ROZDZIAŁ 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło kilka miesięcy, długich, czasem żmudnych i monotonnych tygodni.

Obserwował chłopaka nie spuszczając z niego czujnych oczu – nie mógł robić tego przez cały czas, ale chwile które na to poświęcał, były momentami pełnymi przemyśleń. Choć Drake nie wiedział o jego obecności – Gabriel posiadał umiejętność świetnego kamuflowania się, stawania się wręcz niewidzialnym dla ludzkich, ale też dla wampirycznych oczu. To także tyczyło się pozostałych zmysłów. Przeistaczał się w białą, niezidentyfikowaną plamę na radarze zmysłów i instynktów – czarnowłosy wampir podążał za nim jak drugi cień, towarzysząc mu w spokojnych przechadzkach po terenie uniwersyteckiego kampusu, londyńskich uliczek oraz parków. Jak druga głowa, jak druga nieustępliwa natura, odcień charakteru którego chciałbyś się pozbyć, ale nie możesz, gdyż dawno temu został wpisany w twój kod genetyczny. Otrzymał od Neda wyraźne instrukcje – obserwować i w miarę możliwości (co nie ulegało wątpliwości, iż Gabriel podoła powierzonemu zadaniu) podsłuchać o czym Drake rozmawia z przyjaciółmi, z rodziną, jakie miał palny na przyszłość, czy wspominał o szkatule, mrocznym panu i wzmiankach na temat zawładnięcia i zniszczenia świata? Po co niszczyć coś, czym chciało się władać?

Ciemnowłosy mężczyzna nie rozumiał przytaczanej przez mrocznego wampira logiki, ale nie polemizował z nią, gdyż zdanie pana zawsze było doskonałe – mimo widocznych niedociągnięć – i należało bezwzględnie się z nim zgadzać i podporządkowywać. Ale czy z własnej woli chciał podporządkować się woli Neda? Pozostać wiernym, oddanym sługą, który wskoczyłby za nim w ogień? Niegdyś udzieliłby szybkiej i jednoznacznej odpowiedzi. Teraz miotał się między dwoma stronami, stojąc na granicy, której jeszcze nie pojmował. Czasem zatrzymywał się na chwilę, aby posłuchać i zrozumieć głębię wypowiadanych przez młodego wampira słów. Im bardziej je poznawał, tym bardziej ośmielał się twierdzić, iż klucz zmieniał się. Każdego dnia przeistaczał się na oczach tych, którzy chcieli i dostrzegali w nim tę zmianę.

Bez wątpienia wreszcie odnalazł swoje szczęście. Coś w rodzaju azylu i miejsca na ziemi, zarezerwowanego specjalnie dla niego. Czy będzie chciał z niego zrezygnować? Gabriel nie oszukiwał się. Wiedział, że nie. Brunet patrzył na przyjaciół, rodzinę i pokochaną przez niego dziewczynę z takim uczuciem, jakiego nigdy nie zaobserwował u żadnej istoty. Wcześniej wierzył, że chłopak nie był zdolny do tego typu uczuć. Teraz nie był tego taki pewien.

Wałęsając się między jedną uliczką a drugą, wspominał na słowa Neda. Mroczny pan nieustannie trajkotał o ostatecznej bitwie, zachowywał się jak zacięta płyta magnetofonowa – Gabriel uznał, iż to określenie najlepiej oddawało stan rzeczy i sprawy, nad którą właśnie rozmyślał. Wampir nie miał ochoty już tego słuchać, więc coraz częściej pod pretekstem polowania, lub obserwacji wybywał z podziemnych, lub zatęchłych kryjówek. Nie spodziewał się, że coś na wzór ludzkich uczuć dopadnie go i pochwyci w silne sploty, unieruchamiając nie tylko ciało, ale także umysł. Te dziwne uczucia odbierały mu zdolność myślenia, albo wręcz przeciwnie – sprawiły, że zaczął patrzeć na wszystko z innej, chyba lepszej perspektywy.

Pozostało kilka miesięcy, krótkich – jak spódniczki kobiet w nocnych klubach – tygodni do zemsty, którą Ned zaplanował od samego początku swojego istnienia. Gabriel zastanawiał się, czy pragnął zemsty na kimkolwiek. Wszystkich, których znał i nienawidził pochłonęła ziemia, zjadły robale i pozostało po nich tylko to jedno, ulotne wspomnienie, które czasem pojawiało się w umyśle niegdysiejszego sługi mroku.

Przystanął pod jedną z ulicznych latarni, której blask nagle zblednął, pozwalając by zastąpiła go ciemność nocy. Stał z opuszczonymi wzdłuż tułowia rękoma, a drobny deszczyk moczył jego nieosłonięte włosy i skórę na twarzy. Przymknął powieki wyobrażając sobie pewną scenkę. Widział w niej kobietę i mężczyznę. Mężczyzna darzył kobietę bezgranicznym uczuciem. Kobieta obiecywała wieczną miłość, ale tak trudnych obietnic czasem naprawdę ciężko dotrzymać. Od tamtej pory mężczyzna już nikogo nie pokochał i przez wieczność miał pozostać sam. Ale czy naprawdę pragnął tej samotności tak samo jak klucz?

On odnalazł tę, którą zechciał obdarzyć głębokim, jak korzenie starego drzewa uczuciem. Lecz mroczny pan zaplanował zemstę, a miała być ona niezwykle gorzka w smaku dla nieposłusznego klucza.

💎💎💎

Dzień zapowiadał się fantastycznie. Pogoda dopisywała, a ciepłe promienie słońce od samego rana rozgrzewały spragnione letniego i wakacyjnego ciepła skóry. Czerwiec zbliżał się ogromnymi krokami, co było zauważalne na londyńskich ulicach.

Mieszkańcy zaczęli pozwalać sobie na lżejsze stroje, sukienki, bluzki na ramiączkach, a nawet spodenki. Karina otarła kilka kropel potu, który osiadły się na jej czole myśląc, iż dzisiejszy dzień z pewnością będzie można zaliczyć do jednych z najbardziej upalnych w całej historii pogodowej Londynu – o ile coś podobnego w ogóle istniało w tym świecie. Uwielbiała słoneczko, ciepłe powietrze i ogólnie wszystko co wiązało się z pięknym, bezchmurnym niebem. Udało jej się zachować zeszłoroczną opaleniznę z czego była niezwykle zadowolona. Na pewno ładnie wyglądałaby w zestawieniu z białą, bądź beżową sukienką, lecz zapewne nie odważy się tego sprawdzić.

–Jennifer czeka już na nas pod galerią. Jesteś pewna, że nie kupjuesz żadnej sukienki? Nawet jednej? Przecież jeszcze nie wiesz, czy ktoś, wiesz kogo mam na myśli, zaprosi cię na bal? Może zrobi to tak nagle, że nie będziesz już miała czasu się przygotować, a chyba nie chcesz zmarnować takiej szansy tylko i wyłącznie dlatego, że zrezygnowałaś z kupna fajnej kreacji – Coralin spojrzała na koleżankę, czyniąc w powietrzu gest, który w powszechnym rozumieniu oznaczał cudzysłów, uginając dwa palce jakby były one uszkami króliczka.

Karina domyśliła się kogo blondynka miała na myśli mówiąc wiesz kogo mam na myśli. Na samo wspomnienie chłopaka robiło jej się na przemian zimno i gorąco. Nie chciała pokazać tego po sobie, ale jej przyjaciółka miała rację. Trochę obawiała się przedstawionego przez nią scenariusza, ale z drugiej strony wątpiła, aby Drake odważył się zaprosić ją na bal. Znali się już kilka dobrych miesięcy. Przyjaźnili się, spotykali – oczywiście tylko jako bliscy znajomi – rozmawiali ze sobą, nawet razem się uczyli i czasem wymieniali między sobą jakieś wiadomości tekstowe – przez smsy, bądź komunikator – lecz jeszcze żadne z nich nie odważyło się, żeby poczynić śmielsze kroki i wprowadzić ich dotychczasową relację na inny poziom. Chyba, że Drake nie planował przechodzić na żaden poziom, a ona po prostu zbyt wiele od niego oczekiwała i ciągle bujała w obłokach.

Czasem gdy na niego spoglądała, bądź słuchała wydawało jej się, że chłopak chciał jej coś przekazać – niewerbalnie, za pomocą gestów, mimiki, nawet samego spojrzenia. W tych ciemnych tęczówkach okalanych czarnymi rzęsami mieściło się coś nieprzejednanego, coś tak głębokiego i porywającego z czego Karina niekoniecznie pragnęła zrezygnować, choć pomiędzy nimi jeszcze do niczego nie doszło. Nie wyobrażała sobie życie bez jego oczu, które były tak cudowne, że aż onieśmielające. No właśnie. Teraz na scenie pojawia się nieśmiałość, która zawsze wszystko niszczyła i będzie niszczyć podcinając korzenie roślince wykwitającej z ziarna miłości i młodzieńczego zauroczenia.

– Pewnie i tak będę musiała zająć się młodszym bratem – Karina wzruszyła ramionami wyciągając z wnętrza skórzanej torebki, niebieską gumkę do włosów. Związała je, aby poczuć chociaż odrobinę chłodu na spoconym karku. Przed wyjściem z domu założyła zwiewną, białą sukienkę w kwiaty na ramiączkach i białe tenisówki.

Chodniki roiły się od ludzi. Wszędzie panował gwar i duże poruszenie. Samochody jeździły wzbijając w powietrze tony szkodliwych nieczystości i dźwięki nieraz piszczących i przeciągle trąbiących klaksonów. Dzieci i młodzież na rowerach, rolkach, a nawet deskorolkach przeciskały się między tłumami spacerowiczów, wywołując u niektórych pewien rodzaj niezadowolenia, którego żadne z nich nie ośmieliło się jawnie ukazać.

– Kari, opieka nad młodszym bratem to żadna wymówka. Zobaczysz, nie pozwolę ci wyjść ze sklepu bez żadnej sukienki.

Dziewczyny zaśmiały się równocześnie, spacerując swobodnie chodnikiem, nie spodziewając się – bo skądże mogłyby wiedzieć – że para złowieszczych oczu obserwowała i śledziła każdy ich ruch.

💎💎💎

Zobaczył je – najpierw Karinę, co stanowiło u niego rodzaj naturalnego odruchu, a później Coralin – idące wzdłuż jednego z wyłożonych brukowaną kostką chodników prowadzących do ulicy, na której znajdowało się mnóstwo sklepów głównie z odzieżą i obuwiem. Drake nie zdziwił się tym za bardzo. Dziewczyny zapewne wybrały się na małe zakupy, aby nieco odświeżyć swoją garderobę – jak to się mówi, zrobić wiosenne, czy raczej powinien pomyśleć letnie porządki. Zresztą jemu także by się przydały. Chodzenie w czarnych podkoszulkach i spodniach, kiedy temperatura na zewnątrz sięgała już dwudziestu pięciu stopni nie należało do najprzyjemniejszych czynności, chociaż tutejsze słońce nie było tak denerwujące i upierdliwe jak w Los Angeles.

Coraz częściej przyłapywał się na takim toku rozumowania. Chyba zaczynał przyzwyczajać się do tego miasta. Może nawet mógł stwierdzić, iż naprawdę je lubił. Przyzwyczaił się nie tylko do jego wyglądu, architektury, ulic, panujących tu zwyczajów, czy ludzi, ale przede wszystkim do tych kilku, wspaniałych osób, które tutaj poznał. Wiadomym było, iż ubóstwiał to miasto także ze względów na Karinę – która była głównym i jedynym powodem, dla którego cegiełka po cegiełce stawiał fundamenty nowego i szczęśliwego życia. Oby u jej boku.

Najpierw wyczuł jej zapach – kwiatowa woalka uroku wymieszana z gorącą, czystą krwią – podniecający i zwracający na siebie uwagę. Następnie przystanął, aby wyśledzić ją spojrzeniem. Nie zajęło mu to dużo czasu. Od razu ją odnalazł – wyjątkowy diament pośród stery szarych kamieni. Ubrana w kwiatową sukienkę przyciągała go, a on czuł się jak zagubiona pszczoła, która jeszcze nie natrafiła na odpowiednią drogę do największego skarbu jaki posiadała pod sukienką – miał tutaj na myśli wiele skarbów, które tam chowała.

Zaraz obok niej podążała Coralin – jakżeby inaczej. Wierna towarzyszka podróży. Westchnął przeciągle zwracając na siebie uwagę kilku gapiów, ale nie przeszkadzało mu to. Niech trochę popatrzą sobie na zakochanego do szaleństwa człowieka.

Zawrócił z wcześniej obranej drogi, a następnie przebiegł przez środek jezdni, aby znaleźć się po drugiej stronie chodnika. Dziewczyny go nie zauważyły, gdyż znajdowały się w dosyć dużej odległości, zapewne nawet nie zdawały sobie sprawy, że za nimi podążał. Przyspieszył kroku, dostrzegając kątem oka jak jego odbicie rozmazuje się na płaskich powierzchniach sklepowych witryn, wytrwale dotrzymując mu kroku, lecz po chwili zwolnił, uświadamiając sobie, że i tak po raz kolejny zawiedzie samego siebie i własne chęci. Od paru tygodni próbował porozmawiać z nią na osobności. Nawet odważył się napisać do niej – jego pierwsza wiadomość była związana z zadaniem, które zrobił, ale udawał matoła, żeby mogła mu je wytłumaczyć – ale za każdym razem nie potrafił postawić sprawy jasno, jakby obawiał się, że dziewczyna go wyśmieje, albo co gorsza okaże się, że zauroczenie i wytworzona – podczas nagłych okoliczności – więź już dawno przeminęły z wiatrem.

Karina była miła, uśmiechała się, zerkała na niego, ale czy myślała o nim w takich kategoriach w jakich on myślał o niej? O nich? Coraz częściej zdarzało mu się myśleć my, a nie on, czy ona. Cierpiał wewnętrznie zżerany przez uczucie niepewności, strachu przed nieznanym i odrzuceniem, zaznanym w życiu wiele razy, mimo to wciąż boleśnie odczuwanym. Przechodząc obok jednej ze szklanych witryn, pokrytych krzykliwym i dużym napisem obwieszczającym dwudziestoprocentową przecenę na połowę wybranego asortymentu, zerknął przelotnie na własne odbicie, na twarz zawiedzionego chłopaka, który bardzo czegoś pragnął i zamierzał dążyć do tego, ale jeszcze nie odważył się całkowicie po to sięgnąć. Zdenerwował się takim zachowaniem i biadoleniem. Użalanie się nad sobą powinien pozostawić miękkim cipom. On był twardy jak kamień i ostry jak brzytwa.

Zacisnął zęby, a jego mocno zarysowane kości policzkowe jeszcze bardziej się uwydatniły. Zaczesał palcami gęstą burzę ciemnych włosów, po czym zdecydowanie odważniejszym chodem ruszył w kierunku dziewczyn, nie spuszczając ich sylwetek z oczu. Cały czas w głowie dudniło mu te kilka słów. Fraz, które zamierzał wypowiedzieć na głos, powstrzymując zęby przed ugryzieniem w język. Trenował rano, popołudniu, wieczorem, nawet w łóżku. W kółko powtarzał:

Karino. Pójdziesz ze mną na bal? Albo Zechcesz towarzyszyć mi podczas bajecznych harców i umilić mi ten czas?

Zdecydowanie skłaniał się ku pierwszej wersji pytania, które zamierzał zadać dziewczynie w najbliższej przyszłości. Dzisiejsza okazja wydawała się być idealna. Lepsza już się nie nadarzy. Będzie musiał zmierzyć się tylko ze spojrzeniem Coralin. Jakoś to przetrwa.

Walka z samym sobą i niepotrzebne myśli tak go pochłonęły, iż dostrzegł jak Karina i jej jasnowłosa przyjaciółka stoją przed pasami przygotowując się do przejścia na drugą stronę ulicy. Jaskrawe promienie słońca oświetlały ich młode twarze przydając im blasku. Blondynka założyła na nos okulary przeciwsłoneczne, zagadując Karinę i wskazując na coś palcem. Po drugiej stronie znajdował się fajny sklep z butami, do którego zamierzały wstąpić po drodze.

Po zapaleniu się zielonego światła – oznajmiającego, iż piesi mogli już przejść na drugą stronę – dziewczyny wraz z innymi osobami wkroczyły na drogę oznaczoną pasami. Brązowowłosa szła pierwsza z brzegu, dlatego Drake mógł zobaczyć jak pukle jej włosów kołyszą się w kucyku z każdym podejmowanym przez nią krokiem. Biegł ile sił w nogach, napinając mięśnie, czując się jak wyczynowy biegacz, chcący dobiec do mety przed innymi zawodnikami. Jego metą były pasy, a cudowną nagrodą znajdująca się na nich dziewczyna. Nie zwolnił kroku, gdy kątem oka spostrzegł błyskawiczny ruch – jakby ktoś, albo coś przemknęło obok jego osoby z ogromną prędkość. Dopiero później zorientował się, że był to pojazd – samochód o dużych rozmiarach i gabarytach, przypominający trochę suv'a.

Wszystko działo się bardzo szybko. Samochód rozwinął niewyobrażalnie szybką prędkość jadąc na czele spokojnie poruszających się pojazdów. Prowadzący go kierowca jechał tak nieostrożnie, iż zahaczył o tył jednego z pojazdów, który stał zaparkowany na uboczu, zdrapując z niego lakier i odrywając boczne lusterko. Duży samochód został naruszony, aczkolwiek kierowca nie wydawał się być tym faktem zdruzgotany. Dalej parł na przód, nie zważając na to, iż światło na sygnalizacji świetlnej jarzyło się na czerwono, a zielone światełko dla pieszych mobilizowało ludzi do przejścia na drugą stronę. W powietrzu wzmógł się kakofoniczny dźwięk klaksonów i ludzi, którzy krzyczeli coś do siebie wskazując palcami na szalonego rajdowca.

Drake biegł, nie zatrzymując się, patrząc na niczego nieświadomą Karinę. Znalazła się na pierwszej linii do przysłowiowego odstrzału – była najbardziej narażona i wydawać się mogło, iż kierowca diabelnego pojazdu doskonale o tym wiedział. Brunet uskoczył w bok, zgrabnie omijając matkę z szerokim, niebieskim wózkiem, w którym spoczywała para pulchniutkich bliźniaków z okrągłymi i różowymi twarzyczkami. Ich małe, okrągłe oczy obserwowały przemykającego między ludźmi i ich walizkami, torbami, bądź wózkami pana, nie zdając sobie sprawy z realnego obrotu rzeczywistych wydarzeń, bo czyż nieświadome umysły dzieci, skąpane w błogiej nieświadomości mogły dostrzegać coś takiego jak niebezpieczeństwo? Czy znały jego drętwy, piekący i paraliżujący smak? Oczywiście, że nie, lecz pozostali w tym przede wszystkim Drake znali go i to bardzo dobrze, gdyż niejednokrotnie mieli z nim do czynienia.

Chłopak wystrzelił rozpychając się rękoma, trącając na boki – głównie na ściany budynków, czy przeszklone wystawy – przechodniów, torując sobie drogę, wpatrując się w dziewczynę, jakby samo jego spojrzenie mogło sprawić, iż niebieskooka ruszy się wreszcie z miejsca, zacznie uciekać, lub po prostu zostanie przez kogoś odepchnięta, bądź pociągnięta do przodu. Lecz żaden z tych scenariuszy się nie ziścił, a Drake żałował, że posiadał tak bezużyteczny dar. Rozgrzane ciało, przyspieszony oddech, krążąca w żyłach adrenalina zbudziła z głębokiego snu głęboko drzemiący w nim dar piekielnej iskry. Nieświadomie, patrząc w stronę pędzącego samochodu, który niestety wyprzedzał go o dobre kilkaset metrów, posłał w jego stronę kilka impulsów, które odbiły się od jego karoserii, przywodząc na myśl promienie porannego słońce, którego refleksy widoczne były w lusterkach, jak cienkie stróżki laserowego światła.

Pojazd nie zatrzymał się, a zdawać się mogło, że jeszcze bardziej przyspieszył. Pozostało już tylko kilka sekund, w trakcie których Karina wreszcie zorientowała się, że coś było nie tak jak powinno być. Odgłosy samochodowych klaksonów, piski opon, krzyki jakichś ludzi – te bardziej pobliskie i dalsze – wszystko to złożyło się na jeden wielki dźwięk – dźwięk okrutnego wszechświata, który właśnie wymierzał kolejną karę. Brązowowłosa odwróciła nieświadomie głowę, a delikatnie loki musnęły jej odkryty kark. Skierowała oczy na rozpędzony samochód, czując jak uczucie paraliżującego strachu rozlewa się po wszystkich komórkach jej ciała, uniemożliwiając podjęcie, czy zrealizowanie jakiegokolwiek ruchu. Stopy wrosły w podłoże, nogi stały się ciężkie, jakby założyła buty z kutego ołowiu. Mętne spojrzenie płochej sarny wyczekiwało nieuniknionej śmierci. Każdy kiedyś musiał ją spotkać – stanąć z nią twarzą w twarz i odpokutować za śmiertelny grzech dwojga, rajskich rodziców.

Był już bardzo blisko. W ogarniającej umysł rozpaczy i żalu do samego siebie, iż wcześniej nie odważył się zbliżyć do dziewczyny, wyznać jej co tak naprawdę do niej czuł i powiedzieć, że była dla niego wszystkim, całym jego światem i tym pieprzonym życiem, o które nie dbał, ale za wszelką cenę chciał zachować, chwycił za medalion, prosząc wręcz błagając Dagona, aby coś zrobił – cokolwiek, nawet jeśli miałby przypłacić to własnym istnieniem. Właśnie w tej chwili zrozumiał coś bardzo istotnego. Wiele razy zdarzało mu się spotykać z takimi określeniami, iż ten kto kochał kogoś naprawdę był w stanie poświęcić dla tej osoby wszystko, nawet własne życie. Zgadzał się z tą sentencją nie w stu, ale w dwustu procentach, gdyż on, właśnie w tej chwili zamierzał oddać za nią życie.

Czarny kamień zapulsował w jego palcach, wypełniając mięśnie większą ilością powietrza i krwi. Jego płuca rozszerzyły się do niewyobrażalnie dużych rozmiarów. Tęczówki zalśniły, lecz tylko na sekundę – tak iż żadna ze znajdujących się w pobliżu osób, nawet te które nagrywały całe zajście nie były w stanie dostrzec tego krótkotrwałego błysku. Wskoczył na pasy jak groźny lew atakujący antylopę. Objął dziewczynę w pasie, unosząc ją do góry i w ostatniej chwili przepchnął ją na drugi koniec pasów, tak iż upadła nieopodal chodnika po drugiej stronie ulicy, obdzierając kolana do żywej skóry. Drake nie zdążył odskoczyć na bok, a rozpędzony samochód uderzył w jego ciało z siłą stu pędzących słoni, traktując to jak jazdę z przeszkodami, których wcale nie omijał.

Ciało chłopaka pod wpływem niewyobrażalnie dużej siły odbiło się od przedniej maski, przeturlało się po dachu i upadło z ciężkim łoskotem na twardy beton, wydając przy tym dźwięk plaśnięcia, czegoś na wzór trzeszczenia i przelewającej się wody w pękniętym balonie.

Karina podniosła zdezorientowany wzrok, słysząc rozhisteryzowany i przeraźliwy krzyk. Dopiero po chwili zorientowała się, że to krzyczała Coralin – jej najlepsza przyjaciółka. Podbiegł do niej jakiś mężczyzna, który najpierw zapytał, czy nic jej się nie stało, a później pomógł jej wstać. Krew kapała na asfalt, brocząc białe trampki. Rozejrzała się dookoła, obserwując spanikowanych ludzi. Kilka osób rozmawiało z kimś przez telefony – zapewne informowało służby o zdarzeniu (chociaż Karina nie do końca wiedziała, co się wydarzyło), lub swoich bliskich – jedni płakali krzycząc i lamentując, że chłopak nie żyje. Powędrowała dalej wzrokiem i natknęła się na kolumnę samochodów, które zablokowały ulicę. Kierowcy wyskoczyli ze swoich pojazdów, aby pomóc klęczącej na ziemi dziewczynie. Płakała, trzymając się za rozczochrane włosy, a jej tusz do rzęs spływał po jej policzkach strugami. Zorientowała się, że to Coralin, która krzyczała na cały głos, że on nie żyje, wskazując na osobę leżącą na ziemi.

Karina oderwała się od mężczyzny, który pomógł jej pozbierać się z ziemi, po czym w ślimaczym tempie powlekła się w stronę koleżanki. Jeden z mężczyzn odciągnął ją na bok. Jakaś kobieta podeszła do leżącego na ziemi chłopaka, chwytając go za przegub wytatuowanej ręki i wtedy Karina poczuła, że odpływa. Nogi się pod nią ugięły. Asfalt rozstąpił się ukazując czarną dziurę. Z powrotem upadła na kolana, odchodząc od wszelkich zmysłów. Opuściła rzeczywisty świat z jednym obrazem w głowie – Drake leżał na ziemi. Cały we krwi. Nie ruszał się.

Martwy, martwy.

Krzyczeli i z tą myślą zasnęła uderzając rozgrzanym policzkiem o warstwę ciężkiego betonu.

💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎

Two Steps From Hell - Heart of Courage.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro