5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– W tamtym roku jeden koleś zwymiotował z wrażenia!

Albo z przerażenia – dodała w myślach Karina.

Odwaga nie była jej największym atutem i domeną, ale miała już dość tego, że każdy się o nią martwił. Pokaże im, że jest tak samo silna i nie da się stłamsić tej tęczowej dżdżownicy, czyli w jej wyobrażeniu kolejce górskiej.

Podczas, gdy przyjaciele śmiali się z opowieści blondyna o pozbywającym się zawartości żołądka kolesiu, Drake szedł w milczeniu patrząc na przemieszczających się ludzi, na widoki. Ciekawie to wszystko wyglądało z góry. Tak magicznie, nieziemsko, oryginalnie, choć pewnie tak samo każdego roku. Karina oburzyła się. Wyczuwał jej niepokój, ale także determinację. Chyba chciała udowodnić wszystkim, że pokona wewnętrzny strach i mimo oporów wsiądzie na kolejkę i da radę. Chłopak życzył jej tego. Szkoda, że nie zareagował odpowiednio, gdy siostra wspomniała o trzymaniu się za dłonie. Jakież to było kretyńskie.

– Witajcie mili goście! Gotowi na przejażdżkę życia?! – Nieznany mężczyzna odziany w kretyński zielony płaszczyk pokryty cekinami, w których odbijały się tamtejsze światła zakrzyknął radośnie na ich widok. Sprawiał wrażenie osoby niezwykle podekscytowanej tym całym widowiskiem, w którym zapewne uczestniczył już od dłuższego czasu. Nogi, opięte przez białe getry w czarne paski podrygiwały ochoczo, wystukując śmiesznymi botkami jedną ze świątecznych melodii, której Drake nie miał okazji jeszcze usłyszeć.

– Cześć. Oto nasze wejściówki – Christopher uczynił honory, mianujące samego siebie przewodnikiem swej małej, zaufanej grupki. Podszedł do mężczyzny z odpowiednimi bilecikami.

– Wspaniale! – Facet wypowiedział to słowa trochę zbyt wyniosłym tonem. – Siedzicie po dwie osoby. Macie już swoją parę? – zlustrował po kolei wzrokiem nowych przybyszy.

– Jest nas siedmioro plus ogromniasty jednorożec. Czy on też się liczy? – Blondynek wskazał na maskotkę trzymaną przez Drake'a.

Mężczyzna rozszerzył usta w kolejnym trochę karykaturalnym przerysowanym uśmiechu, a następnie odpowiedział na pytanie zadane mu przez niskiego blondynka.

– Nie. Jednorożec może zaczekać na was tutaj. Pan nie musi się obawiać. Zaopiekuję się nim – skierował się bezpośrednio do bruneta, którego mina wyrażała już tylko jedno. Chęć zniknięcia, dosłownie wyparowania i oglądania tej scenerii z góry, jak jakaś lewitująca w powietrzu, pieprzona lekka mgiełka, osiadająca się na ludzkich twarzach.

Odchrząknął rozluźniając nieco uchwyt, uwalniając na świat puchatego jednorożca, który nie sprawiał żadnego pożytku, ale był całkiem w porządku. Przecież wygrał go, musiał na niego zapracować. Poza tym ofiarował go komuś, kogo darzył głębszym uczuciem, niż dół w studni. Niechętnie oddał mężczyźnie jednorożca, po czym wkrótce tego pożałował, gdy ujrzał, jak facet obchodził się z nim. Rzucił go na stertę, jakichś innych badziewi, na koniec rozkazując, żeby dobrali się dwójkami i wybrali miejsca, oczywiście zaraz po tym, gdy pojawi się kolejka. I pojawiła się.

Wagoniki zawitały do punktu startowego, uwalniając wcześniejszych poszukiwaczy mocnych wrażeń. Niektórzy opuszczali swe miejsca z wprawioną gracją, godną światowych kaskaderów. Inni z kolei chybotali się na boki, jak płomień na świecy, albo nadużywający alkoholu menele. Być może pierwsze określenie brzmiało bardziej poetycko, aczkolwiek Drake nie zwracał uwagi na piękne słówka i banały. Pijani żule. Tak, to było dopiero trafne określenie. Krew szumiała w ich żyłach, rozchodząc się niczym jad, paraliżujący dolne oraz górne kończyny. Widok – ogromnie zabawny.

Gdy wszyscy tłumnie, lub nietłumnie (jak kto wolał) uwolnili swe ciała spod zabezpieczających barierek, podążyli dalej ku eksploracji innych atrakcji oferowanych przez Winter Wonderland.

– Cały rok na to czekałam! – Rudowłosa Jen nie mogła się powstrzymać. Zaczęła wymachiwać rękoma i nogami w różne strony. Yves musiał ją uspokajać.

– To jak się dzielimy? – zapytał Chris, który jeszcze nie wyszedł z roli grupowego przywódcy. Brakowało mu jeszcze tabliczki z napisem: Oto moje stadko. Jestem jego przedstawicielem. Troszkę prymitywnie, ale jakże trafnie.

Drake nie znosił takich osobistości, jednakże przymykał oko, gdyż ten niziołkowaty blondynek był jego najlepszym przyjacielem.

– My razem – Yves wypowiedział się pierwszy, przygarniając i tym samym trochę uspokajając rudowłosą dziewczynę, która w dodatku była miłością jego życia. Trochę śmiesznie to zabrzmiało.

Brunet i Selene odnieśli podobne wrażenie, że chłopak obawiał się, iż ktoś inny mógłby ubiegać się i zająć jego miejsce obok wiercącej się w miejscu młodej Brytyjki. Jakby dręczyły ją jakieś owsiki, nie ważne gdzie, albo bardzo chciało jej się siku. Chris skinął jedynie głową.

– Ja z tobą. To chyba oczywiste – Coralin uniosła delikatnie ramiona, patrząc w stronę Chrisa.

–Ja dołączę się do kogoś. Drake powinien pojechać z Karinką – Po raz kolejny siostra próbowała pełnić rolę dobrej Samarytanki. Poświęcić się dla jego dobra i wygody. Dlaczego zawsze mu to utrudniała?

Nie było już więcej czasu do namysłu. Zauważyli, że rzeka ludzkich ciał nadpłynęła, pokrywając swą materią wyglądające na wygodne obicia kolejkowe siedziska.

– Siedzimy z przodu, jak najbliżej się da! – Yves pociągnął Jen, przepuszczając ją przed siebie.

Zajęli miejsca na samym przodzie. Za nimi usiedli Chris z Coralin. Następnie Drake z Kariną i w następnym rządku usiadła Selene. Najpierw sama, a później dołączyła się do niej, jakaś kobieta już w bardziej podeszłym wieku. Dobrze, że nie był to mężczyzna, w dodatku uwodzący mężczyzna. Drake prychnął w myślach.

Siedział w pobliżu. Czujny niczym kot, napięty jak struna od gitary. Gotowy do rozwiania wszelkich unoszących się w powietrzu amorków. Dobra aluzja. Czy chciał rozwiewać także własne amorki? Kiedyś powiedział sobie, że jeżeli spotka na swojej drodze małego gnojka, fruwającego w powietrzu z łukiem i miłosnymi strzałami, to nie zawaha się, żeby oskubać go z każdego, nawet tego najmniejszego pióreczka. Tak bardzo nienawidził miłości i wszystkiego, co było związane z tym uczuciem. Walentynki. Pffff... Walę w tynki, albo walę drinki. Walę dymki, walę kurwa małe świnki. Najgorsze święto na całym świecie. Kto i po co je wymyślił?

Jeszcze do niedawana wszystkie te aspekty nie miały dla niego sensu, a teraz? Chyba zmienił usposobienie do niektórych spraw. Karina nie zwolniła oddechu, nie rozluźniła mięśni. Zacisnęła szczupłe palce wokół ochraniającej barierki. Rozszerzonymi oczami patrzyła gdzieś w dół, wypatrując czegoś. Przeznaczenia, niepokornego losu, śmierci, może jednak ciekawej przejażdżki, niezłej przygody? Zdecydowanie nie. Szkoda, że nie mogła przeżywać tej sytuacji tak jak jej znajomi. Chociaż obecność Drake'a, który w dodatku zajmował miejsce obok niej dodawała jej małej iskierki otuchy.

– Zaraz ruszamy! – zakomunikował znajomy głos.

Niebieskooka brunetka jęknęła cicho, tak iż mógł ją usłyszeć tylko znajdujący się nieopodal brunet. Ale usłyszała ją również Selene, która wierciła bratu dziurę w plecach. Nie rozumiała, dlaczego nie wykonał jeszcze żadnego kroku. Czy miała zasadzić mu porządnego kopa, żeby wreszcie się ocknął? Pokiwała głową w zamyśleniu.

Drake skierował głowę w stronę brunetki, widząc rosnące podenerwowanie na jej twarzy.

– Złap mnie za rękę. Przytrzymam cię w razie czego.

I nie puszczę.

Zabrzmiało to trochę tak, jakby podejrzewał, że wydarzy się coś złego. Lecz Karina nie zwracała uwagi na niefortunność jego wypowiedzi. Oderwała lewą dłoń od barierki i ulokowała w większej i znacznie silniejszej dłoni bruneta, która delikatnie się na niej zacisnęła. Prawie tak, jakby w ogóle jej nie trzymał, chociaż być może tylko ona posiadała takie absurdalne wrażenie. Jednak jej zmysły zarejestrowały coś innego. Przyjemne ciepło, podniecający dreszcz wywołany przez maleńką iskierkę. Elektryzujące dłonie. Patrzyła na niego z jeszcze większym zainteresowaniem, pragnieniem. Ten chłopak był naprawdę magiczną istotą, nie z tego świata. Czuła się tak wyjątkowo, jak na najlepszych, egzotycznych wakacjach. Upajała się tym uczuciem. On również.

Pogładził kciukiem jej zimną dłoń, by dodać jej trochę odwagi, następnie poczuli lekkie szarpnięcie. Z niepokojem, skwapliwie ukrywanym przed brunetką rozejrzał się na boki, nie rejestrując żadnego, poważniejszego zagrożenia. Pierwszy znak, sygnał do startu. Karina mocniej ścisnęła jego dłoń i wreszcie ruszyli.

Z początku wolno. Kółeczka wlokły się po szynach, jak zombie w upalny dzień. Jeszcze można było się rozmyślić i wyskoczyć z tego guzdrzącego się pudełka. Ale nie. Ten kto wsiadł i zapiął przysłowiowe pasy, wiedział, że nie było już odwrotu. Wagonik znalazł się na krawędzi przepaści i zsunął się z niej popychany pędami wzbierającego powietrza i wspomagany przez własny ciężar. Głośne świsssst... jak wystrzał z pistoleciku na wodę, czy kulki i już mknęli ku rozmazującym się przed oczami przestworzom.

Drake był tak oszołomiony (nagły podmuch powietrza zamknął mu oczy. Zdążył w porę. Poczuł, że coś walnęło go w twarz. Może czyjaś czapka, albo rękawiczka, lub co gorsza zbłąkany ptak, który zapomniał drogi do gniazda), że nawet nie zdążył obrócić się w stronę Selenki i powiedzieć jej, żeby przestała wypalać wzrokiem dziury w jego plecach. Przez jej spojrzenie czuł się bardzo niekomfortowo. W tej chwili każde ujawniane, czy skrywane uczucie poszło w niepamięć. W uszach mu szumiało, od... ciężko stwierdzić od czego. Wokół panował taki chaos dźwięków i barw.

Prawie wszyscy krzyczeli. Brunet rozpoznawała wśród głosów, wrzaski przyjaciół. Ktoś przeklinał i pomimo tego, że zaciskał usta, nie mógł być pewnym na sto procent, że to nie był właśnie on. Przez szok i nagły wstrząs mógł nie rozpoznawać własnego głosu. Zdarzało się. Ale ludziom, nie powinno jemu. Kolejka podskakiwała, zakręcała, wiła się, jak wąż w koszyku faceta w turbanie, który przyzywał go do jaźni za pomocą dźwięków płynących z fletu. Znikali w ciemnym tunelu, to z powrotem się z niego wynurzali, spadając w dół, strasznej, głębokiej przepaści, bez wyjścia.

Jedna osoba uniosła ręce do góry. To rudowłosa Jennifer, piszcząc tak przeraźliwie, jak przez jakiś modulator. Brunet nawet nie wiedział, że taka gama dźwięków była zdolna przepłynąć przez jej cienkie gardło. Kocie uszka na jej czapce falowały, zdawały się żyć własnym życiem.

Yves kołysał się w przód i w tył śmiejąc się do łez. Kilka kropel zdmuchnęło zimne powietrze, strącając w czarną nicość, lub kurtki, czy twarze siedzących za nim ludzi. Coralin i Chris praktycznie na przemian krzyczeli, lub w tym samym czasie, co wywoływało gęsią skórkę na ciele ciemnowłosego młodzieńca, mającego zaszczyt zasiadać zaraz za ich plecami. Również trzymali się za ręce. Selene także brzmiała na zadowoloną. Co jakiś czas wydawała z siebie krótki okrzyk, zazwyczaj w tych momentach, gdy inni to czynili.

Gwałtowny, bardzo ostry zakręt przybliżył ciała zakochanych w sobie (choć obydwoje o tym nie wiedzieli i nie chcieli tego ujawniać) nastolatków. Chłopak jedną ręką złapał za zieloną poręcz, drugą dłonią ściskał szczupłą, delikatną dłoń brunetki. Przytrzymał się nieco, aby chociaż trochę zachować dystans od ciała dziewczyny. Nie dlatego, że bał się jej dotyku (był bardzo przyjemny i powodował szybszy obieg krwi w jego ciele), ale dlatego, że bał się, iż zaraz wypchnie ją własnym ciężarem, poza ściankę kolejki. Odkleił drugą dłoń od zabezpieczenia z zamiarem chwycenia dziewczyny za plecy, ale właśnie w tym momencie kolejka skręciła w lewo popychając brunetkę – w takim zabawnym ujęciu tej sytuacji przez postronnego widza – dosłownie w objęcia bruneta.

Zatopiła twarz w jego kurtce, napawając się orientalnym, drzewnym zapachem, aż ciężko było jej oderwać twarz od jego torsu. W każdej chwili mogła udać, że zemdlała i choć przez dłuższą chwilę powdychać tej woni. Ale wkrótce zebrała się w sobie, złapała Drake'a za ramiona i odepchnęła się od niego. Spojrzała na jego zatroskaną twarz. Ujrzała na niej zmartwienie. Zamierzała się uśmiechnąć, ale niestety wkrótce świat wywrócił się do góry nogami. Włosy stanęły na baczność, jak salutujący żołnierz, krew powolutku zawracała z wcześniej obranej drogi. Krzyczała, wrzeszczała, a on trzymał ją w objęciach, nie wypuszczając ani na sekundę.

Wreszcie zakończyli tę straszną, a zarazem dla niektórych inspirującą przygodę. Opuścili już górską kolejkę, ostrożnie schodząc po schodkach, na sam dół, wracając na ziemię, zmierzając w kierunku następnych bawisk i dziwów.

Chris i Yves przegadywali się nawzajem, czasem krzyczeli w tym samym czasie, jakby byli jednym ciałem, z dwoma nieustępliwymi, wciąż trajkotającymi, na jeden i ten sam temat jadaczkami. Choć w tym momencie mogli rozprawiać o wszystkim – Drake i tak za Chiny ludowe i wszystkich świętych nie mógł ich zrozumieć, co gorsza nadążyć za tokiem ich rozumowania. Co najdziwniejsze w tym wszystkim czuł, że trzyma coś w prawej dłoni, coś co było ciepłe, miękkie i przyjemne w dotyku – i mój drogi czytelniku wcale nie był to wypchany watą jednorożec. Wepchnął go przecież pod pachę w gwoli ścisłości.

Kuknął gdzieś poniżej ramienia i napotkał wzrokiem czapkę, nie byle jaką czapkę. Ręcznie wykonaną, z jakiejś szarej włóczki, okalającą burzę splątanych, ciemnych loków. Do twarzy było jej w tej fryzurze. Brunetka musiała być w takim szoku, iż jeszcze nie zorientowała się, że wciąż trzymała dłoń kolegi. Nie zaciskała palców, nie rozluźniała uścisku, po prostu go trzymała, a on nie zamierzał jej o tym przypominać. Dobrze było, tak jak było – głupie zestawienie słów, ale tak właśnie było. Chwilo trwaj – pomyślał młody wampir.

Minęli już kolejkę górską i masę małych sklepików, kolejne stoiska z dużymi piernikami w kształcie serc i jeszcze innych dziwów, aż wreszcie zatrzymali się przy jednej budce, ponieważ Yves wpadł na idealny pomysł. Ponoć narodził się on podczas przejażdżki górską kolejką.

Drake nie mógł doczekać się, kiedy kolega wyjawi na głos skrywaną tajemnicę.

– Pomyślałem sobie, że aby było sprawiedliwe każdy z nas wybierze jedną fajną atrakcję i wszyscy będziemy musieli na nie pójść – W trakcie prelekcji Latynosa, Christopher – przywódca małej grupki – podniósł zarękawiczkowaną dłoń do góry. Yves przerwał przyglądając się kumplowi spod przymrużonych powiek.

– Pomijamy te atrakcje, na których już byliśmy? – zapytał, jakby nigdy nic, tonem niewiniątka.

Drake przewrócił oczami, ale tylko w wyobraźni, nie odważył się uczynić tego w rzeczywistości.

– Tak. Czas wypróbować coś nowego. Co wy na to? – Yves klasnął w dłonie. Cieszył się, jak małe dziecko, które właśnie otrzymało pochwałę od rodzica, bo dobrze wykonało, jakieś zadanie, niekoniecznie domowe.

– Ja na to, jak na lato – odparł Chris z plątającym się po ustach uśmieszkiem.

– Jestem za – poparła go Jen, która właśnie poprawiała rogi diabełka na głowie. Kto, by pomyślał, że w tak drobnym ciałku czaiło się tyle energii.

– Nie musisz pytać dwa razy – rzekła Coralin.

Selene pokiwała tylko głową dając do zrozumienia, że zgadzała się ze słowami ciemnoskórego chłopaka.

Drake i Karina wciąż trzymali się za ręce, jak para zakochanych gołąbków, a ciężki i ciekawskie spojrzenia zawisły nad ich głowami, niczym burzowe chmury.

– Drake, Kari? – Chris delikatnie wyrzekł ich imiona.

Karina wzdrygnęła się, jakby właśnie obudziła się ze snu, w którym dryfowała od momentu opuszczenia górskiej kolejki. Poczuła, że jej ręka spoczywa w innej dłoni i delikatnie ją wyszarpnęła, nie zastanawiając się nad tym co właśnie robiła i jak brunet mógłby poczuć się w tej sytuacji – a nie ukrywał tego, poczuł się naprawdę żałośnie i bezwartościowo.

Po raz kolejny udowodniła mu, że ten gest, ta czułość z jego strony nie miała dla niej żadnego znaczenia. Więc o co w tym wszystkim do kurwy nędzy chodziło? Czy ktoś był w stanie normalnie mu to wytłumaczyć?

Dziewczyna również pokiwała tylko głową, gładząc palcami dłoń, która wcześniej pozostawała w uścisku bruneta. Być może speszyły ją pożerające, osądzające spojrzenia przyjaciół i jego siostry, która starała się pozostawać w cieniu i nie ingerować w relację brata i brunetki.

Drake westchnął, trochę rozgoryczony, co można było wyczuć i zaobserwować z rysów twarzy, po czym dodał.

– Jak tam sobie chcecie – fuknął, oddalając się trochę od ciała dziewczyny, która pozbawiała go zmysłów, jak piękny, kuszący, lecz zatruwający zmysły kwiat. Był wściekły, a nawet nie wiedział do końca na co, lub na kogo, chociaż może jednak wiedział? Dlaczego wciąż reagował agresją? Starał się oduczyć tego, bo ta sfera jego osobowości wcale w niczym mu nie pomagała. Wręcz przeciwnie pogarszała wszystko.

Znajomi podjęli decyzję i najpierw pozwolono dziewczynom wybrać atrakcje. Pierwsza zgłosiła się Jennifer, która tak naprawdę była pierwsza do wszystkiego. Ciekawe, czy gdyby ogłoszono konkurs na to, kto wcześniej rzuci się pod pędzący pociąg, lub z mostu, w czarną otchłań wody, też byłaby taka chętna. Pewnie wcześniej by się zgodziła, zanim by pomyślała. Pochopność, lekkomyślność to były jej główne cechy. Drake nie szanował takich ludzi, ale hola, hola! Był przecież obrażony, bo Karina nie chciała iść z nim za rękę. Nie wziął pod uwagę takiej możliwości, że dłoń mogła się jej spocić i chciała ją na chwilę przewietrzyć. No nie pomyślał o tym, mimo to odganiał od siebie tłumaczenia.

Ślepa furia znów wzięła górę nad rozsądkiem. Jennffer, jak to rudy, rozbrykany elf wybrała bardzo dziwną atrakcję, wyglądem przypominającą młotek. W podłużnej części, ulokowanej na rozświetlonym członku znajdowały się siedziska. Ta niby karuzela poruszała się raz w prawo, raz w lewo, przecinając zimne powietrze. Następnie stawała dęba, wyglądając na prawdziwy młotek, po czym opadała w dół, tyle że w drugą stronę. Tak trochę kręciła się, jak na jakimś kołowrotku.

Wszystkim podobała się ta atrakcja za wyjątkiem Kariny. Ale Drake nie zamierzał jej już pocieszać. Dziewczyna zauważyła to dziwne zachowanie bruneta i trochę posmutniała, lecz wkrótce odgoniła od siebie to uczucie, gdyż zastąpiło je inne, a mianowicie strach przed wypadnięciem, lub zgnieceniem. Nie marzyła o przeistoczeniu się w mokrą plamę w wieku siedemnastu lat. Na całe szczęście jej obawy nie miały, nawet najmniejszego uzasadnienia w rzeczywistości. Przejażdżka podniebnym młotem, kamikaze się udała i wszyscy zadowoleni, z uczuciem dyskomfortu w żołądkach mogli wrócić na ziemię.

– Ale jazda! Kto następny? – Chris nie posiadał się z radości.

Następną atrakcję wybrała Coralin. Zamarzyły jej się wirujące filiżanki, które już wcześniej mijali. Drake stęknął żałośnie w myślach. A więc koszmar z cukrem jednak się ziści? Później okazało się, że jednak nie było tak fatalnie.

Siedzieli pojedynczo, w zamkniętych, okrągłych komorach, które wirowały, jak nie w jedną to w drugą stronę. Nic nadzwyczajnego, całkiem zabawna i bezpieczna atrakcja. Karina zdawała się być bardziej zadowolona z podejmowanego ryzyka, aczkolwiek dręczył ją fakt, dlaczego Drake zaczął się zachowywać tak, jak się zachowywał. Widziała, jak Selene podeszła do niego, po tym, jak opuścili wirujące filiżanki i szepnęła mu coś do ucha. Chłopak spojrzał na nią obojętnie, marszcząc brwi i usta. Chyba nie miał ochoty na dalszą wymianę zdań.

– Bombastyczne przeżycie! – Yves szedł slalomowym krokiem, o mało co nie wywracając faceta z dwoma kuflami piwa w rękach.

– Coralin ty to wiesz co wybrać – Jen chciała klepnąć blondynkę w plecy, ale walnęła tylko powietrze. Dziwne. A wydawało jej się, że przyjaciółka szła zaraz obok niej.

– To teraz Karina. Później Selene, Yves, ja i Drake. Ok? – zapytał Chris, przywódca małej grupki.

– A kiedy pójdziemy coś zjeść? – Coralin pomasowała się po brzuszku, zataczając dłonią okręgi, jak kamień wrzucony w wodę.

– W sumie możemy zrobić przerwę po atrakcji Karinki. Jak podoba wam się ten pomysł? – znów przemówił przywódca, naciągając czapkę na uszy, żeby nie narazić ich na zmarznięcie. Przywódca z zapaleniem uszu, czy chorymi zatokami nie byłby już tym samym przywódcą.

Nikt nie wyraził słowa sprzeciwu w związku z tym postanowili, że po zabawie zaserwowanej im przez brunetkę, będą mogli spokojnie zjeść. Spokojnie, to bardzo dobre określenie, ponieważ byli przekonani, że dziewczyna nie wybierze niczego, co mogłoby negatywnie wpłynąć na pracę ich młodych, żądnych jedzenia żołądków.

– Odsapnijmy trochę. Przejdźmy się teraz do Magicznego Królestwa Lodu – Karina zaproponowała, wskazując ręką kierunek, w którym powinni się udać, żeby dotrzeć do rzeczonego miejsca.

Selene była zachwycona słysząc propozycję, która padła z ust niebieskookiej nastolatki.

– Czy to coś w rodzaju muzeum, a raczej wystawy z figurami wykutymi w prawdziwym lodzie? – musiała zapytać, inaczej żałowałby do końca tego wieczoru.

Karina ożywiła się, a jej twarz rozpromienił piękny uśmiech. Zadowolona z pomysłu, który nagle pojawił się w jej głowie i z faktu, że kogoś on interesował.

– Tak. To bardzo piękne i magiczne miejsce. Będąc tutaj powinniśmy je odwiedzić.

– Dobry pomysł. A później napijemy się gorącej czekolady i zjemy coś smacznego – Coralin poparła przyjaciółkę, uśmiechając się do niej serdecznie.

Chłopcy i Jen również wyglądali na zadowolonych i pocieszonych.

– Też jestem już trochę głodny – zaskomlał Yves.

– A to dziwne. Dopiero teraz? – rozbawiona blondynka złapała się za usta, próbując powstrzymać wydobywający się z nich śmiech.

Lecz po chwili wszyscy wybuchnęli, włącznie z Yvesem, który miał ogromny dystans do własnej osoby. Kolejna cecha, której Drake nie posiadał i czasem bywało mu z tym źle.

Tylko on jeden nie uśmiechał się. Szedł ponury, z opuszczoną głową, z tym głupim jednorożcem pod pachą. Wyglądał, jak skończony kretyn. Brakowało tylko strzałki i napisu nad jego głową Frajer. Nie czuł się z tym dobrze. Podczas gdy inni śmieszkowali, gadali o głupotach, maltretował się w myślach, kolejny raz rozdrapując rany na nieuleczalnie chorej psychice. Siostra zwracała na niego uwagę, Karina także, ale nie ingerowały w mały, wykreowany przez niego świat, który otaczał tylko i wyłącznie jego osobę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro