=18=

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cały kolor z mojej twarzy zniknął i sekundy stawały się godzinami, ani ja ani Dominic nie wiedzieliśmy co robić. David powoli się odzyskiwał przytomność. Szarpnął rękami, ale były przywiązane do krzesła. Nogi tak samo. Gorączkowo rozejrzał się dookoła, patrząc na mnie, Dominica i Chrisa.

– Wypuść mnie psychopato! Rozumiesz? Wypuść mnie! – David szamotał się, próbując się wydostać. Chris wycelował broń w jego kierunku.

– Zamknij się, bo tylko to wszystko sobie przyspieszysz!

Serce skoczyło mi do gardła. Co miał sobie przyspieszyć? Nie rozumiem. Cholera, cholera, cholera.

– Jasper, teraz będziesz mój. Mówiłem ci – zrobił krok do przodu. – W szpitalu, pamiętasz? Mówiłem ci, że jesteś mój. Że cię odzyskam. Cały. Dla. Mnie. Nikt cię mi już nie odbierze.

Z każdym jego krokiem ja cofałem się o jeden, Dominic odsuwał się w kąt, wodząc wzrokiem ode mnie do Chrisa. Czułem się jak mucha w pajęczej sieci. Przerażenie było tak widoczne na mojej twarzy, ale to podniecało go jeszcze bardziej.

– Zabiorę cię ze sobą. Gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał, wiesz? – jestem przy ścianie, a on robi kolejne kroki. Nie mam gdzie uciekać. Nie wiem co robić. Nikt z nas nie wie.

Wyciąga rękę w moją stronę i gładzi mnie po policzku, który po chwili staje się mokry od łzy, która po nim spłynęła, a po niej kilka kolejnych.

– Nie! – krzyknęli obaj bracia. David ponownie zaczął się szamotać, a Dominic zrobił krok do przodu.
Chris uniósł rewolwer i przyłożył go do czoła szatyna.

– Nikt z was mi go nie zabierze! Nikt!

Nie pociągnął za spust, ale pchnął chłopaka na ścianę. Zza którejś szafki wyciągnął siekierę.
Cała nasza trójka zamarła w bezruchu i kompletnej ciszy. David wyglądał na przerażonego, mimo że wcześniej udawał zachowującego zimną krew. Dominic przywarł plecami do ściany, zakrywając się rękoma. Chris zamachnął się, uderzając siekierą w szafkę, rozwalając ją. Zrobił to samo z dwoma krzesłami i kolejną szafką, krzycząc. Ciągle krzycząc. O tym, że jestem jego.
To zabawne, na swój sposób.
Psychopata, niezrównoważony psychicznie, wyglądał jak dziecko, które nie dostaje swojej zabawki.

Tyle, że to dziecko ma siekierę i rewolwer.

Rzucił siekierę gdzieś w głąb domu, byle nikt z nas jej nie dostał. Podszedł ponownie do mnie.
Zimne, szorstkie, nieczułe ręce rozpinają moją kurtkę, która po chwili pada na podłogę. Jedną ręką wodzi po moim ciele. Wślizguje dłoń pod moją bluzkę.
W momencie, w którym jego palce stykają się z moimi żebrami, mam wrażenie że już nie wytrzymam.
Kolejna fala łez oraz niesamowity ból żeber. Nie mogę oddychać, nie umiem oddychać, zupełnie jak wtedy w szpitalu. W jego kilku palcach czuję nacisk całego ciała, nie jestem w stanie sobie poradzić, przylegam jeszcze mocniej do ściany.

Jego usta stykają się z moimi, ślina miesza się ze łzami. Smakuje jak siarka. Jest gorzki. Mam ochotę zwymiotować, znowu.
Otwieram oczy, z których wypływają łzy. Gdy widoczność staje się czystsza, dostrzegam Davida, który również płacze. Dominic jest tego bardzo bliski.
Jak długo to będzie jeszcze trwało?
Chcę do domu. Z braćmi. Do państwa Rogersów.
Zaprosiłbym Sarę i Clemonta. Spędzilibyśmy czas tak jak wczoraj. Może Kate by przyszła? Chcę do domu.
Błagam, niech to się skończy.
Jak na zawołanie, Chris odsuwa się, ale widać, że to nie koniec. Erekcja jest widoczna przez materiał jego spodni.
Boże, nie wiem, czy da się być bardziej zdegustowanym, niż ja jestem w tej chwili.
Pocałunek pozostawił uczucie nieczystości. Jadu. Był toksyczny, brudny, niewłaściwy, nieczuły.

Czarnowłosy łapie Dominica za ramię, drugą ręką przytrzymując rewolwer przy jego głowie. Ciągnie go do krzesła obok Davida. Jedynego, którego nie zniszczył.
Przywiązuje go.

– Im szybciej, tym lepiej. Prawda, Jas? – spojrzał na mnie i uśmiechnął się perfidnie, jak najgorszy potwór. – Nikt was nie znajdzie przez jakiś czas. Wystarczająco długi, byśmy uciekli razem.

Wziął dwa materiałowe worki, leżące na kanapie, i nałożył na ich głowy. Robił to wszystko powoli, ciągle spoglądając na mnie i uśmiechając się, jakby chcąc zepsuć mnie do końca. Sycił się tym. Jeszcze bardziej podniecił się, jak zauważył, że wiem co przygotowuje.

Egzekucję.

Ciężkim, powolnym krokiem zbliża się do Davida.

– Patrz, Jasper. Tyle ci zostało z twoich chłopaków. Nie warto było, mogłeś wybrać mnie. Wtedy wszyscy by żyli w spokoju, prawda? – popatrzył na mnie, po czym wyciągnął dwie chustki, prawdopodobnie z chloroformem

– CZEKAJ! – krzyknąłem a Chris, poirytowany, szybko odwrócił się do mnie. – Chcę się... pożegnać... Proszę.

Czarnowłosy odsunął się i skinął głową, ale wciąż celował w Davida. Chwiejnym krokiem wstałem i podszedłem do szatyna, ściągając worek z jego głowy.

Cała jego piękna twarz była mokra i czerwona. Jego oczy były zamglone a policzki pełne wilgotnych strug. Wyglądał koszmarnie. Tak strasznie chcę wziąć go już do domu. Chcę wrócić z nimi do domu. Proszę. Chcę do domu.

– David... Ja...

– Jas. W pierwszej szufladzie przy ścianie, w tyle, jest kolejny rewolwer. Wiem, bo tu już byłem – szeptał, trochę drżącym głosem. Chris poganiał nas. – Dasz radę, Jas.

– David... Przepraszam...

– Hej, Jasper – spojrzał mi prosto w oczy, przez łzy – Kocham cię. Żegnaj.

Cofnąłem się o kilka kroków do tyłu, nie wiedząc, jak się oddycha. Zapomniałem wszystkiego, co dotychczas wiedziałem, bo zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie usłyszałem. Wyznanie miłości, a zaraz po nim pożegnanie. Proszę, nie. To nie może się tak skończyć! Nie!

Spojrzałem na szufladę, o której mówił David. W czasie, gdy on usypiał obu chłopaków chloroformem, po cichu wyciągnąłem z niej broń i schowałem za sobą, by nie zauważył.

Zapomniałem pożegnać się z Dominiciem.
Nie. Jezu, nie. Kompletnie zapomniałem.

Teraz nie ma już odwrotu ani drugich szans.
Teraz... Teraz muszę działać.

– Popatrz skarbie, jaka piękna egzekucja, nieprawdaż? Wszystko poszło tak łatwo, bo bali się o twoje życie bardziej niż o swoje. Żałośni. Ten twój David i Dominic. Kompletni debile – przyłożył broń do głowy Davida.

Debile.
Żałośni.
Piękna egzekucja.
David.
Dominic.
Żegnaj.
Piękna egzekucja.
Debile.
Żałośni.
Żegnaj.

Szybko wystawiłem przed siebie rewolwer, licząc na cud. Nie wiedziałem, czy ma w środku jakieś pociski.

Naciskam spust.

Chybiłem.

Chybiłem.

...chybiłem.

Czarnowłosy patrzy na mnie, na jego twarzy miesza się przerażenie, wściekłość i podniecenie. Skulił się lekko, gdy strzeliłem, ale zachował zimną krew...

...i nacisnął spust, pozbawiając Davida życia. Jego krew ubrudziła podłogę, pomimo worka, który miał nałożony na głowę. Huczenie ciągle odbijało się w moich uszach, po czym nie słyszałem już nic. Kompletnie.

Czułem, jak część mnie zostaje wyrwana z mojego ciała i jej miejsce zastępuje nieopisana wściekłość, której nigdy wcześniej nie czułem.

Ciągnę za spust kolejny raz i tym razem nie chybiam.

Czarnowłosy trochę stacza się, po czym upada na podłogę, która po chwili zalewa się jego krwią.

Spojrzałem na okno, zabrudzone jego krwią oraz kałużę czerwonej cieczy, w której leży jego ciało. Popatrzyłem na swoją dłoń, w której trzymam rewolwer. Rzuciłem go w bok, krzycząc. Głośno. Przeraźliwie. Twarz zupełnie mokra od histerycznych łez.

Rozejrzałem się po pokoju. Dominic.

Żył.

Nie został zastrzelony, prawda?
Nie. Na pewno nie.

Wszedłem w kałużę krwi, schylając się i przeszukując kieszenie Chrisa. Miałem wrażenie, że za chwilę zwrócę wszystkie wnętrzności.
Wyciągnąłem kluczyk i pobiegłem do drzwi, które po chwili otworzyłem i wybiegłem na zewnątrz. Biegłem przed siebie. Jak najszybciej, jak najdalej, myśląc o tym, co właśnie się stało i przetwarzając wszystkie informacje. Czułem, jak moje nogi z każdym postawionym krokiem stają się coraz cięższe i miększe. Moja twarz zamarzała od łez, ale ja sam nie czułem zimna, mimo że kurtka została w domku.

Przed sobą zobaczyłem sklep. Wyciągnąłem telefon, dziękując wszystkim bóstwom, gdy zobaczyłem, że jest minimalny sygnał.

Wybrałem numer Sary. Wyjaśniłem jej mniej więcej wszystko.
To tyle z mojej strony, prawda? Jestem zmęczony. Śpiący.

Śnieg amortyzuje mój upadek, a ja odpływam kompletnie, w uszach słysząc słowa "Kocham cię" wypowiadane przez Davida. Mimowolnie uśmiecham się.

Heaven's got a new angel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro