=12=

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z niepokojem oczekiwałem godziny 18, a zegar wskazywał obecnie 17:34. Wtedy bowiem miała odbyć się rozmowa, od której zależy moje miejsce zamieszkania.

Nie mogę się oszukiwać; oczekiwałem płaczu, krzyku i kłótni, chociaż miałem też nadzieję, że obejdzie się bez tego. Nie znałem ich rodziców, nie wiedziałem jaka będzie reakcja na to, że ktoś wprowadził się do ich domu bez ich zgody.

Siedziałem na blacie w kuchni, obgryzając paznokcie ze stresu, a David krążył po salonie, dookoła kanapy, ze złożonymi na klatce piersiowej rękoma. Dominic natomiast siedział tylko i patrzył się przed siebie. Przerażało mnie to, bo nie mrugał. Może to padaczka utajona?

Każda jedna minuta trwała jedną wieczność. Miałem ochotę poprosić, żeby już zadzwonili, żeby mieć to z głowy. Boże, błagam, niech ten czas już minie. Jeśli istniejesz, to przyspiesz to.

Dalej nic. Mogłem się tego spodziewać.

– Nie możesz sam zadzwonić? – spytał z nerwami David, patrząc na Dominica, który trzymał laptopa na kolanach. Wszyscy przejmowali się sytuacją, o dziwo nawet on.

– Nie, mówili, że o 18. Nie odbiorą – odpowiedział cicho Dominic. Próbował zachować spokój, ale jego głos też był drżący.

– Do jasnej cholery, zadzwoń! – drugi szatyn w końcu krzyknął. Dominic położył laptopa na stoliku i włączył Skype. Zbladłem, bo bałem się tej rozmowy, jak niczego od dawna.
Dźwięk rozpoczynanego połączenia.

O kurwa, o kurwa.

Odebrali.

Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z salonu. Nie wytrzymam tej presji.
Spojrzałem ostatni raz na rodzeństwo, które siedziało na kanapie i witało się z rodziną. Wszedłem do pokoju Dominica, rzuciłem się na łóżko i wyciągnąłem telefon.

Nie powiedziałem jeszcze Sarze i Clemontowi, że tu "mieszkam". Trzęsącymi się palcami wybrałem numer Sary i zadzwoniłem. Przyłożyłem telefon do ucha i zamknąłem oczy, wsłuchując się w sygnał oraz spokojną rozmowę rodziny w salonie.

– Jasper?! Martwiłam się, nie odzywałaś się! – powiedziała głośno Sarah. Faktycznie, miałem trochę nieodebranych połączeń, ale jakoś musiałem zebrać się na rozmowę z nią. – Gdzie jesteś?! Byłam u ciebie w domu, twoja siostra mówiła, że się wyprowadziłeś!

– Sarah, uspokój się – odpowiedziałem cicho. Oh, ironio, to ja jestem tym, któremu trzęsą się ręce ze stresu. – Mieszkam u... Davida.

Mogłem usłyszeć, jak serce Sary wskakuje jej do gardła i spada do żołądka.

– Czekaj, u kogo?spytała powoli, próbując upewnić się, czy uszy jej nie mylą.

– U Davida. Znaczy, póki co tu mieszkam. Zawsze jutro mogę znowu nie mieć gdzie. Właśnie on i jego brat przekonują swoich rodziców, bym mógł zostać.

– Ty... U... Davida? Czemu?! Czemu akurat tam?!

– Sarah, kurwa mać, nie mogłem mieszkać z siostrą, rozumiesz? Nie mogłem! Tylko on zaproponował mi pomoc! Więc bądź na tyle miła i odpierdol się od mojej decyzji, dziękuję. Ważne, że ktokolwiek się mną zainteresował, a ja nie muszę siedzieć z pijaczką, która stwarza zagrożenie dla mojego życia. Twoje spaczone opinie nie zmienią mojego zdania.

Sarah oniemiała. Powoli przyswaja co właśnie niej powiedziałem. Czy ja kazałem jej odpierdolić się od tego, co robię? Najwyraźniej...

Odważnie.

Usłyszałem tylko dźwięk kończonego połączenia. Nie wytrzymała. Czy jej się dziwię? Nie. Przynajmniej zna prawdę. Natomiast w salonie słychać już było krzyki. Musiałem się od tego odciąć, nie chciałem wiedzieć, w jakim kierunku idzie rozmowa, dopóki się nie rozstrzygnie. Wziąłem słuchawki, podłączyłem do telefonu, włożyłem do uszu i odpaliłem głośno muzykę, po czym położyłem się na łóżku, chcąc zabić czas.

Minuty mijały dosyć szybko. O dziwo. Nie spałem, nie mógłbym usnąć, nawet gdybym chciał. Było za dużo emocji.

O wiele za dużo.
O wiele.

Nie wytrzymuję, chryste, nie dam rady.

Wychodzę z pokoju, idę przez cały korytarz, do drzwi, ubieram się, a z kurtki Davida wyciągam paczkę papierosów i zapalniczkę. Co ja robię?

Otworzyłem drzwi i poczułem na twarzy i kostkach powiew zimnego powietrza. Wyszedłem i zamknąłem za sobą.

Zrobiłem kilka kroków do przodu, oparłem się o murek i odpaliłem. Pociągnąłem dym i starałem się nie zakrztusić, co niebardzo mi wyszło. Drapanie w gardle było zbyt mocne, ale czułem się... Dobrze.

"Jak ja nienawidzę palenia. Jak ja nienawidzę palenia. Jak ja nienawidzę palenia" - powtarzam wciąż w głowie, pociągając kolejny raz, i kolejny, i kolejny. Palenie, z odstresowującego, stało się agresywne i wyzwalające. To takie śmieszne, jak w kilka sekund potrafi zmienić się nastawienie człowieka.

Jak ja nienawidzę palenia.

Skończyłem papierosa. Z kieszeni wyciągam drugiego, odpalam. Znowu to samo. Łzy lecą po moich policzkach. Czemu płaczę? Jasper, czemu płaczesz? Co ci jest? Co się stało? Czemu płaczę?

David wybiega przez drzwi, rozgląda się dookoła. Spogląda na mojego papierosa, zabiera mi go, wyrzuca na ziemię, przydeptuje, po czym mocno mnie przytula.

Czemu płaczę? Cholera, Jasper, czemu ty płaczesz?!

– Jasper, już dobrze. Mieszkasz z nami, rozumiesz? Mieszkasz z nami. Jesteś częścią naszej rodziny.

To pierwszy raz, kiedy David był aż tak miły, od dawna. Rzadko uzewnętrznia swoje szczęście, tym bardziej w tym stopniu. Mam się śmiać, czy płakać? Już płaczę. Ale mogę się śmiać. Chce mi się śmiać.

Zaśmiałem się i wtuliłem się w Davida. Histeryczny śmiech, przez łzy, wyrażał więcej, niż mógłbym kiedykolwiek powiedzieć.

To szczęście? Smutek? Złość? Stres? Ekscytacja? Zaskoczenie?
Nie, to wszystko na raz. Nie wiem, czemu, wiem, że tak jest.

Ciężko mi cokolwiek powiedzieć, bo ryczę i się śmieję, nie mogę oddychać, próbuję zachować spokój.

Na zewnątrz wychodzi też Dominic i chwilę później cała trójka stoi wtulona, przed domem, w ciemności i okropnym chłodzie.

Ten moment jest taki pojebany, ale tak wiele dla mnie znaczy.

____
Hej hej. Taki krótki filler, prawie 900 słów, wnoszący coś do fabuły, bo w sumie święta są i nudziło mi się trochę. Mam nadzieję, że podoba się wam to, co piszę. OH I WESOŁYCH ŚWIĄT 😘.
=Ves

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro