ROZDZIAŁ 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czuł to całym sobą. W kościach, pod skórą, w każdej komórce i mięśniu. To był ten dzień. To był ten wieczór. Dzisiaj wreszcie uda mu się przyłapać tego oszusta na gorącym uczynku. Już mu nie ucieknie. Nie wywinie się. Pokaże siostrze dowody i ten cały, chory spektakl – w którym bez przyjemności odgrywają główne role – wreszcie się zakończy. Raz a porządnie, taką miał nadzieję.

Chłopaki – zgodnie z przemyśleniami bruneta – okazali się być niebywale sprytni i przebiegli. Drake nigdy nie posądziłby takiego Yvesa o najwyższy wyraz kombinatorstwa i aktorstwa. Nastolatek był geniuszem. Zaczepił eleganckiego bruneta o błękitnych oczach i zagadywał na różne tematy. Najpierw zapytał go o godzinę, później o datę, przy czym poprosił, by brunet wskazał dokładny dzień, miesiąc oraz rok. Chris i Drake, którzy stali w niedalekiej odległości – chowając się za jakąś budką z magazynami i innymi pierdołami pierwszej potrzeby, obecnie zamkniętą z powodu nadchodzącego sylwestra – przypatrywali się tej zabawnej scenie, bez mrużenia oczu. Choć było to bardzo trudne zadanie. Co chwilę do rozwartych ocznych szparek wpadało chłodne, mroźne powietrze.

Drake pokiwał głową. Koleś zapewne zaraz go spławi. Przynajmniej on by tak zrobił, ale nie. Arthur wdał się z nim w pogawędkę i opowiadał mu różne historyjki z własnego życia (przynajmniej na to wyglądało). Gdy wreszcie zakończył swą spowiedź pożegnał się z Latynosem uściśnięciem dłoni i poszedł w wytyczonym przez siebie kierunku. Yves pomachał mu jeszcze na odchodne, a następnie włożył dłonie do kieszeni spodni. Zapomniał rękawiczek, a dzisiejszy wieczór nie należał do najcieplejszych. Na całe szczęście nie padał śnieg, lecz przy takiej temperaturze jego pojawienie się nie byłoby żadną niespodzianką.

Wywołał chłopców krótkim gwizdnięciem – taki ustalili sygnał, w nagłych potrzebach – rozglądając się na boki, szczerząc się do nieznanej, bezkształtnej masy, zwanej potocznie tłumem. Przystanął przy murze odgradzającym ludzki, zurbanizowany świat od tego morskiego, który krył się na dnie Tamizy. O tej porze nie przepływały tamtędy żadne statki, stateczki, czy wycieczkowe żaglowce, nie narażając wody, na dodatkowe zanieczyszczenia. Nad płaską taflą unosiła się magiczna poświata. Gwiazdy i księżyc przeglądały swe srebrzyste oblicza. Wydawała się taka czysta i spokojna, choć młody Hiszpan wiedział, że za dnia Tamiza przypominała ścieki, albo wodę wymieszaną z błotem. Raczej nie zechciałby zażyć w niej kąpieli.

– Jeżyk, jak tam miewa się nasz muchomorek? – Chris mrugnął porozumiewawczo do opartego o mur chłopaka, wypowiadając te komiczne słowa śmiertelnie poważnym tonem, w ogóle nie pasującym do tej całej dziwacznej i zarazem groteskowej sytuacji.

Chłopaki uparli się, by na rzecz tej akcji posługiwać się pseudonimami, które obmyślili w szkole. I tym sposobem Yves stał się Jeżykiem, Chris detektywem, a Drake Dagonem, choć chłopcy kompletnie nie mieli pojęcia, co to było. Może jakaś nazwa zespołu heavy metalowego? Brunet wyglądał na takiego, co to wsłuchuje się w niepokorne rytmy.

– Kwitnąco detektywie. Kwitnąco. Ponoć oczekuje na spotkanie z jednym urodziwym ślimaczkiem.

Chris nie wytrzymał i wybuchnął energicznym śmiechem, zarażając nim grupę Azjatów – Chińczyków, lub Japończyków. Drake nigdy nie był w stanie ich odróżnić – którzy trzymali się bardzo blisko siebie, wykonując zdjęcia praktycznie każdej napotkanej osobie. Drake obrzucił ich szybkim spojrzeniem, domyślając się, iż to grupa turystów, chcących spędzić miłe chwile w świątecznej i magicznej atmosferze londyńskiego miasta, które oferowało wiele atrakcji.

Blondynek pomachał im na odchodne i zakrzyknął coś, choć młody wampir odniósł wrażenie, że kolega dławił się, aniżeli wypowiadał jakiekolwiek słowa.

– Mam nadzieję, że nic nie poknociłeś.

Młody brunet patrzył jak odchodzą z szerokimi uśmiechami na ustach, tonąc w tłumie nadciągających ciał.

–Słyszałem gdzieś to słowo. Chyba oznacza ,,witajcie'', albo może pustak. Nie wiem. Siostra kiedyś uczyła się chińskiego. Ojciec uważał, że to przyszłościowe – Chłopak zamilkł krzywiąc się na wspomnienie młodszej siostry.

– Nieważne. Cokolwiek byś nie powiedział i tak byliby zadowoleni – Drake roześmiał się. – Gdzie ma spotkać się z tym ślimaczkiem? – poruszył brwiami akcentując każde słowo.

Yves odpowiedział natychmiast, jakby czekał na to pytanie.

– Przy London Eye. Nie zgubimy ich. To niedaleko, wystarczy przejść ten odcinek wzdłuż muru i tam będziemy. Zresztą widać go nawet stąd.

Latynos wskazał dłonią na tonący w blasku obiekt. Dodatkowo oświetlony, by był widoczny dla mieszkańców oraz przyjeżdżających podróżnych, zaznaczał swą wielkość i potęgę. Lecz Drake miał takie dziwne wrażenie, że pomimo swej zuchwałej wielkości korzy się przed małymi światełkami, opatulającymi stalowe ramiona. Widok stamtąd musiał zapierać dech w piersiach. Być może u niektórych potęgował mdłości i zawroty głowy.

– I powiedział ci to wszystko?

Drake nie mógł się nadziwić temu zjawisku. Ten fagas był głupi, jak but. Nie twierdził, że to źle. Jak na razie wszystko zmierzało w dobrym kierunku.

–  Pewnie. Chyba wziął mnie za zbłąkanego turystę. Pytał czy chcę go o coś zapytać, no więc zapytałem.

– Spośród wszystkich pytań wybrałeś te z kanonu życia osobistego? – Chris uniósł brwi i zmrużył oczy, jak kotek pod wpływem pieszczot, lub osoba, która właśnie traciła przytomność z powodu alkoholu.

– No. Był całkiem spoko.

– Wiemy jednak, że taki nie jest. Chodźmy za nim. Nie możemy stracić go z oczu.

Drake kiwnął na chłopców wychodząc na zatłoczony chodnik, o mało co nie wpadając na przechodzącą zakochaną parę. Nieznajomy chłopak – mógł być w wieku Drake'a (zważywszy na ludzkie lata) – oplatał czuło ramieniem ciało dziewczyny, przyciskając je do swego boku, dając cząstkę ciepła izolowanego przez grubą, zimową kurtkę. Dziewczyna odziana była w długi płaszczyk. Nie wyglądał na ciepły, ale przynajmniej sprawiał wrażenie modnego i gustownego. Drake nie mógł się nadziwić, dlaczego ludzie bywali tacy głupi. Odrzucali własne dobro, zdrowie i komfortowe samopoczucie na rzecz atrakcyjnego wyglądu. Rozumiał, że to zapewne randka, że dziewczyna chciała ładnie wyglądać dla ukochanego, ale z chorobą płuc to już nie będzie jej do twarzy. Chichotała, naciągając rękawy płaszczyka, przytykając palce do ust, patrząc na młodzieńca roziskrzonym spojrzeniem. Po chwili jej wzrok utkwił na potężnym kole, które stało w bezruchu. Zagadnęła do mężczyzny, łapiąc go za ramię. Wskazała palcem na obiekt i poprosiła towarzysza o wykonanie zdjęcia.

Drake bardzo dobrze usłyszał jej słowa, lecz co najbardziej go zdziwiło. Wypowiedziała je w bardzo dobrze znanym mu języku. Przystanął nieopodal kobiety zatrzymując pochód. Kilka osób wpadło na niego, obrzucając go ciekawskimi, lub rozzłoszczonymi spojrzeniami. Jeszcze inni omijali jego osobą, myśląc, iż po prostu zatrzymał się po to, by popatrzeć na architektoniczne cuda Londynu.

Chris i Yves również zatrzymali się i stanęli w miejscu. Spoglądali na bruneta, który rozszerzonymi oczami wodził za szatynką, uśmiechającą się do aparatu. Rozłożyła ręce i jeszcze raz wypowiedziała nazwę zabytku, tyle że znów z tym nietypowym akcentem. Z pewnością ona i jej partner nie byli stąd.

–  Drake? Tam stoi. Podejdziemy bliżej? – Blondynek szepnął, dyskretnie wskazując na ciemnowłosego mężczyznę stojącego w niedalekiej odległości z wysoko uniesioną głową, rozglądającego się wokół, obserwującego otoczenie.

Zachowywał się tak, jakby właśnie oczekiwał przybycia kogoś bardzo ważnego. Niecierpliwie spoglądał na zegarek – bardzo drogi zegarek – z połyskująca tarczą, ukryty pod grubą połą marynarki i płaszcza. Wierzchnie odzienie idealnie skrojone i dopasowane do wysportowanego ciała czyniło z niego niemały obiekt pożądania, a na pewno także zainteresowania przechodzących przedstawicielek płci pięknej. Wtapiał się w ciemność, ze względu na ciemny kolor odzienia. Zupełnie jakby przemyślał to wcześniej, jakby planował ukryć się przed czyimiś wścibskimi oczami.

Na całe szczęście również zatrzymał krok, poprawił włosy i czekał, nie odrywając stóp od podłoża. Nie przesuwając się ani o centymetr. Yves spoglądał na niego od czasu do czasu, nie ujawniając swej obecności. Natomiast Chris otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy nagle Drake odszedł od niego, kierując się w stronę London Eye i pary, która uwieczniała ulotne chwile na małym urządzeniu cyfrowym. Blondyn trochę się wystraszył, ponieważ brunet miał taki nieobecny wyraz twarzy, a jego oczy wydawały się być pogrążone w odległych wspomnieniach.

– Wesołych świąt. Może zrobić wam wspólne zdjęcie? – zapytał powoli, ważąc każde pojedyncze słowo, z ogromną uwagą i skupieniem. Zabrakło mu naturalności i polotu, ale młoda para rozpromieniła się na te słowa i powitała go bardzo serdecznie.

– Wesołych świąt! Miło spotkać rodaka tutaj. Przyjechałeś na święta?

Pierwsza włączyła się do rozmowy dziewczyna. Bardzo ładna dziewczyna. Miała długie, hebanowe włosy, poskręcane w loki, wystające spod wełnianej czapki. Brązowe oczy i malinowe usta. Na policzkach gościł lekko różowy rumieniec przydający jej uroku.

– Nie. Od jakiegoś czasu mieszkam tutaj.

– Piękne miasto. Zwłaszcza w tym okresie. Chyba będziemy przyjeżdżać tutaj częściej.

Chłopak o równie ciemnych oczach, ale jaśniejszych włosach, prostym nosie i łagodnej twarzy skierował w stronę Drake' a przyjacielski uśmiech.

– Kamil daj mu ten aparat. Niech zrobi nam zdjęcie.

Nastolatka wyrwała aparat z dłoni szatyna i podała go brunetowi.

– Będziemy krzyczeć Polska! – uśmiechnęła się uroczo, uwydatniając słodkie dołeczki.

Drake pokiwał głową i odsunął się na odległość dwóch metrów. Chciał objąć soczewką całą panoramę.

Chris przyglądał się tej scenie w milczeniu, nie zbliżając się do kolegi i pozostałej dwójki, mówiącej dziwnym językiem.

– Polska! – krzyknął.

– Polska!! – zawtórowali mu.

Dziewczyna uniosła jedną rękę do góry, a drugą trzymała chłopaka za plecy. On również podtrzymywał ją w ten niezwykły sposób, szczerząc się od ucha do ucha. Drake zrobił trzy ujęcia i oddał im urządzenie.

– Wspaniale wyszło. Będzie niezapomniana pamiątka. Dziękujemy ci – rzekł szatyn zachrypniętym od zimna głosem.

– Jak masz na imię? – wtrąciła dziewczyna.

Chłopak obrzucił ją tajemniczym spojrzeniem. Próbował ukryć to rozczarowanie i niesmak, lecz Drake zbyt dobrze znał ludzkie zachowania, by tego nie dostrzec. Szatyn poczuł się zazdrosny o ciemnowłosą towarzyszkę. Drake delikatnie się uśmiechnął.

– Jestem Drake.

Zachowywał się tak, jakby zupełnie zapomniał, po co tam przyszedł. Chris obgryzał rękawiczkę z nerwów. Jak długo potrwa ta rozmowa? Kim byli ci obcy? Czy Drake ich znał? I co do nich mówił? Jasnowłosy młodzieniec nie rozumiał ani słowa z tej całej wymiany grzeczności.

– Miło cię poznać. Ja jestem Ania, a to jest Kamil.

Chłopak wystawił w jego stronę rękę, a Drake ją uścisnął. Ania. Anna. Mogła być do niej nawet podobna. Ciemne włosy, ciemne oczy, drobna twarz z wyrazistymi rysami, które jeszcze bardziej powiększyły się przez głód i chorobę. Przed oczami stanął mu obraz siostry, lecz zimne podmuchy wiatru sprowadziły go wreszcie na ziemię. Przypomniał sobie cel dzisiejszego wieczoru.

– Mnie również było miło was poznać. Muszę iść. Znajomi na mnie czekają. Spokojnego pobytu w Londynie.

Zabrał się do odejścia, gdy brunetka nagle do niego podeszła, obdarzając go nieśmiałym spojrzeniem. Kamil – czyli prawdopodobnie jej chłopak, innej opcji Drake nie zauważał – prawie że doświadczył arytmii serca.

– Proszę weź. W jednej knajpce kelner powiedział nam, że spotkamy wyjątkowego człowieka. Poradził, by mu to podarować. Weź i wszystkiego dobrego.

Wepchnęła mu do dłoni jakiś zimny, mały przedmiot, po czym złapała zazdrosnego chłopaka za rękę i podążyła w odwrotnym kierunku, do tego który Drake wcześniej obrał. Zupełnie tak, jakby już nigdy mieli się nie spotkać. Patrzył, jak odchodzą, mając irracjonalne przeczucie, że wraz z nimi traci część samego siebie.

– Twoi znajomi? – Ledwo usłyszał głos jasnookiego blondyna.

– Nie.

– Co tam trzymasz? – Chłopak wskazał podbródkiem na zamkniętą dłoń bruneta.

Młody wampir ściskał kurczowo przedmiot, aż jego twarde boki zaczęły wrzynać się w jego skórę. Poluzował uchwyt, dopiero wtedy, gdy Chris zainteresował się ową rzeczą. Sam zupełnie o niej zapomniał. Otworzył dłoń, a w jej wnętrzu ujrzał breloczek, który przewiesił sobie przez palec.

– Coś na nim pisze... ale nie wiem co – Blondyn ujął go w palce, lecz nie był w stanie odczytać zamieszczonego na nim napisu.

– Tutaj pisze: Nie każdy może być dobrym kierowcą, kucharzem, muzykiem, malarzem, sportowcem... ale każdy może być dobrym człowiekiem.

– Nie znam tego języka – Chris wydął policzki do przodu.

– Masz szczęście. To jeden z najtrudniejszych języków na całym świecie – Drake głośno się zaśmiał, aż przywołał Yvesa, który nie mógł się doczekać, aż chłopaki wreszcie przestaną gadać i do niego dołączą.

– Chiński? – Blondyn rozszerzył oczy, czując że odkrywa największą tajemnicę świata.

– A wygląda ci to na chiński? – Drake zaśmiał się jeszcze głośniej, szturchając blondyna palcem.

– Jak dla mnie to słowacki... albo jakiś taki – Yves również włączył się do rozmowy, patrząc na białą tarczę i czarne literki.

– Nie, ale blisko – Drake wyszczerzył się, po czym schował mały breloczek do kieszeni.

Był super. Cieszył się jak małe dziecko. Otrzymał taki prezent i to od nieznajomych. Wystarczyło, że przełamał wewnętrzną blokadę i był po prostu miły. Może to właśnie była recepta na wszystkie jego troski i smutki. Bycie uczynnym. Odrzucenie nienawiści, obleczenie się w miłość w myślach, słowie i uczynkach. Świat stawał się coraz piękniejszy, przychylniejszy. Żałował, że nie zapytał o numer, albo jakiś kontakt do tej dwójki. Wkrótce zamierzał polecieć do Polski. Ciekawe z jakiego miasta przylecieli. Mogliby mu pomóc na miejscu, oprowadzić czy coś. Może poznałby nowych znajomych. W momencie, gdy snuł nieskończone plany na temat cudownej przyszłości i gdy cieszył się z tego wyjątkowego prezentu, który przywrócił mu wiarę w ludzi – może nawet po części w siebie samego – odwrócił głowę i skupił wzrok na mężczyźnie w eleganckim płaszczu, ściskającym jakąś kobietę.

Czarna kaskada włosów opadała na równie czarną kurtkę, ze skórzanego materiału. Wtulała się w pierś kochasia i na pewno nie była to Selene. Chłopcy byli już na pogotowiu. Zarówno Chris, jak i Yves wyciągnęli już swoje urządzenia. Jeden aparat, drugi telefon i pstrykali im zdjęcia, udając że fotografują mosty, ludzi, inne ciekawe zabytki, chodniki, sklepy, Tamizę, inne rzeczy, które były godne uwiecznienia.

Gdy kobieta oderwała twarz od zapewne wyperfumowanego, pedalskiego płaszczyka – Drake był tego pewien, gdyż czuł intensywną woń męskich perfum, nawet z tej odległości – młody wampir doznał paraliżu całego ciała i układu nerwowego. Dosłownie czuł się tak, jakby ktoś wyrwał z jego ciała wszystkie nerwy, wraz z kręgosłupem i pozostałymi kośćmi. Miał wrażenie, że stał się galaretą, jedynie resztkami mięsa i rozciągliwej skóry, którą można było nakarmić sępy.

– Oooo – jęknął.

Sen o wspaniałym wieczorze legnął w gruzach. W niepamięć poszły wcześniejsze wydarzenia. Kobieta uśmiechała się do wykwintnego jegomościa, lecz wyraz jej twarzy wcale nie oznaczał, że była szczęśliwa. To wszystko było udawane. Ona tylko się nim bawiła. Każdy centymetr tej zepsutej, z wierzchu pięknej twarzy, o tym rozprawiał. Poprawiała rozwiewane przez wiatr włosy, patrząc ze znużeniem na niebieskookiego mężczyznę.

– To nie twoja siostra, prawda? – Chris zapytał, ale nie musiał tego robić, żeby uzyskać satysfakcjonującą go odpowiedź.

Drake pokiwał głową, a ciemnowłosa kobieta odwróciła głowę w jego stronę. Omiotła go szybkim spojrzeniem, zdającym się nie wyrażać żadnego zainteresowania. Dosłownie tak, jakby go nie poznała, co było niemożliwe. Piła ludzką krew, musiała wyczuć jego obecność. Lecz z jakiegoś powodu tak się nie stało.

Brunet poczuł ciepło wydobywające się z medalionu.

Brudne, skażone złem oczy ślepca, nie dostrzegą złocistej ryby na dnie krystalicznej sadzawki, mój Panie. Uznałem to za konieczne.

Chrapliwy głos w jego głowie przemówił wypełniając go dodatkową mocą. Wampirzyca zakołysała biodrami, odchodząc z facetem wprost do krainy grzechu i rozpusty, no bo czymże innym mogła zajmować się taka banda złoczyńców. Wściekł się. Zacisnął w powietrzu pięści. Rozmyślał nad tamtym wieczorem. Nad rozmową z Nedem. Wreszcie odszukał ją na kartach pamięci. Ta dziwka z klubu, wiercąca mu dziurę w głowie. Potrafiła nieźle namieszać. Być może nawet zrobiła coś temu człowiekowi. Namówili go, zmusili, by pozostał na ich rozkazach. Uwiódł niczego nieświadomą, pragnącą miłości dziewczynę. Rozkochał ją w sobie, a na boku parzył się z tą brudną suką z kanałów. Nie mógł tego znieść. Gdyby nie Chris i Yves to na pewno pobiegłby za nimi. Złapałby tę szmatę za te czarne włosiska i powyrywał je wraz z cebulkami, orząc jej twarzą o ziemię. Nie zastanawiałby się ani chwili dłużej. Nawet fakt, iż z pozoru zdawała się być kobietą – choć była ohydnym monstrum – nie powstrzymałby go przed zrealizowaniem planu. Inni mogliby go za to skarcić, uwziąć się na niego, lecz on przynajmniej zaspokoiłby własne sumienie.

– Niezły kompot. Musimy pokazać to twojej siostrze. – Yves wyglądał na autentycznie zatroskanego.

– Nie. Sama musi się o tym przekonać. – Odwrócił się plecami od wcześniejszego widowiska i ruszył w kierunku, który wcześniej obrała para z Polski.

Miał nadzieję, że nie spotka ich ponownie. Nie po tym, co się wydarzyło. Coraz mniej nad sobą panował. Nie zamierzał popełniać żadnego błędu. Chciał, jak najszybciej znaleźć się w domu i przemyśleć to wszystko.

Jego znajomi w milczeniu podążali za nim, niczym dwa cienie. Nie pytali o nic. Ten jego wybuch i ta wściekłość. W dodatku ta nieznajoma chyba ich zauważyła. Niedobrze. Chłopcy mogli martwić się takimi błahostkami, ale nie Drake. Ned ciągle go oszukiwał. Obiecywał gruszki na wierzbie, a wciąż obdarzał go zepsutymi jabłkami. Dosyć tego. Doskonale wiedział, gdzie przebywała szkatułka. Bez problemu mógł ją sobie wziąć. Ale nie uczyni tego. Niech Ned się martwi. Miał to gdzieś. Miał gdzieś szkatułkę, jej moc i potęgę, wszystkie te zasrane obietnice. Miał gdzieś Neda, tę czarną ladacznicę, która zachowywała się jak suka pieprzona przez płot. Miał gdzieś wszystko co związane było z jego zwodniczą mocą. Wszystko oprócz przyjaciół, rodziny, brunetki, miał gdzieś. Przechodząc obok sklepiku udekorowanego zielonymi i białymi lampkami, ani na chwilę nie zwolnił kroku. Kątem oka zauważył tylko, jak w powietrze wznoszą się wąskie smużki dymu. Zapanowała ciemność. Znów zagościła w skołatanym sercu.

💎💎💎

Dasz radę. Dasz radę. Nie spiesz się. Masz mnóstwo czasu.

Powtarzała w myślach, jak mantrę, jak słowa, których nigdy nie powinna zapomnieć. W zadaniu, którego się podjęła istotną rolę odgrywał czas – a mianowicie jego duża ilość, ponieważ powinna być przez cały czas skoncentrowana na wykonywanej czynności.

Powstrzymywała dłoń przed drganiem, usadzając łokieć na powierzchni toaletki. Dodatkowo przytrzymywała jeszcze powiekę, by nagły, niekontrolowany tik nie zniweczył jej idealnych planów. Bo przecież były takie cudowne. Te wszystkie obrazki, poradniki, filmiki, tutoriale ukazywały piękno długich, cienkich jak igła czarnych kresek, malowanych eyelinerem.

Selene specjalnie zakupiła wodoodporny, aby nie zmył się przy pierwszej, lepszej okazji – na przykład podczas zabawy z ukochanym Arthurem, dla którego się stroiła. Popatrzyła w małe, okrągłe lusterko i ze złością stwierdziła, iż jej twarz wyglądała jak maski nagrobne rodem ze starożytnego Egiptu. W dodatku czarne, smoliste cienie pokryły nie tylko powiekę, ale także skórę pod oczami. Zdenerwowana chwyciła za wacik, nalewając na niego odrobinę płynu do demakijażu, po czym starannie przetarła zabrudzone miejsca.

Wróciła do punktu początkowego, frapując się obecnym wyglądem i brakiem perspektyw na zrobienie olśniewającego makijażu. Chciała zrobić na nim piorunujące wrażenie. Jak na razie sądziła, że prędzej ucieknie przed nią, albo padnie na zawał ze strachu, niżeli pośle w jej stronę uroczy komplement na temat starannego i dopracowanego wyglądu. Przecież posiadała artystyczną duszę, malowała obrazy, wykonywała szkice, a nie potrafiła przeciągnąć cieniuteńkim pędzelkiem i stworzyć uniesionej ku górze kreseczki?

Opadła z sił, mimo to zmobilizowała się jeszcze raz unosząc eyeliner do góry, przytykając go do powieki, według zaczerpniętych wcześniej instrukcji. Już jej się udawało, już świętowała w myślach zwycięstwo, gdy do pomieszczenia, które okupowała wparował najmniej oczekiwany gość.

–Hej Selene! – krzyknął jakby nigdy nic i walnął się na łóżko, rozkładając się na nim całym ciężarem.

Ręka Selene drgnęła pod wpływem zaskoczenia, a czarny tusz rozmazał się jej aż do połowy skroni. Zerknęła w lustro i pobielała na twarzy z wściekłości. Momentalnie odwróciła się do przybyłego gościa, mierząc go chłodnym, morderczym spojrzeniem.

–Co ci się stało na twarzy? To makijaż? Jeśli tak zrezygnuj z niego, raczej na to nie poleci. – Drake machnął lekceważąco dłonią, po czym usiadł na wygodnym łóżku siostry krzyżując nogi.

Zupełnie nie reagował na jej pełne nienawiści i wściekłości spojrzenia. Irytował ją takim zachowaniem.

–Wynoś się stąd! Zniszczyłeś mój makijaż! Aghrrr! – warknęła, rzucając kredką w kąt pokoju.

Drake patrzył jak szybuje w powietrzu, odbijając się od ściany i lądując obok ozdobnego pudła na różne drobiazgi. Kawałek pędzelka wygiął się uwalniając na zewnątrz, czarną niczym smoła maź. Brunet skrzywił się. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Selene nakładała takie coś na twarz. Nie wyglądała z tym ładnie. Jak to się mówiło? Zdecydowanie nie było jej z tym do twarzy.

–No idź już stąd! I nie przeszkadzaj mi, chcę dokończyć – zeszła nieco z tonu, lecz jej usta wciąż drżały od nagromadzonych nerwów.

Drake łypnął na nią oczami.

–Wybacz, że ci przeszkodziłem, ale chciałem ci coś powiedzieć.

Selene wstała z krzesełka i podążyła tą sama trasą, którą wcześniej obrała kredka. Czyli pod ścianę, gdzie przystanęła zaraz obok pudełka, schylając się po leżący tam przedmiot. Spojrzała na niego i potarła pędzelek koniuszkami palców, nie ukrywając niezadowolenia. Postanowiła, że jednak będzie musiała zrezygnować z kuszących, przyciągających kresek nad oczami. Nie zwracając uwagi na siedzącego Drake'a, zasiadła za toaletką wybierając jedną z przygotowanych palet do cieni. Otworzyła ją i zaczęła nakładać na powieki turkusowy błękit, współgrający z kolorem jej tęczówek.

–Chciałem cię przeprosić za naszą poprzednią rozmowę. Wiem, że jesteś na mnie zła. Nie powinienem się wtrącać do twojego życia. Masz rację powinnaś być z nim szczęśliwa. Wyjechać, jakoś ułożyć sobie życie – podrapał się po głowie w zakłopotaniu.

Selene nie przerywała czynności, lecz przysłuchiwała się słowom wypowiadanym przez Drake'a. Po chwili spędzonej w milczeniu, podczas której żadne z nich nie ośmieliło się odezwać, wreszcie Selene zabrała głos.

–Tak po prostu? – Odwróciła się do niego przodem, by zobaczyć, jak zareaguje na jej słowa.

Drake pokiwał głową, nie wyglądał jakby kłamał. Zresztą wiedział, że w każdej chwili mogła zajrzeć mu do głowy. Ostatnimi czasy stała się bardzo nieprzewidywalna.

–Myślę, że tak. Jesteś moją siostrą. Nie zamierzam się z tobą kłócić. Byłem trochę zazdrosny, ale przemyślałem to sobie. Może jednak myliłem się co do tego Arthura – westchnął. –Pewnie minie mnóstwo czasu nim się do niego przyzwyczaję, ale skoro jesteś z nim szczęśliwa, dlaczego miałbym nie chcieć waszego związku. Naprawdę życzę tobie i jemu jak najlepiej. Bądźcie szczęśliwi – uśmiechnął się delikatnie, po czym wstał i skierował się w stronę drzwi.

Brunetka zmarszczyła czoło w zamyśleniu.

–Cieszę się, że chociaż ty mnie rozumiesz – rzekła, a chłopak zatrzymał się, jakby tylko na to czekał.

Selene ponownie uzbroiła się w nieufność. Zawrócił stając obok toaletki, opierając się o nią jednym biodrem, a raczej nogą, gdyż od przeciętnego mebla był sporo wyższy.

–Jesteś piękna taka jaka jesteś. Nie musisz nakładać tego całego makijażu, czy jak wy to tam określacie. Myślę, że podobasz mu się w bardziej naturalnym wydaniu. Zresztą po co tracić więcej czasu? Na pewno już na ciebie czeka i nie może dotrwać do chwili, gdy cię ujrzy – Mrugnął tajemniczo, zakładając ręce na piersi.

Selene nie zaprzeczała prawdziwości jego słów. Arthur ją kochał i na pewno za nią tęsknił, tego mogła być pewna. Mimo to czuła, że powinna skończyć poprzednie przygotowania.

– Nie jestem jeszcze gotowa. Nie skończyłam się malować. Muszę jeszcze wybrać odpowiedni strój, buty i fryzurę to nie takie łatwe. – Wstała od toaletki, na której panował totalny rozgardiasz, po czym westchnęła teatralnie i rozłożyła dłonie.

– Załóż tę sukienkę, którą miałaś na przesłuchaniu. Swoją drogą wyglądałaś w niej nieziemsko.

Selene nie mogła uwierzyć, że właśnie takie słowa padły z ust młodszego braciszka, który przecież do niedawna nie żywił sympatii względem wybranego przez nią mężczyzny. Uniosła brwi w geście sceptycyzmu, patrząc na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.

– Nie. To wyjątkowa okazja, a poza tym już ją widział. – Machnęła lekceważąco ręką, idąc w stronę przestronnej garderoby.

– A ta, którą miałaś podczas rodzinnej, świątecznej kolacji? – zagaił, podążając jej śladem. Zachowywał się bardzo nachalnie i upierdliwie.

Dziewczyna przewróciła oczami, lecz chłopak nie mógł dostrzec tego gestu, gdyż była odwrócona do niego plecami. Jedyne co mógł w tej chwili obserwować to jej długie, rozpuszczone czekoladowe włosy, z jeszcze widocznymi niebieskimi pasmami. Przystanęła przy drążku z wieszakami, przeglądając rozwieszone sukienki, tuniki i inne eleganckie bluzki. W najgorszym wypadku założy spodnie. O zgrozo! Dlaczego wcześniej nie pomyślała o zakupach! Nie miała co na siebie włożyć!

–A ta, którą...

– Przestań! Nie założę żadnej z tych, czaisz?! To musi być coś wyjątkowego, niebywałego, tak żeby zwaliło go z nóg – wrzasnęła energicznie gestykulując rękoma.

Drake zaczynał działać jej na nerwy. Już wolała, gdy w ogóle się nie odzywał. Przynajmniej miała święty spokój. Jak człowiek nie potrafił doceniać takich prostych chwil dających szczęście, ale taka była i jest nasz natura. Zawsze czekamy na więcej, cierpiąc na niedosyt wrażeń, przeżywając z tego powodu frustracje.

Drake znów założył ręce na piersi i wydął do przodu wargę, obruszając się wybuchem siostry. Chciał jej tylko pomóc, a ona tak się piekliła. Patrzył, jak dziewczyna z niezadowoleniem przekłada ubiory z lewej na prawą, z prawej na lewą stronę, wzywając jakieś bóstwa z niebios, zamieszkujące bezkresny eter. Ile to jeszcze potrwa?

Chłopaki już czekali pod jego mieszkaniem. Podobno przyprowadził tę czarną dziunię, z którą widzieli go pod London Eye, wczorajszego wieczoru. Nie wychodzili, co mogło świadczyć tylko o jednym, uprawiali miłość, a raczej ohydny seks, przyprawiając rogi niczego nieświadomej, naiwnej Selene. Brunet aż gotował się od wewnątrz. Już prawie go mieli, a ona robiła wszystko, żeby zniweczyć jego plany.

Zerknął na telefon. Chris poinformował go, iż nadal czekają w tym samym miejscu i jak na razie nie wydarzyło się nic szczególnego. Przypominał też o niespodziance, którą dla niego przyszykowali. Niespodzianka. Wyrzekł bezgłośnie to słowo, oblizując usta, mimowolnie uśmiechając się. I właśnie wtedy doznał olśnienia, jak rażony prądem, albo jakąś inną nieznaną energią. Schował komórkę do kieszeni i podszedł do starszej siostry łapiąc ją za plecy.

– Pozwól, że ci pomogę. Chcesz poznać opinię faceta? Zaraz się dowiesz co kręci takich jak Arthur – Próbował odepchnąć ją na bok, by zrobić sobie więcej miejsca i dostęp do wieszaków i półek, lecz ona się zaparła.

– Oszalałeś!? O co ci chodzi! – Nie pozwoliła na przestawianie i pomiatanie własną osobą, gdyż czuła, że Drake próbuje nad nią zapanować.

– O to co nie chodzi! Wybiorę dla ciebie sukienkę. Nie chcesz spędzić dłuższego wieczoru i nocy z narzeczonym?

Selene wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Tak. Ty i sukienki. Lepiej przestań mnie rozpraszać i rozśmieszać, i wyjdź stąd – Spojrzała na niego tak, jak patrzy się na małe, słodkie, niczego nieświadome dzieciaczki, po czym zakomunikowała jeszcze. – Poza tym, jesteśmy umówieni dopiero na siódmą, a jest w pół do piątej, mam jeszcze czas, żeby wybrać odpowiedni strój – prychnęła przechodząc i wodząc wzrokiem po przeciwległej ścianie, gdzie znajdowało się więcej wysuwanych półek, większa szafa, małe szafeczki i stoliczki oraz mebelek z szklaną witrynką, w którym trzymała bogatszą kolekcję zgromadzonej biżuterii – głównie zakupionej tutaj w Londynie.

Od razu wzięła do ręki naszyjnik, który otrzymała od niebieskookiego bruneta. Odpięła swój własny talizman w kształcie księżyca, a jego miejsce zajęła czarna tasiemka pokryta kryształami Svarovskiego – które jak później mogła się domyślić – były podrabiane i fałszywe, jak cała ta miłość, maskarada uczuć i emocji.

Wzięła głębszy wdech, czując, że on wciąż tam stał. Jakoś dziwnie spięty, nagle milczący, choć wcześniej miał wiele do powiedzenia. Czyżby uraziła go swoją uwagą, potrzebnym wybuchem. Kto, jak kto, ale młodszy braciszek ani trochę nie znał się na modzie, tak samo jak wielbłąd nie znał się na śniegu. W jednej chwili zmienił całe swoje zachowanie znów stając się ponury, obrażony i wściekły.

– Jak tam sobie chcesz. Ale wiesz. Na twoim miejscu czmychnąłbym już teraz. Słyszałem, jak Jane mówiła, że wybierają się do jakiegoś znajomego Sofii i chcą nas ze sobą zabrać. Ciebie też zmuszą.

– Nigdy – odpowiedziała, zwężając oczka, jak u nowo narodzonej myszy.

– A ja myślę, że tak. Zobaczysz powtórzy się historia z rodzinną kolację, także do zobaczenia później, na jakiejś drętwej imprezce u znajomych Sofii. Już mogę sobie ich wyobrazić – Otrząsnął się, a następnie skierował w stronę wyjścia z garderoby.

– A i tak na marginesie. Załóż czerwoną. Wygląda na gościa z charakterem i osobowością, pewnie lubi ten kolor. – Wyszedł zostawiając Selene sam na sam z bijącymi się myślami i skołatanym sercem.

Jeśli mówił prawdę... ale skąd miała o tym wiedzieć? Szkoda, że nie zajrzała mu do głowy przy lepszej okazji, przynajmniej mogłaby odczytać to jego dziwne zachowanie, opór, wręcz chęć wypchnięcia jej siłą z tego domu, bo takie właśnie coś odczuwała. Mimo to zebrała się w sobie biorąc do rąk czerwony materiał, uprzednio zakładając seksowną bieliznę, którą otrzymała od Arthura na prezent. Rozczesała włosy, nie upinając ich w żaden wymyślny sposób. Nałożyła jeszcze lekką warstwę różu na policzki, żeby nie być aż tak bardzo bladą, po czym nałożyła na stopy wysokie, wypolerowane na błysk czarne szpilki. Porwała w biegu płaszczyk i szalik w tym samym odcieniu, co buty i już jej nie było.

W biegu zorientowała się, że nie założyła rajstop, co było trochę lekkomyślne z jej stronę. Przy takiej temperaturze i w taką pogodę powinna to uczynić dla własnego dobra, żeby się nie przeziębić, ale nie miała już na to czasu. Liczyła, że Arthur rozgrzeje jej ciało i zmysły do barwy rozlewającej się na materiale sukienki. Pospiesznie zbiegła do garażu, wskakując do samochodu z taką szybkością jak po red Bulach. Odpaliła silnik, włączyła światło i radio, po czym wyjechała na zaśnieżony chodnik, tonąc w opadłej nisko mgle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro