Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mackenzie

Opuściłam farmę z piskiem opon. W zasadzie nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, bo przecież to nie ja powinnam była wyjeżdżać, tylko Jake. Ale nie chciałam go widzieć, więc po prostu zabrałam się z domu i odjechałam. Zanim się zorientowałam, z powrotem znalazłam się w szpitalu. Zrobiło się późno, dochodziła jedenasta w nocy, więc Rose z pewnością spała po dawce leków. Zanim poprzednim razem opuściłam placówkę, złożyłam wizytę lekarzowi, który się nią opiekował. Starszy mężczyzna opowiedział mi ze szczegółami, jakie obrażenia odniosła. Na szczęście nie stało się nic poważniejszego, choć nie miałam pojęcia, czy do tego można było zaliczyć lekkie wstrząśnięcie mózgu. Rose, po powrocie do domu, dostała nakaz odpoczywania, czego zamierzałam dopilnować.

- Przepraszam, ale pora odwiedzin dawno minęła – odezwała się pielęgniarka, która przyłapała mnie na zakradaniu się do pokoju babci. – Kim pani jest?

- Jestem wnuczką pani Harper – przedstawiłam się. Żywiłam nadzieję, że wysoka, szczupła kobieta w kitlu pozwoli mi zostać na noc w sali Rose. W ramach wyjątku, oczywiście. – Pracuję jako laborantka w szpitalu Kendall Regional Medical Center w Miami. Zdaję sobie sprawę, że nie powinno mnie tu być – mówiłam, starając się brzmieć na skruszoną, i wtedy na twarzy pielęgniarki dostrzegłam zrozumienie – jednak martwię się o babcię. Została napadnięta, wolałabym mieć ją dzisiaj na oku. Bardzo proszę.

- Nie powinnam tego robić – westchnęła, kręcąc głową – ale w drodze wyjątku pozwolę pani. Proszę tylko zniknąć stąd przed szóstą rano. Nie chcę mieć przez to problemów.

- Dziękuję.

Byłam naprawdę wdzięczna tej kobiecie. Nie wdając się w dalszą dyskusję, sięgnęłam do klamki i weszłam do pokoju Rose. Cichutko przysunęłam sobie fotel bliżej łóżka i w nim zasiadłam. Miałam mnóstwo czasu, aby przemyśleć wiele spraw. Cieszyłam się, że Rose wkrótce wróci do domu. Do domu, w którym obecnie przebywał Jake Russo. Zamierzałam z nią o tym porozmawiać, ale dopiero po jej wyjściu ze szpitala. Nie chciałam się z nią kłócić, lecz z drugiej strony nie mogłam pozwolić, żeby podejmowała takie działania. Jake w niczym nie był nam potrzebny, a już tym bardziej nie wyobrażałam sobie naszego wspólnego pobytu na farmie.

Powiedzieć, że poczułam się zaskoczona, gdy go zobaczyłam, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Kiedy zauważyłam jego auto na podjeździe, omal w nie wjechałam. Russo stał na werandzie, jakby na mnie czekając. W jednej chwili dopadła mnie złość, przerażenie i ta bolesna tęsknota, którą od miesiąca w sobie ukrywałam. Zdusiłam niechciane emocje i wysiadłam z postanowieniem wywalenia go z mojego domu.

Celu nie osiągnęłam, a co gorsze, gdy wspomniałam o jego ciężarnej partnerce, na twarzy Jake'a mignęło zaskoczenie. Zrozumiałam, że miałam rację, bo nawet nie starał się niczemu zaprzeczyć. Nie mogłam z nim dłużej rozmawiać, to było dla mnie zbyt bolesne. Wybiegłam z domu i wróciłam do Rose. Naprawdę liczyłam, że rano nie zastanę Jake'a na farmie. W którymś momencie zasnęłam. Obudził mnie czyjś dotyk, więc niechętnie uniosłam ociężałe powieki i spojrzałam w oczy tej samej pielęgniarce, która pozwoliła mi tutaj zostać. Patrzyła na mnie wymownie, dlatego wstałam i ostatni raz rzuciłam wzrokiem w kierunku Rose. Potrzebowałam się ogarnąć, a później zamierzałam tu znów przyjechać i, przede wszystkim, należało zamienić kilka słów z szeryfem w sprawie napadu. Może do tej pory zdołali ująć sprawcę?

Im bardziej zbliżałam się do farmy, tym większe ogarniało mnie zdenerwowanie. Naprawdę nie potrzebowałam kolejnych komplikacji, bo już pierwsze spotkanie zbyt wiele mnie kosztowało. Nie mogłam pozwolić sobie na więcej, nie chciałam rozdrapywać ran, które dopiero zaczęły się zasklepiać. Prawię jęknęłam na głos, gdy ujrzałam auto Jake'a na podjeździe. Odniosłam wrażenie, że zły los sprzysiągł się przeciwko mnie. Czy nie dość miałam problemów, że jeszcze musiałam użerać się z tym człowiekiem? Dlaczego nie wrócił tam, dokąd powinien wrócić? Jak mógł robić coś takiego kobiecie, która spodziewała się jego dziecka?

Ledwo zdążyłam wysiąść z samochodu, a z domu wyszedł Russo. Spoglądał na mnie pochmurnym wzrokiem, jakbym to ja była tutaj nieproszonym gościem. Nie rozumiałam jego uporu ani w ogóle dziwnego postępowania. Może i Rose go zaprosiła, poprosiła o pomoc, ale ten oszust nie miał prawa przebywać w domu mojej babci. Rose nie wiedziała, co między nami zaszło, a ja wolałam jej tego nie ujawniać. Jeśli jednak Jake nie pozostawi mi wyboru, to wtedy...

- Nadal tu jesteś? – odezwałam się twardym głosem, patrząc na niego wyzywająco.

- Nie powiedziałem, że się dokądkolwiek wybieram. – Jake stanął w lekkim rozkroku, nie spuszczając ze mnie wzroku. Udałam, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. – Poza tym muszę ci coś przekazać.

- Nie mamy sobie nic do powiedzenia – burknęłam, zamierzając skryć się przed nim we wnętrzu domu.

Weszłam po schodach i ruszyłam ku drzwiom. Niestety Jake skutecznie zastąpił mi drogę i nie pozwolił dalej pójść.

- Tylko ci się tak wydaje. – Ton, którego użył, dał mi jasno do zrozumienia, że byłoby lepiej, gdybym go wysłuchała. – Jeśli byłaś na tyle odważna, żeby oskarżyć mnie o coś, czego nigdy bym nie zrobił, to miej odwagę, aby mnie wysłuchać.

- Zamierzasz karmić mnie kolejnymi kłamstwami? – Nadal nie potrafiłam opuścić gardy.

- Jesteś mocna tylko w gębie, Mackenzie? – W oczach Jake'a czaiła się wściekłość. Zadrżałam. – Zobaczyłaś coś, co zinterpretowałaś w wiadomy sposób i nie pozwoliłaś mi niczego wyjaśnić.

- Wiem, co widziałam! – krzyknęłam, zaciskając zęby.

- Zamilcz! – Coś w jego głosie sprawiło, że nie zdobyłam się na sprzeciw. – Wiesz, z kim zobaczyłaś mnie tamtego dnia na ulicach Miami? – Jake mierzył mnie oskarżycielskim spojrzeniem, w którym dopatrzyłam się także żalu. Tego kompletnie nie rozumiałam. –
Z przyszłą żoną mojego brata bliźniaka, Matta. Kiedyś ci o nim wspominałem. Spodziewają się dziecka, ich pierwszego wspólnego, bo Matt ma już córkę z poprzedniego małżeństwa. Pamiętasz tę uroczą, małą dziewczynkę o imieniu Maze? To właśnie ona. – Jake nie musiał krzyczeć, a i tak jego słowa wbijały się w mój mózg niczym ostre szpilki.

Gapiłam się na niego, kręcąc głową, chcąc zaprzeczyć, choć jakaś cząstka mnie doskonale wiedziała, że nie kłamał.

- Nie... – wyrzuciłam z siebie szeptem, ale Jake i tak mnie usłyszał.

- Nigdy nie zostawiłbym kobiety, która nosiłaby moje dziecko pod sercem i nie spotykałbym się z inną – gdy to mówił, patrzył mi prosto w oczy. Poczułam, że policzki oblał mi krwisty rumieniec, a mimo to nie umiałam odwrócić wzroku od wściekłego mężczyzny – jednak wolałaś mnie ocenić, zamiast o to zapytać.

- Ja... – próbowałam coś powiedzieć, lecz mężczyzna wszedł mi w słowo.

- Nie interesują mnie twoje wyjaśnienia. – Nagle Russo odsunął się ode mnie, jakby nasza bliskość była dla niego czymś odrażającym. – Po prostu stąd nie wyjadę. Możesz mnie nienawidzić, brzydzić się mną i nie tolerować mojej obecności. To Rose poprosiła mnie o pomoc, a ja jestem honorowym mężczyzną i, co najważniejsze, żołnierzem. Nie zostawię jej, chyba że ona o tym zdecyduje. Pogódź się z tym, Mackenzie. Albo przyzwyczaisz się do mojego widoku, albo się spakuj i wracaj tam, skąd przybyłaś – to powiedziawszy, ominął mnie, zbiegł po schodkach i skierował kroki za zabudowania gospodarcze, w stronę stawku, który nieopodal się znajdował.

W głowie huczały mi jego słowa. Nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo się pomyliłam. Przecież... Przecież to wyglądało, jakby oni... Jęknęłam bezgłośnie, czując, jak urosło we mnie poczucie winy, wstyd i zażenowanie, że osądziłam Jake'a, nie pozwalając mu się nawet obronić. Potraktowałam go jak Tony'ego, tylko dlatego, że zobaczyłam pewną scenę i zinterpretowałam ją tak, jak chciałam. Nie wszystko było czarno-białe.

Totalnie skołowana, nie wiedząc, co powinnam zrobić, w końcu weszłam do domu. Z kuchni doleciał mnie aromat świeżo zaparzonej kawy. Usiadłam ciężko przy stole i schowałam twarz w dłoniach. Poczucie winy zgniatało moje biedne serce. Zachowałam się okropnie. W zasadzie nawet nie było określenia dla tego, co zrobiłam Jake'owi. I sobie. W pełni rozumiałam jego zaskoczenie, gdy poprzedniego wieczoru wspomniałam o ciężarnej żonie, którą zostawił. Do tego wykrzyczałam mu tyle okropnych rzeczy podczas rozstania. Kłamałam, żeby zranić go tak, jak ja poczułam się zraniona. A teraz musiałam wziąć na swoje barki ciężar swoich uczynków.

Zanim podniosłam się z krzesła, minęło sporo czasu. Wyjrzałam przez okno, jednak nigdzie w zasięgu wzroku nie zauważyłam Jake'a. Unikał mnie i wcale mu się nie dziwiłam. Zastanawiałam się, czy go odszukać. Wiedziałam, że powinnam to zrobić; powinnam go przeprosić, że tak haniebnie się zachowałam. W tym momencie sobą gardziłam i naprawdę wiele oddałabym, żeby cofnąć czas. Ale nie mogłam.

Zamiast znaleźć Jake'a, udałam się na górę do swojej sypialni. Wzięłam prysznic i przebrałam się, a kiedy byłam gotowa do zejścia, opuściłam pokój. Przez chwilę nasłuchiwałam odgłosów krzątania się mężczyzna, lecz w domu idealna cisza. Z dudniącym w klatce piersiowej sercem zeszłam na parter, a następnie wyszłam na zewnątrz. I wtedy przetarłam oczy ze zdumienia – na podjeździe nie było samochodu Russo. Nie słyszałam, jak odjeżdżał. Wrócił do domu? Przecież powiedział, że...

- Weź się w garść, Mackenzie – prychnęłam pod nosem. – Sama do tego doprowadziłaś.

Zamknęłam dom i wsiadłam do swojego auta. Nadal nie miałam żadnego planu co do Jake'a, więc postanowiłam odłożyć to w czasie, bo pierwszeństwo należało się Rose. Musiałam do niej wrócić i dowiedzieć się, kiedy opuści szpital. Obiecałam sobie, że o zaistniałej sytuacji zawiadomię swoich braci, ale nie zdradzę im całej prawdy. Rose mówiła prawdę; nie mogłam ich teraz sprowadzić. Musiałyśmy same z tym sobie poradzić.

Na parkingu przed szpitalem spojrzałam w lusterko. Moje oczy były podkrążone, cera blada, przez co piegi na nosie jeszcze bardziej stały się widoczne. Włosy związałam, bo zabrakło mi sił na walkę z nimi. Potrzebowałam kawy, ponieważ w domu z niej zrezygnowałam. Dlatego w pierwszej kolejności wstąpiłam do niewielkiej kawiarni. Niedługo później z kubkiem parującego napoju podążyłam w stronę sali Rose. Gdy znalazłam się pod odpowiednimi drzwiami, pchnęłam je i z udawanym uśmiechem wkroczyłam do środka. Ten momentalnie spłynął, kiedy na krześle obok łóżka spostrzegłam Jake'a. Spojrzał na mnie obojętnie, a ja natychmiast zesztywniałam.

- Mackenzie. – Głos babci wypełnił cały pokój. – Gdzieś ty się tyle czasu podziewała? Przywiozłaś mi moje ulubione pączki? – zapytała, mrużąc oczy.

Nie odpowiedziałam. Gapiłam się na Jake'a, jakby był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Jednak wytwór mojej wyobraźni nagle się uśmiechnął, mimo że jego uśmiech nie sięgnął oczu.

- Mackenzie kiepsko spała – odezwał się, świdrując mnie wzrokiem. – Wygląda na zmęczoną, nie uważasz? – zwrócił się do swojej nowej podopiecznej, a ta parsknęła śmiechem.

- Spostrzegawczy jesteś.

Seniorka posłała mu sympatyczny uśmiech, a Jake odpowiedział jej tym samym. I tym razem był on szczery, w przeciwieństwie do tego, który mi ofiarował.

- W końcu jestem snajperem. Dawno poszedłbym na odstrzał, gdybym nie zauważał takich szczegółów. Jeśli masz ochotę na pączki – nagle wstał, wypełniając sobą przestrzeń – to bardzo chętnie się po nie przejdę.

- Niebiosa mi ciebie zesłały – westchnęła Rose, na co Russo przewrócił oczami.

- Raczej ten z dołu. Niedługo wrócę – zapewnił, po czym przeszedł obok mnie, jakbym nie istniała.

Dwie sekundy później zostałyśmy same.

- Będziesz tak stała i się gapiła? Usiądź. Co to za mina?

Babcia oparła się wygodnie o poduszki i przyglądała mi się z uwagą.

- Możesz mi wytłumaczyć obecność Jake'a na farmie i w szpitalu?

Obiecałam sobie, że zachowam spokój; że nie dam się ponieść emocjom.

- A co tu jest do tłumaczenia? Potrzebuję, żeby na farmie przez jakiś czas pokręcił się ktoś, kto odstraszy potencjalne zagrożenie – stwierdziła tak po prostu, posyłając mi wymowny uśmiech. – Twoi bracia wyjechali, a Jake okazał się tak miłym dżentelmenem, i w dodatku wolnym, że dał się namówić na przyjazd. Chyba nie masz z tym żadnego problemu, Mackenzie?

Oczka Rose zwęziły się w wąskie szparki, a jej wzrok przyprawił mnie o ciarki na całym ciele. Ten przekaz był jasny – albo dam spokój i pozwolę na pobyt Jake'a, albo wywołam niepotrzebną wojnę. I chociaż miałam ogromną ochotę na to drugie, to nie mogłam sobie pozwolić na żadną awanturę.

- I akurat to musiał być Jake? – zapytałam, chociaż pytanie było czysto retoryczne.

Doskonale znałam na nie odpowiedź.

- Dobrze spałaś? Masz podkrążone oczy – babcia zmieniła temat. – Powinnaś wrócić na farmę i złapać jeszcze kilka godzin snu.

- Chyba sobie żartujesz? – prychnęłam, siadając na miejscu, które poprzednio zajmował Jake. Gdy pod pośladkami poczułam ciepło, omal nie krzyknęłam. Rose patrzyła na mnie z odrobiną niepokoju, więc się powstrzymałam. – Nigdzie się nie wybieram. A może właśnie tego sobie życzysz? Zamiast wnuczki nagle zyskałaś wnuka? – odparowałam, zaś Rose roześmiała się na cały głos.

- Nie do twarzy ci z zazdrością, kochanie. Potrzebuję was obojga, więc bądź tak łaskawa powściągnąć swoje zmienne nastroje i po prostu się dla mnie postaraj. Czy żądam aż tak wiele? – zapytała.

- Jeśli właśnie tego sobie życzysz. – Nie było mi to w smak, ale musiałam dać za wygraną.

Jeśli babcia chciała zatrzymać na farmie Jake'a Russo, nie pozostało mi nic innego, jak na to przystać.

- Dzień dobry – Do sali wszedł lekarz i przywitał się, zezując na mnie. Gdy posłał mi czarujący uśmiech, Rose zamamrotała coś pod nosem. – Mackenzie, nie spodziewałem się ciebie tak z samego rana.

- Skoro się jej nie spodziewałeś, to może przejdź do konkretów. Nie zamierzam spędzić tu ani chwili dłużej niż to konieczne – warknęła seniorka, a doktor natychmiast odwrócił ode mnie wzrok.

- Przepraszam – odchrząknął. – Ma pani dobre wyniki, pani Harper.

- Spodziewałeś się czegoś innego?

Brwi babci wysoko podjechały, a usta wygięły się w ironicznym uśmiechu.

- Babciu! – pisnęłam, bo zachowywała się karygodnie.

Naprawdę czasami nie wiedziałam, co w nią wstępowało.

- Babciu, babciu! Chcę stąd wyjść! A ten – tu wskazała na lekarza, którego twarz ewidentnie wyrażała pragnienie ucieczki – młody człowiek przedłuża coś, co już dawno powinien powiedzieć i wyjść, bo czekają na niego inni pacjenci.

- Przepraszam. Pragnę tylko przekazać, że wszystko z panią w porządku i pani wnuczka może zabrać panią do domu. Do zobaczenia – pożegnał się pospiesznie i zniknął, zanim któraś z nas zdążyła coś odpowiedzieć.

- Popatrz, jak można sobie szybko załatwić wypis do domu. – Rose wyglądała na cholernie zadowoloną i dumną z siebie. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?

- Jesteś niereformowalna – wymamrotałam.

Wtedy wszedł Jake, niosąc pudełko z obiecanymi pączkami. Na mnie nadal nie zwrócił uwagi.

- Coś mnie ominęło, pani Harper? – Podszedł do jej łóżka, a ja obserwowałam ich w milczeniu.

- Jake, tyle razy ci mówiłam, że nie jestem żadną panią Harper, tylko Rose – fuknęła na niego z rozbawieniem. – Czuję się staro, gdy tak się do mnie zwracasz.

- W takim razie proszę o wybaczenie, Rose. – Czarujący ton mężczyzny sprawił, że rozdziawiłam usta. – Co mówił lekarz?

- Że możesz mnie zabrać do domu. Mackenzie, w torbie trzymam sukienkę i resztę swoich rzeczy. Przygotujesz je dla mnie? Chciałabym skorzystać z łazienki – oznajmiła.

- Oczywiście – odparłam i wstałam, by wykonać polecenie. Gdy zniknęła za drzwiami, odwróciłam się w stronę Jake'a. Stał oparty o ścianę, ręce skrzyżował na piersi i patrzył przed siebie nieodgadnionym wzrokiem. – Jake... – wymówiłam jego imię, a on drgnął, a jego ciało znów przybrało postawę bojową.

- Zaczekam na zewnątrz. Kiedy Rose będzie gotowa, po prostu mnie zawołaj. – Ani razu na mnie nie spojrzał, tylko odwrócił się i opuścił pomieszczenie.

Miałam – jednym słowem – przechlapane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro