3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Tutaj możesz powiesić kurtkę – wskazała na ścienny wieszak, na którego haczykach spoczywały już trzy inne odzienia – dokładnie płaszcz, dziewczęca kurtka oraz mała, dziecięca kurteczka.

Nie chcąc zajmować zbyt wiele miejsca, powiesił kurtkę obok kurtki dziewczyny, wyrażając nieme pytanie o przyzwolenie. Dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową.

Wnętrze domu było tak przyjemne i ciepłe, iż chłopak bez wahania zagłębił się w jego dalszej części i poddał się kojącej atmosferze tego miejsca. Spokój, cisza, osobliwy urok były tak namacalne, że aż czasem mogłoby się wydawać, iż nieprawdziwe. W dodatku powietrze przesiąknął zapach kwiatów oraz jedzenia. Ta druga woń przybrała na intensywności, zwłaszcza gdy znaleźli się w jasno oświetlonej, czystej i urządzonej z wielkim smakiem i rozmachem kuchni. Ktoś w tym domu posiadał ogromny, niezmierzony talent dekoratorski i Drake zaczął już nawet podejrzewać, która z osób zamieszkujących te włości mogłaby go mieć.

– Czego się napijesz? – Brunetka zwinnym, swobodnym krokiem obeszła mały stolik, przy którym postawiono cztery brązowe krzesła, kolorystycznie pasujące do stoliczka, posiadającego zresztą tę samą barwę, przykrytego jasnożółtą ceratą, w zielonkawe i pomarańczowe kwiaty.

Na środku stołu, w niewielkim szklanym dzbanuszku spoczywały sztuczne kwiaty, przydając uroku temu pomieszczeniu. Dziewczyna znalazła się naprzeciwko szafki, otworzyła ją, po czym zaczęła przeglądać zawartość podłużnych, papierowych pudełek. Szukała odpowiedniej na tę okazję herbaty. Brytyjczycy, pomyślał Drake. Tylko herbata i herbata im w głowie. Dziadek Wiktor codziennie wychylał chyba z pięć filiżanek ciemnobrązowego płynu, za każdym razem rozkoszując się jego smakiem i zapachem. Mrucząc i marszcząc nos, jak mały kotek na widok mleka.

Karina nie słysząc żadnego odzewu ze strony kolegi odwróciła się za siebie, by sprawdzić czy wciąż był z nią tutaj w tym pomieszczeniu. Zachowywał się tak cichutko, nie przemieszczał się, nie szurał skarpetkami... no właśnie! Wiedziała, że o czymś zapomniała. Złapała się za głowę.

– Matko! Zapomniałabym. Gdyby moja mama to zobaczyła, zabiłaby mnie – kręcąc w zamyśleniu głową, wyszła z kuchni, zostawiając zaskoczonego bruneta, który nawet nie zdążył zareagować na jej słowa, po czym wróciła z parą kapci w dłoniach.

– Załóż. Tata ma jeszcze dwie pary innych – położyła je na wypolerowanych płytkach w białym odcieniu z brązowym, przeplatanym wzorem, a następnie uśmiechając się od ucha do ucha, powróciła do wcześniejszej czynności. – To co pijesz?

– Nie trzeba było, ale dziękuję za troskę – Drake zaczął zakładać pantofle, trochę pesząc się.

Dziewczyna zadowoliła się jego odpowiedzią i widokiem.

– Miałabym pozwolić, żebyś przez zimne płytki nabawił się choroby? Byłaby ze mnie kiepska przyjaciółka – roześmiała się na głos.

Drake delikatnie się uśmiechnął, lecz nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Wciąż stresował się tą sytuacją. Po raz pierwszy w życiu, no może prócz Chrisa, ktoś tak chętnie zaprosił go do domu. Co więcej tak się nim zaopiekował. Czuł tę troskę i przejęcie o jego własne dobro. Zrobiło mu się głupio, gdyż bywały takie chwile, że on sam nie potrafił tak dobrze zadbać o siebie.

– Wybierzesz jakąś herbatę, czy mam wybrać za ciebie?

Znów powrócili do tematu herbaty. Dziewczyna nie ustępowała, usilnie brnęła w swych przekonaniach i chęci ugoszczenia chłopaka, najlepiej jak tylko mogła.

– A ty jaką pijesz? – zapytał wreszcie zbliżając się do lady, na której spoczywały cztery, porcelanowe kubki.

Jeden cały czerwony z białym wnętrzem, drugi biały z śmiesznym nadrukiem kotka, czytającego rozłożoną (czerwoną) książkę. Trzeci niebieski, z postacią SpongeBob'a Kanciastoportego i ostatni – klasyczny kawowy z czarnymi kropkami. Zastanawiał się, który kubek wybrała dla niego. Chętnie zaopiekowałby się tym czerwonym, ale z drugiej strony przystanie na każdą propozycję, byle tylko nie urazić uczuć dobrej koleżanki.

– Ja piję czarną z sokiem.... Hmmm.... Zaraz zobaczymy z jakim – Brunetka pochyliła się, a następnie otworzyła jakąś półkę znajdującą się na wysokości jej nóg.

Męskie, napastliwe instynkty zbudziły się z zimowego snu, przybierając na sile, wzbudzając w Drake'u poczucie winy z powodu nieodpowiedniego (do tej sytuacji) wyboru miejsca stania, a także perspektywy. Gdyby wcześniej pomyślał i podszedł do koleżanki od drugiej strony, albo od tyłu miałby niezły widok na wdzięki, które właśnie eksponowała.

O czym ty kurwa myślisz zboczeńcu!? Ogarnij się. Zaraz odechce ci się amorów. Poczekaj, niech tylko jej ojciec zjawi się w domu.

Skarcił się w myślach, a to pożądliwe uczucie nie zniknęło, wręcz przeciwnie, jakby robiąc mu na złość wciąż przy nim trwało, uczepione myśli i języka, jak miś koala chwyta się gałęzi drzew, aby trochę na nich pozwisać.

– Z sokiem kiwi – wyprostowała się, kierując wzrok na jego twarz.

A można poprosić z dodatkiem twojego soku, mała?

– Lubię kiwi. Dla mnie może być – przybliżył się nieco, postukując jednym palcem o blat, wybijając nieznany rytm.

– Cieszę się. Też bardzo lubię ten smak. To jeden z moich ulubionych – wypowiadając te słowa, dziewczyna wyciągnęła cztery paczuszki herbaty, umieściła je w kubkach. Położył na blacie sok i zabrała się za nalewanie wody do czajnika.

– Może pomogę w czymś? – zapytał, przyglądając się poczynaniom brunetki. Świetnie sobie radziła, mimo to uznał za konieczne, aby zapytać o tę kwestię. Czuł się trochę nieprzydatny, bezczynność nie wpływała najlepiej na myśli, czy samopoczucie. Już on coś o tym wiedział.

– Nie. Jesteś gościem. Usiądź proszę za stołem. Zaraz odgrzeję pieczeń – zakomenderowała, wskazując placem na jedno z krzeseł, umiejscowionych przed stoliczkiem.

Zawahał się. Chociaż z drugiej strony, taka postawa młodej brunetki bardzo mu schlebiała. Matka dziewczyny, wciąż jeszcze nie wróciła, a Drake zaczął się martwić. Może za bardzo wystraszył tego psiaka?

Woda w srebrnym czajniczku zaczęła bulgotać, po czym usłyszeli głośne pik, sygnał oznaczający, iż mogli powoli zabierać się za zalanie herbaty wrzątkiem. Drake, jak na porządną osobę przystało, uparł się i nie dał się przekonać dziewczynie do siedzenia i marnotrawienia czasu za stołem. Nie był przecież żadną piękną, porcelanową zastawą, żeby ładnie spoczywać w kuchni i nie reagować na niczyje słowa.

Karina nie zdołała go przekonać, w związku z czym odpuściła pozwalając mu nalać gorącej wody do kubków. Dobrze się przy tym bawili. Taka drobna czynność, a sprawiła im tyle frajdy i radości. Nawet nie spostrzegli, gdy do pomieszczenia wmaszerowała drobna, niska sylwetka kilkuletniego dziecka. Chłopczyk bardzo nieśmiałym i powolnym kroczkiem zbliżył się do drewnianego krzesła, stając za jego oparciem, czając się niczym spłoszone, dzikie zwierzę za wystającym z podłoża konarem. Oplótł krótkimi paluszkami puchatego, brązowego misia, przyciskając go mocno do piersi, wdychając znajomy zapach beztroski. Drugą rączką trzymał kartkę, na której umieścił skrawek nieskończonej, dziecięcej wyobraźni. Siostra zdawała się nie dostrzegać go, nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, dopóki nieznajomy pan nie przemówił.

– Chyba mamy następnego gościa – Nieco chrapliwy głos mężczyzny dotarł do uszu chłopca, powodując kolejną falę nieśmiałości i czegoś na wzór strachu.

Tak dobrze wystudiowana, przez całe jego sześcioletnie życie, twarz starszej siostry zwróciła się w jego kierunku. Dziewczyna nie czekając ani chwili dłużej zbliżyła się do niego i wzięła go w ramiona.

– Noah. Nie wstydź się. To mój kolega z klasy. Ma na imię Drake – Dziewczyna zelżyła uścisk, głaszcząc brata po główce, tłumacząc mu zaistniałą sytuację.

A więc to był jej młodszy braciszek. Drake nie poznał go jeszcze osobiście. Owszem – nie mógł zaprzeczyć – bywały takie momenty, w których jego oczy napotykały na postać małego chłopca. Wiedział o jego obecności, gdyż zawsze wyczuwał go w pobliżu brunetki. Poza tym niejednokrotnie o nim wspominała, jednakże mimo tego nigdy nie zainteresował się nim bardziej, niż w tej właśnie chwili.

Noah, chłopczyk o jasnych, błękitnych tęczówkach, jasnobrązowych włosach, których barwa nasilała się, bądź bladła w zależności od padającego światła żarówek był posiadaczem niezwykle dużych, okrągłych, dodatkowo rozszerzonych oczu (przez co mogły wydawać się jeszcze większe) przyglądających się nieznanemu mężczyźnie z lekką dozą niepewności i wycofania. Szczupłe ramionka, przyciśnięte do piersi, szczelnie opatulały jakąś zabawkę, z którą chłopiec zapewne nie rozstawał się w ogóle – bynajmniej takie sprawiał wrażenie, a postronny widz mógł żywić takie przekonania. Noah również rozluźnił nieco uścisk, kiwając małą główką na znak zrozumienia. Kilka odstających włosków zakołysało się na jej powierzchni, niczym statek na niespokojnym morzu.

– Dobry wieczór – Chłopiec zwrócił się cienkim, piskliwym głosikiem zwrotem wielce formalnym i eleganckim, jak na małego dżentelmena przystało – aż Drake poczuł się nieco dziwnie, nie spodziewał się takiego sformułowania po kilkuletnim dziecku – po czym wlepił wzrok pełen ufności w oblicze dobrze znanej mu twarzy. – Narysowałem to dla ciebie – pochwalił się, rozkładając białą – choć w tej chwili pokrytą kolorowymi bazgrołami – kartkę dosłownie przed oczami Kariny.

Dziewczyna ujęła w dwa place koniuszek kartki i oddaliła go trochę od swoich oczu, jednakowoż nie tracąc papieru z zasięgu wzroku. Westchnęła zadowolona.

– Cóż za piękny prezent braciszku. Dziękuję – czułość i miłość przepełniała każde, pojedyncze słowo. Złapała chłopczyka za szczupłe ramionka i ucałowała go w główkę.

Chłopaczek rozpromienił się i przytulił do siostry. Trwali w tym uścisku przez dobre kilka sekund, lecz dla Drake'a trwało to wieczność, podczas której przeniósł się do innej rzeczywistości. Życie, wydarzenia, w których brał – z własnej woli, bądź czyjejś – udział, posiadały niezwykłą moc, działały niczym teleport, który przenosił umysł i ciało do zamierzchłych czasów, na co dzień otoczonych przez gruby, nieprzepuszczalny mur utkany z kurzu i mgły. Teraz, widział to i doświadczał, tak samo mocno, jak kilkadziesiąt lat wcześniej, może nawet dogłębniej, ponieważ dopiero teraz zrozumiał ile tak naprawdę stracił. Jak bardzo był docenianym, podczas gdy on nie zawsze potrafił doceniać innych. Gdy było mu smutno i źle, martwił się, irytował, gdyż zdawał sobie sprawę, że nie zdoła im pomóc, ona zawsze do niego przychodziła. Siadała na kolanach, przytulała, pocieszała, nie używając przy tym żadnych innych gestów, czy słów. Czarowała własną obecnością. Przynosiła też rysunki, dzieło prostej, dziecięcej wyobraźni, ale ileż one wówczas dla niego znaczyły. Dawały namiastkę szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, lecz co najważniejsze normalności i przypominały o dobrych czasach, o tych, które już nigdy dla nich nie powróciły.

Łza zakręciła mu się w oku. Odwrócił się bokiem do zajętego sobą rodzeństwa, po czym najdyskretniej, jak tylko potrafił przetarł jednym palcem oko, powstrzymując łzę przed wypłynięciem. W tym samym czasie, matka Kariny wróciła z poszukiwań, a jej twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia. Wkroczyła do kuchni, wcześniej zatrzaskując za sobą drzwi, przerywając monolog rozgadanego chłopczyka, który od czasu do czasu zwracał uwagę na stojącego obok szafek chłopaka.

Wysoki brunet uśmiechał się miło, ale wciąż pozostawał dla niego obcą, nieznaną osobą, a nieznany oznaczał mało zaufany. Grzeczni, mądrzy chłopcy doskonale o tym wiedzieli, słuchali tego co mówili rodzicie, ponieważ oni mieli zawsze rację. Nawet starsza siostra potwierdzała tę tezę.

– Chyba powinnam zabrać ją do weterynarza. Może coś jej dolega? Nie chciała wejść do domu – Kobieta wyraźnie zmartwiła się zachowaniem domowego pupila. Nastroszyła wąskie, w dodatku mało widoczne brewki i zabrała się za odgrzewanie przygotowanej przez siebie potrawy.

– Masz rację. Trochę niepokoi mnie jej stan – Karina skonstatowała poważnie, przyznając rację starszej od siebie kobiecie.

– Karinko zabierze proszę kolegę do łazienki. Umyjcie ręce przed kolację. Noah? Myłeś już rączki? – Kobieta zmieniła temat rozmowy przerzucając go ponownie na całkiem zwyczajne, mniej stresujące dla Drake'a tory.

Chociaż z drugiej strony, przeczuwał, iż cały ten wieczór będzie dla niego jednym wielkim sprawdzianem umiejętności prowadzenia kulturalnej i spokojnej rozmowy z ludźmi od których stronił przez większość ziemskiego życia.

– Tak mamusiu – Chłopczyk szybko odpowiedział na zadane przez matkę pytanie, nie każąc jej czekać ani jednej minuty. Jakby obawiał się, że kobieta zniecierpliwi się jego zwłoką.

Ona jedynie uśmiechnęła się do niego czule i pogłaskała go po główce. W tym geście dostrzegalne było ciepło, o które zawsze walczył, nawet wtedy gdy był już dużym chłopcem z przekazanym od ojca ciężarem, zaopiekowania się młodszym rodzeństwem, a także matką, która pozostała bez mężczyzny u boku. Ciężkie były to czas, lecz z perspektywy lat dostrzegał, jak tamte wydarzenia bardzo go zmieniły. Sprawiły, że umarł wewnętrznie, a następnie ponownie się odrodził.

Chętnie zgodził się ze słowami pani Lorrein. Razem z koleżanką udał się do łazienki – która znajdowała się na końcu korytarza, po lewej stronie od kuchni. Bardzo blisko, wręcz w zasięgu ręki. Krótkie, wąskie przejście prezentowało się bardzo ładnie, urządzone w nienagannym stylu. Na białych ścianach ulokowano obrazy. Jedne przedstawiały martwą naturę, inne olejne pejzaże. Jeszcze inne ukazywały szczęśliwą roześmianą rodzinę – tę która zamieszkiwała ten pełen miłości i wzajemnej sympatii, dom. Nie musiał patrzeć na to zdjęcie, by wiedzieć o tym. Od samego początku, zanim przekroczył próg domostwa, domyślał się, że tak właśnie było, a te drobne elementy utwierdzały go tylko w tym przekonaniu.

Nieopodal drzwi do łazienki, w kącie stał wysoki stojak, a na nim piękny, rozłożysty kwiat, którego łodyżki sięgały, aż na przyległą ścianę, oplatając duży obraz przedstawiający londyńską, czarno-białą panoramę. Jedynie łódki w dokach odznaczały się niebieskim kolorem, na tle szarości. Aranżacja wnętrza łazienki – zresztą tak jak kuchnia, gdyż były to dopiero dwa pomieszczenia, które miał przyjemność zobaczyć – również bardzo mu się spodobała. Białe kafelki pokrywające ściany i podłogę, lśniły od czystości, odbijając niczym lustro, jasne, białe światło dobywające się z żarówek znajdujących się na tak samo białym suficie.

Karina opowiedziała mu trochę o zdjęciu, które zobaczył na jednej ze ścian. Zauważyła, że na chwilę przystanął, aby bliżej mu się przyjrzeć. Wyglądał na nieco zainteresowanego.

– Zrobiliśmy je podczas wakacji we Włoszech. Chciałabym jeszcze raz tam pojechać. Miło wspominam tamten wyjazd – opowiadała o swoich przeżyciach związanych z tamtym miejscem. O nadziei, dzięki której wierzyła, że kiedyś będzie jej dane jeszcze raz odkryć na nowo, uroki słonecznego kraju. – Na górze mam więcej zdjęć. Po kolacji ci pokażę – złapała za mięciutki, jasnoniebieski ręcznik i dokładnie wytarła w niego dłonie.

Drake mył jeszcze ręce. Ciepła woda rozgrzewała zimne, zdrętwiałe palce. Nie mógł uspokoić drżenia, uczucia, iż zamarza od wewnątrz. Czuł chłód i opanowujące ciało zimno. A wszystko to działo się przez strach, dziki, nieokrzesany, niepowstrzymany strach, tlący się niczym niedogaszony popiół w kominku, przedzierający się aż do wnętrza serca i umysłu. Powinien być zdecydowanym. Obrać jedną, albo drugą drogę. Zgodzić się, lub nie. Gdyby wcześniej podjął wygodniejszą decyzję, mogłoby go tutaj nie być. Nie przeżywałby tych wszystkich strasznych rozterek. Nie poznałby jej matki, brata. Nie przypomniałby sobie o swoim dzieciństwie, matce, siostrze. Nie cierpiałby. Nie uświadomiłby sobie, jak bardzo potrzebował tego, aby pamiętać i być pamiętanym. Niewiele mu już pozostało. Wszystko zabrał okrutny czas, nie zważając na sprzeciwy kierowane w odniesieniu do jego istoty. Niestety każda osoba, każda rzecz na tym świecie miała swoje granice. Nawet on je posiadał.

Wracając do kuchni, na chwilę zwrócił uwagę na zdjęcie. Bardzo mu się spodobało i nie dlatego, że była na nim brunetka, ale głównie dla tego, iż tak właśnie w rzeczywistości wyglądała prawdziwa miłość i szacunek względem bliźniego. Czyste uosobienie dobroci.

Karina zauważyła ten drobny gest, zainteresowanie z jego strony przez co jeszcze bardziej się ucieszyła. Nie sądziła, iż kolega będzie chciał wysłuchać jej historii, mimo to znów zbyt pochopnie go oceniła. W kuchni czekało już na nich jedzenie. Wyłożone pięknie na talerze, gorące i pachnące, aż poczuli, że żołądki ściskają się im z głodu.

– Zjedzcie zanim wystygnie – poleciła kobieta, wskazując na ręką na stół. Sama również za nim zasiadła, czekając na pozostałych domowników oraz nowego gościa.

Ojciec Kariny jeszcze się nie pojawił. Zadzwonił, iż musiał jeszcze zostać w pracy, gdyż szef poprosił go na krótką rozmowę. Z tego co dowiedział się brunet, tata Kariny był księgowym w jakiejś dużej, całkiem nieźle prosperującej firmie. To by tłumaczyło, dlaczego rodzinę było stać na tak ładnie wyremontowany z zewnątrz i urządzony w nowoczesnym stylu dom. Matka dziewczyny miała własną kwiaciarnię i wykonywała różne bukiety i kwiatowe ozdoby na przeróżne uroczystości, w szczególności wesela. Chwaliła umiejętności córki, która często użyczała jej pomocy w wolnych chwilach.

Za każdym razem, gdy pani Lorrein wymawiała na głos imię swej córki, brunetka rumieniła się, spuszczała oczy na talerz, by ponownie je unieść, spoglądając na siedzącego naprzeciw niej kolegę. Drake słuchał z ogromnym przejęciem, unosząc brwi, przytakując, odzywając się tylko wtedy, gdy zadano mu pytanie, poproszono go, bądź sytuacja wymagała od niego jakiejkolwiek reakcji. W miarę upływu czasu czuł się coraz swobodniej w towarzystwie pani Bergman, a także małego Noah, który jak na małego chłopczyka był całkiem grzeczny, wręcz nieruchomy, co mogło wprawić w niemałe zdziwienie.

Siedział spokojnie za stoliczkiem, na kolorowym krzesełku, oklejonym naklejkami z jakiejś bajki, jedząc powolutku to co miał na talerzu. Tak samo jak siostra, czasem zwracał uwagę na Drake'a, ale nie zatrzymywał za długo wzroku na jego twarzy. Prawdopodobnie wciąż odczuwał wstyd z powodu tej niecodziennej sytuacji. Lecz w gruncie rzeczy Drake wiedział, że to dobry dzieciak. Polubił go, choć jeszcze nie uczynił niczego, aby chłopczyk polubił go i zaufał mu.

– Może dokładkę? – Kobieta zaczęła wstawać od stołu, ale Drake w ostatniej chwili ją powstrzymał.

– Nie. Bardzo dziękuję pani Bergman, już się najadłem – Drake uśmiechnął się zadowolony i poklepał brzuch, jakby właśnie chciał udowodnić szatynce, że na pewno zaspokoił już swój głód i wypełnił żołądek przygotowanymi przez nią pysznościami, aż po same jego granice.

Kobieta machnęła ręką, zbywając jego słowa, nie czyniąc tego w niegrzeczny, naganny sposób.

– Oh mój drogi. W takim wieku powinieneś dobrze się odżywiać.

Młoda brunetka, kopia swej matki spiorunowała kobietę spojrzeniem, dając jej do zrozumienia, żeby odpuściła.

– Odżywiam się, aż za dobrze. Proszę się nie martwić, anoreksja, ani śmierć głodowa raczej mi nie grożą.

Chociaż bywały takie momenty, w których moje wnętrzności pożerały się nawzajem.

– No dobrze...

– Mamo. Pozmywam naczynia, a potem chciałabym zabrać Drake'a na górę, obiecałam, że pokaże mu moje zdjęcia – Dziewczyna odezwała się przerywając tę niezręczną dla młodego wampira sytuację.

Podziękował jej spojrzeniem, ponownie skupiając go na bawiącym się Noah. Chłopiec nucił jaką nieznaną wampirowi piosenkę, prawdopodobnie pochodzącą z jednej z tych popularnych bajek dla dzieci, czy czegoś podobnego. Unosił, a następnie opuszczał brązowego misia, kładąc go sobie na drobne kolanka. Raz po raz przytulał go do siebie, nucąc cieniuteńkim głosikiem, ciche słóweczka, prosto do miękkiego, utkanego z poliestru, misiowego uszka, którego pyszczek, ozdobiony czarną nitką wykrzywiał grymas pociechy i miłości względem swojego właściciela. Gdyby był żywy, gdyby tylko mógł przemówić, Drake wiedział, że nie usłyszałby z tych materiałowych ust niczego złego. Chłopiec był bardzo związany z pluszakiem i nie ukrywał tego, gładząc go po głowie, dotykając jego noska i poprawiając na nim różową koszulkę.

– Nie Karinko. Nie musisz. Poradzę sobie – Kobieta wstała od stołu, zabierając swój talerz.

– Chętnie pozmywam dzisiaj.

– Wykluczone. Masz gościa, powinnaś się nim zająć – oznajmiła, patrząc na Drake'a. – Noah, skarbie odstaw na chwilę Pink'iego i zjedz proszę mięsko, ale całe – poleciła, kierując dobrotliwy uśmiech w kierunku małego chłopczyka. Zabrała też talerz córki, natomiast Karina podeszła do podnoszącego się Drake'a.

– Ja to wezmę – Pospiesznie zabrała talerz i odłożyła go do zlewu, rozmawiając jeszcze przez chwilę z matką, dziękując jej za wyrozumiałość i troskę.

W tym czasie Drake nie wiedział, co miał ze sobą począć. Został sam przy stole z bratem dziewczyny i choć kuchnia nie była duża, miał wrażenie, że echo dudniącej ciszy rozchodzi się i przenika przez ściany tegoż pomieszczenia. Poczuł niewysłowioną potrzebę i chęć zdobycia przychylności młodego pana tego domu. Przecież jeśli wiązał poważne plany na przyszłość z niebieskooką dziewczyną, musiał wkupić się w łaski tutejszych domowników, członków jej rodziny, tym samym odsuwając od swej osoby jakiekolwiek podejrzenia. Może było to podłe, ale na dzień dzisiejszy nie zauważał innego wyjścia. Niestety. Zresztą, planował naprawić wszystkie błędy, zwłaszcza te które popełnił wobec dziewczyny, mając nadzieję, że ta straszliwa prawda nigdy nie zdoła ujrzeć dziennego światła. Lepiej, żeby zatopiła się w mroku, tak jak złowieszcze, krwiożercze wampiry. Prawdziwy paradoks.

Odsunął delikatnie krzesło, a następnie oprał się rękoma o krawędź stołu. Podniósł się, jak najwolniej, aby wywołać, jak najmniej donośne dźwięki. Pech chciał, iż matka natura, czy sam Bóg nie obdarzyli go gracją, czy wyczuciem, dlatego też dźwięk odsuwanego krzesła, a także uginającego się pod jego ciężarem stołu rozniósł się zapewne po całym domu. Drake skrzywił się w myślach, a na zewnątrz jego twarz prezentowała się całkiem spokojnie.

Młody brązowowłosy chłopiec grzebał widelcem w mięsie, napychając nim buzię, realizując prośbę matki z ogromnym oporem i brakiem werwy. Żałosnym i tęsknym wzrokiem pozdrawiał pluszowego misia, spoczywającego na stole, zaraz nieopodal kubka z wizerunkiem rozgadanej, wesołej gąbki.

Brunet okrążył stół, prowokując spojrzenia Kariny, kończącej rozmowę z mamą. Chłopak zbliżył się do połowy stołu, za którą siedział chłopiec i odchrząknął. Czuł się nieco podenerwowany, spontaniczność nie była jego najmocniejszą cechą, niemniej trochę pamiętał z poprzedniego życia. W końcu wychował się w dużej rodzinie, z mnóstwem młodszego rodzeństwa.

– Bardzo ładny miś. To twój prawdziwy przyjaciel, prawda? – zagadnął do chłopczyka, którego ciało dygnęło, jakby przepłynął przez nie prąd.

Uniósł nieśmiały wzrok z nad talerza, zatrzymując go na nieznajomym mężczyźnie, którego siostra mianowała kolegą. Nie sprzeciwiał się temu. Już dawno nauczono go, że powinno słuchać się starszych osób. No może poza tymi, których dobrze nie znał, a nowy przyjaciel siostry właśnie należał do tego kanonu ludzi. Mimo to grzecznie pokiwał głową, nie przestając wpatrywać się w jego równie wystraszone i speszone oczy.

– Mój nazywał się Klapcio, bo miał długie uszka sięgające ramion – zaśmiał się rysując w powietrzu kształt. – Był moim najlepszym przyjacielem i nie odstępował mnie na krok. Gdzie ja, tam on. To były piękne czasy.

Chłopiec uważnie słuchał, chłonąc każde słowo wypowiedziane przez ciemnowłosego chłopaka. Jego usta ozdobił przyjemny dla oka uśmiech, twarz stała się bardziej przystępna, taka swojska. Chłopczyk ścisnął widelec w palcach i ściągnął usteczka. Wyglądał na zafrapowanego. Poruszył delikatnie główką, strzepując równo podciętą grzywkę, zahaczającą o długie, odstające rzęsy (Drake zauważył, że ta cecha była u nich rodzinna). Jeszcze raz ukradkowo zerknął na pluszowego przyjaciela, sprawdzając, czy nadal czekał na niego w tym samym miejscu. Gdy już upewnił się, co do wierności puchatego miśka, ponownie spojrzał na bruneta z większą dozą sympatii i ufności.

– Nadal nim jest? – zagadnął, przestając interesować się jedzeniem. Dla sześcioletniego, dziecinnego umysłu historia przyjaźni między maskotką a człowiekiem wydawała się być o wiele bardziej kusząca niż samo pożywienie. Czekał, aż starszy kolega udzieli mu odpowiedzi.

Drake uśmiechnął się szerzej i dotknął główki małego misia.

– Oczywiście. Ale teraz jest bardzo daleko. Dałem go komuś bardzo bliskiemu. Komuś, kto potrzebował go bardziej ode mnie. Widzisz Noah, czasem tak w życiu bywa, że nie możemy zatrzymać na zawsze tego na czym naprawdę nam zależy. Czasem pojawia się ktoś, kto bardziej tego kogoś, bądź czegoś potrzebuje i bez względu na wszystko powinniśmy mu go ofiarować, lub dać temu komuś wolność, jeśli jej zapragnie – Drake podrapał misia za uszkiem, jakby był prawdziwym, żywym stworzeniem, po czym zauważył, że koleżanka, z którą tutaj przyszedł właśnie podeszła do stołu, przysłuchują się rozmowie.

– Czy ja też będę musiał oddać Pink'iego? – zapytał cienkim głosikiem graniczącym z jękiem. Taki scenariusz nie przypadł mu do jego dziecinnego gustu.

– Pinky chyba nigdzie się nie wybiera. Dobrze mu u ciebie i wiem, że bardzo cię kocha i chce cię chronić.

– Naprawdę? – Zaszklone oczka chłopca rozszerzyły się do rozmiarów kul bilardowych.

– Tak. Ale gdy dorośniesz być może spotkasz kogoś takiego, kto będzie potrzebował Pink'iego tak samo, jak ty teraz. Wówczas twój miś może zdobyć nowego przyjaciela. Ty również.

– Czy mogę ofiarować go siostrze? – podniósł misia, przytulił do piersi i spojrzał na siostrę, która podeszła do jego krzesełka i zaczęła głaskać go po głowie, przygładzając cienkie włoski.

– Możesz ofiarować go komu zechcesz.

– Dobrze. Jeśli spotkam kogoś kto będzie się bał, dam mu Pink'iego, żeby go pocieszył.

– Zuch chłopak – Drake roześmiał się, wywołując na ciele Kariny przyjemne dreszcze.

Niebywałe, jak szybko podłapał kontakt z jej młodszym braciszkiem. Miał do tego niekwestionowany talent i swego rodzaju dryg.

Pani Lorrein również podeszła do stolika, stając zaraz obok Drake'a, patrząc czule na małego chłopca, który obejmował misia i ani myślał, żeby wypuszczać go z objęć. Matka pokręciła głową i poklepała bruneta po plecach.

– Powiedz mu jeszcze, że jak nie zje mięsa, to Pinky obrazi się na niego i nie będzie chciał się z nim bawić – Kobieta pogroziła zabawnie palcem, kierując tę uwagę do małego Noah.

Chłopczyk najwyraźniej wziął sobie do serca słowa swej rodzicielki, gdyż od razu przystąpił do ponownego posiłku.

– Może pójdziemy teraz na górę? - Karina rzekła nieśmiało zaczesując jeden opadający na jej czoło kosmyk.

Drake szybko zgodził się na jej propozycję, uprzednio dziękując pani Lorrein za pyszną kolację (kobieta była wielce ucieszona z tego faktu) oraz dziękując za gościnę i pożyczył jej wszystkiego co najlepsze, żałując, iż nie mógł odwdzięczyć się jej żadnym prezentem. Sytuacja, w której się znalazł nadarzyła się tak nagle, iż nie zdążył jej nawet dobrze przemyśleć.

Kobieta jedynie pokiwała głową w zrozumieniu i znów poklepała go po ramieniu, tym samym dając mu do zrozumienia, iż traktowała go prawie jak domownika. Na równi ze wszystkimi. Drake jeszcze nigdy nie doświadczył takiej troski i przychylności ze strony obcych mu osób, w obcym domu.

Zanim opuścił wnętrze kuchennego pomieszczenia, udając się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro, Noah odwrócił się na krzesełku, zwracając się bezpośrednio do jego osoby, a moment ten na długo zapadł mu w pamięci, osadzony niczym kamień na dnie sadzawki.

– Kiedyś chciałbym być tak dobrym przyjacielem, jak Pan – Przekonanie w jego cienkim, dziecięcym głosiku łamało serce, roztapiało bryłę lodu osadzoną we wnętrzu duszy.

Nie zdążył nic rzec. Nie potrafił. Rozkruszył się od środka. Runęło wszystko, co budował dotychczas wokół siebie, co odgradzało go od innych. Mrugnął porozumiewawczo do chłopczyka wiedząc, że nigdy nie był ani nie będzie tym za kogo właśnie uważał go w tej sytuacji. Gardził sobą, było mu żal, nienawidził tych podłych uczuć wzbierających, jak woda po deszczu i opadających. Poczuł się bezsilny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro