3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

💎💎💎

Palce ciepłego wiatru zaplątały się w jej jasnych kosmykach, okalających szczupłe ramiona, dostojną peleryną. Odgarnęła kilka włosków z czoła, kierując wzrok w stronę zakochanej Selene i jej nowego chłopaka Jason'a.

Chłopak był naprawdę miłym mężczyzną. Odkąd zasiedli na szkolnych trybunach, trzymał dłoń młodej wampirzycy, ściskał ją mocno, aby dać jej do zrozumienie, iż nie pozwoli jej teraz uciec – Olivia pomyślała sobie, iż zapewne już nigdy nie pozwoli, by mu się wywinęła. Pragnął jej i pożądał całym swoim ludzkim sercem i kruchym ciałem. Człowiecze emocje bywały nad wyraz silne, tworząc niezniszczalny, tytanowy splot.

Młoda czarodziejka wierzyła w ich nienamacalny splot. Jason skradł całusa brązowowłosej dziewczynie, a ta chichotała szczęśliwa, kładąc bladą dłoń na jego odkrytym kolanie. Styl chłopaka zdawał się być czasem niechlujny, mało elegancki i pokazowy, ale przecież był tylko zwyczajnym, szarym człowiekiem, który wychodził na ulicę, a nie na modowy wybieg. Olivia polubiła w nim tę swobodę, dlatego też pobłogosławiła ten związek własną mocą, zsyłając na Selene ciepłe sny.

Wampirzyca domyślała się, iż Olivia parała się różnymi – niecodziennymi zajęciami – oraz że posiadała nadnaturalne zdolności. Nie przeszkadzało jej to, gdyż Olivka była jej najlepszą przyjaciółką i póki miały siebie oraz bezgraniczną przyjaźń, którą się obdarzały, miały wszystko.

Czarnowłosa Jane nie powstrzymywała głośnych okrzyków – towarzyszących niebezpiecznym akcjom, podejmowanym przez drużynę przeciwną. Szybko zorientowała się, że Drake nie wyszedł na boisko, nad czym nie mogła przestać ubolewać. Michael uspokajała ją, mówiąc, iż z pewnością niedługo się pojawi. Gdy jeden z zawodników z drużyny White Lions – chłopak z numerem jedenaście na koszulce i nazwiskiem Clarke – strzelił pierwszego gola, ludzie zajmujący trybuny po przeciwnej stronie unieśli się w górę, rycząc i wiwatując na cześć nowego pogromcy.

Dziewczyny wymachiwały biało żółtymi wstążkami oraz flagami. Chłopaki skakali, wykrzykując słowa pochwały dla zdolnego piłkarza – gdyż nawet Olivia musiała przyznać, iż był naprawdę dobry. Zachwycał grą i umiejętnościami. Był też całkiem przystojny – wysoki, a złoto biały strój opinał wypracowane podczas długich treningów i sesjach na siłowni mięśnie. Czarne, sięgające do uszu włosy, teraz były zaczesane do tyłu, uwidaczniając zaczerwienioną i mokrą od potu twarz. Wyraźne rysy, bystre, takie wręcz szalone oczy – z pewnością posiadał bardzo wysokie mniemanie o sobie, uważając samego siebie za wirtuoza tej rozgrywki.

Olivia żywiła przekonanie, iż to właśnie ten chłopak był największą przeszkodą w drodze do osiągnięcia zwycięstwa przez Królewskich Łabędzi. W momencie, w którym padł pierwszy celny strzał, jasnowłosy mężczyzna koło pięćdziesiątki podniósł się z krzesełka – tak gwałtownie, iż siedząca za nim dziewczyna miała wrażenie, że materiał jego koszuli pęknie na jego plecach – zaciskając duże pięści. Olivia zauważyła, że od tego ucisku jego kostki pobielały. Siedząca obok kobieta próbowała go zatrzymać. Wystawiła dłoń, ale on niemile ją odtrącił. Wykrzyczał jej prosto w twarz, iż nie zamierzał tracić czasu na tę dziecinadę. Wyrażał przekonanie, iż drużyna Łabędzi nie wygra, a on będzie zmuszony żyć z piętnem niewyobrażalnej porażki – bowiem jeden z zawodników okazał się być jego synem.

Jasnowłosy Christopher, jeden z lepszych przyjaciół Drake'a. Mężczyzna pogmerał jeszcze coś o niezdarności i beznadziejności własnego potomka, po czym ignorując rozpaczliwe nawoływania swojej żony, przecisnął się przez tłum ludzi i zniknął za terenem głównego boiska. Kobieta chwilę za nim patrzyła, lecz gdy szybująca w powietrzu piłka, wpadła do bramki – tym razem gola zdobył Levis (najlepszy napastnik Królewskich) – wzdrygnęła się delikatnie, obejmując za ramionka, siedzącą obok niej nastoletnią dziewczynkę.

Olivia zmarszczyła brwi. Nie wiedzieć dlaczego, jej dotąd spokojny umysł, pogrążył się w znanym chaosie. W postawie i słowach mężczyzny zaobserwowała kiełkujące ziarno zła, które nie tak dawno musiało zostać zasiane. Ale jak i kiedy? Domyślała się, że nigdy nie pozna odpowiedzi na te pytania. Przejęła się losem tego człowieka, bo zapewne nie był do końca świadomy porywistości swej natury. A żona i dzieci? Musiały wierzyć, że tak po prostu miało być.

– Liv w porządku?

Poczuła jak twardy łokieć wampirzycy wbijał się bezceremonialnie w jej przedramię.

– Tak, ze mną wszystko w porządku. Widziałaś tego jasnowłosego mężczyznę? Ale się wzburzył.

– To inspektor Brown, ojciec Chrisa, przyjaciela Drake'a. Wygląda na takiego gruboskórnego. Zawód mundurowego bywa wymagający – Selene wzruszyła ramionami, wyjadając z paczuszki czerwone żelki, które kupił dla niej Jason.

– Być może masz rację. Ma dobre predyspozycje, by w przyszłości stać się ich marionetką.

Selene spojrzała na nią jednoznacznie, a Olivia pokiwała tylko smętnie głową. Wampirzyca wbiła wzrok w puste siedzenie w rzędzie przed Olivią. Zło było bardzo podstępne i czaiło się wszędzie. Non stop szukało okazji do zamieszania, do łatwego zarobku, zwodząc i oszukując biedne dusze.

Drake również zauważył, że ojciec Chrisa zdradzał lekkie objawy zaburzeń psychicznych. Czasem zachowywał się tak, jakby Bóg pozbawił go wszelkich hamulców, lub wręcz przeciwnie, diabeł codziennie doprawiał jego kawę, aby przez cały dzień i noc czuł się niezwykle nabuzowany, jak osa w zamkniętym pomieszczeniu. Chociaż Drake zauważył tylko skrawki jego pleców, czuł bijący od niego chłód. Wiedział, że Chris starał się ze wszystkich sił, żeby go uszczęśliwić. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był zadowolony z jego obecności. Cieszył się, że przyszedł na jego mecz, a teraz? Drake popatrzył w stronę Chrisa, który jeszcze nie spostrzegł, że jego ojciec zniknął z trybuny. Biegał za piłką tam i z powrotem, pomagając kumplom utrzymać dobry pressing. Grał ambitnie, z pasją i oddaniem, by wreszcie zakończyć ją na mało zadowalającym go poziomie. Z niczego nie potrafił się cieszyć, bo on nie pochwalał tego kim był i jaki był. Drake poczuł odrazę do pana Browna. Czasem nie wierzył, że Chris był jego rodzonym synem – tak bardzo różnił się od mężczyzny i w tym przypadku powiedzenie o jabłku i jabłoni nie miało żadnego pokrycia w rzeczywistości.

Kolejny wystrzał i sędziowski gwizdek. Następny gol dla przeciwnej drużyny. Trener Campbell zacisnął zęby. Trener Tylor podskoczył w miejscu, wymachując tryumfalnie dłonią. Connor biegł w stronę kolegów z wypiętą do przodu piersią, a seksowne chearleederki na czele z Julie wykonywały układ dla największej gwiazdy tego zespołu. Mimo wszystko dziewczyna wciąż spoglądała na Drake'a, jakby zapraszała go do wspólnej zabawy. W jednym momencie zdawało mu się, że nawet wykonała ten charakterystyczny gest – dwa razy zgięła wskazujący palec – nie mogąc doczekać się, kiedy wreszcie wybiegnie na boisko.

Chciała go zobaczyć, ujrzeć jego umiejętności i to, na co było go stać, a on chciał jej to pokazać i wiele więcej. Jednak nie wykonał żadnego ruchu, czekając aż trener zaprosi go do tej zabawy. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Unosząca się w powietrzu wrogość, okraszona nutką rywalizacji przydawała smaczku toczącej się na boisku rywalizacji. Trener biegał, krzyczał, komenderując, rozstawiając chłopaków, przypominając im o podstawowych zasadach.

Drake wystraszył się, że mężczyzna o nim zapomniał, ale kiedy wybiła już trzydziesta minuta meczu – a chłopaki wyglądali na nieźle spracowanych i wymęczonych – mężczyzna obdarzył go takim spojrzeniem, jakby zamierzał rozkruszyć jego twarz na milion kawałków, a następnie przemówił głosem tysiąca tybetańskich mnichów.

– Rozgrzany?

Drake kiwnął głową. Rozgrzewał się już dobre dziesięć minut. Zresztą czuł, że płonie wewnętrznie od piekielnego daru.

– Wchodzisz za Thomasa. Wesprzesz Levisa i Harry'ego w ataku. Nie ograniczaj się Townshend. Daj im popalić. Liczę na ciebie.

Chłopak uśmiechnął się szatańsko, patrząc na twarz trenera ściągniętą powagą. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy, jak trafnego określenia użył – da im popalić i to tak ostro, iż ze strachem będą wspominać jego imię.

Boczny sędzia zagwizdał krótko, unosząc w górę numeryczną tablicę, na której widniały cyfrowe liczby – jedna obwieszczała zejście numeru dwadzieścia jeden, a druga informowała o wejściu zawodnika z numerem osiem. Drake posłyszał, jak przez trybuny za jego plecami przeszło niesamowicie głośne poruszenie, tornado utkane z krzyków i pisków. Wsłuchiwał się w swoje imię – skandowane przez kilkadziesiąt par ust. Wspaniałe uczucie. Nie napawał się nim zbyt długo, gdyż trener przywołał go do porządku. Przez cały czas zaciskał palce na jego ramieniu, a gdy Thomas zbliżał się do białej linii, obramującej powierzchnię boiska, zdjął ją, by następnie klepnąć go przyjacielsko w plecy.

Zziajany Thomas wystawił ręce, przybił z Drake'iem dwie piątki i odbił w bok, zasiadając na ławce rezerwowych. Od razu rzucił się do bidonu z wodą, pragnąc ugasić, rozdzierające krtań pragnienie. Drake wbiegł na boisko, tak szybko, jakby wystrzelono go z procy. Wiwaty nie cichły. Zresztą spostrzegł, iż nawet szkolna maskotka ożywiła się, wykonując swój popisowy taniec.

Dziewczyny, które przez cały mecz dopingowały drużynę Łabędzi, jak tylko mogły, również zaczęły skakać i wymachiwać niebieskimi pomponami. Wszystkie skandowały jego imię. Nawet jasnowłosa Sabine, której nie znosił, teraz odniósł takie wrażenie, że mógłby zawiązać z nią krótki pakt, przeciwko nieprzyjaciołom, ubranym w złote stroje. Wykrzykiwała jego imię najgłośniej, unosząc obie ręce do góry, posyłając mu szeroki, ugodowy uśmiech. Drake odwdzięczył się jej tym samym. Postanowił, że zażegna dawne spory i konflikty.

Podbiegł do Levisa, który stał nieopodal środkowej linii. Chłopak posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.

– Wreszcie. Już myślałem, że trener dostał udaru mózgu. Bawią się z nami jak z małymi dziećmi – szepnął.

– Zawsze mogło być gorzej – Drake skonstatował z niewyraźnym uśmieszkiem, mierząc spojrzeniem rywala – naprężonego jak struna i dumnego jak czarny kot w starożytnym Egipcie.

– Podajemy do ciebie, ale uważaj, będą cię kryć. Wiedzą, że jesteś najlepszym zawodnikiem, a do nadrobienia mamy trzy punkty – Levis wykrzywił usta.

– Nie ograniczajmy się – Brunet uśmiechnął się cynicznie, wystawiając w stronę blondyna zwiniętą w pięść dłoń.

Chłopak uczynił to samo ze swoją dłonią, po czym przytknął ją do dłoni bruneta. W przestrzeni rozległ się głośny gwizdek. Dziewczyny w skąpych strojach uspokoiły się. Maskotka przystanęła w miejscu, obserwując dalszy bieg wydarzeń. Orkiestra w śmiesznych czapeczkach i mundurkach zaprzestała rzępolenia, a ludzie na trybunach ucichli.

Piłka poszła w ruch, wyrzucona zza bocznej linii boiska, przez jednego z zawodników białych lwów. Przez krótką chwilę szybowała w powietrzu, by z siłą kulki wystrzelonej z pistoletu, osiąść na piersiach jednego z chłopaków. Na boisku zapanowało niezwykłe poruszenie. Chłopcy rozproszyli się, zajmując odpowiednie pozycje.

Wcześniejsze tłumaczenia trenera mocno wbiły im się w pamięć. Zazwyczaj grali w formacji 4-4-2, gdyż była to jedna z najprostszych i najczęściej używanych taktyk ostatnich lat. Jednak w dzisiejszym meczu postawili na formację 4-3-1-2, która pozwoliła im na zaangażowanie jednego z pomocników w bardziej ofensywne zagrania. Kilku ruszyło na zawodnika, który właśnie prowadził całkiem udaną akcję.

Minął linię obrońców, przedarł się obok pomocników, pędząc prosto na bramkę, przed którą stał spanikowany Yves. Podrygiwał w miejscu, jak nakręcona laleczka. Drżał ze strachu i stresu, iż mógłby nie zatrzymać kolejnej piłki i tym samym skazać drużynę na druzgocącą porażkę. Ugiął się na kolanach, wyczekując odpowiedniego momentu. Pot skrystalizował się na jego czole, a krótkie włoski na głowie nastroszyły się. Śledził ruchy niezatrzymanego chłopaka, wyrażając cichą nadzieję, iż niewidzialna dłoń wynurzy się z murawy i pochwyci chłopaka za stopę. Może nawet potknie się o trawę, straci równowagę i wywróci?

Jednak po chwili wydarzyło się coś zupełnie innego. Jeden z kolegów – Harry – naparł na napastnika tamtej drużyny, wykopując piłkę spod jego nóg. Szczęśliwym trafem znalazła się ona zaraz pod nogami kolejnego zawodnika Królewskich Łabędzi, który przemierzał teraz boczny obszar boiska. Ludzie na trybunach powstali, wymachując w dłoniach granatowoczarnymi szalami. Coś strzeliło, a Drake dopiero po chwili zorientował się, że to czysty dźwięk puzonu przeszył powietrze. Napotykając opór ze strony dwóch obrońców, którzy biegli wprost na niego, wykonał zamach nogą i posłał piłkę w powietrze, przerzucając ją na drugi koniec boiska. Brunet wreszcie dopatrzył się swojej chwili. Okrążył dwóch niskich nastolatków – którzy starali się go kryć, ale ich wzrost skutecznie im to uniemożliwiał. Drake nie ubolewał nad ich losem krasnoludków – przemykając obok nich niczym strzała, gnając na środek boiska. Cały czas śledził wzrokiem tor lotu piłki. Przekalkulował w głowie, wiedząc, w którym momencie zacznie obniżać swój lot i zacznie opadać na ziemię. Gdy znalazła się już na środku, nieopodal linii, przyjął piłkę na główkę wybijając ją do stojącego niedaleko kolegi.

Levis zgrabnie przechwycił piłkę, kierując się w stronę bramki przeciwnika. Drake ruszył zaraz za nim. Najpierw za jego plecami. Później okrążył pozostałych zawodników (w tym obrońców i pomocników, a koledzy z drużyny pomagali mu w tym). Słyszał jak trener wykrzykiwał różne słowa, ale nie zwracał na nie uwagi. Wszystkie zmysły skupił na piłce i otaczających go zawodnikach, których musiał wyminąć, aby zdobyć pierwszego (w ogólnym rozrachunku drugiego) gola dla swojej drużyny. Levis przekręcił głowę w lewo, dostrzegając pewnego siebie bruneta. Chris znajdował się mniej więcej na środku, więc Levis uznał, że poda do niego piłkę, aby ten mógł ją przekazać Townshendowi. Był na lepszej pozycji. Kopnął, a powietrze wokół piłki zafurkotało, przygniatając trawę do podłoża.

Trener Campbell wrzasnął przeraźliwie, łapiąc się za łysą głowę. Blondyn z trudem przechwycił piłkę, o mało co nie wywracając się na niej. Kątem oka spostrzegł, że trzech zawodnik otacza go ze wszystkich stron. Spanikował.

– Podaj! – Levis krzyknął, biegnąc w jego stronę, bojąc się, że akcja, którą wypracowali z Townshendem spali na panewce.

Lecz Chris w przypływie ogarniającej go odwagi i szału podbił piłkę i posłał ją w stronę czujnego bruneta. Drake dobrze się przygotował, czekając tylko aż znów będzie mógł spotkać się z kolorową piłeczką. Wreszcie znalazła się u jego nogi. Ruszył w stronę bramki, lecz wiedział, że nie przedrze się poza linię obrony. Pewny siebie bramkarz zmarszczył brwi – jedna żyła uwypukliła się na jego szyi, jak łańcuszek przykryty materiałem – a w jego oczach była widoczna pewność i zaufanie we własne siły i umiejętności. Poza tym Drake wiedział, że chłopak nie obawiał się jego ruchu, gdyż po pierwsze znajdował się za daleko od bramki, by wykonać zdecydowany strzał, a po drugie białe lwy zaczęły się zlatywać, zasłaniając swoimi ciałami powierzchnię bramki. Drake wściekł się. Nie mogli go pokonać – nie teraz i nie w takiej sytuacji. Przyspieszył. Miał wrażenie, że trawa zaraz zacznie palić się pod jego stopami – irracjonalna myśl, lecz dodała mu pewnej dozy świeżej motywacji.

Podbił wyżej piłkę i w tej samej chwili, gdy jeden z zawodników (z drużyny przeciwnej) biegł w jego stronę, by odebrać mu przedmiot, chłopak delikatnie podskoczył i kopnął piłkę tak mocno, iż najpierw wzniosła się ponad tłoczących się na boisku piłkarzy, a następnie opadła, ocierając się o rękawice zaskoczonego bramkarza. Wyczuł jego główną intencję, uskoczył w bok, lecz było już za późno, gdyż piłkę zatrzymała się już na białej siatce.

Kibice oszaleli – chłopaki wiwatowali i bili brawo, a dziewczyny piszczały i ściskały się nawzajem. Selene uśmiechała się szeroko, nagrywając poczynania brata. Siedzący obok niej Jason doradzał jej, gdzie powinna kierować kamerę i co ciekawego mogło się jeszcze wydarzyć – kiedyś sam grał w piłkę, dlatego z ogromną chęcią przyszedł zobaczyć mecz i umiejętności młodszego brata Selene. Rodzina wyrażała nie mniejszy zachwyt niż pozostali – Michael nie posiadał się z dumy, wychwalając grę młodego wampira. Jane przytakiwała głową. Sofia milczała, obracając w dłoniach maskotkę białego łabędzia w czarnej koszulce (istniał jeszcze wariant z niebieską wstążką), natomiast Wiktor uśmiechał się szeroko, napinając blade usta.

Coralin i Karina również nagrywały mecz, aby później pokazać go chłopakom – była to ich tradycja, gdyż później mogli zobaczyć i przeanalizować popełnione błędy. Zresztą sam trener ich do tego namawiał. Dziewczyny z zespołu chearleederek wymachiwały pomponami, śpiewając słowa wymyślonej na tę okazję piosenki. Wszyscy byli zadowoleni – no prawie wszyscy – a Drake czuł się najlepiej z nich wszystkich.

Trener ucałował dłonie i złożył je jak do modlitwy. Jego usta poruszały się w szaleńczym tempie. Chłopcy naskoczyli na niego, gratulując mu świetnego strzału. Nic nie powiedział. Po prostu się uśmiechał i pozwolił, by inni rozpływali się nad jego osobą. Wracając na wcześniejszą pozycję ukradkowo zerknął w stronę trybun, dokładnie w miejsce, na którym siedziała brązowowłosa dziewczyna. Nie zwracała teraz na niego uwagi, gdyż jej oczy skierowały się ku trajkoczącej Jennifer. Drake wykorzystał okazję, odwracając głowę w drugą stronę. Odszukał wzrokiem piękną Julie i zatrzymał się na niej zdecydowanie dłużej, nie czując z tego powodu wyrzutów sumienia. Co ciekawe, w chwili gdy na nią spojrzał, ona również skierowała ku niemu oczy i na jeden, krótki moment zespolili się swoimi spojrzeniami, a Drake doświadczył podobnego uczucia do tego, którego doznał podczas drugiego spotkania z Kariną. Zdecydowanie to było coś magicznego – ta dziewczyna posiadała w sobie jakiś nieznany mu jeszcze urok.

Oblizał wargi, aby nieco je nawilżyć, a następnie odwrócił wzrok, gdyż rozpoczęła się kolejna akcja – tak samo szybka i gwałtowna w swoim wymiarze i charakterze jak poprzednia. Chłopcy rozproszyli się po całym boisku. Piłka krążyła po murawie, przeskakując od nogi do nogi i zanim zakończyła się pierwsza połowa wyznaczonego czasu – drużyna Royal Swan prawie wyrównała swój wynik. Drake strzelił jednego gola, co nie było dla niego satysfakcjonującym wynikiem. Spodziewał się pewnej złości, czy nawet zawodu, który mógłby dostrzec w oczach trenera, lecz żadna z tych emocji nie zagrzała w nich miejsca.

Mężczyzna porozmawiał z nim, tłumacząc pewne kwestie bardzo spokojnym tonem – Drake obawiał się, iż za moment dostanie udaru, zawału, albo jakiś grom opadnie na niego, wysysając całą jego materię, rozszczepiając ją na drobne atomy. Przyrzekł, że w następnej połowie meczu postara się jeszcze bardziej. Jak powiedział, tak też uczynił. W ciągu pierwszych dziesięciu minut od rozpoczęcia drugiej połowy, ustrzelił drugiego gola, wyrównując wynik trzy do trzech. Asystujący mu Levis nie posiadał się ze szczęścia. Podbiegł do bruneta, chcąc go podnieść, ale szybko odszedł od tego pomysłu. Szaleństwo. Kolejnego gola strzelił gdy dochodziła siedemdziesiąta minuta meczu. Drużyna Królewskich Łabędzi wysunęła się na prowadzenie, doprowadzając kibiców do niesamowitego stanu ekstazy.

Białe lwy kręciły niezadowolone nosem – a w szczególności Connor, który mierzył Drake'a ostrzegawczym spojrzeniem. Za każdym razem, gdy spotykali się w czasie akcji, umyślnie o siebie zahaczali, trącali się ramionami, lub mocno odpychali.

Młody wampir miał go dosyć, najchętniej wypchnąłby go aż za teren boiska, ale świadomość obecności tylu świadków, nie dodawała mu śmiałości. Gdy zbliżały się już ostatnie minuty meczu, nagle trener białych lwów zarządził zmianę, równocześnie wzywając jednego ze swoich zawodników – osławionego w słowach Connora – do siebie.

Trener Campbell obserwował, jak mężczyzna dyskretnie wskazuje palcem na Drake'a, szepcząc chłopakowi coś do ucha. Czarnowłosy pokiwał energicznie głową, wracając na pozycję, którą zajmował wcześniej. Zmiana w składzie była kosmetyczna i pełniła funkcję czasowego zapychacza. Campbell wiedział, iż Tylor zrobił to specjalnie, żeby nie dać Drake'owi więcej czasu na zaprezentowanie kolejnych umiejętności – chłopak pokazał się z naprawdę dobrej strony. Strzelił już trzy gole – nogą, z przewrotki i z główki. Campbell wierzył, że chłopak mógł zmienić zdanie, co do swojej przyszłości. Nie wątpił, iż po meczu podejdzie do niego jakiś agent, znanego klubu piłkarskiego. Od czasu do czasu zaglądali na takie mecze, żeby popatrzyć na zdolnych i młodych świeżaków. Trener uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na zegarek. Drake posiadał ostatnią szansę, aby pogrążyć znienawidzoną przez niego drużynę, do końca.

W tym czasie, chłopak realizował już swój plan. Levis, Thomas i pozostali koledzy (w tym niezwykle energiczny i szybki Chris. Drake nie spodziewał się, że nastolatek potrafił rozwijać takie prędkości. Jak sam później stwierdził, obecność Drake'a dodawała mu skrzydeł) cały czas go wspierali. Podawali piłki, lub odbierali, gdy na przykład brunet znajdował się w zagrożonej strefie. Dobrze współpracowali i pomagali sobie nawzajem. Jak brzmiało powiedzenie – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Chris przechwycił piłkę – to był jeden z jego lepszych meczy – omijając dwóch pomocników z przeciwnej drużyny. Wślizgnął się bezpardonowo między nieprzyjazne otoczenie, wyskakując z niego, jak kula wystrzelona z armaty. Oni biegli za nim. Zdawało się, że przewodzi ich grupie – dumny przywódca na czele małego korpusu. Wziął nogi za przysłowiowy pas i przyspieszył. Wypatrzył, że Drake próbuje wyminąć dwóch chłopaków, którzy go blokowali. Wreszcie mu się to udało. Zmierzał w stronę bramki, doprowadzając bramkarza do stanu kompulsywnych drgawek – bał się kolejnego posunięcia bruneta. Ostatnie, prawie połamało mu palce. Chris wzniósł się na wyżyny własnych możliwości. Wycelował i kopnął piłkę tak mocno, iż doleciała aż do samego Drake'a.

Chłopak posłał mu wdzięczny uśmiech, zabierając się do zrealizowania jednej z ostatnich akcji, jakie zaprezentuje podczas meczu. Nie wiedział jednak, że przyjdzie zmierzyć mu się z zazdrosnym przeciwnikiem. Zauważył go, lecz nie zamierzał ustąpić. Przebierał nogami, patrząc prosto na bramkarza i jego bladą twarz. Zamachnął się, ale w tej samej chwili, gdy zamierzał wykonać ostatni ruch, poczuł jak jego ramię zderza się z czymś niewyobrażalnie ciężkim i twardym. Powietrze wokół jego osoby zafalowało, jak proporczyki na wietrze. Nagła fala bólu odebrała mu oddech na kilka sekund.

Upadł na murawę, broniąc się przed czarnowłosym chłopakiem, którym rzucił się na niego jak wygłodniałe zwierzę. Usiadł na nim okrakiem, przygniatając go swoim ciężarem. Trzy razy uderzył go w twarz, krzycząc, by nie zabierał mu zwycięstwa. Biedny chłopiec – nie potrafił pogodzić się z porażką. Raz uderzył go tak mocno, iż przez przypadek przygryzł dolną wargę. Wkurzył się. Wystawił ręce do przodu, spychając z siebie chłopaka. Uczynił to bardzo mocno, by tamten poczuł jego hipopotamią siłę. Wstał na równe nogi, zbliżając się do nastolatka.

Atmosfera była naprawdę napięta. Trenerzy krzyczeli. Zawodnicy kłócili się między sobą – stając po dwóch stronach barykady. Główny sędzia od razu zainterweniował. Chris trzymał Drake'a za rękę, tłumacząc, iż nie było warto ryzykować wyleceniem z boiska dla kogoś tak mało znaczącego jak Connor. Oczywiście blondyn miał rację, lecz gdyby Drake był sam, na pewno by mu przyłożył, bez względu na świadków i okoliczności.

– Ciesz się póki możesz frajerze! – wrzasnął Connor.

Drake poderwał się z miejsca, zaciskając pięści. Oblizywał krew, sączącą się z rozoranej wargi. Jego twarz była cała czerwona i mokra, ale potrafił – co bardzo go zaskoczyło – powściągnąć emocje i spokojnie zaczekać na ostateczną decyzję sędziego. Niesamowite. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby przydarzyła mu się taka sytuacja, rozprawiłby się z nim raz dwa – bez zbędnego zastanawiania się, co mogłoby się wydarzyć, gdyby podjął takie a nie inne kroki.

Wreszcie decyzją sędziego, Connor otrzymał czerwoną kartkę – za bezpośredni atak – i polecenie niezwłocznego opuszczenia boiska. Za to Drake – w ramach rekompensaty – mógł wykonać rzut karny, który jeśli okaże się trafiony, pozwoli wyjść jego drużynie na prowadzenie. Jednak czarnowłosy chłopak nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Wiedział, że to był koniec jego występu. Zanim zszedł z boiska – w towarzystwie buczenia i krzyków serwowanych ze strony zaangażowanych kibiców – wygrażał się Drake'owi, iż rozmówi się z nim zaraz po meczu. Brunet chętnie przystał na jego propozycję, konstatując ze spokojem. Wreszcie pokonał tego człowieka, sprawił, iż poczuł tę gorycz klęski.

Do końca meczu pozostało kilkanaście minut. Drake wykonał rzut karny – bezbłędnie. Bramkarz nie miał szans z tak mocnym uderzeniem, a na sam koniec zdobył jeszcze ostatniego gola, tym samym doprowadzając ostateczny wynik – pięć do trzech. Publika wiwatowała, kąpiąc się w czystej euforii i ekstazie. Trener Campbell nie mógł uwierzyć w zaserwowane mu – przez Boga, lub los – szczęście. Biegał wzdłuż boiska, wymachując czarną czapką.

Koledzy z drużyny podbiegli do niego – najpierw pogratulowali mu wspaniałego występu, a później wspólnymi siłami podnieśli go tak wysoko, iż znalazł się bliżej nieba – a przynajmniej tak mu się wydawało – po czym krążyli z nim dookoła boiska. Drake rozglądał się, zauważając zadowolone i szczęśliwe twarze rodziny, przyjaciół, a nawet obcych ludzi. Miał wrażenie, że znalazł się w innej rzeczywistości, tak odmiennej od tej, z którą borykał się na co dzień. Uszczęśliwił wszystkich. Po zwycięskim przemarszu, ustawili się w równym rzędzie – jak uczynili to przed rozpoczęciem meczu – by uzyskać materialne nagrody, zwieńczające ich niedościgłe zwycięstwo. Jeszcze nigdy nie czuł dumy – rzadko kiedy mógł czuć się w ten sposób. Zazwyczaj robił wszystko, aby znaleźć się na pozycji przegranego. Lecz dzisiaj stał się zwycięzcą, a smak tego uczucia przywodził na myśl posmak delikatnej pianki, może nawet waty cukrowej, pochodzącej z niebiańskiego stragana.

Gdy pochylał głowę, pozwalając, aby nieznajomy mężczyzna powiesił na jego szyi niebieską wstążkę ze złotym medalem, wydawało mu się, że nie wytrzyma i wybuchnie histerycznym śmiechem, ale przetrzymał to wszystko, zachowując chłodne pozory. Po tej całej maskaradzie i zdjęciach, wreszcie mogli wrócić do szatni – przebrać się i porozmawiać na temat imprezy, którą chłopcy zorganizowali w jednym z londyńskich klubów. Drake nie mógł się nadziwić pomysłowości chłopaków. Przecież nie mogli wiedzieć, czy wygrają ten mecz. Zapytał więc, co by było gdyby przegrali? Czy wtedy też świętowaliby to zdarzenie? Chris odpowiedział, że lepiej się cieszyć niż smucić i wspominać złe sytuacje ze swojego życia. Brunet zamyślił się. Chłopak miał rację. Trudne chwile były dla nas porządną lekcją – wzmacniającą i hartującą na przyszłość. Piękne chwile tworzyły wspomnienia i nadzieję na lepsze jutro.

💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎

Two step from hell - Believe

💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎

Moi drodzy, nigdy nie porzucajcie swoich marzeń, gdyż one zaprowadzą Was do lepszego i upragnionego miejsca! 💗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro