady z anatomii.

-- Słuchaj... widzę, że nauka ci nie idzie. Czy chciałbyś może...

Vanitas zarumienił się jeszcze mocniej. Tak, kurwa, tak!!! W końcu coś mu w życiu wyjdzie!!! Wszystko przebiegnie tak, jak w komediach romantycznych! On - przystojny klasowy obibok i łajza, ona - cudowna, wielkoduszna dziewczyna z dobrego domu. Za pewne widząc jego słabe wyniki, a gdzieś tam w środku czując, że tak naprawdę jest mądrym i czułym chłopakiem którego trzeba jedynie trochę wspomóc i pokierować, aby stał się wzorowym studentem, zaproponuje mu wspólną naukę! Albo chce się postarać o wyższą ocenę roczną, więc któryś z profesorów obiecał jej piątkę, jeśli dzięki jej pomocy poprawią się wyniki największego matoła z klasy. Z resztą, nie ważne jak, scenariusz jest przecież ten sam! Zacznie się od spędzenia razem wielu godzin w ciszy, w bibliotece; od nieśmiałych spojrzeń i uśmiechów, stykania się ramionami podczas notowania, a po sesji (niby w ramach podziękowania) zaprosi ją na obiad! Wtedy już pójdzie z górki! Jeanne odkryje jaki jest naprawdę, że ma w swojej duszy głębię, o której nikt wcześniej nie miał pojęcia. Zrozumie jaki jest wspaniały i że na początku źle go oceniła! Zaczną się oficjalnie spotykać, osiągną najwyższe wyniki w grupie, dostaną stypendium, ona przedstawi go swoim rodzicom, po studiach wezmą ślub, z pomocą jej bliskich kupią kawalerkę na obrzeżach Paryża, będą mieli dwójkę... nie, trójkę dzieci! Tylko jak powinni nazwać drugą córkę?

Wtedy z fantazji Vanitasa wyrwał go piękny głos, który, (jak mu się wydawało) od tej pory będzie go budził każdego słonecznego poranka.
Oprzytomniał i spojrzał na kobietę pytająco, na co ta wręczyła mu plik zeszytów.

-- Proszę, weź je. Zdałam ostatnie kolokwium z najwyższym wynikiem w grupie, więc nie będzie mnie na następnych zajęciach. Przypomnij sobie materiał z moich notatek, cały dzień spędziłam w bibliotece aby znaleźć te wzory... -- powiedziała i uśmiechnęła się uroczo, aby wręczyć Vanitasowi swoje zeszyty, a następnie poszła w stronę sali chemicznej.

Chłopak stał jeszcze przez chwilę, zupełnie oszołomiony. No tak, przecież Jeanne nie mogłaby się zainteresować kimś takim jak on. No, ale przynajmniej nie musiał już wybierać imion dla dzieci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro