2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

💎💎💎

Nic nie było gorsze od samotności. Poczucia trawiącej beznadziei. Przeświadczenia, że nie jesteśmy nikomu potrzebni.

Wydawało jej się, że mogłaby zbudować z nią dobre relacje, przyjacielskie relacje. Z dziewczyną, której tajemnica czasami zdawała się być przytłaczająca i niejasna dla blondwłosej czarodziejki. Mimo to pragnęła ją zgłębić, pokazać brunetce, że chciałaby wspierać ją ze wszystkich swoich sił. Sprawić, żeby już nigdy więcej nie czuła tego okropnego ciężaru – wiążącego gardło i język przed wypowiedzeniem nieodpowiednich słów. Bardzo dobrze znała ten nawyk. Nikomu nie mogła zaufać, a to uczucie przygnębiało ją.

Wzięła do ręki swój ulubiony, różowy długopis, który stał nieruchomo w jednym z pobliskich stojaczków na tego typu przybory i zaczęła wypełniać nim jeden z adopcyjnych kwestionariuszy. Jedna z par zdecydowała się na adopcję przesłodkiego psiaka, którym Olivia zajmowała się od dłuższego czasu. To była dla niej radosna chwila. Owe małżeństwo posiadało dwójkę dzieci, aczkolwiek obecność w domu włochatego lokatora w zupełności im nie przeszkadzała. Wręcz Olivii zdawało się, że była nawet pożądana. Ten fakt bardzo ją ucieszył, jak mało sytuacji, które w tak pozytywny sposób mogły wpłynąć na jej życie.

Znów przed oczami stanął jej obraz Selene. Jej mściwych rysów, pogardliwych oczu i te bębniące słowa:

Jesteś zazdrosna!

Niby o co miałaby być zazdrosna? Obruszyła się w myślach, lecz w tej chwili nie czuła do niej żalu, czy nienawiści. Jedynie chęć odpokutowania za krzywdy, których nigdy nie wyrządziła.

Oderwała wzrok od kartki papieru i przeniosła go na okno, gładząc palcami oswobodzony z upięcia kosmyk. Ledwo zauważyła, że do jej gabinetu wparował Scott – zawsze uśmiechnięty wolontariusz, który zarażał pozytywną energią, nie tylko zwierzęta, ale także i pracowników. Olivia nie wątpiła, iż sama jego obecność w wielu miejscach przysparzała uśmiechu na ustach. Wiecznie rozgadany, nieco roztargniony – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – może lekko pokręcony. Przemknął, jak huragan stając zaraz naprzeciwko krzesła i siedzącej na nim Olivii.

– Hej! Przyszedł jakiś chłopak. Mówi, że chce, przepraszam musi z tobą porozmawiać. Ponoć to bardzo pilne.

Brwi chłopaka podrygiwały w rytm wypowiadanych przez niego słów. Co chwila uśmiechał się, jakby przeżywał najbardziej ekscytującą sytuację w swoim życiu.

Olivia bardzo go lubiła. Był nawet przystojny. Ciemne włosy, brązowe oczy i przyciemniona skóra, czyniły go naprawdę pociągającym.

– Chłopak?

Zdziwiona odpowiedziała pytaniem.

Scott pochylił się nad nią, po czym nagle się wyprostował, wciąż się uśmiechając. W tym geście przypominał małego, radosnego chłopczyka, który cieszy się ze zdobytej nowej zabawki, bądź pochwały od rodzica, ale pewnie bardziej z zabawki. Wiedziała, że nie mogłaby umawiać się z kimś takim. Przecież był od niej sporo młodszy! O czym ona w ogóle myślała?! Może Selene miała rację? Była zazdrosna o miłość? O to, że nikt jej nie kochał? Że nikt nigdy nie zwrócił na nią uwagi w ten szczególny dla niej sposób?

Otrząsnęła się, uważnie wsłuchując się w słowa trajkotającego nastolatka.

– Tak. Stoi na korytarzu. Powiedziałem mu, że musi chwilę zaczekać. Najpierw chciałem zapytać, czy masz ochotę go przyjąć no wiesz... Jeśli to jakiś nachalny typ, co to zamierza błagać cię na kolanach, żebyś do niego wróciła, w każdej chwili mogę powiedzieć mu, że cię tu nie ma. Spławić czy coś.

Podrapał się po karku, cały czas uśmiechając się i nie spuszczając oczu z jej twarzy. Czasem było to dla niej bardzo krępujące. Poprawiła się na krześle.

– Nie będzie to konieczne, ale dziękuję za wsparcie Scott – Posłała mu miły uśmieszek, który odwzajemnił. – Niech wejdzie.

Wstała i zebrała rozrzucone dokumenty.

– Jasne.

Skinął delikatnie główką i tyle go widziała. Zniknął za drzwiami.

Blondynka pokręciła głową. Chłopak? Popatrzyła na zegar w telefonie. Dochodziła piąta. Kto mógłby zawracać jej głowę o tej porze?

Gdy odkładała telefon na poprzednie miejsce do pomieszczenia wszedł nieoczekiwany gość. Wyprostowany i napięty, jak struna od instrumentu smyczkowego. Delikatnie zamknął za sobą drzwi, nie narażając ich na głośne trzaśnięcie. Jego oczy spoczywały na jej zarumienionej twarzy, jakby analizowały ułożenie nawet najmniejszych zmarszczek, czy niedoskonałości.

– Witam. W czym mogę pomóc? – zapytała z lekka oficjalnym tonem, w którym nie wybrzmiała ani jedna nuta przyjaźni, czy też radości. Całkiem jakby pragnęła, by przybyły chłopak odwrócił się na pięcie i opuścił jej gabinet.

Młody mężczyzna przybrał jeszcze bardziej napiętą postawę. Zmarszczył brwi, a usta uformował w wąską kreskę. Chyba wyczuwał nieprzychylność ze strony rozmówczyni, mimo to jakiś powód kazał mu brnąć na przód, nie wycofywać się z napoczętej konwersacji.

– Chciałbym porozmawiać na temat mojej siostry, Selene – wyrzekł nieco ochrypłym głosem, w którym Olivia wychwyciła ton zmęczenia. Na koniec brakowało tylko krótkiego westchnięcia. W zupełności, tak jakby błagał, żeby ktoś wreszcie go wysłuchał.

Nie chciała zawodzić jego oczekiwań. Nie znała go dobrze, nie pragnęła osądzać, lecz te wszystkie proroctwa, słowa Wiktora, czy babki – niestety ale wyrabiały w niej pewne poglądy na świat oraz na sylwetkę młodego wampira, który stał przed nią wpatrując się w nią rozszerzonymi, ciemnymi oczami, ozdobionymi przez sine obwódki pod nimi.

Pokiwała głową ze zrozumieniem i wskazała na krzesełko, które stało zaraz przed jej biurkiem. Chłopak lekko się zawahał. Po chwili namysłu jednak usiadł, ale odsunął je znacznie dalej niźli powinien. Zaznaczał dystans i pewne granice, które miały pozostać jasne do zrozumienia dla rozmawiającej z nim blondynki.

Zanim usiadł jego wzrok spoczął na chwilę na małej pozytywce. Olivia wstrzymała oddech, a jej serce wykonało kilka gwałtownych obrotów, po czym uspokoiło się, gdy spostrzegła, że chłopak odwrócił od niej wzrok i wlepił go w podłogę.

Na pewno wiesz, że to ona. Musisz to wiedzieć, ale ukrywasz to przede mną.

Wiedział, co to za przedmiot. Prawdopodobnie domyślał się kim była.

Gdy otworzył usta Olivia na chwilę zapomniała o kwestiach związanych ze szkatułą, którą starała się chronić i ukrywać.

– Wiem, że nie znamy się za dobrze. Tak naprawdę to w ogóle się nie znamy, ale Selene dużo o tobie mówiła. Byłaś jej najlepszą przyjaciółką...

– Tak. Byłam. To dobre określenie – Olivia weszła mu w zdanie, wywołując u niego niemałe zdziwienie, które wnet zastąpił zasłoną utkaną z obojętności i opanowania.

Jego twarz stężała, a oczy patrzyły prosto w jej oczy.

– Zauważyłem, że zachowywała się wobec ciebie jak obca osoba. Chyba nawet domyślam się co, a raczej kto był tego powodem.

Na moment przerwał badając reakcję blondynki. Dziewczyna spuściła wzrok. Przypatrywała się kartkom, ułożonym w równy, nienaganny stosik.

– On bardzo ją zmienił. Już nawet nie poznaję własnej siostry – Ciężko westchnął, jakby z trudem łapał powietrze. – Planuje wyjechać do Chin. Nie słucha mnie...

– Do Chin? Sama?

Ta wypowiedź brata Selene bardzo ją zaskoczyła. Po co młoda brunetka miałaby lecieć do Chin? Przecież to kraj na drugim końcu świata! Innym kontynencie! W dodatku byłaby z dala od wszystkiego co dotychczas znała. Chyba, że to był właśnie jej plan.

– Wyjeżdża z Arthurem prawda? – uprzedziła Drake'a w jego zwierzeniach.

Wciąż wpatrywał się w nią twardo, jakby nie był zdolny do podjęcia odpowiedniej decyzji. Toczył wewnętrzną wojnę. Pragnął tego, żeby wiedziała o tym, co takiego leżało i gniło w jego sercu, lecz z drugiej strony wcale nie zamierzał ujawniać najbardziej bolesnych sekretów.

Przygryzł od wewnątrz wargę, po czym puścił ją. Poczuł smak krwi w ustach.

– Chce za niego wyjść. Planuje z nim przyszłe życie, ale to szuja bez dalszych perspektyw. Nie będzie z nim szczęśliwa...

– To jej wybór. Jest dorosła.

– Wcale nie! On nie jest dobry. Ona musi to zobaczyć, ale nie chce już ze mną rozmawiać, ani z nikim z mojej rodziny. Nie znałem jej przyjaciół, no prócz ciebie. Więc pomyślałem, że może ty mogłabyś z nią porozmawiać, jakoś wybić jej ten głupi plan z głowy. Jestem pewien, że też wiesz o nim coś, czego ona nie wie – uniósł się. Nie powiedział tego wprost, lecz dyskretnie zasugerował posiadanie szerszej wiedzy na nieznane ludziom tematy.

Lecz cóż mogła rzec. Dostrzegła ten tępy płomień w jego oczach. Może nawet błysk nadziei. Nie spodziewała się, że tu przyjdzie. Pojawi się w jej progu i będzie błagać o pomoc. To po części ją przerażało, gdyż wiedziała, że nie będzie w stanie mu pomóc. Załagodzić bólu, dyskomfortu psychicznego, spowodowanego odejściem ukochanej siostry. Jak wówczas zareaguje na jej słowa?

Nie lubiła Arthura, nawet mu nie ufała i przeczuwała, że był posiadaczem nieczystych intencji, ale właśnie przez takie domysły straciła zaufanie przyjaciółki, która była dla niej cenniejsza, niż kolekcja biżuterii w osobistym apartamencie, czy nawet psy – ukochane i wierne futrzaki. Wyłożyła dłonie na biurko i splotła palce.

– Przykro mi. Nie mogę ci pomóc. Mnie też nie posłucha. Zresztą tak jak zauważyłeś ignoruje mnie. Pokłóciłyśmy się. Próbowałam się z nią skontaktować – pojrzała zmartwionym wzrokiem na telefon, w którym czaił się ból i strach.

Drake zacisnął pięści.

– Ale nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje na wiadomości. Nie chce już mojej przyjaźni. Nie mam na nią żadnego wpływu – Uniosła brwi i pokręciła smutno głową. Zawiodła go. Czuła to całą sobą. Patrzyła na jego mizerną, zblazowaną twarz. Z pewnością nie była to twarz potwora, czy gnębiciela, o której tyle słyszała.

– Po co tu przyszedłem – prychnął bardziej do siebie, niż do siedzącej naprzeciw blondyny.

Wstał pospiesznie z krzesła, jakby przedmiot, na którym siedział palił się w niewidzialnym płomieniu. Jego wzrok ponownie padł na mały przedmiot, afiszujący się bogatym wykonaniem, lecz jeszcze bogatszym wnętrzem.

Młoda blondynka przez ułamek sekundy miała wrażenie, że szkatułka przesunęła się do przodu o kilka milimetrów. Drake nie odrywając wzroku od enigmatycznego przedmiotu rzekł:

– Nie chcesz mi pomóc? W porządku. Sam to załatwię.

– Po prostu nie chcę pogarszać sytuacji, w której już i tak jestem – Blondynka żachnęła się. Jej ton brzmiał dosyć pretensjonalnie, chociaż ciało dawało inne sygnały – zupełnie tak, jakby chciała wytłumaczyć mu powód, dla którego rezygnuje z nakłonienia Selene do pozostania w Londynie.

– Nie myliłem się, co do ciebie. Pozory bywają mylące prawda czarodziejko?

Spokój i perfidne opanowanie w tonie jego głosu posiadało porażającą moc. Mało brakowało, a zaszczyciłby jej osobę słabym, aczkolwiek dzikim uśmieszkiem, wyrażającym przekonanie o własnej wyższości. Gdyż on wiedział o wszystkim i nikt nie mógł go już dłużej oszukiwać.

Lecz ona również znała prawdę, nawet tę najgorszą. Uniosła wyżej podbródek narażając swą twarz na jego uważne spojrzenie.

– Oby moje przekonania wobec twej osoby okazały się być inne – rzekła delikatnie, lecz jego twarz zmarszczyła się przybierając złowrogiego charakteru i choć bardzo próbował to powstrzymać – jego wola została zastąpiona przez kogoś innego.

– Bardzo mi przykro – rzuciła jeszcze, a słowa te wybrzmiały niczym najsmutniejsze pożegnanie.

Brunet pokręcił głową, raz w lewo, raz w prawo nie wypowiadając ani jednego słowa, po czym gwałtownie postąpił na przód, prawie że wybiegając z pomieszczenia. Zatrzasnął za sobą drzwi i tyle go widziała.

Odetchnęła, marszcząc czoło. Jego obecność tutaj zniszczała jej plany dotyczące tego dnia. A wieczór zapowiadał się tak miło i spokojnie. Z powrotem usiadła na fotelu, zabierając jeden z arkuszy do ręki. Jednakże nie skupiła na nim dłuższej uwagi. Powędrowała wzrokiem ku pozytywce, której ścianki – mogłaby przysiąc, że nie były to jakieś tam omamy, które miewają zwariowani ludzie – jaśniały, może nie świetlistym i widocznym, ale jednak blaskiem.

Szkatuła ponownie wyczuła swego panu. Ostatnim razem zadrżała. Teraz zajaśniała w oczekiwaniu na tryumf niegodziwców. W przypływie niespodziewanego impulsu chwyciła za komórkę i wybrała numer czekając na połączenie. Po krótkim sygnale nagrany głos zakomunikował, iż posiadacz urządzenia, na które próbuje się dodzwonić jest poza zasięgiem. I tak za każdym razem. To mniej bolesne, niż świadomość, że specjalnie wyłączała telefon, by tylko nie patrzeć na jej numer, ale również mało pocieszające, gdyż nie zwracała uwagi na realny świat, na ludzi, którzy chcieli się z nią skontaktować.

Odłożyła komórkę wiedząc, że i tak nic nie zdziała. Może jednak powinna mu pomóc, zaangażować się? Bezczynność oznaczała wygodę, ale także prowadziła do nieprzezwyciężonego poczucia winy, którego nie zamierzała odczuwać, za każdym razem, gdy spojrzy na swe oblicze w lustrze. Oby wreszcie się opamiętała. 

💎💎💎

Słowa i zachowanie jasnowłosej byłej koleżanki jego siostry zraniły go i choć nie chciał już dłużej tego rozpamiętywać, wciąż przed oczami stał obraz jej twarzy. Ust układających się w te kilka zdań, które zmieniły wszystko. Może na samym początku nie był dla niej miły, taki jaki powinien być wobec obcych ludzi. Ale do cholery! Dlaczego nie chciała pomóc jego siostrze?! Przecież rzekomo była jej najlepszą przyjaciółką! Po raz kolejny zawiódł się na ludzkiej istocie – o ile w ogóle nią była. Jak mógł komukolwiek zaufać, skoro jego własne problemy, zagwozdki najbliższych nie stanowiły dla innych żadnej przeszkody, elementu nad którym należało się pochylić i stłamsić jego rozwój w zarodku? To było żałosne. Myśl, że ona mogłaby być w stanie go zrozumieć. Panikę targającą jego ciałem, strach przed utratą najbliższej mu osoby. Nikogo to nie obchodziło. Znienawidził ją jeszcze bardziej, choć teraz miał przynajmniej pewność, iż jego wcześniejsze przeczucia były trafne.

Znalazł ją. Wreszcie ujrzał ją na własne oczy. Odkrył jej prawdziwy kształt, kolejne wcielenie, fasadę, za którą ukrywała swoje odwieczne jestestwo. Prawie ją miał. Czuł tę przyciągającą moc. Szeptała w jego stronę, wypowiadając nieznane mu słowa. Ciekawe, czy ona też to słyszała. Na pewno nie – coś kazało mu w to nie wątpić. Wiedział, że to głos demona, spoczywającego w mrocznym kamieniu. Zamierzał wrócić do domu i obmyślić dalszą część planu.

Ponoć dziewczyny śledziły tego kutasa, robiły mu zdjęcia i przesyłały do Chrisa, który dopingował je w śledztwie. Lecz w którymś momencie, coś niespodziewanego miało miejsce – co sprawiło, że dłonie na kierownicy zacisnęły się, a włoski stanęły mu dęba. Uwolnił swą moc. Kilka maleńkich impulsów przebiegło po kierownicy, rozchodząc się po wnętrzu samochodu, zakłócając pracę radia i innych urządzeń. Światła wewnątrz pojazdu migotały, jak na dobrej dyskotece. Ciekawe co o tym zjawisku sądzili pozostali kierowcy? Mało go to obchodziło.

Depnął na pedał gazu tak mocno, iż skóra na stopie i palcach zaczęła go piec i mrowić. Wydawało mu się, że zaraz spłonie żywcem, jeśli w tej chwili nie znajdzie się w miejscu swego przeznaczenia, gdzie wzywała go łącząca z brunetką więź.

Z jakiejś nieznanej przyczyny – choć miał nadzieję, że wkrótce ją pozna – odczuwała paniczny, wypełniający każdą komórkę ciała, strach. Stan, w którym się znalazła udzielał się także jemu. Tak działała magiczna więź – on odczuwał to, co ona. Natomiast młoda brunetka mogła jedynie odczuć niewielką część jego własnych emocji, które zagłuszane były przez jej własne. Nie mogła ich rozróżnić. Nie posiadała odpowiedniej intuicji, umiejętności, a Drake je miał.

Skręcił w lewo na czerwonym świetle, prawie lądując pod kołami nadjeżdżającego samochodu. Na całe szczęście wampir posiadał lepszy refleks oraz szybszy samochód, co umożliwiło mu uniknięcie nieprzyjemnej stłuczki. Zdezorientowany facet nie zdążył nawet zatrąbić, gdyż po szalonym rajdowcu pozostał tylko ledwo widoczny obłoczek dymu.

Przemierzał ulice jak szalony. Ktoś mógłby pomyśleć, że postradał zmysły, igrał z losem. Przecież za każdym rogiem mógł czaić się samochód, albo policyjny skuter, których było mnóstwo w Londynie, mimo to mandat za złamanie przepisów dotyczących prędkości mało go interesował. Ważnym było, żeby dotrzeć do dziewczyny i sprawdzić, co się stało. Od rana miał złe przeczucia, a one właśnie się potwierdzały.

W oddali ujrzał jakiś duży, zaśnieżony budynek pokryty blachą i strzechą. Z daleka wyglądał, jak jakiś warsztat samochodowy. Ten widok trochę zbił go z tropu, lecz im bardziej zbliżał się do tej konstrukcji, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wzrok go nie mylił. Zajechał od tyłu oświetlając mocnymi światłami, wysoką, czarną postać. Stała nieruchomo, prawdopodobnie patrząc na jego osobę. Zachowanie tegoż osobnika rozsierdziło Drake'a. Nie zauważył nigdzie dziewcząt, ale był przekonany, że one były tutaj wcześniej.

Zgasił silnik. Rozchodzący się po okolicy warkot ustał. Wysiadł z samochodu, a w jego rozszerzone nozdrza uderzyło kilka zapachów. Jeden z nich – szczególnie intensywny – podążył gdzieś na zachód, w kierunku oświetlonej ulicy i jednego z parków. To był jej zapach. Jakżeby mógł o nim zapomnieć. Czuł je tak wyraźnie, a jego zdumienie sięgało szczytu – nie posilił się, mimo to posiadał moc, jakiej wcześniej nie zaznał, to dzieło szkatuły.

Prócz trzech znanych woni, wyczuł jeszcze dwie. Śmierdzące i zepsute, nie do wytrzymania. Z obrzydzenia wygiął usta w łuk i podszedł do mężczyzny, który stał nieruchomo jakieś siedem metrów od niego. Nie uczynił żadnego ruchu, czy kroku. Patrzył odległymi, lekko przymglonymi oczami na poczynania młodego, gniewnego wampira.

– Czy ostatnim razem nie wyraziłem się jasno?! Mieliście się do nich nie zbliżać! – warknął mu prosto w twarz, zaciskając przy tym pięści. Był okropnie wściekły. Chętnie wykorzystałby twarz pachołka Neda, jako worek treningowy. Już wyobrażał sobie, jak jego twarda niczym skała pięść ląduje i wgniata do wnętrza pomniejsze kosteczki na twarzy mężczyzny.

Sługa mrocznego pana zmrużył oczy, jakby widział Drake'a po raz pierwszy w życiu i rzekł wypranym z emocji tonem.

– Ned o niczym nie wie. Respektuje twoje zdanie i jest po twojej stronie. To Jared, chciał tylko trochę się z nimi podroczyć. Kazałem mu odejść.

– Przestań łgać w żywe oczy! Wiem, że Ned wszystkim steruje! Powinniście bardziej pilnować tego dupka! Obiecuję, że następnym razem nie skończy się na rozmowie – Niebezpiecznie zniżył ton głosu, który teraz przywodził na myśl syczenie rozzłoszczonego węża. Spiął wszystkie mięśnie, nawet te na twarzy i na stopach, szykując się do konfrontacji z wysokim i tak samo barczystym (a może nawet trochę bardziej muskularnym) wampirem.

Drake nie czuł wobec niego respektu. Nie bał się go. Wiedział, że mógłby go pokonać w każdej chwili. Uwalniając porażającą moc. Miał go w garści.

Gabriel nie zamierzał walczyć z młodszym od siebie przeciwnikiem. Drake był bardzo niebezpieczny, być może nawet bardziej niż mógł to sobie wyobrazić. Tym bardziej nie miał ochoty na wszczynanie bezsensownego konfliktu. Z nieba zaczął padać drobny deszczyk, zmywając grudki zmarzniętego dotychczas śniegu. Gdzieś w oddali słychać było dźwięk przejeżdżającej karetki i wozu policyjnego. Prawdopodobnie zdarzył się jakiś wypadek. Najpewniej spowodowany przez dwóch nieuważnych, może nawet pijanych, bądź zmęczonych kierowców. Ludzkie organizmy były tak słabe, psychiki kruche. Łatwo poddawały się dekoncentracji, rozproszeniu, strachowi.

Gabriel wyprostował się, unosząc do góry podbródek, patrząc prosto w ciemnobrązowe oczy młodego chłopaka.

– On już o wszystkim wie. Dowiedział się, że znalazłeś szkatułę. Że znasz miejsce jej pobytu. Wie również, że odkryłeś prawdę dotyczącą posiadłości, w której obecnie mieszkasz. Ned jest przenikliwy w swej istocie i uczyni wszystko i jeszcze więcej, by doprowadzić sprawy do ostatecznego rozwiązania.

Jego rysy nie zdradzały żadnych emocji. Głos nie łamał się. Wciąż nie poruszał się, nie drgał, jakby nie korzystał z dostępnego wokół nich powietrza. Pewnie w ogóle nie oddychał, chociaż Drake nie mógł mu się dziwić. Życie z bandą nieumytych, nieogolonych, śmierdzących kanałowych szczurów nie należało do najprzyjemniejszych i usianych różami (nawet w tym znaczeniu zapachowym).

Spokój i opanowanie starszego wampira nie udzieliło się brunetowi. Wręcz przeciwnie – spowodowało, że czuł się jeszcze bardziej wściekły. Był pewien, że gdyby Gabe w tej rozmowie używał ostrzejszych sformułowań i podwyższonego tonu, jego złość, czy cięty język mogłyby być bardziej usprawiedliwione. Wiedziałby, że tak trzeba było postępować. Za pomocą krzyku prowadzić negocjacje. Ale teraz było inaczej.

– I co z tego? Ned powinien pamiętać, że to ode mnie zależy, kiedy będę chciał ją zdobyć i co najważniejsze otworzyć. Więc nawet niech nie próbuje mnie pospieszać, bo i tak zrobię to tylko wtedy, kiedy zechcę i będę gotowy. Zresztą, po co ja ci się w ogóle tłumaczę. Moje decyzje i poczynania nie powinny cię obchodzić bezmózgi stworze – Drake prychnął urągając wyciszonemu wampirowi.

Ten natomiast puścił mimo uszu wypowiedzianą przez bruneta uwagę i rzekł, nie czekając na lepszą sposobność, zbliżając się do ciała chłopaka, tak iż dzieliła ich już tylko przestrzeń kilkunastu centymetrów.

Drake wyczuwał bijący od niego chłód, wymieszany z czymś jeszcze, czego nie był w stanie zidentyfikować i odpowiednie nazwać. Sprawiał wrażenie półżywej, lecz bardziej żywej istoty. Dokładnie tak, jak stojący obok młody krwiopijca.

– Mnie nie musisz, ale... – Zamilkł na moment odrywając oczy od jego twarzy i przenosząc je na tonący w deszczu krajobraz.

Oboje byli już cali mokrzy, ale żaden z nich nie pomyślał, żeby znaleźć zadaszenie, pod którym mogliby się ukryć.

– ...uważaj na to, co mówisz, do kogo mówisz i co myślisz. Jeśli coś planujesz, planuj to po cichu, nieświadomie i spontaniczne. Jeśli coś robisz to w ostatniej chwili podejmuj decyzję. Jeśli o czymś myślisz staraj się to ukrywać...

– To groźby?

– Raczej wskazówki. Ta wojna kiedyś musi się zakończyć. Tylko jeden z was może odnieść zwycięstwo. Mam nadzieję, że wygra lepszy.

Gabriel odwrócił się na pięcie i odszedł, znikając za tyłami budynku.

Drake stał w osłupieniu. Słowa poświęconego mroku wampira nie tyle zaskoczyły go, co zszokowały, wprawiły w niemałą konsternację. Nie ufał temu mężczyźnie. Wiedział, że jego posłuszeństwo wobec Neda, mrocznego pana przerastało wszystko inne. Nie było na tym świecie drugiej takiej osoby, czy istoty, której mógłby być poddany. Drake czuł, że łączyła ich specjalna więź. Taka jaka kiedyś spajała go z ukochaną siostrą.

Czasem zastanawiał się kim był ów mężczyzna? Jaki dar posiadał, że aż tak go poważano? Na pewno budził strach i szeroki posłuch wobec kanalizacyjnej kliki i najbliższych sługusów Neda. Drake nie obawiał się kolesia. Mógł go załatwić pstryknięciem palców. Dostrzegał, wyczuwał jego obawy, powściągliwość. Mimo to – pokonując wewnętrzne bariery – zmusił się do rozmowy z nim, stawiając niejednoznaczne warunki.

Chłopak prychnął pod nosem, ocierając z czoła spływające krople. Nie pozwoli zastraszać się ponownie. Sam zadecyduje, kiedy sięgnie po szkatułę i uwolni na świat cały jej potencjał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro