=7=

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//zastrzyk weny

Jasper

Leniwie przetarłem oczy, próbując się wybudzić. Mimo przytłaczającego zmęczenia tuż po obudzeniu się, wysiliłem się na podniesienie się do siadu i wzięcie kilku łyków wody. Do całkowitego ocknięcia się doprowadziło mnie jednak to, że zorientowałem się gdzie jestem. Białe ściany i typowy szpitalny zapach leków sprawiły, że coś w moim brzuchu się zakręciło i wszystkie zdarzenia sprzed ostatnich kilku dni przeleciały przez moją głowę, doprowadzając mnie do epizodu depresyjnego. Jęknąłem, krzywiąc twarz z powodu psychicznego bólu. Byłem słaby, nie walczyłem, nie próbowałem zwalczyć złych myśli tymi dobrymi. Wszystkie sposoby jakie znam na walkę z tym stanem; nie pomagały. Po prostu czekałem aż to minie. Ten stan był czymś, co nienawidziłem z głębi serca. Nie chcę tego! Nie chcę się tak czuć!

×××

Trwało to kilka minut, gdy po chwili usłyszałem kilkukrotne puknięcie do drzwi. Szybko przetarłem oczy i pozbierałem się mentalnie, przygotowując się na wejście gościa. Do pomieszczenia weszła pielęgniarka, młoda, widocznie niedawno zaczęła tu pracować. Miała ze sobą kilka tabletek, które miały pomóc mi z połamanymi kośćmi i bólem. Wiozła również wózeczek, na którym była tacka ze śniadaniem i kolejna szklanka wody. Wydukałem grzeczne powitanie i podziękowałem, gdy podała mi jedzenie i leki.

– Jak się pan czuje? – spytała, jednak nie zdziwiło mnie to, gdyż zazwyczaj to wymaga od nich praca; oprócz troski fizycznej to również troska psychiczna.

– Żaden pan. Jasper. I czuję się trochę lepiej. Żebra dalej mnie bolą, ramiona też, ale to chyba dlatego, że źle spałem – pielęgniarka przytaknęła.

– To naturalne, twoje żebra są połamane. Masz szczęście, że nie przebiły płuc. A jak z nogą?

– Chyba dobrze. Mam gips, więc nie boli tak bardzo.

– To świetne. Zjedz śniadanie i weź leki, wrócę za kilka godzin z kolejną dawką.

Przytaknąłem i dziewczyna wyjechała z wózeczkiem z pomieszczenia, zostawiając mnie sam na sam z ciszą i talerzem z jajecznicą.

×××

Sięgnąłem do szafki, by wyciągnąć telefon. Pierwszy raz odkąd tu jestem.
Przeciągnąłem palcem po ekranie rysując wzór i telefon odblokował się. 14 nieodebranych połączeń i 8 wiadomości. Przeleciałem wzrokiem po powiadomieniach i moje serce ścisnęło się a klatka piersiowa zaczęła mnie bolec.
Jedna z wiadomości była od Chrisa.

Chris to ten czarnowłosy dupek, żmija, stylizujący się na pedalskiego syna Severusa Snape'a. Kiedyś się przyjaźniliśmy. Kiedyś. A co się stało, że już tak nie jest?

Byłem po uszy zakochany w pewnym chłopaku. Nie wiem, czy kiedykolwiek tak się czułem. Sprawiał, że z każdym jego dotykiem unosiłem się kilka metrów nad ziemię. Brzuch mi ściskało i byłem gotów skoczyć za nim w ogień.

Niedługo po rozpoczęciu naszego związku, Chris powiedział mi, że jest gejem. Z jednej strony ucieszyłem się, że ufał mi na tyle, by się otworzyć.

Coś jednak było nie tak.
Próbował mnie uwieść. Uważał, że skoro oboje jesteśmy homo i dobrze się znamy, to musimy być razem. W końcu powiedziałem mu, że jestem w związku.
Żałuję tego.
Żałuję, że poznałem Chrisa.

Uwiódł mojego chłopaka, przespał się z nim, po czym chciał powiedzieć, że on mnie zdradza i grać troskliwego przyjaciela. Nie wiedział jednak, że będę w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
Zobaczyłem, jak pieprzyli się w szkolnym kiblu. Zwymiotowałem, ale nie przez miejsce, w jakim byłem, ale ze stresu.
Byłem tak cholernie wściekły. Tak. Cholernie. Smutny. To uczucie, kiedy osoba, którą kochałeś i która mówiła, że ciebie kocha, zdradza cię, w dodatku z kimś, po kim byś się tego nie spodziewał.
Od tamtej chwili widok twarzy Christophera przyprawiał mnie o konwulsje, doprowadzał do szału i wywoływał nieprzyjemne wspomnienia.

Bez czytania wiadomości usunąłem ją.
To nie tak, że miałem jego numer. Po prostu znałem go na pamięć. Najwyraźniej on również pamiętał mój.

Włączyłem listę kontaktów, ale przypomniałem sobie, że nie mam numeru osoby, z którą chciałem porozmawiać. Mogłem tylko mieć nadzieję, że sam przyjdzie. Poza tym, jest dosyć wcześnie. Wszyscy są pewnie w szkole. Ale czy przypadkiem nie jest dziś sobota? Kompletnie straciłem poczucie czasu...

Stuknąłem palcem w kontakt z napisem "Sarah", po czym przyłożyłem telefon do ucha i wsłuchiwałem się w pikanie. Po trzecim sygnale odebrała.

Jasper?

– Nie, departament pytań retorycznych.

Dobra, po prostu się zdziwiłam. Po wczorajszym wątpiłam, że się odezwiesz. Jak się czujesz?

Chujowo. Jestem cały połamany, nie pamiętasz? Będę tu siedzieć jeszcze przez jakiś czas. W ogóle, chyba nie uwierzysz co się stało.

No słucham – wiedziałem, że zwrócę jej uwagę.

Wziąłem głęboki wdech.

– David przyszedł. Gadaliśmy trochę.

Ten skurwiel ma sumienie? Jak to? Nic ci nie zrobił?

Nie, był spokojny. Poza tym, Chris pisał. Nie wiem skąd wziął mój numer – po tym nastała cisza. Sarah dobrze wiedziała, co wtedy się zdarzyło. Nie chciała o tym rozmawiać.

Wybacz, muszę kończyć. Clemont dzwoni. Może później przyjdziemy. – rozłączyła się. Znów zostałem sam. Odłożyłem telefon i położyłem się na łóżko, wzdychając ciężko. Zamknąłem oczy i przeciągnąłem się. Chciałem posłuchać muzyki, ale nie byłem pewien, czy miałem przy sobie słuchawki.

Sięgnąłem do szuflady i próbowałem dostać ręką trochę dalej, ale niesamowity ból w żebrach mi przeszkodził. Zwinąłem się z bólu i syknąłem, krzywiąc się.
Spróbowałem drugi raz, przesuwając się na brzeg łóżka. Udało mi się wyciągnąć parę małych sluchawek dousznych. Wygodnie ułożyłem się i włączyłem coś, by oderwać swoje myśli.

Śmieszy mnie to, że słuchanie muzyki pomaga mi bardziej niż jakiekolwiek leki.

Przejeżdżałem od czasu do czasu po playliście szukając tego, na co najbardziej mam ochotę i zaczynałem ruszać palcami u rąk i zdrową nogą w rytm muzyki.

Z tego błogiego stanu wyrwało mnie kolejne pukanie. Oczekiwałem, że otworzy je pielęgniarka, ale jednak bardzo się myliłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro