2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak jak poprzednio przepuścił ją przed siebie, ale zanim to uczynił, wysunął się lekko do przodu z zamiarem otworzenia przed nią szklanych drzwi. Zapomniał tylko, iż we współczesnym świecie istniało takie wspaniałe urządzenie, cud nowoczesnej techniki, określany mianem automatycznych drzwi przesuwanych.

Wyciągnął dłoń w poszukiwaniu klamki, ale szybko ją cofnął, gdyż wrota ustąpiły przed nimi, wpuszczając do wnętrza podmuchy zimnego powietrza. Poczuł, jak brunetka skuliła się, a w jej żyłach szybciej przepływała krew. Włożyła siateczkę z zakupami do małego, różowego plecaczka w kwiatki i wyciągnęła z niego ładną, plecioną czapkę, z małym, zabawnie wyglądającym pomponikiem. Naciągnęła ją na uszka, patrząc z podziwem na wysokiego bruneta, który w rozpiętej kurtce, bez czapki, czy szalika dzielnie przemierzał oświetloną mnóstwem neonów uliczkę. Zapewne dbał o ułożenie, zawsze idealnie nastroszonej fryzury – sądziła, iż był to główny powód, dla którego nie pokusił się jeszcze o założenie ciepłej, ochronnej czapki.

W skupieniu i milczeniu począł przeszukiwać kieszenie, szukając małego kluczyka z dużym breloczkiem w kształcie czaszki oraz z tym, który otrzymał od nieznajomej pary z Polski. Gdy nachodziły go pesymistyczne myśli, trudne chwile wisiały nad nim, niczym burzowe chmury, zwiastujące nadejście tornada, patrzył na niego, odczytywał na głos, lub w myślach znajdujący się na nim napis, po czym po prostu czuł się lepiej. Wydawało mu się, że każdy potrzebował czegoś takiego, co sprawiało, że mógłby zapomnieć o tym, co złe, smutne. On odnalazł już swoje szczęśliwe talizmany.

Jeden z nich wytrwale, bez żadnych oznak przymusu, podążał zaraz po jego prawicy, rozszerzając oczy i usta ze zdumienia. Grupka czających się w rogu meneli oddaliła się nieco, widząc zbliżającego się chłopaka i jego towarzyszkę. Zmierzyli dziewczynę od stóp do głów, nie odważając się jednak uczynić ani jednego kroku w jej stroną, aby poprosić o kilka drobniaków na ciepły posiłek (czytaj alkohol). A wszystko za sprawą Drake'a. Jak to dobrze, że w tej sytuacji miała go przy swoim boku. Z nim czuła się o wiele pewniejsza siebie i bezpieczniejsza. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem kilku, ukrytych w cieniu, nieprzyjaznych typków, a następnie przeniosła je na wysokiego bruneta, który otworzył drzwi po stronie pasażera i uroczym, bardzo eleganckim ruchem, zapraszał ją do środka.

– Bardzo zimno. Wskakuj. Ogrzejesz się wewnątrz – posłał jej może trochę nieporadny, za to przemiły i przecudny uśmiech, który czynił go jeszcze atrakcyjniejszym.

I jak tu odmówić takiemu przystojniakowi?

Zadała sobie to pytanie w myślach, rozkoszując się ostatnim słowem – gdyby tak mogła określać go mianem swojego własnego, personalnego przystojniaka. To by było coś.

Bez cienia sprzeciwu usiadła na fotelu, a Drake zamknął za nią drzwi. Spakował do bagażnika zakupy i po chwili już znajdował się w samochodzie, tak blisko iż czuła te zmysłowe, orientalne, męskie perfumy. Sięgnął do schowka, bezwiednie ocierając dłoń o jej kolano, wywołując przy tym niespodziewane, elektryzujące dreszcze na plecach i w dolnych partiach brzucha. O czym ona w ogóle myślała? Jakież niegodziwe myśli przelatywały teraz przez jej głowę?

– Chcesz gumę? – zapytał jakby nigdy nic – odwodząc jej uwagę od nierealnych, wykreowanych przez umysł marzeń – wyciągając w jej stronę małą paczuszkę z gumami.

– Chętnie – nie odczuwała większej ochoty na gumę, ale szybko przystała na jego ofertę. Nie chciała sprawić mu zawodu, czy przykrości. W takich chwilach, jak ta, czuła, że mogłaby zrobić dosłownie wszystko tylko, żeby był zadowolony, szczęśliwy i by znów na jego twarzy zagościł ten subtelny, aczkolwiek prawdziwy, drobny uśmiech.

– Bardzo ładny samochód – pomyślała, że powinna pochwalić jego pojazd. Przecież zasługiwał na sporą uwagę.

Bogato wyposażone wnętrze, pięknie wysprzątane, tylko prosiło się o to, żeby ktoś je wreszcie zauważył i docenił. Czuła, że Drake musiał bardzo dbać o ten samochód, zresztą wcale mu się nie dziwiła. Gdyby sama posiadała tego typu środek transportu, również starałaby się, żeby zadbać o niego jak najlepiej.

– Dziękuję. Zapnij pasy. Ten samochód to bestia z wariackim przyspieszeniem – uśmiechnął się w ten rozbrajający sposób, który dał Karinie do zrozumienia, iż nie miała się czego obawiać.

– Szkoda tylko, że nie wiedzieliśmy, że masz urodziny. Też podarowalibyśmy ci jakiś prezent. Ale nie martw się. Zrekompensujemy ci to w jakiś sposób.

– Bardzo dziękuję za chęci, ale ja naprawdę nie przyjmę od was żadnego prezentu – Zanim jeszcze odpalił samochód, przekręcił się w fotelu, kierując ciało i głowę w jej kierunku, patrząc jej prosto w zaszklone oczy. – Wiele dla mnie zrobiliście. Wasza przyjaźń i obecność jest dla mnie najlepszym podarkiem na świecie. Niczego więcej nie chcę. Także przekaż Chrisowi, że jeśli zacznie coś kręcić na boku, to będę musiał sobie z nim konkretnie porozmawiać – zaśmiał się, lecz w tym dźwięku nie wychwyciła ani jednej nuty złości, czy podenerwowania.

Może wciąż zachowywał się wobec niej trochę powściągliwie, ale przynajmniej starał się, jak mógł, żeby zaszczycać jej osobę całkiem przyjemną i miłą rozmową.

– Chyba nie dasz się przekonać – zerknęła na niego z boku, unosząc jeden kącik ust ku górze.

Chłopak jedynie pokręcił przecząco głową, po czym przekręcił klucz w stacyjce. W tym samym momencie poczuła lekkie drżenie, aż włosy na skórze stanęły jej dęba. Wyczuła tę chwilę. Maszyna budziła się do życia, przygłuszając swym warkotem lekkie podmuchy, pieszczącego wiatru.

Według wcześniejszych instrukcji przekazanych jej przez bruneta, zapięła pas i poprawiła go na sobie, by poczuć jeszcze większy komfort podczas jazdy.

– Dokąd jedziemy? – Drake zagadnął, naciskając palcem na jakieś małe urządzonko w czarnej obudowie, chyba – a raczej na pewno - był to GPS.

– Catford, dzielnica Lewisham – rzekła pospiesznie, nie każąc mu czekać ani jednej sekundy. Zwłoka nie odgrywała tutaj żadnej znaczącej roli. Podała chłopakowi jeszcze ulicę i numer domu, po czym ruszyli w trasę, przy akompaniamencie cichej, dźwięcznej muzyki dochodzące z przyciszonego radia.

– Dam znać tacie, że nie musi na mnie czekać – poinformowała pogodnie, ocieplając swym uśmiechem wnętrze jeszcze nienagrzanego samochodu.

– Jasne. Koniecznie – przekręcił jedno pokrętełko, nacisnął guziczek, czując wszechogarniające, wypływające ciepło. Mimo tego, czuł, jak drętwieją mu palce. Nie podejrzewał jednak, by głównym powodem takiego stanu rzeczy było zimno, raczej skłaniał się ku innym przesłankom.

Dziewczyna zapatrzona w ekran niewielkiego urządzenia, w skupieniu wystukiwała coś na dotykowej klawiaturze, tworząc wiadomość o nieznanej dla Drake'a treści. Pomiędzy ich dwójką zapanowała niezręczna cisza, raz na jakiś czas mącona przez ledwo słyszalne odgłosy dochodzące z radia oraz dźwięk klaksonów i przejeżdżających samochodów. Jeszcze nie przyzwyczaił się do takiej bliskiej obecności drugiego człowieka, co gorsza do obcowania z nim – ale wszystkiego w życiu można było się nauczyć, przynajmniej tak twierdzili inni, próbowali go do tego przyzwyczaić, namówić. Skłonić do porzucenia tarczy, którą odgradzał się od żywych istot, chroniąc się przed ich własnym zdaniem, przekonaniami, osądami.

Brunetka zakończyła pisanie wiadomości, po czym włożyła telefon do plecaka, ulokowanego na zgrabnych, aczkolwiek solidnych kolanach (nogi dziewczyny nie należały do najszczuplejszych, co czyniło ją jeszcze atrakcyjniejszą w oczach młodego wampira). Nie odzywała się, lecz Drake miał wrażenie, iż podejmowała usilne próby, aby wymyślić temat, na który mogliby zacząć dyskutować. Rzeczywiście, panująca między nimi cicha sfera stawała się coraz bardziej krępująca i uwierająca, niczym pasek bielizny w rowku tyłka.

Chłopak bezmyślnie podrapał się po głowie, jedną dłonią trzymając za kierownicę, a Karina zaczesała kilka kosmyków, opadających jej na czoło i policzki, przygładzając je i poprawiając ich ułożenie. Niestety, czapka nie najlepiej wpływała na ich kondycję oraz ogólną prezencję. Dlaczego akurat w takim momencie musiały uwziąć się i mimo wewnętrznych błagań i skomleń, oklapnąć jak pierza kury po deszczu? Nie znosiła tych płonnych nadziei i idealnych kobiet na mijanych przez nich bilboardach. Z zamyślenia i ogólnego skonsternowania wyrwał ją dźwięk przychodzącego sms'a. Pospiesznie odczytała wiadomość od rodziciela, którego treść nie wyrażała zadowolenia z powziętej przez nią decyzji. Chyba wciąż, pomimo jej usilnych, niezliczonych próśb przekonania go do własnej racji, nie ufał jej, a raczej osobom, które w każdej chwili – nawet teraz – mogłaby napotkać na ulicy.

– Ojciec bardzo martwi się o ciebie – Brunet w końcu się odezwał, brzmiąc trochę tak jakby dopiero co powrócił myślami na ziemię. Mocno zaciskał palce na kierownicy, nie luzując uchwytu, przylegając szczelnie plecami do oparcia fotela. Podniesiona wysoko głowa, bystre, skupione oczy wpatrywały się w przestrzeń przed pojazdem, przeczesując wzrokiem okolicę, w której się znaleźli – znajomą okolicę.

Dziewczynie mogło się zdawać, że skupiał się na trasie i na poleceniach wydawanych przez głos dochodzących z małego, prostokątnego urządzenia – jednak prawda na temat jego zachowania była nieco odmienna w swej naturze i niestety podłej istocie.

– Tak. Nie zaprzeczę. Zawsze był nadopiekuńczy, ale ostatnimi czasy, po moim wypadku stał się bardzo nerwowy. Nie pozwala mi nigdzie wychodzić samej. Sądzi, że potrzebuję ciągłej opieki. Ta sytuacja okropnie mnie męczy, ale nie mam odwagi powiedzieć mu, że nie musi się tak o mnie martwić. Przecież nic takiego się nie stało... Przeżyłam... – wypowiadając ostatnie słowo, głos jej zadrżał, a powieki opadły, przysłaniając błękitne, nasycone blaskiem ulicznych lamp, tęczówki. Iskra szczęścia i zadowolenia ulotniła się gdzieś, zostając zepchnięta na dalszy plan przez żal i wzmagające w jej umyśle rozgoryczenie.

Dostrzegł to drżenie zaczerwienionych od mrozu, szalejącego na zewnątrz pojazdu i ochronnej pomadki, ust. Próbowała to ukryć, stłamsić w sobie. Walczyła, chcąc za wszelką cenę pokazać, jak bardzo mogła być silna. Mogła być, gdyż w realnym świecie nie była i kogo chciała oszukać, zwieźć? Osobę, która znała ją od urodzenia, dosłownie od pierwszego dnia na tym świecie? Nigdy jeszcze nie przewartościowała własnych umiejętności, lecz w tym przypadku tak bardzo pragnęła być twardą, już nigdy więcej nie odczuwać tego strachu.

Podniosła wzrok i spojrzała na twarz kolegi, tak inną w wyrazie od tej, którą miała przyjemność oglądać wcześniej. Chcąc nie chcąc jej oczy w pierwszej kolejności powędrowały na tę bladą, gładką, idealnie ukształtowaną przez życie i czas, twarz. Oczekiwała jakiejś reakcji z jego strony, ale nie doczekała się żadnej. Chyba przeceniła empatyczne możliwości, które być może gdzieś tam głęboko w nim tkwiły, ale blokowało je coś znacznie potężniejszego, ohydniejszego w swej postaci.

Spiął nerwowo wszystkie mięśnie, nawet te na głowie i twarzy. Przełknął powoli bardzo lepką, niesmaczną ślinę, wcale nie nawadniając jamy ustnej. Miał wrażenie, że połyka piasek, zamiast wodnistej mazi. Znieruchomiał wewnętrznie, powstrzymywany przez okrutnie duże, przybierające na rozmiarach i wadze poczucie winy. Ciągle się zastanawiał, dręczyła go ta kwestia, jak wyglądałoby jej życie, kim byłaby teraz, gdyby nigdy go nie poznała? Gdyby on nigdy nie pojawił się, nie wkroczył do jej życia? Nie wepchnął się do niego, rozpychając się na wszystkie boki, depcząc solidną, spokojną, niezakłóconą podstawę wspaniałej, nienaznaczonej przez cierpienie i trudy egzystencji?

– Poza tym słyszałam, że policja już prawie schwytała tego mężczyznę. Mam nadzieję, że otrzyma zasłużoną karę... – kiwnęła głową, jakby sama chciała upewnić się co do ważności wypowiedzianych przez siebie słów.

Minęli jedno z głównych skrzyżowań, zatrzymując się przed sygnalizacją świetlną i przejściem dla pieszych. Akurat powstrzymało ich czerwone światło, a także grupka kilkunastu mieszkańców, bądź turystów, którzy właśnie przygotowywali się do przejścia na drugą stronę ulicy. Kilkoro z nich, z podziwem i zaciekawieniem, wymalowanym na zaczerwienionych od zimna twarzach, zwróciło uwagę na wściekle czerwony samochód, który posłusznie zatrzymał się zaraz przed białymi pasami. Jeden z chłopców, mógł być w nastoletnim wieku, ale nie starszy od Drake'a, czy Kariny, wyciągnął z kieszeni telefon, po czym starając się jak najdyskretniej, wykonał zdjęcie. Chyba jednak nie udało mu się uzyskać zadowalającego efektu, ponieważ odszedł wraz z innymi z zniesmaczoną miną.

Światło wreszcie przemieniło się na zielone, a brunet ruszył z miejsca z piskiem opon. Rzeczywiście pojazd posiadał naprawdę niesamowite przyspieszenie wpychające w fotel. Karina nie gustowała w tego typu środkach przemieszczania się, ale przecież nie mogła narzekać. Taka myśl nawet nie przeszła przez jej głowę, co on wówczas mógłby sobie o niej pomyśleć? A widać, że ewidentnie długo nad czymś rozmyślał i zastanawiał się. Badał nieznane, niedostępne dla dziewczyny obszary, lecz nie przeszkadzała mu. Uszanowała to, dlatego siedziała cicho, dopóki nie zabrał ponownie głosu.

– Nienawidzisz go? – Znużenie i coś na kształt przygnębienie odbiło się echem w zachrypniętym głosie młodego chłopaka. Wciąż nie odrywał oczu od jezdni. Wodził wzrokiem za innymi samochodami, rozglądał się po budynkach, a wszystko po to, by tylko zachować odpowiedni dystans, żeby przypadkowo nie spojrzeć brunetce w oczy i zobaczyć tam, że nie mylił się. Że odpowiedź na zadane pytania brzmiała tak. Nienawidzę go. Nienawidzę ciebie, ponieważ to ty jesteś sprawcą wszystkich moich cierpień. Tego psychicznego bólu, którego nigdy nie wyrzucę ze swojej głowy.

Poczuł ucisk w okolicach klatki piersiowej. Mimo dewastującego wnętrze żalu i poczucia winy, jego twarz pozostawała chłodna, niedościgła, niezmienna. Twarda, niczym skała i zimna, jak lód. Brunetka zmarszczyła brwi, aż na jej gładkim dotąd czole ukazały się dwie fałdki. Westchnęła, układając w głowie słowa, rozpierzchnięte słowa, dobierając je w taki sposób, aby później nie musiała ich żałować. Ileż to razy zastanawiała się, myślała nad tym, co powiedziała, do kogo, w jaki sposób. Nie znosiła tych chwil, dlatego też postanowiła, iż najpierw dobrze coś przemyśli, zanim odważy się wypowiedzieć pewne słowa na głos.

Przeciągająca się cisza nie działała na jej korzyść. Drake spoważniał. Zdjął jedną rękę z kierownicy, lokując ją na swoim kolanie. Sprawiał takie wrażenie, jakby zaraz chciał stamtąd uciec, ale jak? Przecież prowadził samochód!?

– Chyba powinnam. Moje życie trochę się zmieniło, ale z drugiej strony... nie znam tego człowieka. Nie mam pojęcia, co motywowała go do tego typu działań, ale raczej nie było to nic przyjemnego. Nie chciałabym znaleźć się w jego sytuacji...

– Bronisz go? – wychrypiał, a jego dłoń zataczała małe kręgi na kolanie.

Dziewczyna dostrzegła ten gest, zdając sobie sprawę, że jej przyjaciel chyba nie czuje się najlepiej.

– Nie. To nie tak. Nie bronię go, ani też nie umniejszam skali jego czynów. Chciałam tylko powiedzieć, że nie mogę go osądzać. Nie jestem sędzią, ani co najważniejsze Bogiem. Ten człowiek popełnił wiele błędów i nie wątpię w to, że odpowie za nie już wkrótce. Tutaj przed sądem, później w niebie przed Bogiem. Smutno mi jedynie z powodu tych kobiet. One nie miały tyle szczęścia, co ja. Nikt nie jest w stanie przywrócić im życia, zrekompensować tę stratę ich rodzinom. Myślę, że to jest w tym wszystkim najgorsze.

– Mówisz o tym potworze, jak o człowieku...? – wyrzucił, a raczej wypluł te słowa z ogromną odrazą, jadem, który jeszcze nigdy nie wychwyciła w tonie jego głosu. Niebywałe, jak człowiek potrafił się zmieniać, w tak krótkim czasie przeistoczyć się w opryskliwego gada.

Jeszcze nie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć czego mogła się po nim spodziewać. Bała się, że złość, którą w sobie nosił, z jakiegoś nieznanego jej powodu przekieruje w jej stronę. Wstrzymała oddech, spowalniając bicie serca, co oczywiście nie uszło uwadze, czujnym zmysłom młodego wampira.

– Przepraszam, nie powinienem był... – zwrócił się do niej troskliwie, przybierając inny, bardziej łagodniejszy wyraz twarzy.

– Nic się nie stało. To, co się wydarzyło... to wciąż boli. Ciężko z tym żyć, ale nie chcę nikogo nienawidzić. Myślę, że z tym uczuciem żyłoby mi się jeszcze gorzej. Wolę się od niego uwolnić.

– A gdybyś stanęła twarzą w twarz z mordercą? Tak po prostu, bez żadnych oporów, wybaczyłabyś mu to, co chciałby ci zrobić? – nie wytrzymał. Musiał o to zapytać. Ta myśl kłębiła się, obijała o jego myśli od początku tej rozmowy.

Wcześniej nie zadawał go, gdyż obawiał się, że brunetka nie zrozumie jego intencji. W tej chwili zapewne także nie domyślała się, że próbował jej coś zakomunikować, pod prozą zwyczajnych słów. Ale co takiego? Czy w pośredni sposób starał się przekazać jej, że policja nie musiała daleko szukać? Że sprawca tego jednego nieszczęścia znajdował się w zasięgu ich wzroku, nawet chwytu? Jak zareagowałaby na usłyszane świadectwo? Czy nadal deklarowałaby chęć wybaczenia, zdolność do nie osądzania nikogo? Bardzo pragnął – całym sobą – wierzyć w te piękne, uspokajające chorą duszę słowa, ale nie poddawał się tej iluzorycznej ułudzie. Fikcji, bez dalszych perspektyw na przetrwanie. Zapadał się w odmętach fałszu i kłamstwa, które powtarzane, codziennie wreszcie stawały się najprawdziwszą prawdą, obleczoną w rzeczywistość. Krew i kości. Kości i krew. Tyle przelanej krwi w jego życiu. Spopielonych kości. Chodzący cmentarz, siedlisko umarłych, spłowiałych wspomnień i myśli.

Zamrugał gwałtownie powstrzymując wzbierający potok łez. Dziewczyna wzruszyła szczupłymi ramionami, wbijając wzrok w oświetlone bloki i sklepy, które mijali.

– Ja... – szepnęła, lecz on jej przerwał, czekając na ten moment całą wieczność.

– Ja nie potrafiłbym – rzekł wyraźnie, bijąc się z własnymi myślami, tocząc walkę, w której milczenie, bądź słowa odnosiły sławetne zwycięstwo.

Batalii, takich jak ta, toczył bardzo wiele w swym życiu, lecz nigdy tak ciężkiej i wyczerpującej, gdyż zależało mu. Na wysłuchaniu, ale przede wszystkim na zrozumieniu pałającego w nim gniewu, przysłoniętego przez strach. Strach przed samym sobą.

– Nie potrafiłbym wybaczyć. Nigdy. Podziwiam cię za to, że potrafisz się temu przeciwstawić. Walczyć z tym uczuciem. Musisz być bardzo silna.

Komplementy ulatujące z jego ust, rozgrzewały, będąc słodkim miodem, uspokajającym środkiem na skołatane serce. Ale pierwsza część jego wypowiedzi stanowiła dla niej swego rodzaju ciężar, wywołujący smutek. Nie znała dobrze jego przeszłości, w której zapewne leżało rozwiązanie, wszelkich możliwych zagadek, które po sobie pozostawiał.

– Nie wiem, czy jestem silna. Mam po prostu kochających rodziców i dobrych przyjaciół, którzy mnie wspierają. Naprawdę, nie potrzebuję niczego więcej do szczęścia. Być może ten człowiek był nieszczęśliwy. Podejrzewam, że gdyby był szczęśliwy, nigdy nie zrobiłby tego, o co teraz się go oskarża – westchnęła, odpychając ciężar rozmowy na opuszczone tory.

Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy - no bo skądże mogłaby o tym wiedzieć – ile prawdy zawierały jej słowa. To wyznanie, uderzyło go z taką mocą, iż ledwo zdołał powstrzymać nagły odruch, chęć puszczenia kierownicy, zatrzymania się i opuszczenia pojazdu. Obawiał się tej prawdy, ona prześladowała go w każdym przeżywanym przez niego momencie. Westchnął krótko, ponownie skupiając zatroskane spojrzenie na jednym z pasów. Minęli już tyle budynków, świateł, skrzyżowań i ulic, zbliżając się do celu. Będąc już bardzo blisko, bliżej niż kiedykolwiek w życiu.


💎💎💎

Podróż do domu dziewczyny zajęła im dobre trzydzieści minut drogi – w porywach do dwudziestu pięciu, gdyż Drake wiedział kiedy mocniej nadepnąć na pedał gazu, a kiedy wstrzymać się przed tym działaniem. Policyjne skutery mogły czaić się za każdym zakrętem, ukryte za stacjonującymi w pobliżu samochodami. Taka to była technika, przebiegłych i sprytnych niczym lisy, funkcjonariuszy.

Żadne z nich nie spostrzegło, ani nie odczuło, jak czas szybko umknął pozostawiając za sobą jedynie czarne, atramentowe niebo, chłodne powietrze oraz sztuczne światła, okalające swym blaskiem rozpościerające się wzdłuż jezdni, chodniki.

Brunet ostrożnie zaparkował samochód przy jednym z krawężników, bardzo blisko domu koleżanki, wręcz pod samą furtką, tym samym sprawiając jej ogromną przyjemność i poczucie wyjątkowości, no bo przecież nie codziennie miało się okazję spędzić tyle czasu z najprzystojniejszym chłopakiem w całej szkole, w całym Londynie i na całej ziemi.

Gdy spoglądała na tę zaciętą twarz, wargę, którą przygryzał, patrząc w lusterka, aby przypadkiem nie zarysować, czy nie zahaczyć kołem o nie daj Boże wystający z ziemi patyk, kamień, albo śmiecia (w Londynie wszystko mogło być możliwe, a Drake jako istota nadnaturalna dawał wiarę najróżniejszym dziwom), niespokojne, skąpane w błogim uczuciu serce, wykonywało kilka mocniejszych uderzeń, by następnie podskoczyć i wykonać niezwykły piruet przy akompaniamencie klasycznego, krwistego szumu, rozbrzmiewającego w uszach. Czuła, jak się rumieni, ale to głównie z tego powodu, że nie mogła przestać gadać. Drake stał się bardzo milczący, zaraz po tej ciężkie rozmowie i dziwnych pytaniach, które jej zadał. Wyglądał na niepocieszonego, zmęczonego, może nawet trochę zestresowanego. Chciała mu jakoś pomóc, dlatego też przerzuciła rozmowę na inne, w jej mniemaniu bardziej przyjemniejsze tory.

Rozmawiali o szkole, o przyjaciołach, o imprezie, a nawet wspominali wspólny wypad do Winter Wonderland'u i zdobycie przez Drake'a pluszowego jednorożca, którego zresztą bez żadnego wahania podarował dziewczynie. Brunetka jeszcze raz pięknie podziękowała, trzepocząc rzęsami (co wywołało zmiękczenie jednych obszarów jego ciała i stwardnienie innych w tym samym czasie), a następnie zacisnęła usta w wąską kreskę.

– Tutaj mieszkam – odezwała się po chwili, zagłuszając panującą wokół nich, dziwną, niecodzienną ciszę, zdającą się być nie na miejscu w obecnej sytuacji.

Drake wyjrzał przez okno, bacznie przyglądając się niewysokiemu budynkowi, który miał okazję, oglądać już wcześniej. Prezentował się całkiem okazale i wytwornie. Czerwona cegła gryzła się z rozlewającą wokół ciemnością. Natomiast czarny dach idealnie z nią współgrał. Białe obramowania wokół okien i drzwi przyciągały wzrok zmuszając do jak najdłuższego przyglądania się im. Bez dwóch zdań, porażały niesamowitą bielą, odznaczającą się dziwną jasnością w tych ciemnościach.

Za metalowym, pomalowanym czarną farbową ogrodzeniem znajdował się niewielkich rozmiarów ogródek, w którym wzdłuż alejki prowadzącej do frontowych drzwi, posadzono niewielkie, ozdobne krzewiki, teraz troszeczkę przykurczone i zmarznięte przez panujące na zewnątrz niskie temperatury. Po lewej stronie od bramy, znajdował się półokrągły skalniaczek, otoczony gładkimi, mieniącymi się w świetle solarnych lampek, kamieniami. Szkoda, że nie mógł pooglądać osłoniętych przed mrozem kwiatów i innych roślin, za dnia. Na pewno o wiele lepiej prezentowały się ich walory.

Gdy omiótł już wzrokiem cały dom brunetki oraz obszar przed nim, a także sąsiednią okolicę (na domiar wszystkiego sąsiednie domy prezentowały się całkiem podobnie, z tą różnicą, że niektóre z nich porastał bluszcz, bądź zbudowano je z jaśniejszej cegły), powrócił wzrokiem na twarz swej rozmówczyni.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, zakładając pojedynczy kosmyk za ucho, a następnie ulokowało spojrzenie na złączonych ze sobą kolanach.

– Może wejdziesz na chwilę? – zapytała nerwowo łapiąc się za jedno kolano i pocierając je.

Milczenie starszego kolegi bywało czasem uciążliwe i nurtujące. Nigdy nie wiedziała, nie potrafiła rozgryźć, co też takiego czaiło się pod tą górą gęstych, czarnych włosów. Chłopak lekko wzdrygnął się, niczym wyrwany z transu. Zerknął na koleżankę rozszerzonymi oczami, wyglądając na bardzo zaskoczonego tym pytaniem. Zważywszy na to, że nikt nigdy nie zapraszał go do własnego, w dodatku rodzinnego domu (no bo któż stawał twarzą w twarz z zagrożeniem. Tylko szaleniec!), poczuł się nieco nieswojo i niekomfortowo, co wynikało z faktu, iż do końca nie wiedział, jak powinien zachować się w tej sytuacji. Postanowił, że posłucha swych dwóch wiernych doradców; mózgu oraz serca – o ile w ogóle je posiadał.

Pierwszy zakrzyknął rozum, zaklinając go na wszystkie świętości i grzeszności tego świata, aby nie poddawał się zgubnym, płochym uczuciom, gdyż w dłuższej perspektywie będzie tego żałować. Tak jak zresztą większości decyzji, jakie podjął w swoim życiu. Drugi doradca – czyli serce obrało łagodniejszy ton, zupełnie inny od tego, którego słuchał przez większą część dręczącego go żywota. Ono pragnęło tego kontaktu, błagało, by się zgodził. Wystarczyło wyrzec jedno, krótkie słowo, tym samym spędzając dodatkowy czas w towarzystwie niebiańskookiej brunetki. Płonął od wewnątrz, rozdarty pomiędzy tym, czego pragnął, a tym co podpowiadał mu ten głupi narząd ulokowany w głowie, manipulowany przez strach.

– Chciałabym odwdzięczyć się za podwózkę.

Drake pokiwał głową, wciąż nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Nagle przed jednym z domów zapaliła się lampka. Kobieta w średnim wieku, o jasnych oczach i ciemnych, upiętych włosach, wyłoniła się zza ściany, podążając z założonymi na piersiach rękoma (miała na sobie tylko długi, rozciągnięty sweter) w kierunku bramki.

Gdy znalazła się poza obszarem własnego ogrodu, ciemnooki wampir zauważył, iż właśnie zbliżała się w stronę jego samochodu, uśmiechając się serdecznie. Usta Kariny rozszerzyły się, przybierając kształt banana. Przybyła nieznajoma zapukała w boczną szybę, a następnie pomachała otwartą dłonią. Drake poczuł się, jak jeden z uczestników głupiego, brytyjskiego teleturnieju, w którym punkty zdobywa się za wysoki iloraz idiotyzmu.

Zsunął szybę wpuszczając do wnętrza nagrzanego samochodu, zimne, styczniowe powietrze. Karina wychyliła się zza ramienia chłopaka, zwracając się bezpośrednio do kobiety.

– Cześć mamo.

Ciemnowłosa odetchnęła z ulgą, odgarnując opadający jej na czoło włosek.

– Cześć słoneczko. Tak się martwiłam. Nie byłam do końca pewna, czy to wy... – zerknęła szybko na zmieszaną twarz Drake'a. – Dobry wieczór. Pan Townshend jak mniemam. Kolega z klasy mojej córki, prawda? Jestem Lorrien – stwierdziła fakt, który niezaprzeczalnie był prawdą, zmuszając Drake'a do uczynienia jednej, prostej sekwencji, a mianowicie pokiwania głową.

Był tak oszołomiony, iż ledwo kodował dochodzące do niego informacje.

– Jestem panu bardzo wdzięczna za to, że zechciał pan podwieźć moją córkę prosto do domu. Proszę pozwolić, że odwdzięczę się za ten miły gest. Zapraszam na kolację. Przyrządziłam pieczeń wieprzową w cieście.

– Super! – Karina krzyknęła entuzjastycznie, oblizując usta.

Ta pieczeń pewnie musiała smakować nie najgorzej i zapewne brunet zacząłby rozmyślać nad jej smakiem, gdyby nie fakt, iż kompletnie nie wiedział co uczynić w tej sytuacji. Głupio było mu odmówić, nie zamierzał zranić niczyich uczuć, zawieść ich oczekiwań. Znalazł się pomiędzy przysłowiowym młotem, a kowadłem. Niestety wciąż niepewność i strach były tymi, które kierowały jego życiem i kazały mu podejmować (lub nie) pewne wybory. Postukał palcem w kierownicę, spuszczając nieśmiałe spojrzenie.

– Nie chcę przeszkadzać – rzekł potulnie, czując jak ulega i podporządkowuje się kobiecej woli.

– Nawet tak nie myśl. Z ogromną chęcią zapraszamy cię pod nasz dach. Mama jest bardzo gościnną osobą.

– Dziękuję kochanie, nie zaprzeczę – Matka Kariny zaniosła się gromkim śmiechem, wybudzając ze snu, sąsiednie zwierzątka, jak zawsze czujne, gotowe, czatujące na posterunku. – W dodatku przygotowałam już tyle jedzenie, szkoda, żeby się zmarnowało prawda? Na pewno jesteście głodni.

Ta dobra kobieta miała rację. Odczuwał głód. Przed wyjściem z domu nie zdążył zjeść. Nie sądził, iż napotka w sklepie koleżankę i zaproponuje jej podwózkę do domu – to przecież całkiem nie w jego stylu. Ale trudno. Życie nie zawsze układało się tak, jakbyśmy tego chcieli. Matka brunetki wydawała się być bardzo troskliwą osobą, potrafiącą rozpoznać czyjeś potrzeby, odczytywać emocje. Obawiał się, że te niespotykane, błękitne oczy przenikną jego ciało i duszę na wskroś, docierając do najczarniejszych zakamarków, zakurzonych, ukrytych przed zewnętrznym światem.

– Zgódź się – Karina położyła smukłą dłoń na jego przedramieniu, obdarzając go niezwykłym ciepłem i odwagą, jakiej jeszcze nigdy w sobie nie odkrył.

– Dobrze – szepnął, patrząc dziewczynie prosto w oczy, a następnie skierował swą lekko powściągliwą twarz w stronę stojącej przed jego drzwiami kobiety. Wysiadł z pojazdu, mierząc się z uważnym, a zarazem zainteresowanym spojrzeniem matki Kariny (jak on nie znosił tego typu spojrzeń), po czym okrążył auto i otworzył drzwi przed brunetką.

Ciemnowłosa kobieta westchnęła zachwycona, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Dziękuję za zaproszenie – Wreszcie odważył się na te słowa.

Kobieta machnęła ręką.

– Nie masz za co dziękować mój drogi. Chętnie poznam nowego kolegę mojej córki. Karinka dużo o panu opowiadała.

– Mamo daj spokój... – Niebieskooka jęknęła, trzymając się blisko bruneta, nie odstępując go na krok. Może przeczuwała, iż mógłby zaraz stamtąd czmychnąć?

– Oj skarbie, to chyba nic złego – Szatynka zaśmiała się jeszcze raz, po czym uchyliła metalową bramkę. Weszła po schodkach, łapiąc za klamkę, ale zanim to uczyniła, wewnątrz domu, zaraz za drzwiami rozległo się głośne warczenie, a następnie szczekanie i drapanie. – Co się dzieje z tym psem!? – wrzasnęła poirytowana, lecz w tym nagłym wybuchu, wybrzmiało coś jeszcze – niespotykany strach, także wstyd, jego podłe, brzydkie oblicze, które skrupulatnie ukrywała.

Karina dołączyła do rodzicielki, motywowana chęcią zapobiegnięcia nadarzonej sytuacji. Podążający za nią młody wampir stanął, jak wryty, jakby właśnie zapomniał o zdolności chodzenia. Ktoś mógłby pomyśleć, iż niespodziewany atak zwierzęcia wystraszył go, doprowadził do paraliżu mięśni, ale powód jawił się trochę inaczej. Ten pies wcale nie był taki głupi. Gdyby tylko potrafił mówić w ludzkim języku już dawno zdradziłby tożsamość mrocznego napastnika.

– Nutelka, to tylko ja i... – Dziewczyna nie zdążyła dokończyć zdania, futrzasty psiak o czekoladowej sierści wyskoczył z pomiędzy drzwi, a ściany, niczym wystrzelony z karabinu pocisk i z rozwartym, pełnym długich, zapewne ostrych zębów, pyskiem skoczył na Drake'a.

Dziewczęcy krzyk rozdarł powietrze, nie powstrzymując zwierzęcia przed zaplanowanym atakiem.

Brunet uskoczył w bok i wtem wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Pies odbił w bok, cicho skomląc i jęcząc, wybiegając na ulicę, pędząc na złamanie cienkiej szyjki, ginąc w odmętach odległych ciemności.

– Nutelka! – zawołała kobieta zbiegając po schodkach. – Przepraszam. Nie wiem, co w nią wstąpiło. Ona nigdy się tak nie zachowywała. Nic ci nie jest – podeszła wystraszona do Drake'a, lustrując go troskliwym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku.

– Dobrze. Karinko wejdźcie do środka. Zastaw wodę na herbatę i wstaw pieczeń do piekarnika. Ja pójdę jej poszukać. Na pewno nie uciekła daleko. Wrócę, jak tylko ją znajdę – Kobieta mówiła w biegu, oddalając się od dwójki nastolatków, idąc tą samą trasą, którą wcześniej obrał pies.

– Wejdźmy do środka.

Drake patrzył za odchodzącą matką Kariny. Chętnie zaproponowałby jej pomoc, ale doskonale wiedział, że nie ułatwiłby jej poszukiwań. Domowy pupilek uciekł z jego powodu, uciekał przed nim. Wyczuł go, lecz później stracił na waleczności, gdy zmierzył się z tym ciężkim, zabójczym spojrzeniem, nieludzkim, pozbawionym miłości i empatii względem drugiej istoty.

Był jej bezpośrednim zagrożeniem, uchyliła się przed tym karcącym wzrokiem, lecz z pewnością nie poprzestanie na tym. Wróci tutaj i pokaże, że to jej rewir. Że powinien stąd odejść, zostawić jej panią w spokoju. Nigdy nie obdarzy go zaufaniem, nigdy nie uzna za godnego członka tej familii. Smutne. Mimo to posłuchał prośby koleżanki i wszedł z nią do środka domu, obawiając się trochę tego, co będzie musiał uczynić, aby uspokoić nabuzowanego kundla.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro