2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

💎💎💎

Otworzył oczy, wykonując gwałtowny obrót gałek ocznych, które powróciły do naturalnego stanu osoby przytomnej i świadomej otaczającej rzeczywistości.

Klęcząca przy nim kobieta wystraszyła się, wstając na równe nogi i oddalając się od ciała o jeden krok do tyłu. Niejednokrotnie słyszała, że po śmierci człowieka, mięśnie zużywają naprodukowaną energię, wywołując konwulsyjne skurcze – rąk, nóg, a nawet wytrzeszcz oczu. Jednak w tej chwili kobieta nie zdawała sobie sprawy, że leżący nieopodal chłopak nie wyzionął jeszcze ducha – może tak wyglądał, ale z pewnością nie można było zaliczyć go do kanonu śmiertelnych ofiar.

Mimo, iż podświadomie wiedział, że podniósł powieki przez chwilę nie widział tego, co go otaczało. Jedynie słyszał dźwięki, przytłumione przez ściany utkane z zamroczenia i pulsującego bólu. Wtedy przypomniał sobie wszystko, a wspomnienia i widok Kariny, która po raz drugi mogła stracić życie (również z jego winy), podziałały na niego jak kubeł zimnej wody wylany na rozgrzaną głowę. Otworzył szeroko usta, łapiąc przepływające asfaltem, gorące i duszne powietrze. Zaciągnął się nim, najpierw prostując palce i dłonie, a później podnosząc się na nich do pozycji klęczącej.

– Proszę pana! Niech pan się nie rusza! Karetka już w drodze!

Nieznajomy głos krzyczał, prosząc i błagając, aby pozostał w miejscu. Nie słuchał go. Nie pozwolił się zwieść kolejnym podszeptom diabła. Odepchnął się od ziemi, po czym wstał i rozprostował plecy. Obraz przed jego oczami wirował, nakręcany przez korbkę umysłu, puszczany jak film z projektora.

Ludzie, samochody, budynki i wszystko, co go otaczało zamieniło się w jedną, wielką, zlepioną materię, spomiędzy której wyskakiwały czerwono-czarne pajączki i przebłyski oślepiającego światła. Postąpił kilka kroków do przodu, przechylając się na boki.

– Proszę pana! Dobrze się pan czuje!? Powinien pan tutaj zostać!

Zignorował kobiece okrzyki, łapiąc krótkotrwały kontakt z rzeczywistością. Nagle wszystko wydało mu się takie wyraźne, jakby spoglądał na świat przez nową parę odświeżonych okularów. Obrócił głowę skupiając wzrok na sylwetce brązowowłosej dziewczyny, która leżała nieopodal pasów. Wystające z kucyka włosy rozlały się po asfalcie. Kwiecista sukienka okalała jej ciało, jak biały, pogrzebowy całun, a udręczony strachem umysł spoczął na chwilę oddając się w niewolę błogiej nieświadomości.

Rozhisteryzowana blondynka kręciła się jak bączek, przechodząc z miejsca na miejsce, płacząc i lamentując, lecz gdy nieświadomie uniosła oczy i spojrzała prosto na twarz chłopaka – na jego przekrwione białka i rozszerzone źrenice – zatrzymała się w miejscu. Otworzyła blade usta, zastygając w tej pozie na kilka sekund, lecz gdy chłopak ruszył się z miejsca, odchodząc chwiejnym krokiem zdążyła jeszcze wykrzyczeć jego imię. Łzy zalały jej policzki, rozmazywały okrutny świat, w którym żyli bardzo źli ludzie – żerujący na czyimś nieszczęściu i śmierci.

Proszę pana!

Wszystko w porządku! ?

Dokąd pan idzie! ?

Proszę pana!

Panie!

Martwy!

Jak to możliwe!?

Niech się pan zatrzyma!

Wyskoczył z tłumu, rozpychając się rękoma, a ludzie rozstępowali się przed nim, umożliwiając mu swobodne przejście. Wykrzywione niezrozumieniem, szokiem, współczuciem, lub też zwyczajną ciekawością obce twarze piały bezustannie, wyśpiewując tę samą zwrotkę.

Wspomagany przez moc demona usłuchał własnej intuicji – gdyby pozostał na miejscu, mógłby dorobić się niezwykle niebezpiecznych kłopotów, które zaważyłby nie tylko na jego losie, lecz przede wszystkim całej rodziny, którą posiadał. Ocalił Karinę – spełnił swój obowiązek i spokojnie odszedł.

W oddali wyły syreny. Jedna za drugą. Ludzkie sylwetki i samochody rozmywały się na horyzoncie. Powoli oddalał się od szalonego rozgardiaszu, posuwając się ostrożnie do przodu. Trzymał się za obolałe żebra – momentami ból był bardzo silny, przyprawiając go o mdłości. Nie spodziewał się, że jego – dotychczas silne i twarde – ciało zareaguje właśnie w taki sposób. Wampiryczne zdolności osłabły z chwilą, gdy wybrał ścieżkę człowieczeństwa, nie potwora, za którego zbyt długo go uważano.

Skręcił w przysłoniętą przez ściany budynków uliczkę, wyglądającą jak przesmyk między dwoma, betonowymi głazami. Ledwo doczołgał się do kontenera, za którym usiadł, a następnie oparł plecy o zimną ścianę. Przeszył go niesamowicie silny dreszcz, rozchodzący się od lewej nogi, aż do żeber i głowy. Zamknął oczy, czekając aż rozpocznie się proces wewnętrznej regeneracji uszkodzonych komórek i kości. Coś lepkiego sączyło się pod materiałem czarnego podkoszulka, a Drake przeczuwał, że nie był to zwyczajny pot. Gdyby tylko mógł napić się odrobinę krwi – nieważne jakiej. Ludzkiej, czy zwierzęcej – jego rany zaczęłyby się zasklepiać, a kości zrastać, chociaż wiedział, że nie było to takie łatwe jeśli żyło się tak jak ludzie i pośród nich. Czuł się jak wynaturzenie, zbędny produkt ewolucji, który dokona swojego żywota w rynsztoku. Król szczurów powrócił na stare śmiecie, ponownie zagrzeje swoje miejsca. Zacisnął blade usta, skupiając się na wewnętrznym cierpieniu, które niczym czerwony kwiat rozkwitało i oplatało pnączem bólu każdy skrawek ciała – nawet tego nienaruszonego.

Nie wyczuł momentu, w którym pewna osoba znalazła się bardzo blisko, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Dasz radę wstać?

Uchylił posklejane od potu powieki, patrząc w ciemne tęczówki znajomego wampira. Chciał coś powiedzieć, warknąć, czy chociażby poruszyć głową, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Czasem wydawało mu się, że nie znajdował się na ulicy, tylko pod wodą w jakimś śmiesznym zbiorniku.

– Musisz się stąd ruszyć. Nie możesz tutaj zostać. Policja będzie przeczesywać miasto. Jeśli cię znajdą i zbadają zaczną coś podejrzewać. Chodź, pomogę ci dostać się do domu – Gabriel złapał półprzytomnego wampira pod pachy, stawiając go do pionu. Spodziewał się, że chłopak będzie sporo ważył, nie wyglądał na chucherko, ale dzięki wampirycznej sile bez problemu sobie z nim poradził. Złapał za jego zdrową rękę, kładąc ją sobie na ramionach, a sam złapał go w pasie, przytulając do swojego ciała.

Brunet ledwo powłóczył nogami, ale dzielnie stawiał krok za krokiem, wykrzywiając usta.

– Dlaczego? – wychrypiał między spazmatycznymi napadami kaszlu.

Gabriel przytrzymał go mocniej, aby chłopak się nie wywrócił. Był silny. Napinał mięśnie, walczył ze słabością, a Gabe wiedział, że mroczny demon z medalionu kierował jego ciałem, aby nie zawaliło się pod naporem bezwładnego ciężaru. Zerknął na chłopaka z ukosa, gdy przechodzili do kolejnej uliczki.

Odgłosy nadjeżdżającej karetki i radiowozów policyjnych ucichły. Wampir odetchnął w myślach.

– Pamiętasz jak mówiłem ci o Nedzie i o tym, że ostateczną bitwę wygra ten, który okaże się lepszy? – zapytał od czasu do czasu spoglądając na zamroczone od bólu oczy chłopaka.

Kiwnął głową przypominając sobie, wieczór podczas którego Jared zaatakował Karinę i jej koleżanki. Na to wspomnienie, aż krew zagotowała mu się w żyłach, wytryskując na zewnątrz rozgrzanym gejzerem.

Gabriel pomógł mu wsiąść do zaparkowanego nieopodal czerwonego suzuki, a następnie ruszył przed siebie, włączając się do ruchu, omijając stłoczoną gawiedź. Gdy oddalili się już na tyle, iż ani Isabelle, ani Jared nie mogli ich zobaczyć, ani tym bardziej usłyszeć, wreszcie odważył się powiedzieć to, co od dłuższego czasu zalegało w jego umyśle, przechodząc do nieprzyjemnego stanu rozkładu. Mógł rzecz, iż znów na nowo wskrzeszał to do życia. Odchrząknął, czując jak suchość opanowuje gardło i cały przełyk.

– Już wybrałem swojego faworyta i mam nadzieję, że nie da się ponownie złapać w tę sieć kłamstw utkaną przez Neda.

Drake obrócił leniwie głowę, patrząc z zaskoczeniem wymalowanym w oczach na mocno zarysowany policzek ciemnowłosego wampira, który w skupienie przemierzał kolejne skrzyżowania i ronda.

– Dziękuję – wyszeptał czując, iż nic więcej nie zdoła już powiedzieć.

Gabriel pokiwał głową.

– Syn Wiktora pomoże ci. Ponoć ma moc uzdrawiania. Rany szybko się zagoją. Potrzebujesz dużej ilości krwi, ale sądzę, że i ją posiadacie w zapasie...

– To jego sprawka prawda? Próbowali ją zabić... – Chłopak wychrypiał nienaturalnie suchym tonem.

Czarnowłosy spojrzał na niego, aby upewnić się, że Drake nie zaczął przeistaczać się w jakiegoś skrzeczącego potworka.

– Tak, ale udaremniłeś ich plan. Ned będzie wściekły.

– Gwiżdżę na jego wściekłość – Drake zaniósł się potężnym kaszlem, wprawiając w drganie swoje ciało i część pojazdu. Masował obolałe żebra, marząc o łóżku i dużej szklance z krwią.

– Będzie próbował odciągnąć cię od tych ludzi i zmusić do poszukiwań szkatuły.

– Nigdy jej nie otworzę – wysapał, mając wrażenie, iż jego głowa na powrót zrobiła się niezwykle ciężka.

– Jestem po twojej stronie kluczu. Cokolwiek postanowisz masz moje wsparcie. A teraz odpocznij.

Słowa czarnowłosego wampira zdawały się cichnąć, aż wreszcie przeistoczyły się w cichą linię – linię niezakończonego, pogmatwanego życia.

💎💎💎

Gdy wszedł do pomieszczenia pełniącego funkcję pokoju dla personelu od razu został poproszony o podejście przez jednego z najlepszych specjalistów w całym szpitalu, a także jego dobrego znajomego.

Doktor Huggings był mężczyzną po pięćdziesiątce z dosyć bujną czupryną na głowie w odcieniu węglowej czerni, przeplatanej siwizną. We wzroście dorównywał Michaelowi, ale zdecydowanie cieszył się większymi gabarytami – szerokimi ramionami, dużym, okrągłym brzuchem i solidnymi nogami. Proste rysy twarzy i duże, brązowe oczy sprawiały, iż gdy patrzyło się na niego, odnosiło się takie wrażenie, że był człowiekiem godnym pełnego zaufania.

Michael podszedł do mężczyzny wpierw witając się z nim poprzez uściśnięcie dłoni (powitał także znajdujące się obok dwie pielęgniarki), a następnie wymienili kilka mało znaczących słów na temat pogody i tych bardziej znaczących tyczących się stanu zdrowia niektórych pacjentów oraz planów na dzisiejszy dzień.

– Ludzie nie przestaną mnie zaskakiwać. Zobacz. Ten filmik jest w sieci zaledwie od kilku godzin, a już zrobił niesamowitą furorę. Piętnaście tysięcy wyświetleń w jedną godzinę. Coś niesamowitego – Mężczyzna podał Michaelowi odwrócony telefon i zachęcił go do odtworzenia nagrania.

– Chyba wykonał go jakiś azjatycki turysta. Pod spodem są japońskie napisy – Doktor potarł włosy na brodzie, stając obok szatyna, aby mieć dobry widok na wydarzenia rozgrywające się na małym ekranie telefonu. Widział go już wcześniej, ale nie zdołał powstrzymać ciekawości, która wzniecała się w nim na nowo za każdym razem, gdy zobaczył wspomniany filmik.

Michael przyglądał się ze skupieniem zmieniającym się obrazom, marszcząc czoło, rozpoznając jedną z londyńskich ulic nieopodal Oxford Street. Często tamtędy przejeżdżał sam, albo z Jane zwłaszcza, gdy razem wybierali się na zakupy. Czas spędzany z Jane był najwspanialszym czasem w jego życiu, dlatego z uśmiechem na twarzy patrzył na rozgrywające się wydarzenia, nie wiedząc jeszcze, iż przyjemny uśmiech goszczący na jego ustach zamieni się w obezwładniający zmysły, grymas strachu.

Zaczęło się naprawdę niewinnie – od rozrastającej się kolumny pieszych, aż do migawek uchwyconych w obiektywie budynków, wolno przejeżdżających samochodów oraz piętrowych autobusów. Zniecierpliwiony szatyn nacisnął palcem na prostokątny ekran, aby zobaczyć ile czasu pozostało do zakończenia filmiku.

– Nie przesuwaj. Zaraz będzie najlepszy moment – Pulchny doktor, jakby przeczuwając co Michael zamierzał zrobić, trzepnął go w ramię, powstrzymując go przed przesunięciem palca w nieodpowiednią stronę.

Michael opuścił dłoń przyglądając się pasom oraz przemieszczającym się po nich osobom. Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył znajome twarze, ale szybko odegnał od siebie tę myśl. Dopiero, gdy posłyszał głośne trąbienia klaksonów i rozhisteryzowane krzyki znajdujących się nieopodal osób przeczuwał, że zaraz wydarzy się coś bardzo złego i wcale nie pomylił się. Przechodząca na drugą stronę pasów dziewczyna nagle zastygła w bezruchu, jak rażona błyskawicznym gromem. Michael rozpoznał w niej Karinę – podobieństwo do koleżanki z klasy Drake'a było porażające. Później zauważył, jak na pasy wbiega jeszcze jedna postać. Podniósł wyżej ekran, aby przyjrzeć się twarzy chłopaka, który niesamowicie szybkim susem znalazł się zaraz za dziewczyną, odepchnął ją a następnie sam wylądował na masce samochodu, odbijając się od niego i upadając na ziemię z wielkim łoskotem. Szatyn pokręcił głową z niedowierzaniem.

– A teraz ten chłopak wstanie jakby nigdy nic i po prostu sobie pójdzie. Coś niemożliwego – Doktor Huggings wypowiadał się z wyraźnie akcentowanym zainteresowaniem, zaskoczeniem, a nawet Michael miał wrażenie, że ze swego rodzaju uznaniem, czego w ogóle nie spodziewał się po tym mężczyźnie.

Ogarnęła go dojmująca fala przerażenia. Zimne poty zalały jego twarz. Na pewno zbladł – bardziej niż zwykle – martwiąc się o stan chłopaka. Faktycznie kolega po fachu nie mylił się. Poszkodowany w wypadku podparł się mocno na rękach, po czym uniósł się tak jakby wykonywał mało skomplikowane ćwiczenie fitnessowe, nie wymagające użycia wielu mięśni. Zauważył, że kilka osób próbowało go powstrzymać, ale on nie zwracał uwagi na ich słowa, tylko parł do przodu jak zaprogramowany do działania android. Przedarł się przez tłum ludzi zgromadzonych na chodniku i zniknął za ich sylwetkami jak jakiś duch. Nagrywający filmik użył bardzo niecenzuralnego słowa, aby streścić przebieg sytuacji, po czym zakończył transmisję.

Michael oddał telefon przyjacielowi, szybko wrzucając go do jego dłoni jakby parzył. Doktor Huggings obrzucił jego twarz podejrzliwym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał, szczerze martwiąc się niecodziennym zachowaniem mężczyzny.

– Nie, nie. Przypomniałem sobie tylko, że muszę coś załatwić – Zdawał sobie sprawę, że przytoczona przez niego wymówka była najgorszą o jakiej mógł pomyśleć właśnie w tej chwili. Zachował się jak nieroztropny nastolatek, ale czuł, że nie posiadał innego wyjścia.

Gdy znajdował się już w pobliżu drzwi, przełknął dyskretnie ślinę, aby nawilżyć nieco jamę ustną. Miał wrażenie, że wyschła na wiór od tych wszystkich rewelacji. Złapał za klamkę, ale zanim otworzył drzwi uczyniła to pielęgniarka wtaczając się do środka tak swobodnie jakby była u siebie. Lekka nadwaga, hebanowe włosy upięte w gęstego kucyka, szerokie brwi, nieco krzywy nos i pełne usta, które teraz ściągnięte były w grymasie zmęczonego człowieka, który Michael znał aż za dobrze.

– Panowie, przywieziono nam jakieś dziewczyny. Są w szoku. Były świadkami wypadku. Jedna z nich jest nieprzytomna. Nie ma poważnych obrażeń. Podejrzewam, że mogła zemdleć ze strachu – Pielęgniarka przyglądała się twarzom mężczyzn – jednej spokojnej i opanowanej, wyrażającej chłodny profesjonalizm i drugiej zmartwionej, smutnej i nieco wycofanej.

– Zaraz się nimi zajmę – Michael ledwo wypowiedział te słowa, a już wybiegł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie zaczekał na reakcję doktora Hugginsa, ale po co mu ona była? Mężczyzna chyba coś podejrzewał, a Michael nie zamierzał się tłumaczyć. Bał się, że Drake mógł poważnie ucierpieć w tym incydencie, ale miał też pewność, że na pewno jakoś zadbał o siebie. Ale co będzie jeśli chłopak nie wrócił do domu? Jeśli bardzo tego chciał, ale nie był w stanie? Zacisnął zęby, klnąc w myślach na przewrotne zakusy losu. Biegł do sali, w której przyjęto dziewczyny.

Pozostałe pielęgniarki i pielęgniarze oraz pacjenci zwracali na niego uwagę, wychylając, bądź przechylając głowy, odprowadzając go pytającym spojrzeniem. Nigdy nie zdoła wytłumaczyć, co tak naprawdę wałęsało się w tej chwili po jego głowie. Gdy zobaczył leżącą na jednym z szpitalnych łóżek Karinę i płaczącą w kącie Coralin już wiedział, że wszystkie jego wcześniejsze podejrzenia nie były żadną fikcją, a jedynie realistycznym obrazem stworzonym na modłę niebezpiecznych demonów.

💎💎💎

Ostatnie chwile w szpitalu dłużyły mu się niemiłosiernie – miał wrażenie, że ciągnęły się w nieskończoność. Każdy kto choć raz w życiu posmakował tego smaku – chęci bycia w innym miejscu, w którym powinno się być w danej chwili, albo robienia czegoś, co z perspektywy danego momentu wydawało się być niezwykle istotne – rozumiał to rozsadzające uczucie, które zakłócało wewnętrzny spokój niebieskookiego wampira. W pośpiechu dokończył ostatnie obowiązki, a następnie wybiegł z budynku szpitala kierując się w stronę samochodu. Przez całą drogę myślał o Drake'u. Zadzwonił nawet do Jane i Selene, aby zapytać, czy chłopak wrócił do domu. Okazało się, że gdy pojawiły się w domu chłopak już tam był. Co gorsza one również zobaczyły filmik – ponoć okazał się absolutnym hitem i cały Londyn huczał od plotek na temat tego zdarzenia.

Znajdowali się tacy, którzy twierdzili, że filmik to mistyfikacja – co Michael mógłby później skutecznie obalić – uważając, iż rozegrana scenka została zainscenizowana przez szalonego kaskadera i jego ludzi. Może trenowano do filmu? Kto to wiedział. Inni z kolei uważali, że wypadek zdarzył się naprawdę – świadkami były osoby, które w tamtej chwili znalazły się na miejscu zdarzenia, co gorsza przechodziły nawet przez pasy. Były to trzy kobiety – włącznie z Kariną i Coralin – mężczyzna z małym dzieckiem, które prowadził za rączkę oraz dwóch starszych mężczyzn, przyjaciół, którzy spotkali się na partyjce szachów w parku. Każde z nich zeznało i potwierdziło najczęściej podawaną wersję wydarzeń, którą policja przyjęła do wiadomości, mianowicie gdy na sygnalizacji pojawiło się zielone światło, wszyscy ruszyli do przejścia. Najpierw mężczyzna z dzieckiem, staruszkowie, później kobieta z siatkami wypełnionymi po brzegi zakupami oraz dwie rozmawiające przyjaciółki. Brązowowłosa miała to nieszczęście, że przechodziła już jako ostatnia i wtedy nagle znikąd wyłonił się samochód i wściekły rajdowca, a co bardziej zastanawiające pojawił się także chłopak, który niewątpliwie ocalił życie tej dziewczyny.

Michael wsłuchiwał się w komunikat radiowy, w którym zaczęli już mówić o mającym niedawno miejsce wypadku. Co gorsza szatyn podejrzewał, iż nie zniknie on z ust radiowych speakerów i telewizyjnych prezenterów przez co najmniej tydzień, w porywach do jednego miesiąca. Chyba, że w przeciągu tego czasu wydarzy się inne, znacznie bardziej spektakularne wydarzenie, które na nowo wstrząśnie ludzkimi umysłami, spragnionymi sensacji.

Po długiej podróży do domu – obejmującej stanie w niemiłosiernie długich korkach, wśród unoszących się w powietrzu spalin – wreszcie dotarł pod same drzwi domostwa. Nie trudnił się tym, aby odstawić samochód do garażu. Uczynił to świadomie, gdyż z jakiegoś powodu obawiał się, że mógł być jeszcze potrzebny – na przykład gdyby musiał zawieźć Drake'a na pogotowie (cóż za niedorzeczność), lub do jakiegoś szamana, który zajmował się uzdrawianiem wampirów.

Przemykając schodami w górę wybuchnął histerycznym śmiechem, a opływająca w długie, czarne szaty Maria przystanęła na chwilę, aby zmierzyć swym martwym spojrzeniem przybyłego wampira. Zachowanie nowych członków familii Wiktora często zakrawało o swego rodzaju, czysty, niewymuszony absurd i groteskę. Kobieta zignorowała go – o ile dusza mogła kogoś zignorować – po czym weszła w pobliską ścianą, czyniąc z niej specjalnie przygotowany skrót – przejście dostępne tylko i wyłącznie dla bezcielesnych.

Michael stanął przed drzwiami młodego wampira zapukał dwa razy, po czym nie oczekując na zaproszenie wszedł do środka. Wiedział, że Drake irytował się takim zachowaniem, ale nie mógł pozwolić sobie na dalszą zwłokę.

Chłopak leżał na łóżku z zamkniętymi oczami, sprawiając wrażenie, jakby przed parunastoma minutami wyzionął ducha. Odłożył swoją teczkę na jeden z pobliskich foteli, a następnie zbliżył się do niepościelonego łóżka. Jedna z poduszek walała się po podłodze razem z pościelą, która notabene leżała w połowie na materacu.

Michael położył zimną dłoń na splecionych dłoniach brata.

– Drake? Słyszysz mnie? – Ścisnął jego palce i w tym samym czasie chłopak otworzył oczy.

Popatrzył na niego otępiałym spojrzeniem, błądzącego w ciemnościach człowieka. Michael spostrzegł, że jego źrenice rozszerzyły się do niesamowitych rozmiarów, praktycznie przysłaniając rubin przemienionej tęczówki. Mężczyzna wyprostował się sięgając do teczki, w której przyniósł woreczek z krwią. Zaraz po wejściu, pierwsze co uczynił to pobiegł do chłodni i zabrał stamtąd jeden woreczek. Sądził, że to nie wystarczy, jak na takie rany, ale Drake pokręcił głową.

– Już wypiłem... – sapnął ciężko, a jego źrenice pokryły już całą tęczówkę. Oczy stały się przenikliwie czarne, a Michael obawiał się, że ta czerń zaraz wypłynie na białko, przejmując całą jej powierzchnię, aż do tej ukrytej pod czaszką.

– Wypij jeszcze tę.

– Nie mogę. Zaczęło się. Regeneruję się – Drake wygiął usta w grymasie, jakiego Mike jeszcze nie widział w swoim życiu, po czym skrzeknął chrapliwie. Cieniutka strużka krwi z domieszką śliny wypłynęły z jego ust.

– Zakładam, że masz połamane żebra, kręgosłup i nogi. To cud, że w ogóle żyjesz, to znaczy... jako człowiek powinieneś zginąć... – Michael zaplątał się, lecz w porę zaprzestał dalszego produkowania słów, gdyż uznał te próby za bezcelowe.

Na bladych ustach Drake'a pojawił się kpiący uśmieszek. Jego skóra stała się idealnie biała, pergaminowa, a pod nią rozchodziła się i rozgałęziała sieć grubych i cieniuteńkich siwych żyłeczek. Mrugnął do niego jednym okiem, prowokując jego natarczywe spojrzenia.

– Wiem... ale... nie żałuję. Zrobiłbym to jeszcze raz... – Chłopak jeszcze raz się uśmiechnął, choć tym razem jego uśmiech wyrażał coś innego niż tylko chęć udowodnienia siły i niezniszczalności.

Mike od razu nie skomentował jego słów, za to za uprzednim pozwoleniem bruneta, rozplótł jego palce, a ręce umieścił delikatnie na materacu wzdłuż jego tułowia. Następnie podwinął podarty w kilku miejscach podkoszulek, aby przyjrzeć się z bliska poniesionym przez niego ranom.

– Nie ma ran zewnętrznych, ale masz krwiaki. Ta siła poturbowała cię od wewnątrz. Zacząłeś się regenerować, ale to może trochę potrwać. Najgorzej będzie z kościami...

– Nie przejmuj się. Dam radę.

Michael kiwnął głową, nie spuszczając oczu z wymęczonej twarzy chłopaka, na której odbiło się piętno wcześniejszych wydarzeń. Jego klatka piersiowa unosiła się powoli, w nierównomiernych odstępach czasowych. Chłopak nabierał coraz płytszych oddechów, a świszczące, naznaczone krwią powietrze wypływało z jego ust, jak chmura niewidzialnego, trującego gazu.

W niebieskich oczach szatyna czaił się niepokój o dobro młodszego wampira – brata, którym ze wszystkich sił chciał się opiekować. Wiedział, że Drake był silny i nie pozwoli, by słabości, ból i nieszczęście wzięły nad nim górę i zwyciężyły – w ciągu kilkudziesięcioletniego życia rozpoznał ich smak, który teraz nie wydawał się być tak opanowujący i odbierający dobrą energię jak wcześniej. Mike okrążył łóżko, po czym podszedł do fotela, na którym zostawił wcześniej teczkę. Wyciągnął z niej małą buteleczkę z przezroczystym, gęstym płynem. Z powrotem podszedł do leżącego chłopaka i ustabilizował jego głowę.

– Przyspieszę proces regeneracji, ale najpierw będę musiał od nowa połamać twoje kości. Zaczęły się źle zrastać, mógłbyś mieć problem z oddychaniem – Michael wylał gęsty płyn na obie dłonie, odłożył butelkę na szafkę nocną, a następnie rozsmarował go pozostawiając cienką warstwę tej dziwnej substancji na ich powierzchni.

Brunet obrócił oczy, nie naruszając ulokowanych obok jego głowy poduszek, spoglądając na pochylającego się nad nim szatyna. Przeczuwał na czym mogła polegać kuracja, którą zaproponował mu Michael, mimo wszystko zgodził się, gdyż nie miał siły zaprzeczać. Całą wcześniejszą witalną energię spożytkował na wejście do chłodni, zabranie stamtąd woreczka z krwią, który swoją drogą spoczywał zapewne gdzieś nieopodal łóżka – dokładnie między łóżkiem a fotelem. Michael o mało w niego nie wdepnął – i położenie się na łóżku, na którym zastygł bez ruchu jak woskowy manekin. Leżał spokojnie, zatopiony w odradzającym go śnie, dopóki Michael nie pojawił się w tym pomieszczeniu.

Wampir od razu przeszedł do sedna sprawy, jak to miewał w zwyczaju.

– Zaciśnij zęby. Zminimalizuję ból, zatrzymam krwotok i zagoję krwiaki. Gotowy? – zapytał, chociaż nie musiał tego robić.

– Dawaj – Drake wysapał, wkładając sobie jakąś szmatkę, którą podał mu szatyn do ust. Zacisnął na niej zęby, czekając na falę napastliwego bólu, walczącego wewnątrz ciała o hegemonię nad wszystkimi jego obszarami. Rozwierał szeroko oczy, czując chłód w miejscu, w którym twarda powłoka samochodu zderzyła się z jego skórą.

Michael położył nasmarowane dłonie, wykonując okrężne ruchy. Drake zamknął oczy przyznając, iż doświadczał naprawdę przyjemnego uczucia mrowienia i łagodzącego chłodu. Lecz po kilku sekundach uczucie przyjemności zostało zastąpione przez ukłucie znośnego bólu – miał wrażenie, że Michael wbił igłę i wierci nią w mięśniach. Z każdą upływająca chwilą igła powiększała się nabierając rozmiarów wkrętu, dłuta, a na sam koniec grubego ostrza, siekającego mięso na drobne plasterki. Nie krzyknął, chociaż miał wrażenie, że to co przedarło się do wnętrza, zaraz rozerwie mu klatkę piersiową, pozostawiając go z podłużnym otworem biegnącym wzdłuż mostka, aż do pępka. Zacisnął palce, a dłonie uformował w pięści. Michael masował, ugniatał i masował, aż wreszcie uczynił coś tak niespodziewanego, co wywołało cichy pisk ze strony chłopaka – nacisnął bardzo mocno, a trzask pękających kości wypełnił dźwiękiem całe pomieszczenie i odbił się od jego ścian.

Drake nabrał łapczywie powietrza, przytrzymując go na dłużej w płucach. Popękane kości przesuwały się z charakterystycznym dźwiękiem przedmiotu, pływającego w gęstej galarecie, złączając się w jedną całość. Towarzyszący temu niesamowity wymiar bólu powoli odchodził w zapomnienie i zelżał całkowicie, kiedy Mike wykorzystał sporą część własnej energii, aby przekazać ją chłopakowi – na tym właśnie polegała jego moc. Na uzdrawianiu, za pomocą sił witalnych, które sam posiadał. Czarno-czerwone krwiaki zbledły, stając się małymi siniakami, które można było zobaczyć u brojących na podwórku dzieci. Narządy powróciły do wcześniejszej sprawności, a kości zostały uleczone i zrośnięte – i to wszystko za sprawą dotyku dwóch dłoni. Coś nieprawdopodobnego. Odetchnął z ulgą, gdy Michael wyciągnął z jego ust białą szmatkę. Po czole i policzkach spływał mu słony, przezroczysty pot. Twarz nabrała kolorytu. Nie wyglądał na poważnie chorego, lub poturbowanego w wypadku człowieka. Mike był z siebie zadowolony, lecz tak samo był równie zmęczony, wobec czego przysiadł na chwilę na skraju łóżka, opierając śliskie dłonie na kolanach.

– Ta maź jest jakaś magiczna? – Drake podniósł się na łokciach, zbliżając plecami do wezgłowia łóżka.

Michael nie protestował. Chłopak cieszył się już dobrym zdrowiem i siłą.

– Nie. To zwykła oliwka, ale pomaga przy tego typu zabiegach – Zaśmiał się, przeczesując palcami włosy, natłuszczając je odrobinę.

– Robiłeś to już kiedyś? – Spojrzał pytająco na starszego brata, dając mu do zrozumienia, że naprawdę interesowała go jego odpowiedź.

Mike mrugnął.

– Dawno temu. Leczyłem mojego brata.

Drake pożałował, że o to zapytał. Sprawianie przykrości szatynowi nie należało już do jego obowiązków i ulubionych zajęć. Miał sobie za złe swoje wcześniejsze wybryki, ale czasu nie dało się cofnąć. Pozostawało już tylko to, co tu i teraz, i wybory, których dokonywało się na bieżąco. Czy były one lepsze od poprzednich? W niektórych przypadkach tak, jednak wciąż nie we wszystkich.

– Nie mogłem tam stać i patrzeć. Musiałem coś zrobić...

– Wiem i nie musisz się tłumaczyć. Postąpiłeś bardzo szlachetnie. Odważyłeś się na krok, którego wielu by nie podjęło, bojąc się późniejszych konsekwencji – Michael uśmiechnął się ciepło, a Drake poczuł, iż był kolejną osobą (wampirem), której mógł zwierzyć się ze swoich pragnień i myśli. Pragnął, by szatyn w pełni stał się dla niego bratem, by poznał rozdzierające go tajemnice i myśli, z którymi niejednokrotnie przegrywał w bitwie na ringu własnego umysłu.

– W tamtej chwili czułem, że zrobię wszystko, aby ją ocalić. Byłem gotów ujawnić swoją moc, tylko i wyłącznie ze względu na nią. Wydaje mi się, że ja naprawdę...

– Kochasz ją.

Drake spojrzał na wampira, nie mając mu za złe, iż dokończył napoczęte przez niego zdanie. Może było mu trochę wstyd, ale z drugiej strony, nie mógł już znieść tego, że wszyscy patrzyli na niego jak na potwora, który nie potrafił czuć i kochać, a przecież on naprawdę pragnął tej miłości.

–Kochasz ją prawdziwie. To nie jest zwykła miłość Drake'u. To więź. Dla niej uczynisz wszystko i jeszcze więcej. Jesteś zdolny do tego, by poświęcić własne ciało i duszę.

– Kiedyś jej nie chciałem, ale... – Na chwilę zamilknął, zastanawiając się nad dalszymi słowami.

Michael nie naciskał. Jeśli zechce sam powie, cóż takiego miał na myśli stawiając ale. Chłopak się zmieniał. Z każdym dniem stawał się lepszą wersją siebie i kto by pomyślał, że główną przyczyną jego dogłębnej ewolucji, stanie się słaba, ludzka istota. Po chwili – która nie trwała dłużej niż pięć sekund – Drake ponownie otworzył usta, biorąc w dłonie czarną ramkę z jakimś zdjęciem – Mike zauważył je wcześniej, ale nie chciał podejmować nowego wątku w obecności młodego wampira, zwłaszcza, że tyczyłby się on tematu, związanego z osobistą sferą jego życia. Drake jednak sam się otworzył. Wystarczyło, że dano mu nieco więcej swobody, przestano zakazywać mu wielu zachowań, słów, których wcześniej nie mógł wypowiedzieć, a rozwinął niewyobrażalnie duże skrzydła – oby tylko nie splamiły się krwią historii, którą mu przeznaczono.

Chłopak pogładził szklaną taflę odgradzającą opuszek palca od kartki, na której widniał on i Karina – ten moment zapisał się w jego pamięci na wieki. Posiadał także wiele zdjęć swoich nowych przyjaciół oraz rodziny – niektóre podarował mu Wiktor – ale najcenniejszym z nich było to zdjęcie, które teraz trzymał przed sobą. Było najpiękniejszym skarbem, jaki mógł posiadać. Jej uśmiech koił nerwy i dodawał odwagi. Jej oczy sprawiały, iż wierzył w to, że świat nie był takim, jakim go sobie wyobrażał. Wierzył w ludzkość, w nadzieję i przede wszystkim w miłość. Nawet w to, że pomimo popełnionych w przeszłości błędów, ona mogła go odrodzić.

– Po tym wypadku nienawidziłem jej. Miałem do niej żal o to, co się wydarzyło między nami. Obwiniałem ją, ale później zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to cały czas, byłem wściekły tylko i wyłącznie na siebie. Za to, że walczyłem z tym uczuciem i nie pozwalałem mu wzrosnąć. Chyba ją wybrałem. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy wiedziałem, że była wyjątkowa i tak zostało. Już nie chcę rezygnować z tej więzi, nawet jeśli wszyscy będziecie jej przeciwni – Zamilkł, nadal wpatrując się w zdjęcie. Po chwili odłożył je na stoliczek, nie zwracając uwagi na Michaela – którego serce radowało się ze słów chłopaka. Były takie czyste, napełnione optymizmem i świeżością.

– Nie powinieneś z niej rezygnować, bo ona jest twoją siłą. Pamiętaj, że tylko nadzieja i miłość mogą nas odrodzić.

Starcze usta siwowłosego wampira ozdobił delikatny uśmiech, a skóra wokół warg napięła się, uwydatniając wieloletnie bruzdy, zmarszczki i blizny – jego skóra nie prezentowała się tak doskonale, jak u młodych pobratymców, u których przemiana zaszła dosyć wcześnie. Znacząco się od nich różnił, gdyż nawet jeszcze za czasów swojego człowieczeństwa, nie mógł do końca określać się mianem zwykłego człowieka.

Sporządzał list – pożółkły pergamin, pokryty czarny atramentem. Kaligraficzne litery zapisane kruczym piórem zastygały na kartce, kreśląc piękne i fikuśne wzory. Pisał wiadomość, oznajmiał wszem i wobec, kierując jej treść do szerokiego świata, iż nadszedł ten czas, w którym dobro znów zatryumfowało, pokonując zło. Duchy doniosły mu o rozmowie jego starszego syna z młodym wnukiem. Słyszał wypowiadane przez nich słowa, a one dudniły wibrującym echem w jego czaszce.

Miłość i nadzieja mogły ich odrodzić – obie istniały. Jedna z nich uwięziona w szkatule, równoważyła panujące tam zło. Druga, ukryta w świecie, który nie potrafił pojąć jej istoty. Uciekała przed złem i nienawiścią, które chciały ją zgładzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro