3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

💎💎💎

Wbiegł do przyciemnionego pomieszczenia (nie było tam żadnych okien, a o tej porze dnia, raczej nikt normalny nie zapaliłby tam światła), tracąc kontrolę nad własnym ciałem i umysłem, które konsumowane przez najczystszą nienawiść, wściekłość oraz wstyd, przestało stanowić barierę dla piekielnego daru, który w sobie ukrywał.

Nieświadomie, przechodząc obok jednego z przedziałów zahaczył ręką o materiał czyjejś kurtki, z przestrachem obserwując, jak maleńka, ciepła iskierka przeskakuje na czarny materiał, sprawiając, że po chwili zamieniła się w żywą pochodnię. Bez zastanowienia złapał za kurtkę, rzucił nią o podłogę i zaczął po niej deptać, dosłownie tak, jakby tańczył, jakiegoś kankana, lub mordował obrzydliwego robala. Gdy zakończył proceder pastwienia się, a może wręcz przeciwnie, ratowania czyjegoś odzienia, odwiesił ją z powrotem na hak. Jakież było jego zdziwienie, gdy czarny, zdeptany i dodatkowo zwęglony materiał okazał się być jego własną kurtką.

Do wszystkich czortów! Przynajmniej nie sfajczyłem czyjejś kurtki. No po prostu sukces.

Chwycił ponownie za materiał oglądając go ze wszystkich stron, próbując zidentyfikować, jak wielkie szkody poczynił. Zamierzał założyć ją i wyjść z tego pomieszczenia, póki nikt nie zorientował się, że tu był. Odczuwał przemożny wstyd i niechęć do rozmowy z kimkolwiek. Już dowiedzieli się kim był naprawdę. No prawie odkryli tę tajemnicę. Na razie powinno im to wystarczyć, nie zamierzał kłaść więcej kart na stół. Kierując się w stronę wyjścia z szatni, przypomniał sobie, że nie zabrał ze sobą plecaka. No pięknie. Przecież nie mógł tak po prostu po niego wrócić. Musiałby zmusić samego siebie do ponownej konfrontacji z całym tym otoczeniem, a wolał uniknąć takiej sytuacji. Wyobrażał sobie, jak jego plecaczek, czarny, jak jego nieszczęśliwa, nienawistna dusza, leżał sobie spokojnie na brudnej, wydeptanej podłodze, pod jedną z szarych, byle jakich ścian.

Zacisnął zęby, powstrzymując wzbierający krzyk frustracji, wymachując rękoma oraz notesem na wszystkie strony. Zachowywał się i zapewne też tak wyglądał, jak wariat w kaftanie bezpieczeństwa, ale wkrótce trochę się uspokoił, gdyż posłyszał niespokojne kroki, dochodzące ze strony głównego wejścia – które zresztą było jedynym – do szatni. Przysłuchiwał się tym dźwiękom z trwogą, zdając sobie sprawę, że wydaje je nie jedna, a kilka osób. Nie ruszał się z miejsca, przeczuwał co zaraz się wydarzy. Zaatakują go gradem pytań. Obrzucą zaintrygowanymi, zainteresowanymi spojrzeniami, których tak nie cierpiał i unikał, jak opętany starał się unikać wody święconej.

Usiadł na ławeczce, ściskając w dłoniach notes, wyobrażając sobie, że to jego własna piłeczka antystresowa. Chociaż gdy tylko przymykał powieki, widział roześmianą mordę Lucasa i wówczas nie myślał już o niczym innym, jak o tym, by to właśnie jego cienka szyjka stała się jego własną szyją antystresową, tym gównem, które rzekomo miało cię odstresować, lecz w rzeczywistości wpędzało w jeszcze większą nerwicę.

Westchnął ciężko, nie patrząc w kierunku Chrisa, który energicznym krokiem wszedł, a raczej wbiegł do szatnianego przedziału. Za nim natychmiast zjawił się Yves, a także Coralin, Jennifer i Karina. Wszyscy najlepsi przyjaciele w komplecie. Kochał ich towarzystwo, lecz nie w takiej sytuacji, jak ta. Jak miał im przekazać, że nie życzył sobie, aby ktokolwiek zakłócał jego spokój. Do cholery! W szkole było pełno osób! Trzeba było uciekać kiedy miał ku temu okazję, a nie narzekać na własną głupotę i brak ogarnięcia.

– Drake. Wszystko gra? – Pierwszy odezwał się blondyn przerywając panującą wokół nich ciszę, wypełnioną przyspieszonymi oddechami.

Domyślił się, że każde z nich wykorzystało przez ten krótki czas parę mięśni, bo sapali, jak stare lokomotywy. Nie odezwał się. Przybliżył się do splecionej, metalowej ścianki, upychając pomiędzy nią a sobą czarny notes, chroniąc go przed światem zewnętrznym, okalającym go powietrzem, osiadającym się na nim pyle i przed wieloma, wieloma innymi zjawiskami, które mogły ich otaczać, a nie koniecznie zdawali sobie z ich istnienia sprawę.

Chris, jako ten zawsze najbardziej rozgarnięty z całej ekipy – słowa ulatywały z jego ust, szybciej niż zdołały zostać przetworzone w mózgownicy – odnalazł w sobie resztki, ukrywanej śmiałości, po czym stanął naprzeciwko chłopaka, obserwując jego zniesmaczoną twarz. Nieco wystraszył się tym widokiem, lecz nie zamierzał się poddawać.

– Drake, posłuchaj. Nie przejmuj się Lucasem. To tylko głupi fiut, który szuka zemsty na każdym, kto krzywo na niego spojrzy. Właśnie przez takie szczeniackie zachowanie udowodnił swoją słabość. Nie wyżył się na tobie fizycznie, więc zaatakował z inne strony. Ale weź... nie myśl o tym... – Chłopak popatrzył na bruneta ze skrywaną nadzieją w oczach, że ten odczytał jego dobre intencje.

– Lucas będzie mieć kłopoty. Pani dyrektor wzięła go na dywanik. Ruby, Harry'ego i Daryl'a też. Dostaną za swoje – przyłączył się Yves.

– Przepraszam, że śmiałam się z tych tekstów, nie wiedziałam, że ty je napisałeś – dodała skruszona Coralin, zaczesując opadające kosmyki za ucho. Sprawiała wrażenie autentycznie zmartwionej. Przemawiały za tym dwie pionowe bruzdy, które pomimo starannego makijażu i idealnie dopasowanego podkładu, zeszpeciły jej twarz, dodając jej przynajmniej z kilka lat.

Rudowłosa dziewczyna pocierała energicznie rękę, sunąc dłonią od nadgarstka, aż do zakończenia ramienia, podnosząc rękaw opiętej bluzeczki do góry. Wlepiła wzrok w podłogę, od czasu do czasu zerkając na własne buty, upewniając się, że nie straciła jeszcze kontaktu z rzeczywistością. Nie zjadła rano śniadania, dlatego czuła się lekko osłabiona i skołowana całą tą sytuacją. Jej drobne, niczym u małego dziecka, ciałko podrygiwało, a klatka piersiowa pracowała na niezwykle wysokich obrotach.

Karina głaskała ją po ramieniu, najwidoczniej chcąc chociaż w minimalnym stopniu uspokoić przyjaciółkę. Czyżby tak się go obawiali? Jego słów, bądź co gorsza nieludzkich czynów? Czuł się, jak potwór, którym w gruncie rzeczy był, mimo wszystko starał się go kontrolować, skuwać ciężkimi kajdanami. Dopuszczać do głosu i steru, tylko wtedy, gdy uważał to za słuszne, bądź konieczne.

– Pewnie nie jedna osoba, w tej szkole zazdrości ci talentu. Potrafisz ubrać zwykłą codzienność, uczucia w tak niezwykłe, pełne magi słowa. Twoje wiersze są naprawdę piękne i cudown.

– Yhym. Zgadzam się z Kariną. Nie tylko nieźle śpiewasz, ale do tego piszesz teksty. Trafił nam się zdolny kolega – Coralin pokiwała głową z uznaniem, posyłając Karinie wdzięczny uśmiech.

– No, żebyście wiedziały dziewczyny. Lucas chyba rzeczywiście wyświadczył ci przysługę. Wszystkie laseczki w tej szkole dowiedziały się, że piszesz piosenki o miłości, a wiesz co to oznacza stary? – Chris zapiał podekscytowany.

Drake oderwał ponure spojrzenie od ściany i wbij je w roześmianą twarz blondyna.

– Że wkrótce przestaniesz być singlem! O tak, już to czuję! Teraz żadna ci się nie oprze. Żadna. Mówię ci to. Poza tym, jeszcze będą cię błagać, żebyś przyniósł do szkoły gitarkę i coś im zagrał, albo zaśpiewał. Wiesz, dziewczyny lubią mężczyzna z gitarami. Chyba nie mylę się? Co dziewczęta? – Chłopak podszedł i szturchnął Karinę w ramię, by ta udzieliła potwierdzającej odpowiedzi.

Zamiast niej odezwał się wesoły Latynos, który wiecznie był szczęśliwy, żyjąc w krainie radości, a pokłady skumulowanego w nim entuzjazmu zdawały się być niewyczerpywalne.

– No pewnie, że się nie mylisz Chirs. Chłopak plus gitara i fajne, rozpalające teksty równa się seksualny intelektualista, który potrafi zbadać nie tylko umysł, ale także i ciało – Yves rozmarzył się.

– Yves, nie wiedziałem, że zmieniłeś płeć. Jen rzuć go, raczej nie będziesz już miała z niego pożytku – Blondyn skierował długi palec w stronę przyjaciela, który szczerzył się, jak drewniana pacynka.

Drake pokiwał energicznie głową, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Niewiarygodne, jak obecność kilku osób, ich szczere, miłe słowa i czyny potrafiły wyciągnąć człowieka z odmętów złości i niezadowolenia, wprowadzając na całkiem nową drogę – drogę zapomnienia o tym co złe i skupienia się na tych drobnych rzeczach i czasie, który dawał tyle niezapomnianych chwil. Wreszcie nieco się rozluźnił, odsuwając się od metalowej kraty, do której tak szczelnie wcześniej się przytulał. Uśmiechnął się lekko, a oni od razu to dostrzegli, ciągnąc tę błazeńską paradę na dalsze nieodkryte lądy.

– Tak. Chyba powinnam to zrobić. Drake, to jak? Może umówimy się na jakąś randeczkę? Chętnie posłucham jakiejś miłosnej ballady! – zaproponowała Jen, krztusząc się i dławiąc od śmiechu.

– Jen! No, ale tak z najlepszym kumplem? Znajdź sobie kogoś innego i nie odbieraj chłopaka Karinie – zaprotestował Latynos, udający oburzonego. Założył ręce na piersi, unosząc do góry głowę i podbródek.

Drake myślał, że zaraz posika się ze śmiechu. Jeszcze chwila i wybuchnie.

– Jesteśmy przyjaciółmi... – zagadnęła nieśmiało brunetka, pąsowiejąc na twarzy.

W tym momencie Drake nie mógł już dłużej tłumić w sobie śmiechu. Zatkał dłonią usta, pochylając się do przodu, mimo wszystko przyjaciele dostrzegli, że odrobinę poprawił mu się humor.

Chris usiadł zaraz obok Drake'a, klepiąc go po plecach.

– Królewska kohorta błaznów. Jesteśmy do usług. Co rozkażesz panie – Wstał i ukłonił się teatralnie przed brunetem.

Drake prychnął, poprawiając się na ławeczce.

– Te żarty nie są śmieszne, ale bawią mnie – rzekł po chwili.

– Słyszałeś Chris. Nawet twój najlepszy przyjaciel uważa, że nie jesteś zabawny – wtrąciła Coralin.

– Oj tam, oj tam. Przynajmniej się uśmiechnął! Czegóż więcej chcieć od życia – uradował się blondynek.

Drake podniósł palec do góry, tym samym wyrażając chęć dodania czegoś jeszcze.

– Nie jesteś śmieszny Chris. Ty jesteś przeogromnie zabawny i potrafisz poprawić humor nawet takiemu burakowi, jak ja. Dziękuję wam wszystkim.

– Bez przesady Drake. To jak, odrzucasz już od siebie smutki i żale? Trener chciał z tobą porozmawiać – Chris ponownie usiadł na ławeczce zajmując wolne miejsce obok bruneta.

Pozostała czwórka stała w tych samych miejscach, ale podczas rozmowy, znacznie zmniejszyli dzielącą ich odległość.

– Po co?

– Nie wiem, ale też wstawił się za tobą. Myślę, że wszyscy nauczyciele są po twojej stronie. Tylko dyrcia wiesz. Kuku! Kuku! – Z wydętych, uformowanych w dzióbek ust, uleciały dwa krótkie dźwięki, odwzorowujące sposób porozumiewania się jednego z leśnych ptaszków, a następnie postukał się po głowie.

W tym samym czasie do szatni weszła pani Bedford, która zatrzymała swoje zdezorientowane spojrzenie na Chrisie, najwyraźniej słysząc jego poprzednie słowa. Chłopak odwrócił się, obdarzając nauczycielkę śmiałym uśmiechem, jakby w ogóle nie przejął się swoimi wcześniejszymi słowami i tym, że kobieta mogłaby je źle odebrać, a przecież należała do grona pedagogicznego, ciała nauczycielskiego, które raczej nie znosiło szpetnych, czy sprośnych żarcików na temat edukacyjnego guru, jakim był, czy była pani dyrektor. Największy szef, mafiozo tej szkoły.

– Pani Bedford! Chciałem powiedzieć, że pani dyrektor lubi grać w kuku. Słyszałem, że nieźle pogrywa sobie z własnymi dziećmi, czy tam wnukami... – Chłopak śmiał się przy tym, jak wariat i gdyby Drake nie wiedział, że był osobą o zdrowych zmysłach, to zacząłby go podejrzewać o coś bardziej sprzecznego.

Coralin westchnęła, kręcąc głową z politowaniem. Nie skomentowała słów Christophera – zresztą, jak żadne z nich – mimo wszystko, jako jedynej chyba było jej najbardziej wstyd za zachowanie nastolatka, ponieważ w pewnym sensie czuła się za niego odpowiedzialna. Może dziwnie to brzmiało, ale tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Drake po części ją rozumiał. Zależało jej na chłopaku, dlatego chciała dla niego, jak najlepiej, a Chris przez swoją nieroztropność i niewyparzony język, nie zawsze mógł wiedzieć, co dla niego dobre.

– Przepraszamy – bąknęła, patrząc wychowawczyni w twarz. Niby uczyniła to z pewną dozą nieśmiałości, lecz w gruncie rzeczy Drake wiedział, że była osobą silnego charakteru, nie do złamania i jakaś tam byle jaka głupota z ust jej chłopaka nie była w stanie pozbawić ją wcześniejszego rezonu.

– Nic się nie stało – Kobieta obdarzyła dziewczynę przyjemnym uśmiechem. – Drake'u, pani dyrektor wzywa cię do siebie. Chce z tobą porozmawiać na temat tego incydentu i wyjaśnić sprawę.

– Nie chcę niczego wyjaśniać i z nikim rozmawiać. Wystarczy, że musiałem się przed nimi spowiadać – Najpierw obrzucił przyjaciół statycznym spojrzeniem, po czym zerknął na panią Bedford, której twarz wykrzywiał grymas troski. Nie robiła tego, aby mu zaszkodzić, czuł to, lecz mimo wszystko nie posiadał mocy, by przezwyciężyć tkwiącą w nim barierę, powstrzymującą wylewność i nadmierne eksponowanie uczuć. Już dawno nauczył się, że emocje i myśli należało ukrywać. Nikogo one nie obchodziły.

Kobieta poprawiła na sobie turkusowy żakiecik, w którym prezentowała się bardzo elegancko, jak jakaś królowa biznesu, a nie podrzędna nauczycielka w zwyczajnej, miejskiej szkółce.

– Rozumiem twoją złość i skonsternowanie, ale uwierz mi, pani dyrektor to bardzo dyskretna osoba. Nie zapyta cię o nic, czego nie będziesz chciał jej powiedzieć. Poza tym, chciałaby po prostu porozmawiać z tobą na temat Lucasa i jego kolegów. W szkole od dawna krążą nieprzychylne informacje na ich temat...

– Skoro tak pani mówi, to dlaczego dyrekcja i grono pedagogiczne nie wystosowało odpowiednich kar? Czekają, aż komuś stanie się krzywda? – Pospiesznie wstał manifestując otwarcie swoje niezadowolenie związane z opieszałością pracowników tej placówki. – Naprawdę musi stać się coś poważnego, żebyście zaczęli działać? Za przeproszeniem pani Bedford, to co się wydarzyło to był drobny incydent. Podwędzili mi pamiętnik, przeczytali kilka linijek, wielkie mi halo. Myśleli, że się załamię po tym, czy co? W każdym razie próbuję pani uświadomić, że to robi się już coraz bardziej bezczelne. Najpierw znęcają się za pomocą słów. Później dochodzą do tego jeszcze czyny – Drake zerknął ukradkiem na Chrisa, który z uwagą i powagą przysłuchiwał się gorącej wypowiedzi przyjaciela. – Teraz to. Rozumiem, że chcieli mnie ośmieszyć. Od samego początku moja obecność tutaj im przeszkadza.

Blondynka pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Dlatego razem z panią dyrektor postanowiłyśmy, że chłopcy zostaną zawieszeni w prawach ucznia, aż do zakończenia roku szkolnego.

– To znaczy, że nie będą mogli przyjść na bal, ani uczestniczyć w żadnych innych uroczystościach organizowanych przez szkołę? – zagadnął zaciekawiony Chris.

– Tak. Ich obowiązkiem jest uczęszczanie na zajęcia oraz dodatkowe lekcje. Z resztą natomiast będą musieli się pożegnać.

– Rozumiem.

Drake spojrzał na Chrisa, który wcale nie wyglądał na zawiedzionego rozwojem sytuacji. Zresztą pozostali również – uśmiechali się pod nosem, zauważył nawet, że dziewczyny wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia, szturchając się delikatnie łokciami.

– Nie chciałam też, żeby wzywano policję do szkoły. Domyślam się, że mógłbyś tego nie chcieć Drake'u. Nieźle nastraszyłeś naszych kolegów, a pani dyrektor jest naprawdę nieugięta. Na całe szczęście zgodziła się na wyjaśnienie tej sprawy, ale musisz pojawić się w jej gabinecie. W innym wypadku zawiadomi mundurowych – Kobieta rzekła spokojnie, próbując przekonać chłopaka do podjęcia właściwej dla niego decyzji, lecz on już zdecydował.

– Nie chcę stwarzać problemów. Nie zależy mi na tym, by szkoła miała przeze mnie kłopoty...

– Nie przez ciebie. Nie zrobiłeś niczego złego. Walczyłeś o swoje. Myślę, że każde z nas zachowałoby się podobnie, w mniejszym, bądź większym stopniu, gdyby ta sprawa dotyczyła jego – Kobieta uśmiechnęła się ciepło, a Drake wiedział, że całkowicie opowiadała się po jego stronie.

Jak mógł wcześniej uważać, że było inaczej? Traktował ją, jak wroga, a ona okazała się być dla niego jednym z cenniejszych sprzymierzeńców. Broniła go, gdyż pragnęła dla niego spokoju i tego, by dobrze czuł się pośród murów tej szkoły. Tak, jak obiecała, tak też postępowała. Zgodził się, bo cóż innego – sensowniejszego – mógł uczynić w tej sytuacji.

Udał się za panią Bedford w stronę sławetnego gabinetu pani dyrektor. Odwiedził już jej włości, niedługo po tym, jak stał się uczniem tej szkoły. Doskonale pamiętał tamto wydarzenie – również spowodowane wścieklizną tego cholernego Lucasa.

Nienawiść – jedno z najgorszych, najpodlejszych uczuć – przeżera dogłębnie, niczym kwas, pozostawiając po sobie smużki dymu, tlącego się dobra, współczucia dla drugiej istoty. Nienawiść nie zabija tego, którego nienawidzimy. Morduje w okrutnych okolicznościach, w mękach i bólach tego, który codziennie wylewa ją na siebie, niczym kubeł zimnej wody, przedostający się także do ust, oczu, czy nawet nozdrzy.

Dzwonek na lekcje oczyścił szkolne korytarze z żądnych nowości i wścibstwa uczniów. Nie było tam osobistości, wieszających na nim osądliwe spojrzenia – poza oczywiście grupką kilku, stłamszonych, wyciszonych przyjaciół, którzy dotrzymywali mu towarzystwa w tym smutnym pochodzie.

Otoczony korowodem straży, podążający w stronę kata, który wkrótce posłuży się boskim prawem, by wymierzyć rażącą sprawiedliwość. Czuł się bardzo nieswojo, przyzwyczajony do huku i rozlewającego się zewsząd harmidru, uplecionego z ludzkich, młodych głosów. Wiedział, że nie zasługuje na chwilę wytchnienia, pogrążony we własnych wyrokujących myślach.

– W gabinecie jest też pan Campbell. Wyjaśnimy tę sprawę, jak najszybciej i będziesz mógł wracać na lekcje. A wy moi drodzy możecie już iść do klasy. Drake niedługo do was dołączy – Jasnowłosa kobieta odprawiła grupkę uczniów, żegnając się z nimi miłym uśmiechem.

Drake odprowadzał ich tęsknym wzrokiem. O wiele bardziej wolałby, żeby weszli tam razem z nim, na pewno czułby się wówczas o wiele lepiej i odważniej.

– Trener może mnie zawiesić. Ostatnim razem wyraził się jasno. Żadnych bójek, czy bezsensownych konfliktów. Zawiodłem jego zaufanie.

– Nie wątpię w to, że Lucas cię sprowokował. Nie masz się czym martwić. Pan Campell jest po twojej stronie – Margharet skinęła delikatnie głową w kierunku drzwi, pytając wzrokiem o pozwolenie ich otwarcia.

Drake pokiwał w skupieniu głową. Nie wymiga się od konsekwencji czynu, który popełnił. Pełen obaw i sprzeczności wkroczył za nauczycielką do znajomego gabinetu pani dyrektor, bombardowany przez pretensjonalne spojrzenia, lecz również te, które podnosiły go na duchu. Kolejna bitwa, którą niełatwo zwyciężyć, lecz fakt, iż zdołał pokonać w niej własnego siebie, potwora zrodzonego z agresji, wywołała niezwykły pokój w jego wnętrzu. Do końca rozmowy pozostawał spokojny, nie dając sprowokować się sprośnym wyzwiskom ludzkich nastolatków – najgorszego ścierwa wśród człowieczej populacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro